13 - Stare rany, stare dzieje

Chociaż zbliżali się do połowy października i temperatura na zewnątrz znacznie spadła, dni Chuuyi wydawały być się wypełnione przyjemnie ciepłym słońcem. Nie ukrywając już swojego małego azylu przed jego życiodajnym światłem, a i wpuszczając je do swojego wreszcie otwartego serca, rudowłosy czuł spokój, jakiego nie doświadczył w żadnym okresie swojego iście burzliwego życia. Pioruny, które ciskały w jego wnętrzu, zdawały się być wreszcie odsunięte od centrum jego codzienności i, stłamszone ogrzewającymi promieniami, powoli zanikały, zniechęcone ciężkim przeciwnikiem. Choć bywały dni, kiedy burza wracała, szybko bywała zwalczana enigmatycznym, zimnym wiatrem, który swoją intensywnością rozwiewał jej duszność. Przywodził ze sobą to osobliwe słońce i mieszał się razem z nim, na nowo zasiewając w sercu Nakahary ten kojący stan i wyrównując szalejące w nim emocje. Mężczyzna niczego tak nie uwielbiał, jak niebieskiego nieba, które miał nad głową, gdy wszystko było na swoim miejscu, a co najważniejsze, było dobrze.

Dni mijały mu zaskakująco spokojnie – tak chciałby powiedzieć, ale nie był do końca pewien, czy mógł pokusić się o użycie takiego słowa w odniesieniu do ich przebiegu. W końcu, na co dzień miał całe mnóstwo wyczerpujących obowiązków, a po pracy zwykle czekało na niego uosobienie niepohamowanej tęsknoty oraz głupawej radości w osobie kogoś, kto zwał się Bogiem Śmierci. Jak popatrzeć na jego poprzednie życie, dni stały się raczej bardziej zwariowane aniżeli spokojne, ale to nie było absolutnie na minus. Ta wariacja, rzekłby nawet, że szaleństwo, które było jak najbardziej pożądane, było jedną wielką pozytywną odmianą, której nie zamieniłby na nic innego – porzucenie tego impulsu, który napędzał jego organizm do istnienia, sama myśl o tak haniebnym czynie wprawiała go w stan zgryzoty i drżenia ciała, typowe objawy obrzydzenia.

Poprzednie życie – tak lubił nazywać swoją codzienność przed Dazaiem. Czuł, że dzięki tej niesamowitej istocie odżył; było to dość ironiczne, zważając na całą zawiłość jego osoby, ale Chuuya się tym nie przejmował. Tak jak już postanowił i jak wbił mu do głowy: nie zamierzał pozwolić temu tak nieważnemu czynnikowi zatrząść ich codziennością. Dotyk zimnych dłoni stał się dla niego pożądaną normą, delikatne, czasem trochę agresywniejsze muśnięcia również chłodnych ust nieodłącznym elementem każdego dnia i nocy. Niespodziewane wizyty, nagłe napady czułości, głupawe obrażanie się czy też iskierka tej wszechwiedzy w głębokiej czekoladzie stały się, a raczej były od początku dla Chuuyi cudem, skarbem, o którego zamianie nawet nie pomyślał. Myśl, że gdyby nie Dazai, nie jego wsparcie, zrozumienie, obecność, istnienie, tak naprawdę nigdy by nie żył... zawdzięczał mu wiele, jak i Osamu zawdzięczał wiele jemu. Wszystko, co od niego uzyskał, było niewyobrażalnie cenne, a chwile, gdy, kładąc się spać samemu, budził się z bladą twarzą Żniwiarza tuż przed swoją, powodowały w jego sercu rozkwit największego ciepła i za każdym razem uświadamiały mu to, jak ważne jest, by być kochanym i jak budujące jest, gdy kocha się kogoś innego. Za każdym takim zdarzeniem uzmysławiał sobie, jak ogromnym szczęściem jest dla niego jego istnienie.

Owe istnienie było osobliwe w każdym swoim możliwym aspekcie. Na przykład, Chuuyę bardzo interesowała kwestia jego dość rozległej niewiedzy – Dazai przykładowo nie miał pojęcia o tym, jak funkcjonował Internet. Działanie telewizora, choć już bardziej opanowane, również nie było jego mocną stroną, a o współczesnej muzyce oraz polityce także nie było nawet mowy. Nakahara zapytał go kiedyś, skąd w takim razie wiedział, jak działa telefon komórkowy; w końcu sam nabył go z jego powodu. Musiał w takim razie się jakoś doedukować, co sam zresztą potwierdził. O samo zdobycie urządzenia nawet nie pytał – był niemal pewien, że Żniwiarz zwyczajnie go ukradł. Zdążył się już przekonać, że był do tego zdolny.

Rudowłosy z początku był nieco zbity z tropu, ale doszedł do wniosku, że w związku z tym wszystkim Dazai musiał umrzeć naprawdę bardzo dawno temu. Nieco obawiał się poruszenia tego tematu, bojąc się, że mógłby on obudzić w brunecie niemiłe wspomnienia, a przecież na psuciu jego samopoczucia mu nie zależało. Znając go, zapewne znów dałby się pochłonąć myślom o charakterze ich relacji, może zatraciłby się w dawnych obrazach, których nie sposób prawdziwie przywrócić, a które były tak odległe i poza jego zasięgiem, że mogły jedynie potęgować siedzącą w nim gorycz.

Chuuya nie mógł jednak oprzeć się swojej ciekawości. Wielokrotnie zastanawiał się nad tym, czy Osamu żałował swojej śmierci? Jako samobójca liczył na to, że już więcej nie otworzy oczu, to jasne. Jak musiał się czuć, gdy, przekonany o tym, że zapewnia sobie wolność od udręki, którą codziennie przeżywał, obudził się na nowo? Co musiał robić w tym widocznie bardzo długim czasie, skoro nie odnajdywał się w obecnych realiach? Jak straszne musiało być jego życie, nie, jego egzystencja, dopóki nie odnalazł tego jedynego promyka, który nadał jego wegetacji sens i sprawił, że w istocie przestała nią być? Nakahara lubił myśleć o sobie w ten sposób, to go podbudowywało, niemniej jednak nie rozwodził się nad tym głównie z powodu swojego skrywanego narcyzmu.

Łapał się czasem na tym, że przygląda się Dazaiowi, gdy ten przykładowo ogląda telewizję. Brązowe oczy śledziły wtedy przeskakujące kolorowe obrazy zaaferowane, chłonąc każdy szczegół oglądanego programu. Żniwiarz wyglądał, jakby analizował każdą ukazującą mu się na ekranie drobnostkę i zastanawiał nad jej genezą oraz celem. Poza pieszczotami z gospodarzem, siedzenie w salonie i odmóżdżanie się przy pudle, z którego ten bardzo rzadko korzystał, było jego ulubionym zajęciem. Z tego powodu mieszkanie często wypełniały telewizyjne rozmowy o najgłupszych sprawach tego świata, programy rozrywkowe były na porządku dziennym, wiadomości czy filmy dokumentalne występowały okazjonalnie.

