*14*

If future generations are to remember us more with gratitude than sorrow, we must achieve more than just the miracles of technology. We must also leave them a glimpse of the world as it was created, not just as it looked when we got through with it. ~Lyndon B. Johnson

Hope... is the companion of power, and the mother of success; for who so hopes has within him the gift of miracles. ~ Samuel Smiles



*   *   *

– Pokażę ci coś, jak tylko wrócimy do naszego wymiaru, coś, co na pewno ci się spodoba – Stwierdził Pierre, gdy spożywali to, co udało im się zdobyć. Najszybciej, jak się dało, ukryli się w pobliskim lesie, lecz zanim zasiedli do tej nader skromnej uczty, przeszli jeszcze około kilometra przez gęsty iglasty las, gdzieniegdzie tylko poprzetykany drzewami liściastymi. Dopiero po jakiś czasie marszu gęstwina przerzedziła się i coraz częściej pojawiały się drzewa liściaste. Suche gałęzie pękały z trzaskiem pod ich stopami, towarzyszyły im trele najróżniejszych ptaków, a w pewnym momencie udało im się nawet dostrzec maleńką, rudą wiewiórkę zwinnie przeskakującą pomiędzy drzewami. Nie brakowało też pszczół, os, motyli i innych owadów, łącznie z komarami. Kolory wielu z nich były tak fantazyjne, że wędrowcom zdawało się, że pogrążyli się w baśniowym świecie snu. Gałęzie drzew lekko szeleściły na wietrze, który smagał ich twarze. Pogoda była naprawdę przyjemna.

Yuki zauważył rzekę w pobliżu i tam właśnie się zatrzymali na swój postój. Nie mieli ze sobą absolutnie nic poza bronią, bezużytecznymi tutaj telefonami, których mogli jednak użyć do robienia zdjęć, przynajmniej tak długo, jak długo starczy im baterii oraz cynowym wiadrem, które dżwigał Carlos, a w którym ukryli swoje marne zdobycze. Mieli też ze sobą bochenek chleba, trzy jabłka i potężny kawał boczku.

– Nie wiemy, gdzie jesteśmy, nie wiemy, jak się stąd wydostać, nie wiemy, czy nie pozostaniemy tu na zawsze. A ty snujesz takie plany! – Wykrzyknął lekko spanikowany Japończyk, krojąc chleb sztyletem, który dostał od Pierre'a. – Nawet nie mamy jedzenia!

– Poradzimy sobie. Ja i Carlos byliśmy szkoleni do różnych akcji, umiemy zdobyć pożywienie za pomocą tego, co mamy dostępne, umiemy ochronić siebie i ciebie na wypadek ataku dzikich zwierząt i demonów. Carlos przeszedł kurs negocjacji, w razie gdyby zaszła taka potrzeba. A jestem pewien, że Lewis, Kev i Nando już się zorientowali, że coś się stało.

– Poczekaj! Coś sobie przypomniałem! Lando jest moim parabatai! Mogę wysłać mu wiadomość.

– Jak? – Zdziwił się Yuki, podając niezbyt równo ukrojoną pajdę Pierre'owi, który przyjął ją z wdzięcznością, nakładając na nią dość gruby plaster boczku. Wszystko kroili na pobliskim dużym kamieniu, siedząc wokół niego.

– Rzeczywiście! Zapomniałem. Ale to bardzo bolesne i może być niebezpieczne dla Lando, on dopiero co przeszedł przemianę... – Próbował zaprotestować Gasly, lecz Carlos już wyjął z kieszeni stelę, przyłożył ją do wnętrza lewego przedramienia i po narysowaniu jakiegoś dziwnego według Yukiego znaku, zaczął pisać po swojej własnej skórze. – Nie... – Zaczął i zawahał się, po czym dokończył szeptem, widząc, że już jest za późno – ... rób tego... Carlos...

L it's me C we stuck in other dimension ask Lewis for help". „L, to ja C utknęliśmy w innym wymiarze poproś Lewisa o pomoc". Tylko tyle lub aż tyle. Yuki, który nigdy wcześniej czegoś takiego nie widział, patrzył na Hiszpana z przerażeniem, a gdy ten zacisnął zęby, próbując powstrzymać krzyk bólu, zasłonił oczy dłońmi, a Pierre objął go ramionami i przyciągnął do siebie, by nie musiał być tego świadkiem. Skóra Carlosa zdawała się płonąć żywym ogniem i tak też się czuł. Wiedział, że Lando poczuje to samo i natychmiast kogoś zawiadomi. Miał tylko nadzieję, że chłopak będzie pamiętał o tym, by wcześniej zrobić zdjęcie tak, jak go jeszcze niedawno uczył, gdyż napis mógł zniknąć w każdej chwili. Gdy Yuki wreszcie zdobył się na odwagę, by znów spojrzeć na Carlosa, ten na ręce miał napis wyglądający jak spalona skóra układający się w znane mu już słowa.

