11 - Wszystko jest już dobrze

Kiedy się obudził, nie był pewien, czy faktycznie nadal żyje.

Z każdej strony ogarniało go podwójne ciepło łóżkowego materiału, a pod plecami wyraźnie czuł miękkość wyleżanego materaca, a jednak wciąż miotały nim pewne wątpliwości. W końcu, spędził w tym konkretnym miejscu większość ostatnich dni i wciąż tu tkwił, niewiele zatem zdawało się zmienić w jego obecnym położeniu. Nawet gdy z trudem uchylił powieki, w pomieszczeniu wciąż dominowała ciemność, której umyślnie dał zaproszenie i usilnie wzbraniał się przed zachwianiem jej przez jakiekolwiek światło.

Dopiero gdy zamrugał, uświadomił sobie jedną z początkowych różnic, dzięki którym zrozumiał, że coś jest nie tak. Coś odbiegało od stanu rzeczy, który ostatnio w swej desperacji zdołał przyjąć już za normę, mianowicie – jego klatka piersiowa była lekka. Ciężar, który tkwił w niej i na niej nieustannie, zniknął, jakby za machnięciem czarodziejskiej różdżki nagle ktoś mu go odjął. Ciężarek o wadze nieskończoności został zwyczajnie zdjęty z jego serca przez jakiegoś wprawiającego jedynie w poczucie podziwu siłacza, pozwalając mu oddychać, zaskakująco łatwiej łapać oddech. Wyparował także swoisty strach i upodlenie wywołane poprzez beznadzieję swojej sytuacji, a, co zapewne najważniejsze, z jakiegoś powodu nigdzie nie było czuć tej dołującej samotności, z którą gryzł się pod kołdrą od tamtego strasznego wydarzenia.

Kiedy tylko postanowił się ruszyć i nabrał wrażliwości na bodźce, zrozumiał, co takiego było powodem tego, że doszedł do wniosku, iż w istocie nadal dycha na tej ludzkiej ziemi. Chłód na jego dłoni, tak kontrastujący z ciepłem kołdry oraz koca, odznaczał się w całym jego poczuciu i zmusił oczy do skierowania się właśnie na to jedyne w swoim rodzaju, dostarczające mu go źródło. Gdy zobaczył klęczącego przy jego łóżku, drzemiącego Dazaia z głową opartą o wspartą o materac rękę, o dziwo jego serce nie zrobiło cyrkowego przewrotu w o wiele lżejszej klatce piersiowej. Głowa nie wybuchnęła masą myśli, strachem, wątpliwościami i żalem. Właściwie to do tej pory niezrozumiały rytm jego serca unormował się, a niezbyt rozgarnięty nowymi okolicznościami umysł, któremu było znacznie bliżej do plączącego się kłębka, całkowicie się rozjaśnił i rozprostował. Chuuya poczuł się jakby w tamtej chwili wszystko było na swoim miejscu. W tym momencie nie zastanawiał się nad następstwami obecnej sytuacji; po prostu cieszył się, że, nawet jeśli na moment i to całkowicie złudny, wszystko było dobrze.

Dazai był tu z nim. Nic nie było większym i lepszym powodem ponownego zaznania ułamka szczęścia i wymalowania delikatnego, tak dawno nie goszczącego na jego twarzy uśmiechu.

Jego długie, chłodne palce były splątane w nadzwyczaj nieśmiałym i wręcz malutkim geście z jego własnymi. Osamu po prostu stykał ze sobą ich dłonie, chcąc chociaż w ten sposób doznać jego istnienia na własnej skórze, podczas gdy pogrążony był w głębokim śnie, czuwając przy jego łożu. Ile już tak siedział? Co się wydarzyło od chwili, w której znalazł go przed kamienicą, rzeczywiście nie będąc wymarzonym złudzeniem?

Dopiero gdy do świadomości Nakahary dotarły te pytania, cała zaistniała sytuacja zdawała się na niego spaść jak grom z jasnego nieba, a on sam poczuł wyżerający mu wnętrzności, niemal zwierzęcy głód. Nie miał nic konkretnego w ustach od dawna, toteż gdy tylko do jego uszu doszło burczenie własnego, skręcającego się w pragnieniu choć ułamka pożywienia brzucha, był gotów zjeść cokolwiek. Pomyślał, że powinien zrobić to właśnie teraz, ale myśl, że najmniejszy ruch z jego strony obudzi Dazaia i wrzuci ich w karuzelę wyjaśnień i przeprosin, tym samym znacznie opóźniając napełnienie żołądka (czego niezrobienie mogło poskutkować kolejnym zemdleniem), malowała na jego twarzy grymas. Jeśli miał się zmierzyć ze Żniwiarzem, chciał to zrobić w pełni sił.

Ku jego zaskoczeniu mężczyzna nagle się poruszył, jakby jakaś magiczna siła specjalnie sprowadziła na niego wybudzenie z głębokiego snu dosłownie chwilę po gospodarzu. Zastygły w swojej półleżącej pozycji Chuuya obserwował jak jego twarz krzywi się nieznacznie, a ciężkie od kurtyny długich rzęs powieki poruszają się, usiłując pozbyć się otumanienia. Zaspany brunet uniósł głowę z cichym westchnieniem i poruszał ramionami, nieustannie jednak trzymając rudowłosego za rękę. Zerknął na jego twarz i wybałuszone oczy dopiero po chwili, a gdy to zrobił, senność zupełnie zniknęła z jego własnych.

Chuuya poczuł coś na wzór nagłego uderzenia w klatkę piersiową, gdy ich oczy się spotkały. Ostatni raz, gdy mieli do tego okazję, Dazai ukazywał mu swoje prawdziwe ja i wykrwawiał się u niego w salonie. Ostatni raz, gdy obaj byli świadomi swojego dotyku, chłodne usta Osamu odciskały swoje piętno na jego policzku, który zdawał się emanować mrowieniem za każdym razem, gdy Nakahara sobie o tym przypominał. Ostatni raz, gdy mogli się doświadczyć, obaj byli przekonani, że już nigdy nie ponowią tego niewymownie przyjemnego doznania.