Chuuya, widząc fascynację Osamu rzeczywistością, na którą nigdy wcześniej nie zwracał uwagi, puszczał mu także współczesną muzykę oraz niekiedy starał się zapewnić mu spróbowanie potraw, których wcześniej nie miał szansy skosztować. Pamiętał o tym, że Bóg Śmierci mógł czuć ich smak tylko przez chwilę, ale widząc ten niewielki zachwyt, gdy ten próbował czegoś nowego, nie mógł czuć się źle z powodu tego, że dużo wydawał na te chwilowe przyjemności. W jego mniemaniu nie było to marnotrawstwo pieniędzy, skoro powodowało w tych przejmujących oczach iskierki radości.

– Ej – zaczepił go któregoś razu, gdy leżeli na kanapie. Dazai wspierał się o oparcie, obejmując siedzącego między nogami Chuuyę w talii. Opierał podbródek o jego głowę i śledził uważnie kiepską komedię. Co zabawne, nie zaśmiał się ani razu, a wyglądał jak swoisty badacz, który odkrywa właśnie nowy interesujący gatunek niezidentyfikowanego żyjątka. – Jak właściwie działa twój organizm?

– Co? – wyrwany od programu Osamu odezwał się dopiero po chwili.

– No wiesz – Nakahara poprawił się na siedzeniu i chwycił sznurek od swojej zielonej bluzy, by zacząć przebierać nim w palcach. – Nie żyjesz, nie bije ci serce, więc reszta organów też nie powinna działać. Jakim sposobem w ogóle oddychasz? Jak to możliwe, że normalnie krwawisz, gdy się zranisz? Gdzie trafia jedzenie, które jesz? Czy Żniwiarze w ogóle srają?

– Jezu, Chuuya – brunet chciał użyć karcącego tonu, ale nagły chichot, który stłumił w jego włosach, znacznie mu to utrudnił. – Jesteś niemożliwy.

– Po prostu ciekawy. Ostatnio zaczęło mnie to zastanawiać: ciągle prosisz mnie, żebym robił ci kawę. Szczasz potem normalnie czy jakoś trzymasz to w sobie i twoja krew staje się żółta?

Dazai znów się zaśmiał i ścisnął go mocniej.

– Jeśli mam być szczery, to nigdy nie zagłębiałem się w anatomię Bogów Śmierci. Nie muszę jeść ani pić, by przeżyć, ale sen jest mi potrzebny. Mogę oddychać, gdy jestem świadomy, ale podczas spania tego nie robię. Normalnie się męczę, pocę, ranię, płaczę. Nie sram i nie szczam, jeśli już koniecznie musisz wiedzieć.

– Dziękuję.

– Nie mam pojęcia, co Szef sobie myślał, tworząc takie kreatury – niebieskooki doszukał się w jego głosie nutki goryczy. – Mój żywot jest skomplikowany i myślę, że na tym głównie polega moja kara. Nasza kara. Można byłoby pomyśleć, że taki stan rzeczy jest męczący, ale po tych wszystkich latach naprawdę idzie się przyzwyczaić. Gdy przestajesz się starzeć, gdy okazuje się, że nic nie musisz, by dalej żyć... to przypomina trochę stan z wcześniej – nagle jego ton stał się dziwnie odległy, a Chuuya zrozumiał, że mówiąc „stan z wcześniej" miał na myśli lata, w których rzeczywiście żył. – Na niczym ci nie zależy, na nic nie zwracasz uwagi. Myślisz tylko o tym, że następnego dnia obudzisz się rano i będziesz musiał wykonywać niezmiennie to samo. Zastanawiasz się, czy to w ogóle ma swój kres i wyczekujesz go z utęsknieniem... choć chwili odpoczynku. Jesteś wiecznie zmęczony, ale nic nie możesz z tym zrobić, aż w końcu zatracasz się w swojej codzienności i wykonujesz jej obowiązki z przyzwyczajenia, za nic mając...

– Przestań – przejęty jego słowami Nakahara uniósł się i zmienił ich pozycję. Wciąż siedział mu między nogami, ale teraz był zwrócony ku niemu i obejmował jego twarz dłońmi. Jego monolog był dołujący, a on nie chciał psuć sobie nadzwyczaj dobrego nastroju. – Nie rozpamiętuj tego. Ja tylko zapytałem, czy srasz.

Dazai zamrugał kilkakrotnie. Pozbył się tym tej niebezpiecznej mgiełki, którą Chuuya obserwował w dwóch kostkach czekolady dość często, gdy ten się zamyślał. Gdy Osamu oddawał się wspomnieniom bądź Bóg jeden wie jakim tematom, wyglądał jak żywy posąg. Śmiało można było go porównać do jakiegoś mitycznego filozofa, idealnej, starożytnej rzeźby – wyglądał perfekcyjnie, światło wokół grało swoimi cieniami i blaskiem tylko dla niego, a jednak gdyby tylko przyjrzeć mu się uważniej, można było dostrzec przejmującą głębię w tych ciemnych oczach. Kiedy zawiesiło się na nim wzrok trochę dłużej, nie sposób było nie zauważyć jego wiotkiej postawy, która na pierwszy rzut oka wydawała się być solidna. W rzeczywistości Dazai w takich momentach wyglądał na całkowicie wycieńczonego, jakby najmniejszy podmuch wiatru był w stanie pokruszyć go na kawałki, a jednocześnie, będąc niewolnikiem swojego losu, był przykuty do tej ziemi i w pewnym sensie utwardzony – nie mógł zmienić swojego przeznaczenia.

W takich chwilach Chuuya czuł się bardziej niż zdeterminowany do działania, choć może to określenie nie było zbyt na miejscu. W gruncie rzeczy nie musiał robić wiele – wystarczyło tylko, by go dotknął i przypomniał mu, że jest tutaj z nim. Wtedy oczy Osamu od razu stawały się żywsze, tak jak w tej chwili, a on zapominał o swoich troskach, które zaledwie parę sekund wcześniej zajmowały mu myśli. Skupiał się na teraźniejszości, porzucając nieprzyjemne rozterki przeszłości. Jego postawa wracała do normy, a on czuł się pewniej, mając to niezastąpione źródło wszelakiego szczęścia przy sobie i zaznając jego istnienia. Dokładnie tak jak Chuuya jego w swoich słabych chwilach.

Myśląc o tym, jak doskonale się uzupełniali, Nakahara nie mógł odnieść innego wrażenia, jak to, że w istocie są dla siebie stworzeni.

– Wybacz – Żniwiarz uśmiechnął się przepraszająco. – Czasami się zapominam.

– Zauważyłem – odpowiedział. Takie uroki melancholijnego zdechlaka. – Skończmy już na dzisiaj z telewizją, głowa mnie boli.

Dazai kiwnął głową i przyciszył urządzenie, ale go nie wyłączył. Przeleciał kilka programów, szukając tego muzycznego i ostatecznie zatrzymał się na jednym z nich, ukazując na ekranie pstrokaty teledysk biegających z bronią, fantazyjnie ubranych mężczyzn.