– Naprawdę nie można było inaczej? – Zapytał roztrzęsiony Japończyk, wciąż nie pozwalając, by Pierre wypuścił go z objęć.

– Niestety obawiam się, że nie. Nie martw się, nic mi nie będzie. Za jakąś godzinkę lub dwie użyję runy leczącej i wszystko zniknie, nie będzie nawet śladu po bólu – Wyjaśnił Carlos.

– Dlaczego dopiero wtedy?

– Dlatego, że chcę dać Lando czas na zawiadomienie wszystkich. Poza tym trochę się obawiam, że zapomni zrobić zdjęcie, a wtedy wiadomość przepadłaby na zawsze.

– Ale będzie cię bolało! I Lando pewnie też.

– Lando jest trochę inny od nas i inaczej odczuwa ból. Jedzmy, potem odpoczniemy i ruszymy w dalszą drogę.

– Mam inny pomysł – Wtrącił się w ich rozmowę Pierre, sięgając po swoją niby-kanapkę, którą wcześniej odłożył na kamień obok pokrojonego chleba, boczku i jabłek. Boczek jak na ich gust trochę za bardzo śmierdział dymem, ale byli tak głodni, że nawet nie zwracali na to uwagi. Chleb też wydawał się dość twardy.

– Tak? Jaki? – Carlos również zabrał się za jedzenie.

– Zostaniemy tu. Rozbijemy obóz, a jak się ściemni, podejdziemy do wioski czy cokolwiek to jest i postaramy się tam poczekać. Podejrzewam, że Lewisowi zajmie trochę czasu odnalezienie nas, ale pewnie wyląduje w tym samym miejscu co my. Jeśli chcemy, żeby do nas trafił, musimy zostawić po sobie jakieś ślady, które tylko on rozpozna.

– Dobra myśl. Przydałaby mi się kreda albo cokolwiek, czym da się pisać po murze lub po korze drzew. – Carlos przypomniał sobie jedną z lekcji, jakie przerabiali jeszcze w Instytucie, gdy byli znacznie młodsi. Dla Lewisa można było zostawić wiadomość za pomocą run.

– A stela? Nie możecie użyć steli? – Dopytywał się Yuki, któremu przypomniał się widziany dawniej fragment serialu „Shadowhunters", w którym Clary używała czasem steli jak ołówka.

– To akurat tak nie działa. Tylko Clary to potrafiła. My nie. Nie mamy w sobie krwi anioła.

– Szkoda.

– Oj tam, damy radę inaczej.

– Jak?

– Użyjemy owoców i roślin oraz wody. Stela posłuży za pióro, a atrament wytworzymy sami. Widzisz tamten krzak? – Carlos wskazał dłonią na krzew rosnący całkiem niedaleko za plecami Yukiego. Pomiędzy liśćmi widać było mnóstwo drobniutkich, ciemnogranatowych owoców – To jeżyny. Zbierzemy ich na tyle dużo, ile się da do tego wiadra, które udało mi się niepostrzeżenie zdobyć, zanim ktokolwiek zauważył. Rozgnieciemy je, dodamy odrobinę wody, byle nie za dużo, i w ten sposób będę mógł narysować runę na drzewie. Tylko Lewis będzie w stanie ją rozpoznać. Wątpię, żeby w tym wymiarze wiedziano cokolwiek o czarownikach i Nocnych Łowcach.

– Dobra, niech ci będzie. – Pierre skapitulował. Plan wydawał mu się nie do końca dopracowany i sam wolał wrócić do wioski, ale bardziej po to, żeby spróbować odnaleźć innego Lewisa, tego z wymiaru, w którym się znajdowali. Tylko że nie mógł być nawet pewien, czy ten Lewis stąd wiedziałby cokolwiek na ich temat. A co, jeśli tutaj żaden Lewis Hamilton nie istnieje? Albo jeśli wcale nie jest czarownikiem tylko zwykłym śmiertelnikiem? Tylko dlatego zgodził się na plan Carlosa. Po prostu nie mieli nic lepszego.