Intensywność wymienianych spojrzeń po chwili zaczęła przygniatać niższego mężczyznę, toteż, z wielkim bólem i niewiedzą oraz strachem wywołanym przez możliwe następne wydarzenia, postanowił przerwać tą pełną niezręczności ciszę.

– Dazai...

Drgnął, gdy brunet gwałtownie odskoczył od jego łoża, przerywając tym samym ich kontakt fizyczny. W czasie tego czynu nie spuszczał z niego wzroku, ale dosłownie moment później wybiegł z pokoju i wyglądał na przerażonego, jakby goniło go coś wyjątkowo strasznego i na dodatek deptało mu po piętach.

– Dazai! – zawołał zaraz za nim.

Nie wierzę. Naprawdę uciekł? Uratował go, czuwał przy nim całą noc (a nawet i dzień, bo, zważając na ciemność panującą w pokoju, gospodarz przespał prawie całą dobę), a w momencie, w którym został odkryty, postanowił znowu odejść? Chuuya zwiesił głowę i cofnął wcześniej wyciągniętą w jego stronę rękę, by zacisnąć palce na czerwonej bluzie i prychnął rozeźlony. Nie miał siły za nim iść. Ogarnęła go wielka złość idiotycznym zachowaniem Żniwiarza. Jeśli nie chciał się znowu angażować, mógł odejść tuż po tym, jak ocalił rudowłosego od zamarznięcia na zewnątrz. Mógł wyjść w trakcie, gdy ten spał, a nie przysparzać mu tylko więcej cierpień, które spadły na niego jak nagły, lodowaty deszcz. Dlaczego znowu mi to robisz?

Nie był w stanie opisać swojego zdziwienia, gdy parę chwil później Osamu znów pojawił się w progu drzwi. Wszedł do środka, dzierżąc pachnące, darowane pudełko od Kouyou, pełne smakowitego domowego bentou. Na sam widok Nakahara ledwo powstrzymał ślinotok, a pomógł mu w tym fakt, że był wstrząśnięty nagłym powrotem, gdy już zdążył przyjąć do wiadomości, że znowu został zostawiony.

Brunet podał mu, a raczej położył mu na kolanach jedzenie bez słowa, po czym znowu wybiegł, zanim Chuuya zdążył się odezwać. Utrzymywał przy tym beznamiętny wyraz twarzy i unikał jego spojrzenia, a mimo to każdy jego ruch był przesadnie ostrożny. Rudzielec westchnął głośno, zawierając w tym czynie ogromne podkłady irytacji, ale także pewną wdzięczność. Słysząc kliknięcie elektrycznego czajnika w kuchni i nie obserwując żadnych oznak tego, że urzędnik znów ma zamiar przyjść, zrezygnowany zabrał się do jedzenia. Wyglądało na to, że skruszony do granic możliwości Bóg Śmierci miał zamiar mu usługiwać i dać mu szansę na zdobycie sił na nadchodzącą rozmowę. Przeszło mu przez myśl, że powinien się tego spodziewać, ale doszedł do wniosku, że jeśli chodziło o Dazaia, nic nie było możliwe do przewidzenia.

Pochłonął kojarzący się ze szkołą posiłek w mgnieniu oka, wygłodniały jak niezdolny do polowań, samotny wilk. Zawsze uważał bentou za mało konkretne jedzenie, ale w tamtym momencie napchał się nim tak, że myśl o ugryzieniu plastikowego pudełka szybko wypadła mu z głowy, robiąc miejsce dla nieokiełznanego pragnienia. Osamu jakby usłyszał jego myśli, bo w tamtej chwili znów pojawił się w pokoju, tym razem z parującym kubkiem. Ku lekkiemu zawodowi niebieskookiego nie była to kawa, a jedynie przesłodzona czarna herbata, ale, nadal będąc pod wpływem resztek skrajnego wygłodzenia, stwierdził, że przyjąłby nawet wodę klozetową, byleby się tylko czegoś napić.

Również bez słowa przyjął kubek i od razu wychylił niemal jego połowę, parząc sobie przy tym całą jamę ustną i przełyk. Dazai, który wreszcie postanowił zostać w miejscu, a nie latać jak szalony, splótł dłonie za plecami i przyglądał mu się z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

– Sobie zrobiłeś? – zapytał Chuuya. Nie wiedział, co powiedzieć, więc taka grzeczność była pierwszym, co uznał za nawet odpowiednie. Osamu wzniósł oczy ku niebu i przestąpił z nogi na nogę, widocznie gotowy znów odbyć krótki maraton tam i z powrotem. – Nie! – ubiegł go szybko, nim zdążył ponownie wybiec, chwytając go za nadgarstek. – Siadaj – rozkazał, wskazując na miejsce obok siebie. Przestań mi uciekać.

Brunet posłusznie przycupnął na materacu naprzeciwko niego, a rudzielec cofnął rękę, nie chcąc go za mocno rozpieszczać na początek. Napił się jeszcze trochę herbaty i odstawił kubek na niewielki, przypominający małą komódkę mebelek obok, by założyć ręce na piersi i zacząć się intensywnie wpatrywać w towarzyszącego mu nadczłowieka, który odchrząknął cicho.

– Jak się czujesz? – odezwał się pierwszy raz, będąc tak samo niepewnym, jak on chwilę wcześniej.

Uciekał spojrzeniem i bawił się palcami, ukazując zdenerwowanie. Pomijając tamten wieczór, kiedy to wykazywał się nad wyraz swoimi emocjami, nie ukrywając już niczego, dość dziwnie było go oglądać w takim stanie. To, że wystarczyło udawać wielce opanowanego i przywdziać wieczny uśmiech na twarz, by zmylić wszystkich dookoła, było dość smutną konkluzją. Przez to widok wyraźnego rozbicia był dwa razy bardziej uderzający i niekomfortowy, ale Chuuya postanowił nie dać się niezbyt wygodnej na ten moment empatii.

Wyprostował się nieco, by dać mu znak, by się zbliżył. Mądry jak zwykle Osamu natychmiast to uczynił, jednak w swej bystrości nie mógł przewidzieć tego, że zostanie uderzony z otwartej dłoni w twarz. Głośny plask rozległ się po pokoju, sprawiając wrażenie, jakby od tego strasznego dźwięku cały budynek zatrząsł się w posadach. Nakahara włożył w to całą swoją odzyskaną siłę i jak z jednej strony serce go zabolało na widok łapiącego się za policzek zszokowanego mężczyzny, to dzięki temu kolejny ciężar został z niego usunięty.

