*7*
„Nie bój się podejmować odważnych decyzji. Strach i wątpliwości zabiły więcej marzeń i celów, niż porażka kiedykolwiek zdoła”
Wcześniej tego samego dnia...
Rozpakowanie własnych bagaży, odświeżenie się po podróży i zagospodarowanie w pokojach nie zajęło im wiele czasu. Część kierowców wykorzystała ten czas, żeby przejść się po okolicy. Danny Ric zabrał Maxa, Carlosa i Alexa na kort tenisowy, gdzie mogli do woli grać w promieniach słońca. Pogoda była idealna. Lewis, który akurat nie miał nic ciekawszego do roboty, wybrał się na obchód wokół hotelu, żeby zobaczyć, czy znajdzie tam coś ciekawego(wiedział, że gdzieś musi być zejście do salki z bilardem i wejście do kręgielni. Sebastian jeszcze nie dotarł, więc nie miał z kim nawet porozmawiać. Ku jego uldze i zadowoleniu na korytarzu spotkał Fernando. Dawniej nie byli sobie zbyt bliscy, często ze sobą rywalizowali i zawsze jeden chciał pokazać drugiemu, że jest od niego lepszy, ale od czasu, kiedy Fernando wrócił po dłuższej przerwie, zaczęli się ze sobą dogadywać, a w końcu nawet zaczęło ich łączyć coś na podobieństwo nieco szorstkiej przyjaźni. Teraz Lewis, który akurat stał się wyjątkowo gadatliwy i towarzyski w przeciwieństwie do tego, jak zachowywał się podczas poprzedniego weekendu wyścigowego, czego przyczyną był głównie stres, był gotów na rozmowy z każdym. Plotkując na temat swoich kolegów(Fernando wspomniał, że trochę zazdrości Lando i tego, co on i Carlos mają, a Lewis poskarżył się, że Valtteri przez trzy dni zapominał mu odpisać na wiadomość), wyszli na zewnątrz, gdzie na trawie Esteban rozłożył się ze swoim zestawem do wykonywania ćwiczeń. Fernando, który zamierzał na prośbę Pierre'a zajrzeć do pobliskiego pubu, żeby sprawdzić, czy tam jest spokojnie, miał ze sobą nie tylko stelę, ale też łuk i kołczan, ale nie przejmował się, że to mogłoby dziwnie wyglądać, gdyż w oczach przyziemnych miał przy sobie tylko plecak.
Esteban był skupiony na swoim celu tak bardzo, że nie zauważył przechodzących obok Lewisa i Fernando. Lewis tym razem był w wyśmienitym humorze, śmiał się, dowcipkował. Wszystko wreszcie szło po jego myśli. W Australii czuł się znacznie bezpieczniej niż w Arabii Saudyjskiej i cieszył się, że tamto okropne doświadczenie mają już za sobą. A gdy mijali wykonującego akurat ćwiczenie Estebana, Lewis popchnął Fernando dość mocno, sprawiając, że ten wpadł na Francuza, przewracając go na trawę.
– Cholera, Fernando, co z tobą?! Ja tu próbuję ćwiczyć! – Wrzasnął Esteban, podnosząc się i otrzepując kurz, który w jego mniemaniu znajdował się teraz na jego spodniach.
– To nie ja, to Lewis mnie popchnął – Naskarżył na swojego rywala.
– Mało mnie to obchodzi, jeden z was ma ponad czterdzieści lat, drugi prawie czterdzieści, a zachowujecie się jak pięcioletnie dzieci!
– Ej! Nie obrażaj mnie – Lewis pod wpływem emocji zapomniał się, gdzie jest. Wykonał dłonią jakiś skomplikowany wzór, a wtedy Esteban zupełnie nagle zawisł dobre trzydzieści centymetrów nad ziemią.
– JAK?! Nie, to niemożliwe! Nie możesz tego zrobić! Co to za diabelska sztuczka? Zdejmij mnie, natychmiast! Postaw mnie na ziemi, ty idioto.
– Kogo nazywasz idiotą? – Zapytał groźnie, jednak z pewnym ociąganiem opuścił Francuza na trawę.
Lewis i Esteban już szykowali się do bójki, obaj pełni agresji i złości, jakiej nigdy nikt u nich nie widział gdy Fernando wyjął jakiś podłużny, wąski przedmiot z kieszeni spodni, narysował nim na swojej dłoni jakiś znak, po czym w jego rękach pojawił się łuk, kołczan i strzały. Błyskawicznie przyjął odpowiednią pozycję, przyklękając na jedno kolano, ustawił strzałę i wypuścił ją w powietrze. Z cichym świstem przemknęła pomiędzy patrzącymi na siebie złowrogo kierowcami, lądując dokładnie w miejscu, które można było nazwać sercem potwora.