Dzień zdawał się trwać w nieskończoność. Minuty wlekły się jak godziny. Znudzony Yuki zasnął skulony z głową na kolanach Pierre'a, który plecami opierał się o najbliższe drzewo, w którym rozpoznał wiekowego, rozłożystego, ogromnego dęba. Carlos tymczasem zabrał się za zbieranie jeżyn do ukradzionego, niezbyt dużego cynowego wiadra. Było wyszczerbione z jednej strony, a krzewy okazały się posiadać drobne kolce, które kłuły niemiłosiernie, ale mu to nie przeszkadzało.

W okolicy nie było cicho. Słyszeli nawoływania srok, pomiędzy gałęziami oprócz wiewiórek dostrzegali teraz różne gatunki małp, które przyglądały im się nieufnie z wysokości koron drzew i co jakiś czas wydawały jakieś krzykliwe dźwięki. Yuki w obecności swojego chłopaka czuł się bardzo bezpiecznie i tylko dlatego pozwolił sobie na sen. Poza tym czuł się ociężały po posiłku, który zdawał mu się zbyt tłusty. Pierre bawił się jego włosami, rozmyślając jednocześnie o sytuacji, w jakiej się znaleźli.

To oczywiście była pułapka, w którą dali się złapać. Cieszył się co prawda, że odzyskał Yukiego całego i zdrowego, ale wiedział też, że to dopiero początek ich walki. Znajdowali się w środku lasu, w wymiarze, do którego trafili zapewne na czyjeś polecenie, a z którego nie znali drogi ucieczki. Mogli liczyć tylko na Lando i Lewisa lub na łut szczęścia. Carlos, zbierając owoce, natknął się na kamień z symbolem wszechwidzącego oka.

– EJ! GASLY! CHODŹ TUTAJ! – Krzyknął nagle, przywołując do siebie drugiego Nocnego Łowcę. Pierre ostrożnie obudził Yukiego.

– Skarbie, przepraszam, że zakłócam ci sen, ale Carlos chyba coś znalazł.

– Co...? Carlos? A... Gdzie... Aha, dobra, pamiętam – Ziewnął Yuki, po czym wstał i przeciągnął się.

Pierre podszedł do miejsca, w którym stał Carlos i aż otworzył szeroko usta ze zdumienia. Przed nimi tuż obok krzewu między trawami ukryty był płaski brązowo-szary kamień, który na wierzchu posiadał malunek wykonany białą farbą, a przedstawiający oko wpisane w trójkąt, na zewnątrz którego wydostawały się promienie przypominające promienie słoneczne.

– Mazepinowie. Jak nic oni. Rycerze Światła, pamiętasz? Wszechwidzące oko to jeden z ich symboli, które ukradli od nas... Jeśli oni tu byli, to...

– To musimy ich znaleźć. Może tu nie są źli?

– Chciałbyś! Oni w każdym wymiarze są źli! Poza tym wydaje mi się, że to ci sami Mazepinowie, co u nas, to ci sami ludzie, to oni tu byli i zastawili na nas pułapkę w tamtym domu, stworzyli portal, który miał nas tu przenieść.

– Tak myślisz?

– Ja nie myślę tak, ja to wiem – Odrzekł z zadziwiającą pewnością siebie Pierre, po czym uklęknął przy kamieniu i dotknął go dłonią. Pod palcami wyraźnie wyczuł fale przepływającej energii. Oczywiście, miał rację. Tu też znajdowało się przejście. Mazepinowie przecież musieli którędyś wrócić do swojego wymiaru. – Yuki, podaj mi sztylet – Poprosił spokojnym głosem. Yuki wykonał polecenie bez słowa. Gasly dotknął bronią wnętrza przedramienia, a chwilę później rozciął własną skórę. Krew pojawiła się natychmiast. Przyłożył krwawiące miejsce do znaku na głazie, a wtedy ten rozjaśniał niesamowitym blaskiem. Yuki był zbyt wstrząśnięty tym, co zobaczył, żeby zareagować w jakikolwiek sposób, więc tylko wpatrywał się w ponurym milczeniu w swojego chłopaka, który nagle zaczął go przerażać. Po raz pierwszy zadał sobie pytanie, czy Gasly na pewno jest mężczyzną wartym jego uczucia. Czasem zachowywał się jak szaleniec, podejmował nagle decyzje, które budziły w młodym Japończyku przestrach i lęk. Yuki, który nie miał pojęcia o świecie cieni ani nie wiedział, jakie treningi przechodzą Nocni Łowcy, przeląkł się tym, jak zupełnie bez namysłu Pierre zranił samego siebie, robiąc dokładnie to samo, co Carlos przedtem, nie rozumiał tego, on sam nienawidził bólu i zawsze starał się go unikać, a jeśli już się pojawiał, to musiał go koniecznie załagodzić, ale żeby samemu dobrowolnie zadać cierpienie sobie samemu? Nie, to znacznie wykraczało poza jego możliwości zrozumienia. Nie miał jednak czasu, żeby o tym pomyśleć, bo Pierre chwycił go za rękę i pociągnął za sobą, wprost na kamień, tyle że żadnego kamienia już tam nie było, a zamiast tego pojawiło się przejście, dość rozmazane i niewyraźne, ale jaśniejące promiennym światłem dnia w pełni. Brzegi tego tajemniczego przejścia pomiędzy wymiarami były niezauważalne, idealnie wtapiały się w otoczenie i tylko wprawne oko dostrzegłoby subtelną różnicę, lecz w miarę zbliżania się do centrum tunelu, pojawiało się coraz jaśniejsze światło, które już wyraźnie odcinało się od granatu powoli zapadającego zmroku w głębinie puszczy. Carlos zdążył już przedostać się przez portal i zniknął im z oczu.