Chuuya zawiesił na nich oko i zacisnął usta w wąską kreskę. Zaraz potem zobojętnił swoją twarz, przypominając sobie, jak bardzo spostrzegawczy był jego partner. Nie mógł mu ukazać swojego nagłego zakłopotania. W końcu, celowo nic mu nie wspomniał o broni, którą znalazł, a która spokojnie spoczywała sobie w jednej z kuchennych szafek – miejscu, do którego stroniący od pożywienia Żniwiarz nie zaglądał.

To nie tak, że mu nie ufał. Po prostu bał się jego reakcji. Dazai wydawał się przejmować absolutnie wszystkim, co się Nakaharze przytrafiało – niemal oszalał, gdy dowiedział się, że zranił się Kosą Śmierci. Jak by zareagował, gdyby dowiedział się, że narzeczony jego siostry przemycił mu broń? Niebieskooki nie obawiał się tego, że brunet mógłby wtedy zrobić jakąś głupotę – wiedział, że kochał go wręcz obsesyjnie i był w stanie zrobić wszystko, by go ochronić. Po prostu nie chciał widzieć zmartwienia na jego twarzy – maniak i tak martwił się na zapas, a przecież nie o to w tym wszystkim chodziło, by nieustannie drżał o jego życie. Chuuya potrafił o siebie zadbać.

Choć nie widział Moriego od tamtej pory, nie roztrząsał tego tematu w prywatnym spektrum; nie dzwonił do niego w tej sprawie ani się nie umawiał. Poza tym, że ostatnio naprawdę wiele się wydarzyło, nie wiedział właściwie, co miałby wtedy zrobić. Wszystko wskazywało na to, że Ougai ma powiązania z jakimiś szemranymi interesami, bo niby skąd byłby w posiadaniu pistoletu i dlaczego miałby go przekazywać właśnie jemu? Nakahara przez pierwsze parę dni obawiał się, że któregoś razu po pracy znajdzie w swoim domu rzeszę policjantów, którzy rzucaliby w niego niezrozumiałymi dlań oskarżeniami, ale od tamtej pory nic podejrzanego się nie wydarzyło. Pomyślał nawet, że może sam powinien udać się na komisariat, ale nie zrobił tego z dokładnie tego samego powodu, z którego nie skontaktował się z przyszłym szwagrem.

Gdyby tylko okazało się, że ma coś za uszami, Kouyou mogła być nie tyle co w niebezpieczeństwie, co zwyczajnie by się załamała. Jeśli za sprawą tego, że jej brat nagle zacząłby działać, miałoby spaść na nią nieszczęście spowodowane intrygami ukochanego, Chuuya wolał przejąć owe niebezpieczeństwo i poradzić sobie z nim sam. Dopóki jednak nic się nie stało ani nie miał sposobności zobaczenia się z Morim, postanowił zostawić tą sprawę samą sobie. Nauczył się już, że lepiej było nie ruszać niczego, na temat czego nie ma się wystarczającej wiedzy, a czego skutki mogły być wybitnie nieprzyjemne.

– Co będziemy robić? – spytał Dazai, wyrywając go z zamyślenia i obejmując znów w pasie.

Zmienił swoją pozycję i położył się, w wyniku czego gospodarz ułożył się na nim, przylegając doń całym ciałem. Ich twarze były na tej samej wysokości, gdyż brunet opierał głowę o poduszkę, rozciągając usta w uśmiechu. Po chwili wpatrywania się w odpowiednik ukochanego, wyciągnął szyję i cmoknął go delikatnie.

– Tak, to może być – zamruczał przeciągle Chuuya, pozbywając się dzięki niemu resztek nieprzyjemnego tematu ze swojej głowy i także się do niego przysunął, wplątując palce w jego miękkie, pofalowane kosmyki, chcąc skupić się tylko i wyłącznie na miłej pieszczocie.

Objął wargami jego własne i naparł leciutko, nie chcąc na razie zbytnio pogłębiać pocałunku. Zależało mu na łagodnych muśnięciach, które zdecydowanie uwielbiał. Słodkie dźwięki cmokania roznosiły się po pokoju, a chłód ust kochanka mieszał się z jego własnym ciepłem, tworząc idealną osobliwość, której oddawali się oraz chłonęli obaj. Nakahara, wcześniej zupełnie nieprzyzwyczajony do delikatności, gdy tylko zaznał jej po raz pierwszy, nie mógł powstrzymać się od cichego wzdychania za każdym razem, gdy znów miał do tego sposobność. Za każdym, nawet najmniejszym gestem rumienił się wściekle i wręcz zatracał się w co chwilę ponawianych całusach, zapominając o wszystkim wokół.

Chcąc pogłębić czułość, przesunął się nieco w górę i zjechał palcami z włosów bruneta na twarz. Nagle z ust wyższego wyrwał się cichy jęk, a on poczuł napierające na jego tors dłonie.

– Co jest? – oderwał się od niego.

– Chuuya... wbijasz mi... łokcie w żebra...

Rudowłosy zerknął na swoje ręce i cofnął je po chwili, teraz je krzyżując i opierając się na mężczyźnie o wiele wygodniej. Po chwili zmarszczył brwi.

– Nic ci tam nie działa, ale ból też czujesz – nawiązał do poprzedniej zagwozdki. – Naprawdę, pojebany masz organizm.

Dazai opadł z powrotem na poduszkę.

– Co ja ci poradzę?

– Ciekawe, czy rzygać możesz.

– Proszę, nie sprawdzajmy tego.

– Okej, dobra... – parsknął, czym uśpił jego czujność. Po chwili nieoczekiwanie wbił mu palce w brzuch z nieadekwatnym uśmiechem rozbawienia na twarzy.

– Auć! – Osamu skrzywił się śmiesznie i złapał go w talii. – Co robisz?

– Bawię się.

– Jesteś nienormalny! – syknął i chwycił go mocniej, by zmienić ich pozycje. Teraz to gospodarz leżał pod nim, a on zwisał tuż nad nim, dotykając swoim odpowiednikiem jego nosa i chuchając mu w twarz. Jego oddech pachniał kawą, którą ten zrobił mu wcześniej.

– No cześć.

– Piłeś coś dzisiaj?

– Ani kropli. Naprawimy ten błąd?

Dazai uniósł głowę, by zerknąć na wiszący na ścianie zegarek.

– Szósta wieczór.

– No to naprawdę wielka przeszkoda. O właśnie, upić też się możesz – przypomniał sobie.

Brązowe oczy zlustrowały go zirytowane.

– Teraz będziesz sprawdzał, co mogę, a czego nie?

– Tak, to świetna zabawa. Następnym razem zrobię sobie poradnik obchodzenia się ze Żniwiarzami. Rozdział pierwszy: umaszczenie, rozdział drugi: móc albo nie móc.

– A trzeci „być albo nie być". Czy ja dla ciebie wyglądam na rasę kota?

– Czy ja wiem – Chuuya uniósł dłoń i zaczął nią wodzić po zabandażowanej szyi bruneta. – Często przymilasz się jak kocur. Jak oglądasz telewizor to mam wrażenie, że oczy ci biegają po całym ekranie. Rozwalasz się na mojej pościeli, wszystko widzisz, nic nie wiesz i nic cię nie obchodzi.