– Teraz lepiej – odpowiedział spokojnym tonem. Nie wiedział jak inaczej przekazać mu oraz odpłacić się za cały swój ból, który odbierał mu dech przez cały ten czas.

Zasłaniający twarz Dazai uśmiechnął się żałośnie.

– Zasłużyłem... – mruknął po chwili milczenia, wpatrując się w swoje buty, zdawało się, niezdolny już do skrzyżowania spojrzeń z ukochanym.

– To prawda.

Urzędnik z pewnością nie przewidział także tego, że zostanie przygarnięty do mniejszego ciała i zamknięty w chudych ramionach z nadzwyczajną czułością. Chuuya mógł to stwierdzić, bo momentalnie poczuł, jak cały się spina i usłyszał wyrywające się ciche westchnienie zaskoczenia. Nie zwrócił jednak na to uwagi i wzmocnił uścisk, nie wiedząc już, czy przytula go do siebie, czy przytula się do niego. Tak bardzo pragnął jego chłodnej bliskości, chciał go dotknąć i poczuć, że wszystko jest już dobrze, że na moment zatracił się w tym powalającym geście.

– Jak mogłeś mi to zrobić? – zapytał cicho, opierając brodę o jego ramię i tuląc się policzkiem do jego głowy. Odezwał się jednak dopiero wtedy, gdy dłonie Osamu niepewnie powędrowały po jego plecach, odwzajemniając ten delikatny uścisk. Nieco go ten gest poruszył. Jak przyjemnie. – Jak mogłeś pokazać mi moment, w którym cię tracę?

Poczuł, jak Dazai zaciska zęby. To samo zrobił z palcami na bluzie i schował twarz w jego ramieniu. W jednej chwili ta otoczka sztucznego opanowania runęła, a on zdawał się być całkowicie roztrzęsiony.

– Przepraszam – wykrztusił zaskakująco słabym głosem. – Przepraszam, nie wiedziałem, że...

– Że mogę się po tym załamać? – dokończył Chuuya ponuro. – Naprawdę mało wiesz o ludzkiej naturze czy po prostu jesteś idiotą?

Odpowiedziała mu cisza, podczas której brunet drżał mu w ramionach. Dziwne. Wydawał się teraz tak mały, tak słaby, że Chuuya mógłby go zmieść najmniejszym podniesieniem głosu. Chęć nakrzyczenia na niego minęła mu jednak w momencie, w którym go uderzył, a i tak miał wrażenie, że to, co zrobił, było o wiele gorsze niż te kilka przesiąkniętych jadem słów.

– Chyba oba – odezwał się po chwili i przełknął ślinę. – Jedyne, o czym mogłem wtedy myśleć, to to, że już nigdy więcej cię po tym nie zobaczę, że w momencie, w którym dowiesz się, kim jestem, znienawidzisz mnie i odrzucisz. Nie pomyślałem nawet, że to, w jaki sposób ci to uświadomię, jest... – umilkł, szukając odpowiedniego określenia.

– Niestosowne? Nienormalne? Niezdrowe? Nieracjonalne? Niewłaściwe? Kompletnie popierdolone? Mam na to naprawdę dużo słów. W końcu jestem poetą-amatorem.

Osamu tylko bardziej skulił się w sobie.

– Przepraszam – powtórzył, choć brzmiał, jakby był gotów powtarzać to jedno słowo do końca swoich dni, o ile ich koniec w ogóle był możliwy.

Chuuya nie potrzebował jego przeprosin. To, że do niego wrócił, było wystarczającym zadośćuczynieniem za wszystko, co zrobił. Doskonale widział po nim, jak poczucie winy wyżera go od środka; dawał wyraźne oznaki tego, że sam przechodził przez podobne piekło, co on sam, w trakcie tych kilku dni, które spędzili bez siebie. Był niekonwencjonalny, szalony, nie z tego świata – Bóg jeden wiedział, co roiło się w jego nienormalnej głowie. Nieważne jednak, jaka była, Chuuya kochał ją jak nic innego na świecie. Teraz to wiedział.

– Nigdy więcej mi tego nie rób. Nigdy więcej mnie nie zostawiaj – zacisnął dłonie na jego plecach. – Nie nienawidzę cię – powiedział, wyczuwając w jego wiotczejących ramionach niepewność. – Nie obchodzi mnie, czym jesteś. Możesz nawet zamieniać się w fioletowego hipopotama w czasie pełni – nie ma to dla mnie żadnego znaczenia. Tylko nie odpierdalaj już takich cyrków i bądź ze mną, ty cholerna, obandażowana wywłoko, bo zabiję cię drugi raz. A potem siebie, bo nie będę umiał bez ciebie żyć.

Tylko to, w jakim stanie Dazai był obecnie, dodawało mu odwagi, by to wszystko powiedzieć. Fakt, że czuł się w tamtej chwili jako ten silniejszy, bardziej poukładany, otworzył mu usta i doprowadził do nich słowa prosto z serca. Powinien mu je powiedzieć już dawno, gdy tylko zaczynał zdawać sobie sprawę ze swoich uczuć – może wtedy nic z tego by się nie wydarzyło. Miał wrażenie, że tańcowały w nim one od samego początku, ale do pełnego zrozumienia ich musiał dorosnąć. Ale może to wszystko musiało się stać, by obaj uświadomili sobie to, co tak naprawdę czują? Ktoś musiał zatrzymać tańczenie razem z nimi, by uświadomić im, do jakiej piosenki lawirują na tym dziwnym parkiecie. Potrzebowali bodźca, by wsłuchać się w nią i zrozumieć płynący z niej przekaz. Dzięki temu potrafili nazwać to, co było nienazwane i tańczyć z większą świadomością swoich kroków – zarówno tych poprzednich, jak i przyszłych.

Pozwolił urzędnikowi nieco się odsunąć, by móc na niego spojrzeć. Dopatrzył się w czekoladowych tęczówkach walki między zrozumieniem, a odpychaniem od siebie tej szczęśliwej myśli. Wciąż powstrzymywało go poczucie winy, świadomość swojej odrębności i niepewność – wszystkie uczucia, które Chuuya musiał wymazać.