Wylądowali w dobrze znanym sobie miejscu, kilka kroków od wejścia do domu, który okazał się pułapką. Yuki czuł się tak, jakby przeciśnięto go przez bardzo wąską rurę. Już mu się nawet zbierało na wymioty, a nagły powiew silnego wiatru uderzył go w twarz i ramiona. Miał wrażenie, że jeszcze chwila, a jego głowa by eksplodowała. Pierre i Carlos nauczeni doświadczeniem, wylądowali gładko i bez żadnych komplikacji utrzymując się na nogach, ale Yuki upadł dość niezdarnie i trochę się poobijał. Wstając i otrzepując kurz z jasnych spodni, zauważył u siebie na dłoniach drobniutkie, piekące ranki, które od razu pokazał Gasly'iemu.

– Zaraz będziemy w Instytucie, to ci pomożemy – Odpowiedział mu Pierre, wyjmując telefon z kieszeni i wybierając numer do Lewisa. – A, właśnie, Carlos, możesz już użyć runy uzdrawiającej.

– A jak myślisz, co właśnie zamierzałem zrobić? – Zapytał z przekąsem Hiszpan, wyjmując stelę i przykładając ją do czegoś, co przypominało tatuaż tuż nad biodrem. Yuki nigdy wcześniej nie widział, żeby Carlos lub Pierre mieli jakiekolwiek tatuaże, dlatego ten widok wydawał mu się niezwykle nienaturalny, ale jednocześnie było w tym coś fascynującego.

Pierre odbył szybką rozmowę z Lewisem, informując, że udało im się wrócić i że o wszystkim porozmawiają w Instytucie. Polecił też, żeby zebrał tam pozostałych, w tym również Micka, który dopiero się szkolił na Nocnego Łowcę, Martę, Kamila, Ryoyu, Estebana i Lando.

– Będę ich potrzebował. Każdy dostanie swoje zadanie – Wyjaśnił tylko, gdy Lewis zapytał go o przyczynę wezwania ich wszystkich razem. Hamilton pojawił się obok nich niemal natychmiast. Nikt nic nie mówił. Towarzyszyły im tylko typowe dla miasta dźwięki: rozmowy przechodniów, warkot silników samochodów na pobliskich ulicach, z okna jednego z mieszkań w najbliższym bloku dochodziła głośna, dudniąca muzyka. Ludzie zdawali się ich zupełnie ignorować, co dla Japończyka również wydawało się dziwne i to tym bardziej, że sam miał na sobie białą(niestety teraz już wyraźnie błagającą o pranie i bardziej szarawą) bluzę od AlphaTauri. Pomyślał, że to nieco dziwne, iż nikt ich nie rozpoznał, ba! Nikt nawet nie zaszczycił ich najmniejszym spojrzeniem! Zupełnie, jakby byli niewidzialni!

Pierre z ulgą stwierdził, że nic się nie zmieniło. Teleportowali się przez stworzony przez czarodzieja portal wprost przed wejście do tajemniczego budynku, przypominającego starą, ogromną, gotycką katedrę. Pierre wyjaśnił krótko Yukiemu, że dla zwykłych ludzi, tak zwanych Przyziemnych, to po prostu ruiny dawno spalonej i opuszczonej świątyni. Tylko oni wiedzieli, że we wnętrzu kryje się siedziba jednej z najpotężniejszych armii Nocnych Łowców we Włoszech. To dlatego Pierre mieszkał niedaleko. Samochodem z jego miejsca zamieszkania do Instytutu było nie więcej niż dwadzieścia minut drogi.