– Nieprawda – Osamu chuchnął mu w twarz, obrażony. Uniósł się lekko, ale nie całkiem, bo Nakahara złapał go za kołnierz i przyciągnął z powrotem do siebie.

– I ciągle się obrażasz. Zupełnie jak wszarze – mruknął z ustami tuż przy jego własnych.

– Aleś ty się dotykalski nagle zrobił – prychnął Dazai i puknął jego czoło swoim. – Gdzie ta twoja dziewicza wstydliwość? – uśmiechnął się, a coś w tym uśmiechu namalowało na twarzy Chuuyi tylko dorodniejszy rumieniec.

Odwrócił wzrok i poluźnił uścisk. Nie lubił, gdy Dazai poruszał ten temat. Z jakiegoś powodu było mu wstyd za każdym razem, gdy go zaczynał. Przyznanie się do „dziewictwa" przy mężczyźnie, który mógłby je odebrać samym spojrzeniem, gdyby tylko zechciał, było w jego mniemaniu żenujące. Zwłaszcza, że on się owym dziewictwem odznaczał aż nadto, jeśli nie chodziło o alkoholowe spektrum.

Nigdy nie był ani z mężczyzną, ani z kobietą, w każdym razie, nie na trzeźwo. Ujmował prawdziwości tym upojonym aktom miłości z powodu stanu, w którym był w tamtych chwilach. Zdarzało mu się w swym nieszczęściu szwendać się po średniej jakości barach i z wysoką zawartością promili w organizmie kończyć w hotelowych pokojach z mężczyznami, których twarzy nie pamiętał następnego dnia. Zwykle po seksualnych uniesieniach, które ledwo zachowywał w pamięci, zmywał się z miejsca zbrodni, nie dając kochankom także szansy na zapamiętanie swojej. Rzadko, ale się zdarzało.

Takie relacje czy czynności z kobietami zupełnie go nie interesowały. Przekonał się o tym jeszcze w szkole średniej, kiedy to mógł poszczycić się tym, że jakimś cudem miał dziewczynę. Któregoś razu zmusiła go ona do wagarów i zabrała ze sobą do damskiej łazienki podczas jednej z lekcji i poczęła namiętnie obcałowywać. Chuuya oddawał jej pieszczoty, ale głównie chyba tylko z grzeczności, gdyż jej poczynania zupełnie na niego nie działały. Choć Yuan (tak chyba miała na imię?) obnażyła się przed nim i robiła wszystko, byleby go tylko zadowolić, Nakahara ostatecznie odepchnął ją od siebie i wyszedł. Rozmowa z nią potem była trudna, ale wcisnął jej kit, że po prostu do siebie nie pasują i już nigdy nie wrócił do tamtej sytuacji.

W pewnej chwili stwierdził, że zwyczajnie nie miał do takich spraw głowy. Poza tym żadne seksualne uniesienia przez długi czas zbytnio go nie interesowały, a w każdym razie nie na tyle, by poświęcać im sporo czasu, myśli i wysiłku. Aż do teraz.

– Chciałeś przyzwyczaić to masz – wymamrotał ze wzrokiem utkwionym w telewizorze, odwracając wzrok od rozbrajającej czekolady.

– Ależ ja nie narzekam – zamruczał Dazai tuż przy jego uchu, które ucałował delikatnie i długo. – Lubię tą twoją niewinność, jest przeurocza. Ciekawe, jak wyglądałbyś bez niej – dodał i począł obcałowywać całą lewą stronę jego twarzy.

Chuuya zacisnął powieki i położył dłonie na jego ramionach, w żaden sposób go jednak nie odpychając. Zadrżał, gdy pocałunki Osamu stały się mokre, a niewielkie ilości śliny zderzały się z chłodnym powietrzem, nie tak chłodnym jednak jak jego usta. To szczególne zimno było tylko bardziej podniecające, gdy konfrontowało się z jego rozgrzaną skórą.

Dazai w pewnej chwili odnalazł jego dłonie i splątał ich palce, napierając na Nakaharę tylko mocniej. Już po chwili gospodarz poczuł jego kolano między swoimi nogami, zadziornie zahaczające o najintymniejsze z miejsc. Stęknął cicho i obrócił do niego głowę, by go zatrzymać, ale gdy tylko to zrobił, brunet wykorzystał okazję i zamknął mu usta własnymi, wpychając do środka swój język.

Ten pocałunek był inny niż wszystkie, które do tej pory między sobą wymieniali. Choć od pierwszego minęło już sporo czasu, Dazai unikał gorętszych zbliżeń, Chuuya zresztą podobnie. Mogła to być kwestia tego, że Osamu zauważył jego nadmierną wstydliwość w tej kwestii, jak i tego, że gospodarz często wracał do domu wręcz zmordowany. Nierzadko zdarzało się, że zwyczajnie nie miał na nic siły i ich spotkania ograniczały się do wspólnego leżenia i słodkich, niewinnych pieszczot. Teraz jednak, gdy zaistniała ta bardziej pobudzająca i podniecająca, rudowłosy nie mógł powiedzieć, że mu się nie spodobała, a mimo to nadal czuł pewną trwogę.

Postanowił podzielić się swoimi wrażeniami z kochankiem, który po jakimś czasie się od niego oderwał, wyraźnie jednak nienasycony.

– Co... – gdy się odezwał, jego głos był zachrypnięty. W obawie, że może się zająknąć, odchrząknął. – Co tak nagle?

Osamu zamrugał.

– „Nagle"?

– No... – Chuuya przygryzł wargę. Miał wrażenie, że niedługo skóra na jego twarzy pod wpływem rumieńców zacznie się topić. – Nigdy wcześniej mnie tak... nie całowałeś.

– Bo sprawiałeś wrażenie, jakbyś tego nie chciał. Nadal tego nie chcesz?

– To nie tak, że nie chcę...

– A jak? – Dazai podniósł nieco głos, ale nie w ten budzący napięcie sposób. Po prostu przestał szeptać. – Zauważyłem, że jesteś do tego strasznie uprzedzony – wszechwiedzące oczy omiotły jego twarz i pociemniały lekko, a uścisk na jego dłoniach znacznie zelżał, gdy mężczyzna się uniósł. – Czy ty...

– Nie – odpowiedział szybko, domyślając się, co ten mógł pomyśleć. – Nikt mi nigdy nic nie zrobił, ja po prostu... – odwrócił znów wzrok, zażenowany. Osamu zamilkł, chcąc dać mu czas, by zebrał się na wypowiedzenie widocznie trudnych dla niego słów. – Szlag by to – warknął i zacisnął powieki, by zaraz potem je otworzyć, ale wciąż nie patrzył na ukochanego. Nieświadomie też zacisnął palce na jego własnych. – Wstydzę się swojego ciała – wyznał w końcu. – Czuję się teraz jak jakaś zakompleksiona nastolatka, ale taka jest prawda. Nie znoszę go.