– Co to było? – Zapytał Esteban, który zobaczył tylko ostatnie cienie znikającego i rozpływającego się w czarnym dymie ciała.
Lewis i Fernando wymienili się porozumiewawczymi spojrzeniami.
– Nie, to... To nic takiego – Skłamał gładko Lewis. – Fernando chciał tylko coś przećwiczyć, prawda Fernando?
– Tak, tak – Odpowiedział szybko. Był zawstydzony, ciążyło mu poczucie winy. Nie chciał okłamywać tego chłopaka, a jednocześnie poznał go już na tyle dobrze, by wiedzieć, jak żałośnie może on przyjąć wiadomości, które miał mu do przekazania. Wolał to zrobić spokojnie i w ich tempie, bez zbędnego pośpiechu. Nie chciał, by im coś umknęło. I nie chciał stracić tej wciąż kruchej nici porozumienia, jaką udało im się nawiązać.
„Coraz więcej kłamstw, co Fernando?" – Odezwał się niezbyt cichy głos w jego głowie. Odpowiedział na to również w swoich myślach.
„Pilnuj swoich interesów, Romain".
„Och, nasz kochany Fernando zapomniał, że Grosjean umie czytać w myślach na odległość, jakie to żałosne! Starzejesz się, brachu. To kiedy przejdziesz na emeryturę?"
Fernando nie trudził się nawet odpowiedzeniem na pytanie starszego Francuza, który lubił denerwować go w ten sposób, zaglądając do jego umysłu w chwilach, gdy ten tracił skupienie i dawał się rozproszyć. Tymczasem młodszy Francuz stał naprzeciwko niego i patrzył na niego z czymś, co przypominało troskę, w oczach. Tak bardzo chciał mu to wytłumaczyć, powiedzieć mu o wszystkim.
– Chodź, coś ci pokażę – Zaproponował Hiszpan, odgarniając włosy z czoła. Esteban zawahał się.
– A moje rzeczy? Nie mogę ich tak tu zostawić! – Pokazał na matę, parę ciężarków i skakankę, które leżały porzucone na ziemi.
– Który masz numer pokoju? – Zapytał Lewis, stając tuż obok wskazanych przedmiotów.
– 217, a co?
– W takim razie tam je odeślemy – Poinformował Hamilton i tak, jakby to była najbardziej zwyczajna rzecz pod słońcem, zaczął wykonywać dziwne, lekko taneczne ruchy rękoma. Mata, skakanka i ciężarki uniosły się na wysokość około dwudziestu centymetrów nad trawą, po czym Lewis szepnął coś, pstryknął palcem i przedmioty zniknęły.
– Co ty z nimi zrobiłeś?! Gdzie to wszystko jest?! – Zapytał lekko spanikowany Esteban, łapiąc się za głowę – To nawet nie było moje, pożyczyłem od Lando i muszę mu to oddać!
– Spokojnie, wszystko leży sobie teraz bezpiecznie w twoim pokoju. Fernando, mieliśmy gdzieś iść słyszałem?
– Ach tak... Ale... Eeee... To ty idziesz z nami?
– Yhm. Jak chcesz, mogę zostać.
Fernando nie odpowiedział, ale zrobił znaczącą minę, która została zrozumiana.
– A, no dobra, to idźcie sami. Jak coś, to wiecie, gdzie mnie szukać.
– Ok, na razie. – Pożegnali się chwilowo i ruszyli przed siebie.
Fernando prowadził z bardzo skupioną miną, starając się przypomnieć sobie, gdzie znajdował się ten pub, którego szukali. Ten, przed którym prawie zawsze dało się napotkać jakiegoś demona, a pomimo złej sławy, przyziemni i tak tak przychodzili. A może właśnie ta zła sława kusiła ich najbardziej? Już po dziesięciu minutach dość szybkiego spaceru zatrzymali się tuż przed wejściem do pokaźnych rozmiarów lokalu urządzonego w bardzo krzykliwym stylu. Już przed samym budynkiem gromadzili się ludzie najczęściej młodzi i nieświadomi zagrożenia lub kochający smak ryzyka. Kilka potężnych motorów zostało zaparkowanych na pobliskim parkingu, lecz pozostały plac wydawał się całkiem pusty. Gdzieniegdzie dało się dojrzeć pustką butelkę po jakimś alkoholu, puszkę po coli lub inne śmieci z logo pobliskiego KFC. Weszli do środka i rozejrzeli się.
