*19*
„Those we love don't go away, they walk beside us everyday. Unseen, unheard, but always near, still loved, still missed and very dear“
Wyścig...
Nic nie zapowiadało tragedii. Dla nich rozpoczął się kolejny pracowity dzień. Inżynierowie rozmawiali ze sobą pełni optymizmu i nadziei na dobry wyścig. Ferrari tym razem nie startowało z pierwszej linii a z drugiej, przed oboma samochodami Scuderii Ferrari znajdował się jeszcze różowo-niebieski bolid Alpine, za którego kierownicą zasiadał Fernando, co było ogromnym zaskoczeniem, oraz srebrny Mercedes, kierowany przez Lewisa Hamiltona. Max w kwalifikacjach był dopiero piąty, zaś Ricciardo, Gasly i Russell startowali z końca stawki z powodu nałożonych na nich kar.
Pogoda już od samego rana nie była najlepsza. Pojawił się niezbyt mocny na szczęście wiatr, a niebo zasnuło się ciężkimi, ołowianymi chmurami, zwiastującymi ulewę. Meteorolodzy zapowiadali deszcz, ale nie wcześniej, niż godzinę po zakończeniu wyścigu. Mimo to już podczas parady kierowców wszyscy mieli przy sobie parasole, a niektórzy ubrali również kurtki i płaszcze przeciwdeszczowe.
Ciemne chmury pojawiły się nad torem. Charles jechał bardzo blisko Maxa, gdy dostał powiadomienie od zespołu.
– Deszcz w zakrętach 4, 5 i 6, za chwilę może padać na całym torze. Bądź ostrożny.
– Zrozumiałem – Odpowiedział tylko, wcale nie zamierzając zwalniać. Na wizjerze jego kasku pojawiły się pierwsze krople wilgoci. Nawet to ani słaba widoczność nie zmusiły go do obniżenia prędkości. Był jak w transie. Już widział przed sobą błyskające czerwone światła z tyłu bolidu RedBulla, już czuł zapach zwycięstwa. Do zakończenia wyścigu pozostały tylko dwa okrążenia, jeśli teraz go wyprzedzi, wygra i zostanie samodzielnym liderem mistrzostw świata, Max będzie miał wreszcie nieco większą stratę. Niewielką, ale jednak. I będzie mógł ją odrobić, ale Charles był pewien, że mu na to nie pozwoli.
„Wygram to – Myślał, wściekle atakując Holendra – Wygram to dla Julesa i Anthoine'a, wygram dla taty. Zostanę mistrzem dla nich. Robię to dla nich".
Był tak zawzięty, że nic do niego nie docierało. Nie zwracał uwagi na nic poza umykającym i ślizgającym się po mokrym torze RedBullem.
– Powiedzcie coś Leclercowi! – Wrzasnął przez radio Verstappen, który już czuł nadciągającą burzę, widział rozbłyski na niebie. I poczuł coś jeszcze. Zimny dreszcz przebiegł mu po plecach, serce na moment zatrzymało się, by potem przyspieszyć gwałtownie, a on sam miał wrażenie, że spada w niekończącą się przepaść – On mnie zabije!
On już wiedział, przeczuwał to i w ostatnim ułamku sekundy był całkowicie świadom tego, że nic więcej nie może zrobić, że to już nie od niego zależy, mimo że rozpaczliwie próbował uciec nawet kosztem zjechania na trawę i przegrania wyścigu... To wszystko na nic.
Tylko tyle zdążył powiedzieć i właśnie wtedy jego samochód całkowicie stracił przyczepność. Wciąż obaj mieli założone opony slick, czyli te na suchą nawierzchnię. Spodziewano się deszczu, ale wszyscy liczyli na to, że uda im się jakoś dojechać do mety. Bolid Maxa obrócił się kilkukrotnie, kręcąc bączki, uderzył w barierę z opon i przesunął się z powrotem na tor, ustawiając się w poprzek do kierunku jazdy. Rozpędzony w szaleńczym pościgu Leclerc pomimo równie rozpaczliwych wysiłków nie dał rady w porę wyhamować swojego pojazdu, przez co wbił się przodem w środek bolidu Holendra, który nie zdążył opuścić kokpitu. Usłyszał pisk własnych zblokowanych kół, dźwięk tarcia plastiku o plastik, a później głuche uderzenie, które nawet przy zapiętych pasach bezpieczeństwa szarpnęło jego ciałem do przodu. Nawet w chwili uderzenia wciąż kurczowo trzymał dłońmi kierownicę, jakby to miało coś zmienić. Śmierć nadeszła nagle, nieoczekiwanie, błyskawicznie i zebrała swoje żniwo. Na wypełnionych po brzegi trybunach zaległa martwa cisza, podobnie jak cisza brzmiała na łączach przez radio jednego z kierowców, którego jego inżynier wyścigowy na próżno usiłował wywołać, zmusić do odpowiedzi, chociaż było to zadanie beznadziejne, gdyż nie miał już kto mu odpowiedzieć. Jedynie cisza, upiorna, potworna, zatrważająca cisza, jakiej nikt nigdy w życiu nie chciał usłyszeć. Czekali choćby na jedno zdanie, jedno słowo, to magiczne „I'm fine“, które nigdy nie nadeszło.
– Charles, jesteś ok? – Dopytywał się z wyraźnie słyszalnym zaniepokojeniem w głosie jego inżynier wyścigowy.
– Tak, tak, jestem ok. Ale... Max... Co z Maxem? Wyszedł? Fuuuuck! Powiedz, że wyszedł! – Domagał się.*
– Nie wiemy. Damy ci znać, jak tylko czegoś się dowiemy.
