*4*
"You've got no place to hide
And I'm feeling like a villain
got a hunger inside
One look in my eyes
And you're running
Cause I'm coming
Going to eat you alive
(...) We're kings of the killing,
We're out for blood"~Ruelle, "Monsters"
Aż do dziewiętnastego okrążenia nic ciekawego się nie działo. Na starcie jak zwykle doszło do kilku potyczek, w których ucierpiały dwa bolidy, lecz nie na tyle, aby całkowicie wycofać się z wyścigu. Nicholas Latifi i Mick Schumacher zostali tym samym zmuszeni do zjechania do alei serwisowej już po pierwszym okrążeniu. Reszta stawki pojechała dalej. Było kilka manewrów wyprzedzania, Max z zaciętością typową dla wściekłego byka atakował Charlesa, który uciekał najszybciej, jak tylko mógł, czując na plecach oddech Holendra. Za nimi jak cień podążał ich wspólny rywal, siedmiokrotny mistrz świata w swoim srebrnym Mercedesie z numerem 44, Lewis Hamilton. Bez większych sensacji minęli linię mety na osiemnastym okrążeniu, rozpoczynając dziewiętnaste.
Nagle, zupełnie niespodziewanie, światła wokół toru zamigotały i zgasły. Powtórzyło się to trzykrotnie, po czym otoczył ich mrok. Kierowcy, pędzący w swych maszynach z prędkościami często przekraczającymi 300 km/h znienacka znaleźli się w opłakanej sytuacji, gdy otoczyła ich ciemność nocy w Jeddah.
- Zwolnij! Natychmiast zwolnij! - Usłyszał przerażony głos swojego inżyniera Esteban Ocon, co wykonał niezwłocznie. Widział przed sobą błyskające światło bolidu AlphaTauri, który jeszcze przed ułamkiem sekundy ścigał, lecz poza tym niewiele więcej. Jego oczy nieprzyzwyczajone do ciemności, potrzebowały nieco więcej czasu, by mógł zrozumieć, na co patrzy. Przez całą swoją karierę ani razu jeszcze nie słyszał, aby inżynier wyścigowy był tak zdenerwowany i przerażony, przecież ich zadanie polegało na tym, żeby uspokajać kierowców, żeby dawać im informacje, o które prosili, żeby być dla nich wsparciem. Okazywanie zdenerwowania, słabości lub strachu nie mogło pomóc w niczym, jeśli więc słyszał coś takiego, a tego był pewien, musiał rozważyć, że wydarzyło się coś, co przechodzi ludzkie pojęcie.
Zaledwie kilkadziesiąt metrów za nim mniej doświadczony Yuki Tsunoda „zaparkował" swój samochód z nosem wbitym w barierę. Mick Schumacher z trudem go wyminął, ale Zhou nie miał już tyle szczęścia i przejechał po jakichś szczątkach oderwanych od AT, przebijając oponę, z której natychmiast uszło powietrze, co spowolniło go jeszcze bardziej. Zapanował chaos. Światła latarni wokół toru naprzemiennie włączały się i gasły, utrudniając kierowcom powrót do alei serwisowej. Nico Hulkenberg, zastępujący już drugi weekend z rzędu Sebastiana Vettela, obrócił bolid wokół własnej osi i pomimo tego, że utrzymał się na torze, nie miał pojęcia, czy jedzie do przodu, czy do tyłu.
- Czerwona flaga, czerwona flaga! - Wykrzykiwali inżynierowie przez radia pokładowe do swoich zawodników. Z jakiegoś powodu nie zadziałało wyświetlanie takiej flagi na panelach ustawionych wzdłuż drogi, którą przejeżdżali. Chwilę później sytuacja pogorszyła się jeszcze bardziej, gdy stracili połączenie GPS. Teraz już wszystkie zespoły nie wiedziały, gdzie znajdują się ich pojazdy. Sami kierowcy orientowali się w swoim położeniu dzięki znakom charakterystycznym dla danego miejsca takim jak diabelski młyn czy trybuny, na których kibice powłączali latarki w swoich telefonach, aby cokolwiek widzieć.
Toto Wolff, szef Mercedesa, chodził zdenerwowany po całym garażu. Jego zespół stracił łączność radiową z obydwoma kierowcami na kilka sekund przed tym, jak światła zgasły po raz pierwszy. Ich komputery straciły zasilanie, nie mieli żadnych danych telemetrycznych, nie potrafili wyśledzić swoich zawodników ani skontaktować się z nimi. Toto był bliski wpadnięcia w panikę.
Panująca dookoła cisza była zupełnie nienaturalna. W takiej chwili podczas normalnego wyścigu zwykle słychać było pracujące silniki na pełnych obrotach, uderzające o siebie kawałki metali, pisk blokowanych kół na dohamowaniach, przekleństwa płynące z ust Lewisa przez radio, gdy coś mu nie wychodziło tak, jak chciał, terkotanie kluczy, którymi przykręcało się opony do bolidów, czasem śmiech któregoś z mechaników lub bębnienie palcami o blat „Bono", inżyniera, który współpracował z Hamiltonem.