– Słuchaj Yuki, ja cię na chwilę tu zostawię, muszę coś szybko załatwić. Zaraz do ciebie wrócę albo przyślę kogoś, dobra? – Zapytał Pierre, gdy przekroczyli próg, przechodząc przez drzwi, które wyglądały na potężne, masywne i drewniane, a które rozsunęły się przed nimi automatycznie, gdy tylko podeszli bliżej. Yuki zdążył zauważyć, że Pierre sekundę przed tym przyłożył dłoń do wyświetlacza po swojej lewej stronie. Pomyślał, że pewnie w ten sposób chronią to miejsce przez wizytą kogoś, kogo nie chcieliby tam widzieć.

– Jasne, nie ma problemu. Mogę poczekać.

– Dzięki, jesteś najlepszy.

– To akurat wiem. Powiedz mi coś, czego nie wiem.

– Może później.

Pierre na korytarzu pokrytym podłogą z mozaiki przedstawiającej anioła z płonącym mieczem w ręku utworzonego z niewielkich kafelek w kilku odcieniach czerni, granatu i ciemnego fioletu oraz bieli, wskazał Yukiemu jedną z trzech ławek z ciemnego drewna, które zostały ustawione po obu stronach tuż pod jasnymi, delikatnie szarymi ścianami. Były to proste ławy, przypominające trochę te kościelne, bardzo długie. Nad nimi wisiały obrazy przedstawiające nie tylko ludzi czy Nocnych Łowców, ale także wszelkie magiczne stworzenia i demony. Jak zauważył z ciekawością Japończyk, wszystkie były podpisane na plakietkach nieco poniżej. Niektóre wydawały się ważniejsze i te osadzone były w bogato zdobionych, złotych i srebrnych ramach. Na jednym z takich portretów ujrzał znajomą twarz pewnego niemieckiego mistrza świata. Tuż obok wisiało zupełnie współczesne zdjęcie kogoś, kogo co prawda nie znał osobiście, ale o kim Pierre bardzo dużo mu opowiadał.

Ze zdjęcia naprzeciwko niego uśmiechał się do niego nie kto inny jak Anthoine Hubert i chociaż ubrany był w typowy dla siebie kombinezon wyścigowy, a w jednej z dłoni trzymał znajomy różowy kask, w drugiej jasnym blaskiem połyskiwał sporych rozmiarów miecz, którego rękojeść na samym końcu ozdobiona była kamieniem szlachetnym, w którym dało się rozpoznać topaz. Yuki wiedział, że symbolizuje on moc i siłę. Wierzono, że topaz jest amuletem pomagającym rozwiązywać skomplikowane problemy i trudne sprawy, a także mogącym zapewniać o dobrych zamiarach i gwarantującym pomyślność działań.

Poniżej na złotawej plakietce widniał krótki opis:

Anthoine Hubert
22 IX 1996 – 31 VIII 2019
Jeden z naszych najzdolniejszych uczniów, zginął podczas weekendu wyścigowego na torze Spa-Francorchamps w Belgii. Od trzech lat był Nocnym Łowcą. Nigdy nie zapomnimy o jego sile charakteru, rozwadze w podejmowaniu decyzji i błyskotliwym umyśle. Na zawsze w naszych sercach! Niech Aniołowie otoczą Cię swoją chwałą!"

Yuki miał wrażenie, że pozostawiono go samemu sobie, że o nim zapomniano, więc niespiesznie zaczął się przechadzać wzdłuż bardzo długiego korytarza, pełnego zdjęć, obrazów, trofeów i pamiątek historycznych, wystawionych w szklanych, podświetlanych gablotach. Był nawet czarny strój Zorro z opisem: „Jeszcze nadejdzie dzień, kiedy poddani wezwą swojego Zorro, a on przybędzie im na ratunek". To właśnie tu Lewis umieścił kask Ayrtona Senny, który dostał od jego rodziny. Nie zabrakło nawet fragmentu spalonego samochodu Romaina Grosjeana, który wbił się w bariery podczas wyścigu w Bahrainie. Wypadek wyglądał dramatycznie, lecz Romain zdołał się jakoś wydostać.

Mniej więcej pośrodku korytarza natknął się na automat serwujący kawę, herbatę, kakao lub gorącą czekoladę. Czując pragnienie, wybrał dla siebie cappuccino, poczekał, aż wszystko zostanie przyrządzone, po czym z kubkiem w dłoni kontynuował spacer.