– Widzisz tą dwójkę dzieciaków tam w rogu? – Zapytał Fernando, wskazując palcem na dziewczynę o niebieskich długich włosach, ubraną w kraciastą czerwono-czarną spódnicę i czarną cienką bluzeczkę na krótki rękaw z wydrukowaną czaszką na przedzie, która rozmawiała, czy raczej kłóciła się z chłopakiem naprzeciwko niej. Chłopak był znacznie wyższy, miał niemal białe włosy, brązowe oczy podkreślone czarnym eyelinerem i ubrany był w podobny strój jak ona: czerwono-czarna koszula w szeroką kratę, czarne dżinsy i glany. W prawym uchu miał kolczyk, a na szyi naszyjnik z ćwiekami.
– Chodzi ci o tych, co się kłócą?
– Tak, o nich mi chodzi. Co widzisz?
– Eeeee... Niiiiic?
– Właśnie. Bo jesteś przyziemnym.
– Czy to miało mnie obrazić?
– Nie, w żadnym wypadku. Tak nazywamy zwykłych ludzi, którzy nie mogą nas zobaczyć, którzy nie widzą wielowarstwowości ich świata, są ślepi. Ty widzisz tylko dwójkę kłócących się nastolatków, ja widzę stojącego za nimi demona. – Wyjaśnił z lodowatym spokojem, obserwując czarny cień, który co chwilę zmieniał kształt, raz przypominał wielkiego psa z czerwonymi, pełnymi prawdziwego ognia ślepiami, a raz starszego, przygarbionego człowieka, by na końcu zamienić się w hydrę, potwora o siedmiu łbach. Te przemiany były odrażające i drastyczne, a sam potwór wydzielał ohydny swąd gnijącego ciała, który wyczuwał również Esteban, co zmuszało go do marszczenia nosa, jakby to miało pomóc i sprawić, że smród zniknie.
– CO?! Jaja sobie ze mnie robisz, tak? Nie wierzę ci! Nie, próbujesz zrobić mi głupi dowcip, z którego później będziesz się śmiał razem z Hamiltonem.
– Mówisz tak, bo zbliżył się do ciebie. Ludzie są bardzo podatni na działanie demonów. Wystarczy jedna negatywna myśl, by przyciągnąć do siebie te potwory, które żywią się waszą energią, a zła energia jest bardzo silna.
Fernando bez ostrzeżenia podniósł łuk, napiął cięciwę, by wypuścić strzałę. Przerażony tym Esteban myślał, że Alonso celuje w niego. Natychmiast kucnął, robiąc unik. Strzała świsnęła mu tuż nad głową i... Zniknęła! Esteban mógłby przysiąc, że przed chwilą Fernando wypuścił strzałę z łuku, jednak gdy rozejrzał się wokół, nigdzie jej nie było.
– Co? Jak... Jak to zrobiłeś?! – Tym razem w jego głosie nie było słychać złości, a bardziej przestrach i lekką, choć słabo skrywaną ciekawość. Fernando podszedł do niego, podając mu rękę, którą ten przyjął bez wahania. Podniósł się, spojrzał mu w oczy i powiedział.
– To było najgorsze uczucie, jakie w życiu miałem – Wzdrygnął się, gdy przeszedł go po plecach dreszcz. – Zupełnie, jakbym nienawidził wszystkiego, co znajduje się w pobliżu, jakbym chciał każdego zabić, kto tylko na mnie spojrzy! Nigdy, nigdy wcześniej nie czułem takiej złości!
– Wiem, Esti, wiem. Już dobrze, już wszystko w porządku. Chodźmy stąd, nasza rola się tu kończy. – Fernando objął wciąż dygoczącego Estebana i wyprowadził go z pomieszczenia. – Pójdziemy do naszego apartamentu, jest coś, co muszę ci wyjaśnić.