Lewis dotarł do boksów jako ostatni. Musiał się upewnić, że wszyscy są bezpieczni, dlatego wcześniej zatrzymał bolid i za pomocą magii starał się wyczuć energię życiową każdego z kierowców. Większość z nich była mocno przestraszona, niektórzy w lekkim szoku, a tylko Pierre wyraźnie zdenerwowany. Lewis zanotował sobie w pamięci, by zapytać go o to przy najbliższej okazji. Zanim wjechał do pit lane, zabrał jeszcze ze sobą dygoczącego ze strachu i przejęcia Yukiego, który usadowił się mało wygodnie na pałąku HALO. Ku jego uldze nie mieli zbyt długiej drogi do pokonania.
Ross Brawn w porozumieniu z Toto, Christianem i Mattią od razu zebrał wszystkich w siedzibie FIA na spotkaniu kierowców i szefów zespołów. Pierre usiadł na stole, tyłem do okna. Tuż obok niego stanął Lewis. Naprzeciwko nich siedzieli pozostali kierowcy, mając dobry widok na to, co dzieje się za przeszklonymi drzwiami, gdzie zgromadzili się żądni sensacji dziennikarze i operatorzy kamer oraz fotoreporterzy i paparazzi. W ciągu zaledwie 30 godzin było to już trzecie niemal identyczne zebranie.
- Mówiłem wam - Hamilton zabrał głos jako pierwszy - Powinniście odwołać Grand Prix.
- Tak i stracić ogromne pieniądze. Czy ty wiesz, co mówisz?! Musielibyśmy zwrócić kibicom kasę za bilety, wam oraz mechanikom i tak musimy zapłacić niezależnie od tego, czy wyścig się odbył, stacje telewizyjne nałożyłyby na nas kary, nie wypłacilibyśmy się przez rok! - Zaprotestował nowy zarządca Formuły 1, Stefano Domenicalli. Niewielu kierowców lubiło już Michaela Massi'iego, ale ten obecny był jeszcze gorszy i mogli to stwierdzić po zaledwie dwóch(niepełnych) wyścigach. Max aż zazgrzytał zębami, gdy to usłyszał.
- Pieniądze! - Wykrzyknął Fernando, również wyprowadzony z równowagi, wymachując groźnie rękoma. - Jeśli tak bardzo wam na tym zależy, to mogliśmy się złożyć, każdy z nas dałby coś od siebie, zrezygnowalibyśmy z wypłaty i na pewno nie byłoby problemu. Jaki sens miało ryzykowanie naszym życiem?
- Dokładnie, zgadzam się z Lewisem i Fernando - Poparł ich Max, kiwając głową.
- Nawet jeśli nie wzięlibyście udziału w wyścigu, to jak zamierzaliście wydostać się stąd? - Zauważył chytrze Domenicalli. - Już zapomnieliście, co wam wczoraj mówiłem?
- Nie, nie zapomnieliśmy. Zawsze mogliśmy sobie sami zorganizować transport do domów - Prychnął ze złością Ricciardo, który czuł się osaczony, uwięziony bez możliwości ucieczki.
- Nic nie rozumiecie - Wtrącił się dr Helmut Marko pracujący dla RedBulla - Nie mogliśmy odwołać wyścigu! Kibice byliby rozczarowani! Poza tym niebezpieczeństwo wcale nie było takie duże, nikt nie został nawet ranny.
- Aha, czyli dopiero, gdyby ten pieprzony pocisk walnął w któregoś z nas i zabił, dopiero wtedy byście wszystko odwołali? Czy nie? Czy nawet to by was nie powstrzymało? - Zapytał Charles, ale nie oczekiwał odpowiedzi. Odwrócił się do stojącego za nim Pierre'a i powiedział bardzo głośno, aby każdy go słyszał. - I ty chciałeś wrócić do RedBulla? Do tego szaleńca? Jeśli to zrobisz, popełnisz największy błąd w życiu i przestaniesz być moim przyjacielem - Ostrzegł.
- Money is a king - Szepnął cichutko w kącie pomieszczenia Lando Norris, gryząc ze zdenerwowania paznokcie i raniąc swoje palce do krwi własnymi zębami. Tylko siedzący najbliżej Nico go usłyszał i rzucił mu krótkie, pełne współczucia i smutku spojrzenie, rozkładając bezradnie ręce.
- Nie, nie chcę wrócić do RedBulla, nie chciałem od czasu, kiedy mnie stamtąd wyrzucono. Christian kazał mi tak mówić, żeby widzowie uwierzyli, że jestem tak beznadziejnie ślepo zapatrzony w RedBulla i tak niezmiernie im oddany, że chcę za wszelką cenę tam wrócić. Tyle że wcale nie chcę.
- A nie chcesz zostać mistrzem świata? - Podpuścił go Marko. - Przecież sam o tym mówiłeś, a wiesz dobrze, że jesteśmy w stanie ci to zapewnić.