– Co ty mówisz...?

Nakahara przewrócił oczami i w jednej chwili przyciągnął go znów do siebie. Nie dał mu za wiele czasu do namysłu – zamknął mu te niepewne usta swoimi własnymi. Z początku obchodził się ze zszokowanym Dazaiem bardzo delikatnie, z chwili na chwilę coraz bardziej pogłębiając nagły pocałunek, chcąc dobić się do jego świadomości. Jego wargi były chłodne, chłodne jak cały on, a mimo to niesamowicie miękkie i przyjemne. Osamu zesztywniał pod wpływem tego niespodziewanego gestu, ale nie trwało to długo. Jego ciało momentalnie zwiotczało, jakby usta Chuuyi rozpuszczały ten wszechobecny lód, który zagnieździł się w jego sercu, głowie oraz całym ciele. Jego ręce opadły na ukryte pod dwoma warstwami kolana rudowłosego, podczas gdy on trzymał jego twarz, dociskając ją do siebie. Zaskoczony Żniwiarz nie odwzajemniał pocałunku, jakby tkwiąc w potężnym szoku, który ciężko było przerwać. Dopiero gdy, wyczuwszy na swoich palcach łzy, niebieskooki odsunął się od niego, by złapać oddech i dokładnie mu się przyjrzeć, jakby przestraszony nagłym przerwaniem tego kontaktu Dazai objął go w talii i przysunął do siebie, ponawiając pocałunek.

To było zupełnie inne. Spragniony jego ust Osamu napierał na nie łapczywie, jakby spędził wiele minut pod wodą i, wynurzywszy się, łapał powietrze – ostatnie, co mogło go uratować przed bolesną śmiercią. Zaciskający mu ręce na plecach Chuuya w każdym cmoknięciu, w każdym zbliżeniu wyczuwał wielką pasję z nich płynącą i nie mógł nic poradzić na to, że uśmiechnął mu się w usta. Brunet potrzebował tego gestu jak bicia serca, które już nie spełniało swojego zadania. Potrzebował go jak słońca na horyzoncie każdego dnia, wody po godzinach usychania z pragnienia, snu po wielu dniach bezsenności – usta Nakahary były po prostu czymś, czego potrzebował do życia. To, jak ogromne było jego pragnienie, niepohamowane i wciąż nienasycone, szarpało szczęśliwym sercem Chuuyi i wypełniało uszy jego biciem, odcinając ich dwójkę od otaczającego ich świata i kąpiąc ich sylwetki w swoim własnym, zbawczym świetle.

Odsunęli się od siebie dopiero wtedy, gdy obu zaczęło brakować już powietrza. Gospodarz miał wrażenie, że całowali się całą wieczność i wcale nie przeszkadzałoby mu to, gdyby mieli to robić w nieskończoność. Całował się w życiu tylko kilka razy i za każdym razem żaden z tych gestów nic dla niego nie znaczył ani też specjalnie się nie podobał. Dazai to było co innego. Dazai to zawsze było co innego.

Zerknął na niego spod przymrużonych powiek. Stykali się czołami, jakby zmęczeni tymi obfitymi w mnogość niewypowiedzianych uczuć gestami. Osamu oddychał ciężko i wciąż bezgłośnie płakał, zapewne obezwładniony ciepłem, a nawet gorącem, jakie płynęło z napuchniętych ust Chuuyi. Skoro sam dotyk dłoni był dla niego wyjątkowy, jak ogromna przyjemność musiała dla niego płynąć z pocałunku? Najwidoczniej niemożliwa do opisania, skoro nawet po nim łzy nieustannie sączyły się z jego oczu. W tej chwili nie wydawał się nawet nad tym panować.

Chuuya począł je powoli i leniwie scałowywać, tym samym powodując ich tylko więcej. Żniwiarz zaczął drżeć pod wpływem tych czułych gestów, nie będąc ani przyzwyczajonym, ani przygotowanym na ich tak absolutną mnogość. Jego śmieszna i zupełnie niepasująca do niego niewinność pod tym względem bawiła gospodarza, ale także niewymownie rozczulała, a to, jak szczęśliwy się wydawał, napawało jego własne serce nieopisywalną radością.

Ucałował go długo w naruszony, czerwony od uderzenia policzek.

– Na przeprosiny, ale jak będziesz wył za każdym razem, gdy cię pocałuję, to nie będę tego robił.

– Cicho bądź – warknął Dazai, nagle ponownie mocno się w niego wtulając, jakby byli przeciwnymi biegunami magnetycznymi. Byli zupełnie inni, jak ogień i lód, a jednak jeden przyciągał drugiego z kolosalną siłą, której nie sposób było przezwyciężyć. – Ty... nawet nie masz pojęcia, jak ciepły jesteś.

– No, najwidoczniej jestem bardzo.

– Nie o to mi chodziło, cholerny idioto.

– Wiem, idioto – wplątał mu palce we włosy. – Jestem zaskoczony, że zdobyłeś się na brzydkie słowo. Sprawiasz wrażenie kogoś, kto drży na samą myśl o przekleństwie.

Osamu prychnął rozbawiony i pociągnął nosem.

– Mam rzucić kurwą, żeby cię zadowolić?

– Poproszę.

Brunet zaśmiał się cicho, co brzmiało bardziej jak kolejny wstęp do płaczu niż wybuch wesołości.

– Boże, ależ ty lubisz się ze mną bawić – wymamrotał. Chuuya nie bardzo wiedział, czy mówi do niego, czy faktycznie rzuca zgorzkniały komentarz pod adresem samego Stwórcy. – Zobacz, co ze mną zrobiłeś. Zobacz, czym przez ciebie jestem.

– Och, smutny i zgorzkniały Dazai został rozlazłą kluchą? Czy to pora na tekst „jestem zimną suką, inną dziewczyną niż wszystkie", a potem płacz z najgłupszego powodu?

Dazai odsunął się od niego i zmrużył oczy.