Przyznanie się do tego kosztowało go wiele wysiłku. Nie lubił swojego ciała, nie lubił myśli, że nie lubi swojego ciała. Czuł, że nie powinien mieć takich odczuć, że to było bardzo niemęskie. Odkąd pamiętał, może nie tyle, co go wyśmiewano, co wytykano palcami przez jego androgeniczną urodę. Biorące się znikąd cioteczki podchodziły do niego, szczebiocząc „to chłopiec czy dziewczynka?", ekspedienci w sklepach oddawali mu resztę mówiąc „proszę, panienko", a koledzy z klasy nierzadko robili sobie z niego żarty, zwykle jednak nieszkodliwe ze względu na jego ciętą osobowość. Dopiero gdy przeszedł mutację i dorósł, wyrabiając sobie trochę mięśni i zgryzotę na twarzy, wszystkie te podkopujące jego pewność siebie elementy odeszły w mgliste zapomnienie. Niekiedy jednak wszystko powracało, a dodawała temu odkryta orientacja oraz długie włosy. Im właściwie nie miał nic do zarzucenia – lubił je, dlatego je zapuścił. Bardziej przejmował się niskim wzrostem, za który też często był piętnowany, a którego szczerze nie znosił.

Z biegiem lat wyrobił sobie odporność na wszystkie te pozorne błahostki, które zawsze go dotykały, ale kiedy tylko miało dojść do zbliżenia, które wcale nie miało odbyć się w alkoholowym upojeniu, tym samym w żaden sposób nie tłumiąc jego niepewności i wystawiając go całkowicie, wszystko powróciło, a on czuł się zażenowany do granic możliwości.

– Dlaczego? – zapytał Dazai ze szczerym zdziwieniem w głosie.

Nakahara zamknął oczy. Nie chciał na ten temat rozmawiać, ale skoro już zaczął, powinien skończyć. Mimo wszystko był mu winny wyjaśnienia.

– Po prostu mi się nie podoba – wymamrotał. – Jest idiotycznie małe, wydaje się być nieproporcjonalne, białe... paskudne. Auć! – syknął, gdy Osamu zderzył ich czoła. – A tobie co?!

– Nie mów tak – dwie kostki czekolady stały się surowe. – Jesteś piękny, Chuuya. Leciutki jak piórko, ciepły, delikatny...

– Właśnie. Facet nie powinien taki być.

Dazai zmrużył oczy.

– A jaki powinien być facet? Spójrz chociażby na mnie – wzmocnił uścisk dłoni. – Czy ja przypominam twoje wyobrażenie o prawdziwym facecie?

– Ale ty nie żyjesz, to co innego.

– Chuuya – głos bruneta stał się karcący. – Nie gadaj głupot. Nie rozumiem, jak możesz myśleć o sobie w ten sposób. Rozumiem twój dosłowny kompleks niższości, rozumiem, że możesz czuć się niepewnie, masz do tego prawo, ale nie powinieneś – nachylił się do niego, tak, że stykali się nosami. Nakaharze bardzo trudno było ukryć, że z każdym słowem był zażenowany coraz bardziej. – Nie ma w tobie nic dziwnego, nic, co nie powinno być na miejscu. Jesteś taki jaki jesteś i nikt nie ma prawa cię za to oceniać.

Rudowłosy odwrócił wzrok, nie mogąc znieść czekoladowego spojrzenia. Było w nim pełno miłości, jak i szczerości oraz przekonania o własnej racji. Wiedział, że ma rację i że to, co mówi, jest słuszne, a on tylko głupio trzyma się swojego, nie mogąc w żaden sposób odpuścić. Ciężko było mu skończyć ze starymi przekonaniami, które uczepiły się go już w dzieciństwie. Pomyślał, że mimo wszystko Dazai powinien to zrozumieć. Może on zapomniał, czym jest ta niepewność względem siebie, gdyż nie musiał się już za bardzo tym przejmować, ale dla Chuuyi to była teraźniejszość, prawdziwa i wciąż się rozwijająca. Nie umiał z tym tak łatwo zerwać.

– Wiem – odezwał się nagle Osamu i zszedł z niego. Zdezorientowany Nakahara zadarł głowę do góry i spojrzał na jego wyciągniętą rękę. – Chodź.

– Co chcesz zrobić?

– Po prostu chodź.

Po chwili wahania ujął jego dłoń i dał mu się poprowadzić do sypialni. Słońce, które wiecznie wpadało przez okno do środka, powoli już zachodziło za horyzont, malując pokój na nostalgiczny ciemny pomarańcz. Dawało złudne poczucia ciepła, idącego z uciekających promieni, jak i wprawiało w równie melancholijny nastrój. Dazai wydawał się zechcieć potrzymać tą delikatną powagę, bo zamknął za nimi drzwi, odcinając ich od reszty mieszkania, metaforycznie stawiając ich w samym środku małego światka, który stanowili.

Po chwili stanął zaraz obok łóżka i zdjął z siebie marynarkę, którą rzucił na krzesło. Zaraz zabrał się również za rozpinanie guzików swojej koszuli, gdy gospodarz wreszcie się odezwał.

– Co robisz?

– Chcę ci coś pokazać – odparł spokojnie. – Chcę ci pokazać siebie. Wiesz, że ja też kiedyś nienawidziłem swojego ciała?

– Hipokryta.

– Teraz jest mi ono obojętne, ale były czasy, w których gardziłem nim równie mocno, co samym sobą – uśmiechnął się żałośnie. – Trochę z innego powodu niż ty, ale tak było. Bo widzisz, Chuuya – zrzucił z siebie koszulę i pozostał w samych bandażach. Oplatały całe jego ręce i część klatki piersiowej, ale tylko dla podtrzymania tych, które były na szyi. Barista nigdy nie sądził, że było ich tak wiele. – Jak już się zapewne domyśliłeś, słynąłem z niebezpiecznych aktów autoagresji – kontynuował, zaczynając je odwiązywać. – Wiedz, że naprawdę nienawidzę bólu, ale... poza tym, że próbowałem umrzeć, samookaleczanie się dawało mi ukojenie, gdy cierpiałem psychicznie. Nie mogłem się powstrzymać, przez co robiłem to coraz częściej i więcej – skrzywił się nieco, gdy kolejne warstwy białych opatrunków spadały na dywan, ukazując coraz więcej brzydkich blizn. – Traciłem tym samym swoją nieskazitelność, chociaż jako ludzkie ciało, to głupawe naczynie. To sprawiało, że czułem się jeszcze mniej człowiekiem. Byłem... jestem zwyczajnie zarysowany – zamrugał, chcąc odgonić od siebie nieprzyjemne wspomnienia. – Oto kim jestem, Chuuya.

Wraz z końcem swojego monologu prawie wszystkie bandaże, jakie miał od pasa w górę, leżały na ziemi. Dazai stał na środku pokoju wystawiony. Jego ręce pokrywało pełno sznyt, zarówno głębszych, jak i tych płytszych. Przejęte niebieskie oczy wyłapały także kilka ranek po ukłuciach, które nie zdołały się zagoić. Niektóre z rozcięć były dłuższe, niektóre krótsze, węższe lub poszarpane i szersze, inne całkiem wyblakłe, ale wszystkie jak najbardziej widocznie.