Świat, w którym przyszło im żyć, zmieniał się na ich oczach drastycznie, a Yuki czuł się dziwnie, wiedząc, jak niewiele mogą zrobić. Nawet jeśli Pierre go pocieszał, że to się wkrótce skończy, on wiedział, że już nigdy nie będzie tak samo. Najpierw koronawirus, potem wojna pomiędzy światem ludzi, a światem cieni... Wojna, która wydawała się nie do wygrania. Tysiące ludzi ginęły na całej powierzchni planety, a ci, którzy zostawali, dostawali się pod panowanie tych byłych Nocnych Łowców, którzy zapragnęli posiąść wszelką władzę, a którzy w międzyczasie stali się źli i którym sprawiało chorą przyjemność dręczenie słabszych. A przynajmniej Pierre tak mu to tłumaczył.

– Ale nie martw się, wygramy tą wojnę – Powiedział Gasly, obserwując programy informacyjne Przyziemnych, które opowiadały o brutalnym ataku kolejnego państwa na swoich sąsiadów.

Jeśli zdecydował się wprowadzić Yuki'ego do swojego świata, pokazać i wytłumaczyć mu wszystko, to dlatego, że troszczył się i martwił o niego, a jednocześnie potrzebował jak najwięcej ludzi, którzy będą znali prawdę, którzy będą lepiej rozumieć to, co się dzieje na całym świecie. Odkąd ich szefem został Michael Schumacher, jeden z najbardziej doświadczonych Nocnych Łowców, łatwiej było wprowadzić Przyziemnego do ich świata. Michael, który miał okazję spędzić dość sporo czasu wśród zwykłych ludzi, najlepiej ich rozumiał, rozmawiał z nimi, szanował ich poglądy, a szczególnie fascynowało go ich podejście do wszelkich zjawisk paranormalnych. Lubił słuchać ich wypowiedzi, porównywać je z tym, co sam wiedział i czasem w duchu śmiał się z tego, jak bardzo bliscy lub dalecy od prawdy byli jego rozmówcy. Michael od samych narodzin swojego synka wiedział, że chłopiec pójdzie w jego ślady i również zostanie Nocnym Łowcą poruszającym się w świecie Przyziemnych i żyjącym życiem Przyziemnego tak jak on. Chłopczyk od początku przejawiał ogromne zainteresowanie wyścigami, a jednocześnie zawsze też bardzo lubił przyglądać się treningom swojego taty w Instytucie. Gdy został kanclerzem Instytutu, który opiekował się światem Formuły 1 oraz wyścigów długodystansowych, musiał upozorować własny wypadek, aby móc zniknąć z oczu Przyziemnych bez wywoływania skandalu, paniki czy sensacji. Potrzebował czegoś, co uwiarygodni jego zniknięcie.

Yuki był w lekkim szoku, gdy zobaczył Michaela po raz pierwszy, całego i zdrowego, promieniującego energią i silnego. Przez dłuższy czas stał jak wryty po prostu patrząc na stojącego przed nim mężczyznę, który zdawał się nieco młodszy, niż to wynikało z danych zawartych choćby w Wikipedii. Pierre później wytłumaczył mu, że to dlatego, iż Nocni Łowcy starzeją się znacznie wolniej niż Przyziemni, choć ich czas również jest ograniczony. Michael uśmiechał się do niego łagodnie, wyciągnął do niego rękę, chcąc się przedstawić.

– Podejrzewam, że możesz mnie kojarzyć, ale wolę na wszelki wypadek się przedstawić. Nazywam się...

– Michael Schumacher. Wiem, jesteś legendą w naszym sporcie. To ogromny zaszczyt poznać cię. Ja jestem Yuki. Yuki Tsunoda. – Japończyk ukłonił się lekko. Michael był dla niego wielką legendą, o której spotkaniu nawet nie mógł marzyć, gdyż słyszał, że były kierowca F1 miał poważny wypadek i od tamtej pory nie ma z nim żadnego kontaktu.

– Wiem, obserwowaliśmy cię. Robisz duże postępy, jeśli tak będzie dalej, to kto wie, czy już niedługo ty sam nie zostaniesz mistrzem świata?

– J-ja?! Jak to?! A nie Pierre?

– Pierre, ze względu na swoje obowiązki nie powinien zostać mistrzem świata. To by za bardzo kolidowało z jego zadaniami. Oczywiście nie wykluczamy tego, a on sam też wiele razy wspominał, że chce zostać mistrzem, tylko że w naszym przypadku to nieco skomplikowane.

– Ale ty przecież zostałeś mistrzem! I to nie jeden raz a aż siedem!