– Jesteś po prostu niesamowity w psuciu nastroju, wiesz? – zaczął wodzić zimnymi palcami po jego szyi, kreśląc po niej ścieżki i ostatecznie lądując na twarzy. Obserwował swoje poczynania zamglonymi oczętami, mając przy tym delikatnie rozchylone usta. Obdarzał rudowłosego takim spojrzeniem, jakby patrzył na najpiękniejszy, warty najwyższą sumę obraz na świecie... nie, bezcenny obraz. Przeznaczony tylko i wyłącznie dla niego. Chuuya wręcz się rozpływał pod jego wpływem. – Ty po prostu... – odezwał się nagle, bardzo cicho. – Jesteś wyjątkowy. Jesteś pod wieloma względami, ale... Bogowie Śmierci nie odczuwają ciepła ani zimna. Mogę spokojnie pić wrzątek albo kąpać się gdzieś przy brzegu Antarktydy, ale ty... jesteś taki ciepły – pogładził go po policzku i westchnął cicho. – Gdy się wtedy zderzyliśmy, od razu to poczułem. To niesamowite, bo przecież nie mogę, a jednak poczułem. To było pierwsze, co mnie w tobie zafascynowało. Mnie w zwykłym człowieku – uśmiechnął się delikatnie.

– Podobno nie jestem zwykły – odezwał się Chuuya, rozbrajany przez jego gesty i słowa. Z obu płynęła dobitna szczerość, która rozpalała jego wnętrze, toteż nie mógł powstrzymać pokaźnych palących rumieńców, które wykwitły na jego twarzy.

Osamu pokręcił głową.

– Nie, nie jesteś – westchnął i przytulił swój policzek do jego własnego. – Boże, jak ja cię kocham. Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo.

Chuuya przymknął oczy. Ach, jak cudownie to słyszeć. Jak wspaniale o tym wiedzieć. Czuł się tak szczęśliwy, że mógłby w tej chwili umrzeć. Spodziewał się tego wyznania, oczywiście, ale mimo wszystko jego serce dokonało właśnie najznamienitszych cyrkowych akrobacji. Odczuwał tak wielką radość, spokój i spełnienie, że miał ochotę pójść w ślady towarzysza i się rozpłakać. To było naprawdę wspaniałe uczucie – kochać i być kochanym. Urzędnik trzymał go, patrzył na niego, mówił do niego i był z nim, a wszystko to było przesiąknięte tym odbierającym dech w piersiach i racjonalne myślenie uczuciem, wyzbywającym się wszelkich barier. To było nieważne, że Dazai był nadnaturalną istotą nie z tego świata. To nieważne, że jego serce nie biło, że był zimny jak lód. Nieważne, że Nakahara był zwykłym człowiekiem, można by rzec, niegodnym takiej osobliwości. To wszystko było takie nieważne.

– Chyba wiem – odparł i przyciągnął go do kolejnego pocałunku, tym razem krótkiego, ale wciąż elektryzującego. – Doskonale wiem. Też cię kocham, Dazai. Tylko nie rycz już – poprosił, gdy ujrzał jego wyraz twarzy. – Bo i ja się poryczę, a tego chyba nie chcemy – Osamu pokręcił głową. Chuuya z zaskoczeniem stwierdził, że szczęście zniknęło z jego twarzy. Zimny pot momentalnie spłynął mu po plecach. – Myślałem, że będziesz bardziej zadowolony.

– Zadowolony? Nawet za życia nie zaznałem takiego szczęścia... nigdy. I w tym właśnie jest problem.

– To znaczy w czym konkretnie?

Dazai puścił go i odsunął się nieco. Potargał włosy w zdenerwowaniu, nieco je roztrzepując.

– Chuuya, ja... jestem martwy. Nie żyję. Nie ma mnie, rozumiesz? – spojrzał na niego poważnie, z żalem. – Kochasz trupa. Mam określone zasady, według których muszę egzystować. Nie mogę cię donikąd zabrać, nie możemy nigdzie wyjechać. Nie mogę za dużo jeść, bo prawie od razu tracę smak. Gdy śpię, to nie oddycham i wyglądam wtedy jak najprawdziwsze zwłoki. Jestem zimny jak lód, poza tym... – powędrował palcami do bandaży na szyi i wykrzywił twarz w grymasie. – Nigdy się nie zestarzeję. Już zawsze będę w tym ciele i nic tego nie zmieni.

Nakahara zmarszczył brwi.

– Więc mówisz...

– Nie zrozum mnie źle – ubiegł go. – Chcę z tobą być. Bardzo chcę. Ty... byłeś moją tajemnicą. Wtedy, gdy byliśmy w parku – zaczął wyjaśniać – powiedziałem ci, że jest coś, czego chcę. Chodziło o ciebie. Od początku chciałem tylko ciebie – odwrócił wzrok, zmieszany i nieco... zawstydzony? – Jestem piekielnie samolubny. Wciągnąłem cię w to wszystko, nie bacząc na konsekwencje. Sądzę, że kocham cię od początku, ale nie przeszło mi przez myśl, że ty możesz kochać mnie.

Rudzielec prychnął cicho.

– Faktycznie, dobry moment sobie na takie rozmyślania wybrałeś.

– Wiem. Nawet nie masz pojęcia, jak żałowałem... gdy uświadomiłem sobie, że byłoby dla ciebie lepiej, gdybyśmy się nigdy nie spotkali... gdybym na następny dzień...

– Zamknij się – warknął Chuuya. Chwycił go za dłoń i pociągnął w swoją stronę. – Nie chcę tego słuchać. Nie chcę wyobrażać sobie, co by było, gdybym cię nie poznał. Byłem w kompletnej rozsypce. Nic mnie nie obchodziło, miałem wszystkiego dosyć. Co za ironia... pokazałeś mi, dlaczego warto żyć, być – przygryzł wargę. – Po prostu tak nie mów. Wiem, że nie znamy się długo, praktycznie nic o sobie nie wiemy, ale mam jednocześnie wrażenie, że wiemy o sobie wszystko. I myślę, że więcej nie potrzeba.

Dazai wyswobodził rękę z jego uścisku.

– Nie wiesz, kim byłem, nie wiesz, co robiłem.

Nakahara przewrócił oczami.