Odkryta skóra klatki piersiowej nie prezentowała się wcale lepiej. Nakahara dojrzał ślady po kulach i poważniejszych rozcięciach, podpaleniach. Cóż, skoro, jak już odkrył, Osamu obracał się w raczej niebezpiecznym towarzystwie, blizny po walkach nie powinny go dziwić, mimo to na każdym zarysowaniu mężczyzna zawiesił oko i każde dokładnie przestudiował. Nie czuł się zgorszony ani uprzedzony – dusiła go jedynie fala smutku. Gdy patrzył na wszystkie te rany, dopiero docierało do niego, jak bardzo Dazai musiał cierpieć, że na własnym ciele wyrywał ślady tych katuszy. To wszystko doprowadziło go do tego, kim był teraz. Nawet ostatecznie zadany sobie cios nie podarował należytego odpoczynku tak desperacko pragnącemu tego męczennikowi.

Ostatnim miejscem, które wciąż było zabandażowane, była jego szyja. Chuuya spodziewał się tego, co jest pod warstwą białego materiału. Zrozumiał także, dlaczego brunet go nie odwiązał.

Z ciężkim sercem podszedł do ukochanego i stanął na palcach, chcąc sięgnąć wygodniej jego szyi. Chwycił bandaż w palce bardzo delikatnie i wstrzymał oddech, jakby ten mógł się rozpaść od najłagodniejszego wydmuchu powietrza. Powoli zataczał koła nad spuszczoną głową i odwiązywał opatrunek. Wszystko to odbyło się w mąconej jedynie ich oddechami ciszy. Gospodarz z lekkim zaskoczeniem stwierdził, że ten należący do Żniwiarza stał się nieco bardziej płytki, ale postanowił nie odwracać swojej uwagi od opatrunku, który chwilę później ukazał mu to, co skrywał.

Jego oczom ukazała się bruzda. Nakahara dobrze widział każdy, nawet najmniejszy szczególik sznura, który namalował ten szaro-różowy ślad na bladej skórze. Gdyby tylko przyjrzał się dokładniej, mógłby policzyć nitki, z których się składał. Co zaskakujące, na samej bliźnie znajdowało się jeszcze jedno, średniej głębokości rozcięcie; w przeciwieństwie do niej zdawało się być o wiele świeższe, jakby powstało już po śmierci, a nie w jej trakcie. Kiedy przypomniał sobie, że Kosa Śmierci, to jedyne, co mogło zabić Żniwiarza i przypomniał sobie, w jak strasznych okolicznościach musieli żyć przez jakiś czas, zacisnął usta w wąską kreskę, uświadamiając sobie, co musiało zajść. To tylko popchnęło go bardziej do przyciśnięcia warg do tego czerwonawej, gojącej się już rany.

Chwilę później obcałowywał mu już całą szyję, każdy jej milimetr. Robił to bardzo delikatnie, ale dokładnie, nie chcąc pominąć żadnego jej skrawka. W międzyczasie sunął palcami po rękach ukochanego, dotykał go oraz wodził po klatce piersiowej. Dazai wzdychał cicho i trząsł się lekko, doświadczając obezwładniającego uczucia niemal gorąca płynącego z tych czułych gestów. W pewnej chwili objął Chuuyę i nachylił się do niego, tuląc go do siebie, a on, niewiele myśląc, od razu odwzajemnił ten uścisk.

Domyślał się, że Dazai nigdy wcześniej nie ukazał nikomu swoich blizn. Zrobił to jednak teraz, wystawiając się, pokazując się jemu. Ukazał tym samym swoje zaufanie, jak i chciał go zapewnić, że nie jest sam w swoich niepewnościach. To nic, że nie żył. Nadal był czującą istotą, która miała swoje troski i obawy. Nadal był. Chuuya kochał go całego, nawet te blizny, które były jego nierozerwalną częścią. Jak mógł i ich nie darzyć uczuciem, skoro były samym Dazaiem?

Zrozumiał lekcję z tego płynącą. Zrozumiał, że Osamu również kochał go takim, jakim był. Nie zważał na jego małe ciało, na jego niski wzrost oraz delikatność. Nie krzywił się, nie wybrzydzał, nie odrzucał – kochał. Przekazał mu to swoimi dłońmi, które delikatnie przytrzymywały jego ciało, swoimi silnymi rękoma, którymi obejmował jego talię, o wiele spokojniejszym już oddechem, którym smagał jego szyję, policzkiem, którym się do niej tulił i rozciągniętymi w łagodnym uśmiechu ustami, którymi ją obcałowywał.

Chuuya odsunął się od niego i spojrzał mu prosto w oczy. Uczucie, które w nich zobaczył, prawie wyrwało z jego gardła szloch. Ograniczył się jednak do długiego pocałunku, którym obdarzył jego usta. Potem, stanąwszy z powrotem na piętach, przymknął oczy.

– Zdejmij ją – powiedział, mając na myśli swoją bluzę.

Dazai oczywiście zrozumiał. Chwycił materiał ubrania i przeciągnął mu go przez głowę i uniesione ręce, odrzucając gdzieś w bok całkowicie niedbale. Palcami natrafił na podkoszulek na ramiączkach, którego również bezceremonialnie się pozbył. Nie minęło wiele czasu, nim usiadł na łóżku i objął nagą talię drżącego z jego zimna oraz dotyku Chuuyi, przyciągając go do siebie i po chwili układając delikatnie na materacu. Zawisł nad nim i począł obcałowywać jego tors, sunąć wargami po wystających z lekka żebrach, wyrobionych mięśniach na brzuchu. Ciche westchnienia, które wyrywały się z ust niższego były jak miód dla jego uszu, a palce, dociskające jego głowę do leczonego motylimi muśnięciami ciała, prawie jak silnik napędowy do dalszych poczynań. Osamu uniósł się nieznacznie i przyssał się do szyi gospodarza, gdy ten postanowił zająć się jego spodniami, już bez żadnej męczącej jego głowę, niepotrzebnej trwogi.

Siłował się z paskiem dłuższą chwilę, wciąż rozpraszany ustami Żniwiarza. Doskonale czuł jego uśmiech, gdy nie był w stanie odpiąć przeszkody.

– Pomógłbyś trochę – warknął zarumieniony i odsunął się nieco od niego. – Ty w ogóle możesz robić takie rzeczy? – zapytał złośliwie, po raz kolejny nawiązując do anormalności jego organizmu.

Dazai zrównał ich twarze i uśmiechnął się kpiąco.

– To się nazywa seks, Chuuya – zagruchał. – Nie musisz się bać tego słowa, mała pruderio – zanim zdołał być obdarzony rozzłoszczoną odpowiedzią, wpił się w jego usta, uniemożliwiając jej wypowiedzenie. To skutecznie uciszyło czerwonego do granic możliwości rudzielca. – Kto wie? Przekonajmy się – dodał, odsuwając się od niego i wstając na moment, by zdecydowanym ruchem zedrzeć z siebie spodnie. – A ciebie czasem nie bolała głowa?