- Nie, nie jesteście w stanie - Odezwał się milczący dotąd Sergio Perez. Wyglądał na bardzo zmęczonego i znacznie starszego, niż był w rzeczywistości. Cienie pod oczami, szara cera i spękane wargi wyraźnie wskazywały na jego krańcowe wyczerpanie - To samo mówiliście mnie i wiem, że to samo słyszał Daniel, gdy jeszcze dla was pracował. Oszukujecie nas, mamicie obietnicami bez pokrycia, a potem i tak wybieracie sobie tylko jednego z nas, a drugi zbiera gromy. Robicie z nas swoje worki treningowe.
- Nie podoba ci się u nas? To dlaczego jeszcze tu jesteś? Pakuj się, jutro możemy rozwiązać kontrakt. Jestem pewien, że na twoje miejsce znajdziemy dziesięciu takich jak ty albo nawet lepszych.
- A ja zastanawiam się, czy w ogóle chcę jeszcze się ścigać - Dolał oliwy do ognia Max.
- Ja tak samo - Poparł go Lewis.
- Ja też chętnie się wycofam z całego sezonu, jeśli FIA nie zmieni swojego podejścia do kierowców. Płacicie nam dużo, ale traktujecie nas jak kukiełki, wyznaczacie zadania i nie pozwalacie mieć własnego zdania - Dodał od siebie również zdenerwowany Lando.
- Drogi Lando, czyżbyś zapomniał, że wystarczy, iż któryś z nas przyzna, że jesteś gejem, a stracisz na zawsze szansę występów w Formule 1?
- W takiej Formule 1 to ja nawet nie chcę występować. Mam to gdzieś. Najpierw rozdzieliliście mnie z Carlosem, strasząc nas, że jeśli będziemy nadal się razem pokazywać, to odczujemy poważne konsekwencje, potem zatrudniliście moją przyjaciółkę, żeby udawała moją dziewczynę, co ani mnie ani jej nie pasuje. A teraz narażacie nasze bezpieczeństwo w imię czego właściwie? - Nawet Fernando i Lewis byli pod wrażeniem niemal szaleńczej odwagi i szczerości młodego Brytyjczyka. Carlos z bijącym mocno sercem również zebrał się na odwagę i podszedł do swojego chłopaka, chcąc mu udzielić wsparcia. Ledwo chwycił go za rękę, wzburzony Domenicalli odepchnął go, sprawiając, że Sainz wpadł na stojące za nim krzesło, które przewróciło się, uderzając jedną z nóg w stopę stojącego w pobliżu Charlesa.
- Auuuu! What the fuck?! - Zawył Charles, podnosząc nogę i próbując rozmasować stopę, na której miał tylko lekki but używany najczęściej podczas treningów i wyścigów a nie swoje zwyczajne, sportowe obuwie.
Fernando już wyobraził sobie nagłówki jutrzejszych gazet: „Bójka w siedzibie FIA", „Prezes F1 atakuje kierowcę!", „Niecodzienne obrazki w świecie F1" i tak dalej. Wziął głęboki oddech, starając się uspokoić.
- Przedyskutujcie to między sobą w hotelu. Na razie możecie iść się pakować. Wyścig się odbył, więc tym razem nie będzie konsekwencji - Powiedział na koniec Stefano, patrząc na nich takim wzrokiem, jakby byli tylko jakimś kawałkiem gówna lub gumy do życia, która przykleiła mu się do buta. - Tym razem wam się upiekło. Nie gwarantuję, że następnym razem będzie podobnie. No już, rozejść się. Aha i żebym nie słyszał, że któryś z was komuś się skarży. Nie pierzemy brudów publicznie. Zrozumiano?
- Taaa... - Rozległ się niezbyt wesoły pomruk, wydobywający się z dwudziestu gardeł. Kierowcy bez ociągania się ruszyli przed siebie, by przebrać się i zabrać resztę tobołków z garaży. Fernando wciąż miał w uszach słowa Domenicalli'ego wypowiedziane poprzedniego dnia, gdy wszyscy kierowcy zaniepokojeni atakiem na pobliską siedzibę Aramco, jednego z głównych partnerów biznesowych Formuły 1. „Wycofanie się nic wam nie da, bo i tak nie będziecie mieli jak wydostać się z Arabii". To było jawne zastraszanie i szantażowanie. Obok Fernando podążał dziwnie cichy i zamyślony Esteban, który o dziwo od wczorajszej sesji treningowej nie opuszczał go nawet na krok, co było o tyle męczące, że Ocon próbował podążać za nim nawet do toalety. Nando rozumiał jednak, że młody Francuz po prostu nie czuje się bezpiecznie sam, a nie ufa też nikomu innemu. Co prawda przyjaźnił się z Charlesem, ale Charles był w jego wieku i nie zapewniał mu poczucia bezpieczeństwa, na którym tak mu zależało.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top