– Pewnie byłeś zbirem, co? Nie patrz tak na mnie, mówiłem ci już, że na takiego wyglądasz. I przestań mnie traktować, jakbym był pierwszą lepszą dziewczynką, która na wieść o czymś niewygodnym podkula ogon – parsknął. – Nie obchodzi mnie to, rozumiesz? Możesz być mordercą, zwyrodnialcem, to nieważne. Od początku czułem, wiedziałem, że coś jest nie tak. Wiedziałem, że jesteś inny, a mimo to... Nic nie sprawi, że przestanę cię kochać. Nic. Ty... – zwiesił nieco głowę, zawstydzony. – Tyle dla mnie zrobiłeś, tyle mi pokazałeś. Nie sądziłem, że coś takiego jest możliwe. Nie przekreślaj tego tylko dlatego, że na drodze stoi przeszkoda, którą łatwo ominąć.

Uniósł wzrok. Osamu patrzył na niego tak, że na moment zapomniał o tym, jak się oddycha. Był wręcz przygniatany ogromem miłości płynącej z tych dwóch lśniących tęczówek. Lawirowało w nich także niedowierzanie, niedowierzanie jego bytem, który w mniemaniu bruneta był nadzwyczajnym boskim wynalazkiem i tym, że właśnie on został nim uraczony. Wzruszenie malowało się na jego twarzy, ale nie wyleciało przez oczy. Dazai po prostu siedział i na niego patrzył, nie mogąc oderwać wzroku od swojej ostoi nawet na chwilę.

– Myśl o tym... – odezwał się nagle. – Myśl o tym, że kiedyś umrzesz, a ja będę musiał na to patrzeć...

– Nie myśl o tym teraz. Jeszcze długo nie umrę, mam przed sobą całe życie i chcę je spędzić z tobą – spojrzał na swoje dłonie, które nagle zadrżały. Myśl, że to wszystko może się wcale nie wydarzyć, niewymownie go przestraszyła. – Nie każ mi znowu być samemu – wyszeptał i zacisnął powieki. – Nie każ mi znowu patrzeć, jak odchodzisz. Jeśli chcesz ze mną być, to po prostu bądź.

Chłodne ramiona otoczyły go z czułością. Chuuya odetchnął cicho i wtulił się w to osobliwe, zimne ciało. Miał wrażenie, że wszystko, co się wydarzyło, było tylko snem. To niemożliwe, żeby człowiek zaznał tak wiele szczęścia w zaledwie parę chwil, prawda? Czy Dazai naprawdę był prawdziwy? Czy to wszystko aby na pewno mu się nie śniło? Czy naprawdę nie stracił go w tamtej strasznej chwili i wcale nie oszalał, imaginując coś, co chciał, by się wydarzyło?

Lądująca na jego głowie dłoń przekonała go, że nie. Osamu był tutaj z nim i zamierzał zostać. Pomimo wszystkiego, co się wydarzyło, pomimo obaw, początkowych wątpliwości zamierzał z nim być i nie zostawiać go już nigdy. To było jedyne, co się dla niego liczyło.

– Coś mi się przypomniało – odezwał się brunet po dłuższej chwili, a w jego tonie słyszalne było lekkie zmieszanie. Odsunął się od mężczyzny i spojrzał na niego, jakby chciał ocenić jego stan i zdecydować czy jest gotowy na usłyszenie tego, co miał mu do powiedzenia. – Wiesz, tak naprawdę to, że znów jesteśmy razem, zawdzięczamy tylko i wyłącznie jednej osobie.

Nakahara przekrzywił głowę.

– Niby komu?

Urzędnik uśmiechnął się delikatnie.

– Tachiharze.

W jednej chwili Chuuyi zrobiło się duszno. Wybałuszył oczy i zbladł momentalnie, spuszczając wzrok na guziki od koszuli ukochanego. W jego płucach było mało miejsca na powietrze, a jakiś nieokreślony ciężar znowu przyduszał całą klatkę piersiową, w jednej chwili walcząc z jego żebrami i bijąc je, by tylko się złamały, podobnie jak boleśnie szalejące serce. To niemożliwe. Zacisnął zęby. Dlaczego to się zawsze dzieje?

– Zobaczył cię w porcie – kontynuował Dazai, chcąc przywrócić go do rzeczywistości. W tym celu położył także dłoń na jego karku. – Usłyszał, jak mnie wołałeś i od razu przybiegł mi powiedzieć.

– Jak to w ogóle możliwe?

Osamu zamrugał, ale zaraz wydał z siebie pomruk zrozumienia.

– Ach, no tak, nie powiedziałem ci. Mroczni Żniwiarze to samobójcy – wyjaśnił, uśmiechając się przepraszająco. – Ludzie, którzy się zabili, muszą prowadzić ten pozagrobowy żywot. To kara za ciężki grzech, jakim jest samobójstwo – dał Chuuyi chwilę na przetrawienie tej informacji, po czym potarł jego szyję kciukiem i ciągnął: – W każdym razie, wypatrzył cię i przyszedł z tym do mnie. Powiedział mi w jakim jesteś stanie. Bałem się, że możesz być w niebezpieczeństwie, więc od razu przybiegłem – ucałował go delikatnie w czoło. – Powiedział mi też w jaki sposób umarł.

Lodowaty dreszcz przebiegł po plecach niższego mężczyzny. Splątał ze sobą dłonie, chcąc zniwelować ich drżenie. Niech to wszystko szlag. Ja zawiodłem w uratowaniu jego, a on uratował mnie?

– Byłem tam – powiedział cicho i z przerażeniem spostrzegł, że obraz jest coraz bardziej rozmazany. Nie chciał płakać, nie znowu. Pierwszy raz mówił o tym jednak na głos, opowiadał komuś. Nie bał się wyznać prawdy Dazaiowi, bał się przedstawić ją samemu sobie. – Nie pomogłem mu. Wyrzuciłem go, gdy prosił mnie o pomoc – przygryzł mocno wargi, po chwili czując w ustach metaliczny posmak krwi. – Zginął przeze mnie. Gdybym tylko mu pomógł, nie doszłoby do tego... nie musiałby niczego kraść, nie musiałby strzelać sobie w głowę.

Prychnął cicho zdenerwowany, gdy po policzkach ściekły mu gorące łzy. Wytarł je od razu wierzchem dłoni. Nie miał do nich prawa. Zabił człowieka przez swoją własną znieczulicę. Nie mógł teraz płakać.