Nakahara obserwował go dwoma rozżarzonymi niebieskościami – lekki gniew mieszał się z zawstydzeniem oraz pożądaniem, co było wystarczającą odpowiedzią. Zawiesił oko na uwypuklonej przez materiał bokserek już wpół twardej męskości Osamu, która wręcz wysuwała się na pierwszy plan jego całokształtu. Sam był w podobnym stanie, a jednak przez ten widok poczuł na twarzy tylko więcej obuchów gorąca. Był pewien, że kłamliwa „niepewność" Żniwiarza co do możliwości podniecenia była jedynie kolejnym zawadiackim żartem i oczywiście miał rację.

Dazai szybko wrócił na swoje miejsce, znów całując go zachłannie i tym razem już wodząc palcami po jego torsie, docierając wreszcie i do jego paska. Nie miał oczywiście takich problemów z pozbawieniem go spodni, jak barista z nim – pozbył się ich równie szybko, co swoich własnych, i bezceremonialnie uniósł się nieco, by zacząć się z nim ocierać przez materiał. To wyrwało z ust Chuuyi głośny jęk. Zasłonił je natychmiast, prawie płonąc z zażenowania. Nie pamiętał, kiedy ostatnio zabawiał się nawet sam ze sobą, a fakt, że tym razem był drażniony przez kogoś, kogo pragnął, działał na niego podwójnie intensywnie.

– To nie będzie konieczne – stwierdził brunet i chwycił go za nadgarstek, odsuwając dłoń od ust. – Chcę cię słyszeć.

Rudowłosy popatrzył na niego, nieco rozszerzając oczy. Te czekoladowe błyszczały z podniecenia, ale i pewnej stanowczości. Dazai był w tamtej chwili po prostu pewny, pewny siebie i tego, co ma zamiar zrobić. Chuuya pokusiłby się nawet o użycie słowa zacięty i w jego poetyckiej głowie nie byłoby to nawet przesadą. Osamu po prostu w tym momencie znacznie różnił się od głupawego, zapłakanego lub do granic możliwości delikatnego mężczyzny. Teraz był mężczyzną podnieconym i żądnym spełnienia... żądnym jego. Nakahara, choć widział go takim pierwszy raz, nie mógł powiedzieć, że mu się to nie spodobało.

Przyciągnął go do kolejnego pocałunku, unosząc lekko biodra, by zaznać go bardziej. W pewnej chwili poczuł się zniecierpliwiony i objął go jedną nogą, palcami u stóp chcąc ściągnąć mu bieliznę. Dazai zaśmiał mu się w usta i pomógł mu, pozbywając się zarówno swojej, jak i tej należącego do niego. Po chwili dzieliła ich jedynie skóra i Chuuya mimo że niezwykle pragnął mieć go już w sobie, nawet w obecnej sytuacji wstydził się chociażby spojrzeć w dół.

Zadrżał mocno, gdy wcześniej zwilżone chude palce Boga Śmierci zaczęły drażnić jego twardego penisa i zacisnął usta w wąską kreskę, chcąc stłumić wzbierające mu się w gardle głośne jęki, gdy Dazai zaczął lizać i podgryzać jego sutki, jednocześnie poczynając drażnić jego wejście. Doznania z tego płynące wręcz zamazywały Nakaharze obraz przed oczami i wyginały nienaturalnie jego ciało, traktując je wręcz piorunującymi przejściami niezwykłej rozkoszy.

– Ty... – stęknął, decydując się wreszcie otworzyć usta. Osamu jednak idealnie wyczuł moment, bo dokładnie w tej samej chwili wsunął w niego palec, a powietrze w pokoju rozciął głośny jęk. Cóż, bacząc na wiecznie otwarte okno, przechodnie musieli wysłuchiwać najlepszego przedstawienia, ciesząc się jednocześnie lub żałując, że nie mogą go w żaden sposób obejrzeć. – D-Dazai...

– Jesteś gorący tam na dole – urzędnik schował twarz w zagłębieniu jego szyi, traktując ją swoim zimnym oddechem.

– Pospiesz się – syknął. – Zrób to, bo inaczej...

– Wedle życzenia.

Nie minęło dużo czasu, nim Nakahara był całkowicie przygotowany na większe ciało obce. Choć bał się, że w tym czasie połamie sobie zęby, coraz mocniej zaciskane przez większą ilość mokrych palców w swoim wejściu, coraz głośniejsze stęknięcia ulatywały spomiędzy nich, pieszcząc miło uszy nieustannie lubieżnie uśmiechniętego Dazaia. Jego urywany oddech świadczył o tym, że on sam długo tak nie wytrzyma, toteż gdy wszystkie palce wreszcie opuściły jego wnętrze, Chuuya starał się przygotować psychicznie na to, co miało je za chwilę zastąpić.

Osamu nie wszedł w niego od razu. Najpierw trwał chwilę w bezruchu, gdy dotknął czubkiem penisa jego wejścia, drażniąc zarówno jego, jak i samego siebie. Wyglądał, jakby sam starał się na to przygotować. Nie było w tym w zasadzie nic dziwnego, gdy przypomniało się sobie o tym, kim był i jak działał nań najmniejszy kontakt z ukochanym. Fala przyjemności, jaką zaraz miał zostać obdarzony, zapewne będzie niezmierzenie obezwładniająca. Niedługo potem jednak zaczął powoli i delikatnie się w jego zagłębiać. Gospodarz zareagował natychmiastowym zaciśnięciem się na na razie niewielkiej długości i wbiciem paznokci w jego plecy. Dazai stęknął cicho, ale nie próżnował. Po chwili wchodził w niego tylko głębiej, ale nie chcąc na początek sprawiać mu zbyt wielkiego bólu, zaczął się uważnie poruszać. Do niebieskich oczu naszły łzy, gdy delikatne uczucie rozrywania zaczęło mieszać się z przyjemnością, którą Osamu w swym transie zdecydował mu się dostarczyć więcej, łapiąc w dłoń jego penisa i ruszając nią w górę i w dół zamaszyście.

Chuuya zamrugał, chcąc pozbyć się zamazujących mu obraz łez, i wygiął ciało w łuk, gdy nagle Żniwiarz przyspieszył ruchy. Nie powstrzymywał już odgłosów ani swoich reakcji – nie bardzo miał nad nimi w tamtej chwili panowanie. Pokój jakby zniknął, mieszkanie, ludzie na zewnątrz, cały świat – był tylko on, Dazai i skrzypiący pod nimi materac. Jęki odbijały się od nicości, ciche piski walczyły o dominację z urywanymi stęknięciami, pot spływał po jego plecach, a on niknął razem z nimi, pozbywając się z głowy wszystkich myśli i skupiając się tylko na tym osobliwym, tłumionym przez jego własny gorąc chłodzie, który sprawiał, że szalał wręcz w rozkoszy. Całemu doznaniu towarzyszyły tylko odgłosy uderzania jednego ciała o drugie, ich zmieszane oddechy i mała śmierć, której doznawał z każdym pogłębieniem się penetracji.