– Tak, to prawda, zrobiono dla mnie wyjątek. I dla Lewisa, ale Lewis jest czarownikiem, jego nie obowiązują te same przepisy jak nas. No i jest jeszcze oczywiście Fernando, ale on zawsze wszystko robił po swojemu.

– A czy to prawda, że Carlos, Lando i Kevin też są nocnymi łowcami? – Zapytał odważnie młody Japończyk, spacerując po Instytucie ramię w ramię z jego szefem, przyglądając się wszystkiemu z rosnącą ciekawością i ekscytacją. Powoli zaczynał wierzyć, że nie zwariował, a to, co widzi, było tak samo prawdziwe jak on sam czy jego bolid.

– Carlos, Kevin i mój syn Mick tak, ale Lando nie. Lando jest wampirem.

– O raju! To wampiry jednak istnieją?!

– Oczywiście, podobnie jak wilkołaki, feerie, anioły, demony i inne magiczne stworzenia, o których ludzkość myśli, że to tylko wytwory wyobraźni. Przez wieki zostaliśmy zmuszeni przez nich do ukrycia się. Kiedyś żyliśmy obok siebie, lecz później ich umysły ogarnęła żądza zysku, pragnienie posiadania władzy całkowitej, chciwość, zawiść i zazdrość. Nie potrafili znieść tego, że my posiadamy pewne zdolności, o których oni mogli tylko pomarzyć. Zaczęli urządzać polowania na nas tak, jak urządzali polowania na dzikie zwierzęta. To nas zmusiło niejako do zejścia do podziemia, do wtopienia się w tłum, do ukrycia się przed ich wzrokiem. Nasze rodziny już nie były bezpieczne.

– Ojeeeej... A co z tymi, którzy mimo nałożonych przez was czarów, widzą was?

– Wasze społeczeństwo nie toleruje takich jak oni. Szpitale psychiatryczne są pełne takich jak oni, ludzi, którzy chociaż raz nas widzieli lub nasz świat bez żadnego filtru.

Teraz Yuki lepiej wszystko rozumiał. I już nie był zaskoczony, gdy ujrzał wysiadającego z windy Micka, który przywitał się ciepło ze swoim ojcem, po czym dostrzegł Yukiego siedzącego na pobliskiej ławce i pijącego kawę. Mick podszedł do niego i również się przywitał.

– Hej Yuki. Spodziewałem się, że cię tu zobaczę. Pierre od dawna opowiadał, że chce cię wprowadzić w nasz świat, ale ludzie z głównego Instytutu nie chcieli wyrazić na to zgody.

– Hej Mick. Dobrze cię widzieć. – Uśmiechnął się do niego lekko Japończyk.

– I jak ci się tu podoba?

– Och! Jest fantastycznie! Bajkowo! Podoba mi się tu! Bardzo, bardzo mi się tu podoba.

– To dobrze, bo to będzie twoje nowe tymczasowe lokum.

– Co? Dlaczego?

– Wiesz dobrze, co się dzieje na Ukrainie, prawda?

– Mam wrażenie, że tylko mi się wydaje, że wiem, a tak naprawdę nie wiem nic.

– Słuszne spostrzeżenie. Masz rację. Ale uprzedzę twoje pytanie: Putin nigdy nie był Nocnym Łowcą, nigdy w żaden sposób nie należał do naszego świata, jest zwyczajnym Przyziemnym, który pozwolił, aby rodzące się w nim zło przejęło kontrolę nad nim i jego działaniami. Jest cholernie niebezpieczny, bo niezrównoważony, nikt nie wie, do czego może się posunąć. Ale walka z nim to zadanie Instytutów w Moskwie i we Lwowie. My musimy przede wszystkim dbać o bezpieczeństwo kibiców, dziennikarzy, mechaników i kierowców na torach wyścigowych. To nasze główne zadanie, chociaż wojna zaczyna powoli dotykać nas wszystkich. Słyszałeś o Nikicie?

– Tylko tyle, że to on może być zamieszany w to, co dzisiaj się wydarzyło. – Odpowiedział Yuki, przypominając sobie wszystko, o czym rozmawiał z Pierre'em.

– To nie wszystko. Ojciec Nikity był kiedyś Nocnym Łowcą, ale nigdy nie był dobry. Zawsze chciał pełni władzy, Przyziemnych traktował jak swoje zabawki, eksperymentował na nich, tworzył z nich dziwaczne potwory, które w niczym nie przypominały już istot ludzkich. Głosił teorię, że należy wymordować wszystkich przyziemnych, gdyż to oni swoją głupotą i ignorancją doprowadzili do skrajnego zniszczenia planety.