Osamu ujął jego twarz i zmusił do spojrzenia mu w oczy. Chuuya nie doszukał się w nich ani pogardy, ani drwiny. Nie widział też zrozumienia ani pocieszenia. Nie były one jednak puste – emanowały dziwnym poczuciem wiedzy oraz stoickim spokojem, który starał mu się przekazać.

– Jesteś tylko człowiekiem, Chuuya – powiedział. – Ja też nim byłem i też robiłem różne rzeczy... rzeczy, o których nawet ci się nie śniło – na jego twarzy wykwitł żałosny uśmiech. Nie wydawało się, aby zdawał sobie z niego sprawę. – Nie mogłeś przewidzieć tego, że tak to się skończy. Nigdy tak naprawdę do końca nie wiesz, jaki wpływ mają twoje decyzje. Wybrałeś nie pomagać Tachiharze, przez co tak strasznie cierpiałeś przez cały ten czas. Może to było konieczne, byś zrozumiał swój błąd? – pogładził jego policzki kciukami. – Dzięki temu zauważyłeś to, co zachodzi w twoim wnętrzu i zacząłeś się temu przeciwstawiać. Dzięki temu pozwoliłeś sobie na uczucia, które ciągle od siebie odtrącałeś. Szczęście w nieszczęściu, mylę się?

Miał rację. Nakahara zdawał sobie sprawę z tego, że to, co Dazai mówił, było po części prawdą. Nadal nie było jednak w pełni do zaakceptowania.

– To mnie nie usprawiedliwia – powiedział, odwracając wzrok i łapiąc go za nadgarstki, w celu odsunięcia od twarzy jego dłoni.

– Nie – zgodził się. – Ale nie możesz się tym wiecznie zadręczać. Stało się. Było, minęło – na moment zapadła chwila ciszy, którą znów przerwał: – Pomoże ci fakt, że Tachihara nie ma ci tego za złe?

Chuuya zesztywniał na jego słowa.

– To ma być żart? – warknął.

– Nigdy bym cię nie okłamał – upomniał go nieco urażonym tonem. Dość ironiczne zdanie, nawiązując do początków ich relacji, ale obaj wiedzieli, o co mu chodziło. – Rozmawiałem z nim. Wie, jaki jesteś i wie, że żałujesz. Powiedział, że pewnie „żresz się sam ze sobą" – zacytował. – Kazał mi ci przekazać, że nie ma ci tego za złe. Wie, że dopóki tego nie usłyszysz, nie przestaniesz się tym zadręczać.

Zwiesił znowu głowę, czując, jak jego klatka piersiowa jest na skraju wytrzymałości. Zacisnął mocno powieki, ale tym razem nie powstrzymywał łez. Choć nie szlochał ani nie zawodził, wylewały się z jego oczu jak wodospad, a z każdą z nich było mu niepoprawnie coraz lżej na duszy.

Nie wybaczył sobie jeszcze tego, jak paskudnym człowiekiem był. Nie wybaczył sobie tego, że odmówił pomocy drugiej osobie, że przez niego ta skończyła swoje życie. Nie wybaczył sobie swojej palącej winy, ale świadomość tego, że Tachihara mu to wybaczył, mimo wszystko sprawiła, że nawiedzająca go od tamtej pory zmora zdawała się nagle nieco wyblaknąć. Gdzieś w odmętach zszarganego umysłu, do pilnie strzeżonego pokoju, który zajmowała, wpadł wiatr i rozwiał ją, zostawiając jedynie majaczące gdzieniegdzie strzępki. Zapewne nie uwolni się od nich jeszcze długo, ale z tą świadomością niezasłużonego rozgrzeszenia i Dazaiem u boku, walka z nimi powinna być o wiele łatwiejsza i zdecydowanie mniej bolesna.

– Mogę się z nim zobaczyć? – zapytał głupawo i pociągnął nosem.

Chciał go przeprosić, chciał mu powiedzieć prosto w twarz, że żałuje. Zdawał sobie sprawę z tego, że prawdopodobnie nie było to możliwe, ale musiał zapytać. Chociaż, jeśli mógł zobaczyć Dazaia i z nim rozmawiać, dotykać go, to dlaczego z Michizou miało być inaczej?

Osamu uśmiechnął się przepraszająco, potwierdzając jego obawy.

– Przykro mi, ale to niemożliwe – znów powędrował dłonią do jego policzka. – To by było skrajnie niebezpieczne, poza tym, Tachihara nie nabył jeszcze umiejętności ujawniania się.

– Ujawniania się?

– Dzięki temu mnie widzisz – wyjaśnił. – Długo trenowałem, by móc być widocznym dla ludzi, gdy mi się podoba. Kiedy tylko zechcę mogę zniknąć z twojego pola widzenia i nie będziesz mnie widział, nawet stojąc obok. Jest to, co prawda, nielegalne, jeśli nie ma się pozwolenia, no ale... – Chuuya uśmiechnął się nieznacznie i spuścił nieco głowę. – Przekażę mu – dodał, doskonale wiedząc, co Nakahara chciał osiągnąć spotkaniem, i przytulił go. – Jesteś dobrym człowiekiem, kochany.

Rudowłosy odwzajemnił uścisk i schował twarz w jego torsie, mocno rumieniąc się przez to, że został nazwany „kochanym". To jedno słowo było przepełnione nienaruszalną wręcz delikatnością oraz czułością i zdawało się sklejać, ściskać bardziej jego drżące odłamki.

Nagle ziewnął cicho, czując senność. Było to nieco dziwne, zważywszy na to, jak wiele godzin już przespał, ale wykończyła go mnogość emocji, na którą był tego wieczora wystawiony. Poprawił swoją pozycję, opierając policzek o klatkę piersiową Dazaia i stęknął cicho.

– Poopowiadasz mi o sobie? – zapytał, mając na myśli również jego obecną profesję. Był to dość fascynujący temat, poza tym, chciał wiedzieć o nim jak najwięcej.

Dazai uśmiechnął mu się we włosy.

– Poopowiadam, ale kiedy indziej, dobrze? Teraz... chciałbym trochę z tobą poleżeć.