W pewnej chwili brunet puścił jego członka i zawisł nad nim, tracąc powoli siły. W swym zaaferowaniu jakoś odnalazł usta ukochanego i wpił się w nie zachłannie, całując ich każdy milimetr i dominując jego język. Niewielkie strużki śliny ściekały po policzkach mniejszego, ale nie miało to dla żadnego z nich większego znaczenia. Obaj byli ogarnięci niemożliwą do opisania przyjemnością, obaj nie czuli nic poza nią i swoimi pożądliwymi ciałami, które pragnęły spełnienia jak usychająca roślina choć kropli życiodajnej wody.

Jego ciało spięło się nagle, gdy był już na krawędzi. Choć chciał, by ta chwila trwała o wiele dłużej, nie mógł powstrzymać chwili szczytowania, która zalała jego ciało dosłownie moment później. Doszedł z imieniem ciemnowłosego na ustach, tłumiąc towarzyszący temu odbierającemu rozum aktowi niewymownej ekstazy krzyk w jego wystawionej szyi. Po agresywniejszych ruchach mężczyzny wiedział, że on także jest już blisko, czego doznał tuż po zaznaniu tej myśli, gdy przeciągły jęk wypełnił jego uszy, tak samo jak biały płyn rozpalone wnętrze.

Dyszący, choć wciąż lodowaty Dazai drżał mu w ramionach, podobnie jak sam Chuuya. Tracąc jakąkolwiek siłę, opadł na wcześniej puszczającego się go Nakaharę i schował twarz w zagłębieniu jego szyi, dysząc ciężko i nie mogąc złapać oddechu. Był całkowicie zamroczony wspaniałym orgazmem, który nawet po paru minutach odpoczynku wciąż nie pozwalał mu trzeźwo myśleć. Ale jakże mógł, będąc w towarzystwie tego nadal gorącego, nadal drżącego i spoconego ciała, które jeszcze chwilę wcześniej wiło się pod nim i szalało z rozkoszy?

Niższy wygiął się niekontrolowanie w chwili, gdy członek urzędnika opuścił jego wnętrze, pozostawiając je pustym i wpraszając do jego środka chłód zupełnie innego rodzaju. Wplątał palce w jego włosy, normując powoli oddech, wciąż jednak czując się zamroczonym. Nigdzie się jednak nie spieszyli – mogli leżeć w swoich objęciach, ile tylko chcieli. Chuuya był przekonany, że nawet do końca świata – nawet gdyby niebo waliło im się na głowę, oni wciąż byliby spleceni w miłosnym uścisku. Może ochroniłby ich przed niechybnym końcem, może nie. Nie miało to dla niego większego znaczenia. Najważniejsze było, że byliby wtedy obaj, ze sobą. Nie wyobrażał sobie tego inaczej.

Zerknął na zmierzwioną czuprynę Osamu, gdy ten nie odzywał się i trwał w bezruchu zdecydowanie zbyt długi czas. Wiedział, że nie spał, ponieważ jego ciało unosiło się i opadało pod wpływem oddechu – mimo to zaczął się powoli niepokoić.

– Dazai? – wychrypiał i nieco zażenowany stanem swojego głosu, odchrząknął. Potarmosił go leciutko po włosach, jakby dzięki temu urzędnik mógł go dokładniej usłyszeć. – Żyjesz?

Brunet uniósł się leniwie i zerknął na niego spod ociężałych powiek. Choć nie był zarumieniony ani ciepły, Chuuya dobrze widział zamglenie w dwóch kostkach czekolady. Nie było to zamglenie tego niebezpiecznego rodzaju, raczej resztki zamroczenia wywołanego niezwykłym doznaniem... i przy okazji zamigotała w nich irytacja.

– Poważnie? Stać cię na więcej.

Gospodarz dopiero po chwili zrozumiał.

– O chuj, nawet nie zauważyłem – parsknął cicho.

– Chyba na chwilę odleciałem – przyznał i potarł oczy, chcąc być bardziej obecnym. No tak. Zdawało się, że było mu o wiele przyjemniej niż Nakaharze, a to tylko namalowało na jego twarzy delikatny uśmiech. – A ty?

– Żyję.

– Ale tak „ledwo żyję" czy „żyję, żyję"? Pytam, bo wiesz, nie wiem.

– Weź się zamknij, naprawdę.

Dazai zachichotał głupawo i przysunął się do niego, by skraść mu całusa. Znacznie różnił się on od tych, które wymieniali między sobą przez ostatnie parę minut, jednak żaden z nich nie narzekał. Niósł za sobą uczucie pewnego spokoju, który usatysfakcjonował ich obu.

– Co jest? – zapytał rudzielec, gdy partner ponowił chichot nawet po oderwaniu się od jego ust.

– Nic. Po prostu długo na to czekałem.

– Ale z ciebie bachor – sarknął i przydusił go nieco, dociskając twarz do swojej szyi.

Leżeli tak przez dłuższą chwilę bez słowa. Chuuya wgapiał się w sufit, a Dazai wgapiał się w Chuuyę. Szeroki uśmiech na jego twarzy po jakimś czasie stał się denerwujący.

– Czego?

– Nad czym tak myślisz? – rozweselenie było nawet słyszalne w jego tonie. – O tym, jaki jestem niezwykły czy o tym, jaki jestem nieziemski?

– Nieziemski to dobre słowo – mruknął Nakahara i przeciągnął się nieco. – W sumie... można powiedzieć, że otarłem się o śmierć.

Dazai parsknął pod nosem i trącił czubkiem głowy rechoczącego baristę.

– Sam Bóg cię przeleciał – dodał, przez co wybuchnęli tylko bardziej gromkim śmiechem.

Chuuya przewrócił się na bok i złapał się za nagi, brudny od spermy brzuch, nie mogąc powstrzymać chichotu. Choć sytuacja była absurdalna, żarty były nadzwyczaj trafne. Rudzielec ze śmiechem na ustach zrównał się z brunetem i całował go między chichotami, przytrzymując twarz dłońmi. Żniwiarz ochoczo oddawał zaczepkę i chwilę później znów był nad nim, splatając ich palce i przyszpilając go do wymiętoszonego materaca.

– Co tym razem? – zapytał, gdy barista zaczął wgapiać się w jego usta.

– Nic, tylko... najprawdziwszy pocałunek śmierci. Auć, dobra! – syknął, gdy Dazai przygryzł mu wargę.

– Dosyć tych żartów, krasnoludzie. Choć, patrząc po tobie – zlustrował go spojrzeniem i wymownie zatrzymał się na jego opadniętym już penisie, którego ponownie wziął w chudą dłoń. – Mam pewne wątpliwości.

Chuuya drgnął lekko i zmarszczył brwi, ale na ustach zamajaczył mu złośliwy uśmiech.

– Zamierzasz mnie teraz zawstydzić na śmierć? – zapytał, a Dazai zaatakował je w odwecie.

– Chyba wolę, jak jęczysz. Gotowy na drugą rundę?

Gospodarz uśmiechnął się wymownie i wyparł biodra do przodu.

– Nie jestem heretykiem, Bogu nie odmówię.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top