Ich droga powrotna trwała krótko i odbywała się w całkowitej ciszy, w której słychać było jedynie szum wiatru, rozmowy mijających ich ludzi oraz warkot silników samochodów poruszających się po ulicy tuż obok nich. Esteban nie odzywał się, wciąż przeżywając i odtwarzając w głowie to, co zobaczył i próbując sobie to jakoś logicznie wytłumaczyć. Fernando milczał, gdyż rozważał w myślach, jak ma powiedzieć temu chłopakowi o wszystkim, co sam wiedział. Wydawało się niemożliwe, żeby Francuz to zrozumiał, Fernando zbyt dobrze go znał i obawiał się, że przez swoją opowieść może stracić to, co już udało mu się osiągnąć, ale wiedział też, że musi podjąć ryzyko. Nie lubił nikogo okłamywać ani zatajać prawdy. Już wystarczyło, że przy innych przyziemnych musiał uważać na słowa. Po korytarzu powoli przechadzali się inni goście hotelowi, każdy zajęty swoimi sprawami w ogóle nie zwracał na nich uwagi. Jakby byli... niewidzialni! Francuz usiadł na pobliskim fotelu w odcieniu ciemnego granatu. Nando podszedł do lodówki, wyjął z niej dwie puszki piwa i podał mu jedną po uprzednim otwarciu. Esteban upił spory łyk i spojrzał pytająco na starszego.
– Jestem nocnym łowcą, na co dzień pilnuję, żeby demony nie dobierały się do ludzi w pobliżu kierowców Formuły 1. Polujemy na nie zanim one upolują kogoś z nas, naszych mechaników lub kibiców. Niestety nie zawsze udaje nam się przybyć na czas. Tylko wczoraj otrzymaliśmy informację o samobójstwie młodej dziewczyny z Niemiec, która przyjechała na wyścig w roli kibica. Nie jest już bezpiecznie i dlatego to najwyższy czas, żeby cię w to wtajemniczyć.
Fernando wyciągnął z kieszeni spodni jakiś błyszczący, metalowy przedmiot, z którego wydobywało się jasne, ale nie rażące światło czy może raczej sam przedmiot wydawał się zrobiony ze światła.
– To stela – Powiedział, przytykając ją do wierzchu prawej dłoni. Jego tatuaże zaczęły się zmieniać, a na jego twarzy pojawił się wyraz bólu, jaki powodowała ta przemiana. – A to są runy. Dla przyziemnych wyglądają jak zwykłe tatuaże.
– Lewis i Daniel też mają podobne – Zauważył przytomnie Esteban, odstawiając puszkę z piwem na biurko obok siebie i zbliżając się, by przyjrzeć się tatuażom, czy może raczej runom, pokrywającym teraz już nie tylko rękę Hiszpana, ale także szyję. Były to dziwne znaki, których znaczenia nie rozumiał i nie mógł rozumieć. – Czy oni też są nocnymi łowcami?
– Nie. Daniel jest przyziemnym tak jak ty, a Lewis z kolei... Lewis pełni bardzo ważne stanowisko w naszym świecie, jest Głównym Magiem Formuły 1, Formuły 2 i Formuły 3. To bardzo odpowiedzialne stanowisko, dlatego bywa czasem zapatrzonym w siebie dupkiem – Odpowiedział z typowym dla siebie poczuciem humoru.
– I mówisz mi to, bo...?
– Bo uznałem, że powinieneś wiedzieć. Nigdzie już nie jest bezpiecznie. Pierre i Carlos robią, co w ich mocy, lecz sami nie dadzą rady ochronić wszystkich. Dlatego ważne jest, żeby nauczyć przyziemnych, jak mają się bronić przed atakami demonów, jak je wyczuwać i co można zrobić, by uchronić też swoich bliskich. Wiele osób zaatakowanych przez demony o tym nie wie. Wszczynają kłótnie i bójki między sobą, doprowadzają do wypadków drogowych, do których normalnie nie miałoby prawa dojść, część z nich daje się opanować depresyjnym myślom, a to daje łatwy dostęp do ich umysłów, którymi można manipulować. Niektóre demony doprowadzają ludzi do szaleństwa i do samobójstw.
– Myślałem, że te wszystkie demony, anioły i wszystko inne to bajka...?
– Tak to musi wyglądać. Przyziemni bardzo często chwytali naszych czarowników i zmuszali ich do robienia tego, czego oni chcieli. Wielu, w tym również nocnych łowców, zostało zabitych za stosowanie magii. Musieliśmy się ukryć, przenieść się do innego wymiaru, który nie jest widoczny dla kogoś, kto nie ma w sobie krwi nefilim, anioła, demona, wampira, wilkołaka lub nocnego łowcy.
Fernando i Esteban spędzili jeszcze dwie godziny na rozmowie, podczas której Nando wszystko cierpliwie tłumaczył. Za oknem pogodny, słoneczny dzień przeszedł łagodnie w równie pogodny wieczór, choć nieco chłodniejszy. Pod koniec ich rozmowy zajrzał do nich Lewis, tym razem już w towarzystwie Sebastiana, po czym razem zeszli na kolację.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top