– Dużo wiesz. A czy ty też, no wiesz... eeee... chodzisz na misje, polujesz na demony?

– Jeszcze nie. Dzielenie własnego czasu pomiędzy obowiązki Przyziemnego i obowiązki Nocnego Łowcy nie jest łatwe, a do tego wciąż jeszcze zarówno ja jak i Carlos i George przechodzimy kolejne szkolenia.

– A jak to jest z tym parabatai? Naprawdę ich macie?

– Tak, naprawdę. Twój chłopak, Pierre, on wie na ten temat najwięcej, ale od śmierci Anthoine nie chce o tym rozmawiać.

– Czyli Anthoine naprawdę zginął? To nie była tylko przykrywka tak jak wypadek twojego taty?

– Niestety nie. Anthoine był jednym z nas, zostało mu już tylko kilka zadań przed tym, jak miał zostać pełnoprawnym łowcą. Nie zdążył. Umarł na tydzień przed swoją ceremonią. Mimo że już trzy lata wcześniej brał udział w wielu misjach, on i Pierre dostawali osobne zadania i traktowano go jak pełnoprawnego Nocnego Łowcę.

Yuki nagle na wspomnienie o Francuzie poczuł się słabo. Hubert był spokojnym, miłym, dobrze zapowiadającym się kierowcą Formuły 2, wszyscy liczyli, że wkrótce dołączy do Formuły 1, gdzie razem ze swoimi przyjaciółmi, Pierre'em, Estebanem i Charlesem mógłby rywalizować o mistrzostwo. Zdawało się, że to właśnie oni są przyszłością Formuły 1.

– Szkoda, że nie znałeś Pierre'a przed tym wypadkiem... Był zupełnie inny, uprzejmy, pokorny, trochę zwariowany, wesoły... Uwielbiał płatać innym figle. On i Carlos nigdy nie umieli spokojnie usiedzieć na tyłkach, wszędzie było ich pełno. Anthoine próbował ich uspokajać, ale marnie mu to szło, bo tylko kręcili głowami i dalej robili swoje. Później Pierre się zmienił. Lewis tamtego dnia z samego rana ostrzegał go, że może zdarzyć się coś złego. Wiesz? Lewis ma zdolność wyczuwania takich rzeczy. Poprosił wtedy Pierre'a, Carlosa i Anthoine, żeby nie robili niczego ryzykowanego na torze, bo miał wizję, w której ktoś ginął na torze. Pierre i Anthoine to zignorowali. A potem już wiesz, co się wydarzyło. Pierre nigdy sam sobie nie wybaczył tego, że nie posłuchał Lewisa, że nie ochronił swojego parabatai. Zmienił się. Przycichł, stał się wredny i opryskliwy, nie chciał wykonywać swoich zadań, prosił, żeby zabrać mu wspomnienia, ale nikt z nas nie miał serca tego zrobić. Ich więź była bardzo silna. Bez Anthoine Pierre czuł się nie tylko niekompletny, ale wręcz martwy. Sypiał z kobietami i z mężczyznami, mówił, że świetnie się bawi, ale nikt mu w to nie wierzył. Złamał kilka serc, ale udawał, że go to nie obchodzi. A potem pojawiłeś się ty. Pierre znów zaczął się szczerze uśmiechać, wrócił do treningów Nocnych Łowców, zaliczył wszystkie egzaminy, a to oznaczało tylko jedno: że się zakochał i to uczucie dało mu siłę, której potrzebował. Wszyscy byliśmy ciekawi, kto jest jego wybrankiem. Okazało się, że to ty.

Yuki słuchał uważnie i z wielkim zainteresowaniem. Wiadomość o tym, jak blisko Pierre był z Anthoine'em pomogła mu lepiej zrozumieć ostatnie zachowanie ukochanego. Teraz już nie miał do niego żalu o nic, rozumiał go i akceptował.

Ich rozmowę przerwało pojawienie się Michaela.

– Mick, czy mógłbyś zaprowadzić Yukiego do jego kwatery? Mamy kod czerwony.

– Kod czerwony? Co to takiego?

– To nasz wewnętrzny alarm. Chodźmy do ciebie. Musimy cię ukryć.

– Ale dlaczego mam się ukrywać?

– Dlatego, że nie jesteś przygotowany na walkę, mógłbyś zginąć, a wtedy my stracilibyśmy Pierre'a na zawsze. Tutaj jesteś naszym priorytetem. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top