Gospodarz kiwnął głową. Podczas gdy Żniwiarz zdejmował buty i marynarkę, zrobił mu miejsce obok siebie. Osamu wślizgnął się pod kołdrę oraz koc i ułożył się tak, że mieli twarze na tej samej wysokości. Wodząc wzrokiem po odpowiedniku Chuuyi, odszukał jego nogę swoją własną i splątał je, podobnie jak dłonie. Błogi uśmiech wpłynął na jego usta, a Nakahara patrzył na niego, wciąż nie mogąc nadziwić się temu, że to wszystko naprawdę się wydarzyło.

Uwielbiał to, jak zamieniali się rolami. W jednej chwili z roztrzęsionych i niepewnych potrafili zmienić się w pocieszyciela i dobrego doradcę, który oferował azyl w swoich ramionach. To było wspaniałe uczucie, móc liczyć na kogoś i wiedzieć, że ten ktoś będzie zawsze, a co więcej, pomoże z bardzo dobrym skutkiem. Chuuya po prostu uwielbiał poczucie bycia potrzebnym i kochanym. Zawsze tego pragnął, a teraz, mając to, nie mógł uwierzyć w swoje szczęście.

– Mogę zniknąć za jakiś czas – odezwał się Dazai po dłuższej chwili leżenia w ciszy i napawania się sobą. Oczy miał zamknięte. – Będę musiał wrócić do pracy.

Słowo „praca" dziwnie brzmiało w jego ustach, gdy teraz Nakahara wiedział, czym się zajmuje.

– Rozumiem.

– Wrócę – zapewnił. – Będę przychodził, gdy tylko będę mógł.

– Wiem.

– Ludzie umierają o różnych porach – zmarszczył lekko brwi. – To bardzo niewygodne.

Gdy o tym wspomniał, rudzielcowi przypomniała się blondynka, która wskoczyła pod samochód, będąc wraz z Dazaiem. Wtedy go widział, więc mężczyzna się ujawnił. Nieco zaciekawiony tym odkryciem chciał go o to zapytać, ale zrezygnował. Nie chciał psuć nastroju, w czym podobno był niesamowity. Poza tym zgadzał się z brunetem, że na dzisiaj wystarczyło emocji.

– A co jeśli ktoś umiera właśnie teraz?

Osamu poprawił się na miejscu z cichym stęknięciem.

– Niech sobie umierają – mruknął obojętnym tonem. – Kunikida-kun zajmie się tym za mnie. Jak wrócę, to pewnie na mnie nawrzeszczy, a potem wszystko będzie po staremu. Ach, jak mi się nie chce – jęknął, przysuwając się do Nakahary, wciąż mając zamknięte oczy. Nie patrząc więc, jak duży dystans przebywa, stuknął go dość mocno w czoło swoim własnym.

– Auć, do cholery – rudowłosy odpowiedział mu tym samym w małej zemście. – Uważaj, ćwoku.

– Mam gdzieś to głupie zajęcie – zignorował go. – Wolałbym leżeć tu z tobą do końca swoich dni.

– Też bym tego chciał, ale ja też muszę wrócić do roboty. Zalegam z czynszem i ten urlop... muszę złożyć wyjaśnienia Hirotsu-san – przypomniał sobie ponuro. – Co jest? – zapytał podejrzliwie, czując, jak Osamu porusza się niespokojnie.

– Jak by ci to powiedzieć...

Wysłuchiwał tłumaczeń bruneta przez najbliższe minuty, z każdą chwilą czując coraz większe zażenowanie. Jego szef widział go w tak uwłaczającym stanie, dodatkowo pomógł mu i żywił nadzieję co do poprawienia stanu jego zdrowia. Ryuurou był doprawdy nieoceniony. Ponadto, jak się dowiedział, widział w nim przyjaciela. Śmieszne, pomyślał. Nigdy nie miał żadnego przyjaciela, a teraz ma nagle dwóch.

– Ale ci szybko serce bije – odezwał się nagle brunet, wędrując uchem na jego tors.

– Cicho bądź – przydusił go.

Jestem po prostu szczęśliwy, chciał powiedzieć, ale tak zawstydzające stwierdzenie nie przeszło mu przez gardło, co było głupie, gdy zestawiło się je ze słowami, które zdążył podczas tego wieczora wypowiedzieć. Dazai jednak rozumiał, bo, zawierając w swoim tonie uśmiech, powiedział:

– Ja też.

Rano obudził się już sam. Osamu zniknął, dokładnie tak, jak zapowiedział. Chuuya jednak się nie martwił. Wiedział, że do niego wróci. Nie było go w tej chwili obok, ale nie było też strachu ani samotności. Czuł absolutną błogość i spokój – wiedział, że nie miał się czego obawiać i że teraz będzie tylko lepiej. Nie mógł uwierzyć w swoje szczęście, które zawładnęło nim na tyle, że uśmiech towarzyszył mu nawet w chwili, w której postanowił wreszcie ruszyć się z łóżka, zjeść coś porządnego i zadzwonić do Kouyou, by ją uspokoić oraz przeprosić za brak jakiegokolwiek odzewu przez dłuższy, dawny, nieważny czas.

Kiedy zamierzał oporządzić przygotowane przez nią jedzenie, waga reklamówki przypomniała mu o swojej zagadkowej ciężkości. Dazai poprzedniego wieczora wziął pierwsze lepsze pudełko, czym powinien sprawić, by była ona nieco lżejsza, ale Nakahara wciąż odnajdywał pewną trudność w normalnym jej trzymaniu. Nucąc pod nosem lecącą w kuchennym radiu piosenkę, będąc w nienaturalnie dobrym humorze, począł wyjmować ze środka dobra od Ozaki, zastanawiając się, ile kobieta musiała spędzić czasu i pieniędzy na zajęcie się nieodpowiedzialnym młodszym bratem.

Słowa piosenki zamarły mu na ustach, a on momentalnie przestał podrygiwać w miejscu, gdy tylko dotarł do dna reklamówki. To, dlaczego była taka ciężka, od razu stało się jasne jak słońce. Niejasnym było zaś to, jakim cudem pod pachnącymi pudełeczkami, które podarowała mu jego troskliwa przyrodnia siostra, znalazła się najprawdziwsza w świecie broń.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top