– Zrozumiałem.
Charles zupełnie automatycznie odpiął pasy, wyłączył silnik, odczepił kierownicę. Miał już w swojej karierze wiele wypadków, każdą czynność wykonał setki razy wcześniej, więc działo się to instynktownie. Zupełnie instynktownie też podszedł do bolidu Maxa i wystarczył tylko jeden rzut oka, by zrozumiał, do czego sam doprowadził. Oba bolidy były zniszczone doszczętnie, kokpit RedBulla właściwie przestał istnieć, pojawiły się płomienie. Charles z bijącym sercem stał i czekał na to, aż Max wyskoczy z wnętrza i zacznie na niego krzyczeć, jak to miał w zwyczaju, wskazując na jego głupotę. W zasadzie pomyślał, że byłby nawet za to wdzięczny niebiosom.
Mijały kolejne sekundy, choć on miał wrażenie, że godziny albo i całe lata upłynęły od chwili, gdy dwie godziny temu szykował się do startu rywalizacji. Zdawało się, że to był zupełnie inny świat i inna rzeczywistość. Łomot jego serca zdawał się odmierzać upływający czas.
Kiedy nic takiego się nie wydarzyło, a jeden z marshalli podszedł do niego i odciągnął go od miejsca tragedii, dotarło do niego, że Max się nie wydostanie, że nie będzie takiego cudu jak w przypadku Romaina. Charles upadł na kolana w strugach deszczu, zakrył twarz dłońmi i wybuchnął histerycznym szlochem. Jego ciało drżało, wstrząsane spazmami rozpaczy. Zdjął kask i rzucił go przed siebie.
„Zabiłem go... Zabiłem człowieka! Zabiłem Maxa, mojego przyjaciela! Zabiłem przyjaciela!" – Powtarzał w kółko w myślach. Dłońmi ścisnął policzki tak mocno, że poczuł ból, ale nic go to nie obchodziło. W głowie miał tylko jedno: dźwięk brzmiący jak łamiące się gałęzie, plusk deszczu odbijającego się od bolidu i asfaltu, grzmoty przetaczające się po niebie niczym pomruki wściekłego byka i ogień, który był powoli gaszony przez deszcz i marshali z gaśnicami. Ktoś objął go ramieniem i podniósł, podprowadzając w kierunku samochodu medycznego. To był Pierre, który jeszcze kilkanaście sekund wcześniej jechał za Charlesem ze stratą około siedmiu sekund, dojechał do miejsca wypadku, zobaczył swojego przyjaciela, bez pytania i pozwolenia zatrzymał swój bolid, wyłączając go i wyskakując, by pomóc Charlesowi i zobaczyć, czy da się pomóc Maxowi.
Pierre przez cały ten czas zachował trzeźwy umysł. Przywykł do niebezpieczeństwa poprzez misje, na jakie tak często udawał się jako Nocny Łowca. Szybko zanalizował sytuację. Dostrzegł też coś, czego nie mógł zobaczyć zapłakany i zrozpaczony Charles: coraz większą strugę krwi wypływającą z prawej strony bolidu RedBulla, mieszającą się z deszczem i kapiącą na asfalt od strony, gdzie Pierre zaparkował swój pojazd. Ogień zamykał jakąkolwiek drogę ratunku dla Maxa. Pierre był całkowicie opanowany i spokojny. Nie płakał. Musiał zaopiekować się kimś, kto był dla niego jak brat. Wsadził Charlesa do samochodu medycznego, a sam wrócił do swojego bolidu, który włączył i którym dojechał do pit lane. Obok nich przejeżdżały w tym czasie bardzo wolno inne bolidy. Pojawiła się czerwona flaga, której czerwień miała teraz dla Gasly'iego jeszcze inne znaczenie. Sebastian jadący na końcu stawki swoim zielonym Astonem zwolnił prawie do zera, gdy przejeżdżał obok Francuza.
*. *. *
Lewis żałował, że w ogóle zajrzał na twitter. Pełno tam było komentarzy oskarżających Charlesa o śmierć Maxa. Wiele osób życzyło takiego samego wypadku Monakijczykowi. Niektórzy posunęli się nawet do tego, by napisać, że to na pewno Lewis kazał Charlesowi „zdjąć" Maxa, co było tyleż głupie, co naiwne i bezsensowne. Wszystko pogorszył fakt, że ktoś ujawnił ostatnie słowa wypowiedziane przez Maxa przez radio. Nagranie dotarło do mediów i do fanów i rozpętało jeszcze większą wojnę. Teraz już nawet Tifosi, którzy bronili Charlesa, twierdząc, że to była wina Maxa, zaczęli toczyć wojnę z „pomarańczową armią Verstappena “.
„Fake champion finally dead"
„Should've died earlier"
„To była wina Verstappena"
„Fałszywy mistrz"
„Karma"
„Idiota Verstappen znowu doprowadził do wypadku. To było do przewidzenia, że to się tak skończy, jeździł jak wariat"
„Rest In Peace, Max, mam nadzieję, że jesteś Tam szczęśliwy"
„We love you Max!"
„Nigdy o tobie nie zapomnimy, mistrzu!"
„Max, Max, Max, super Max"
„VER Out"
„Dostał na co zasłużył"
„Max był dobrym kierowcą i zginął wykonując swoje zadanie. Na zawsze w naszej pamięci"
„Always with you, Max!"
„powinien się wycofac to nie byloby tgo wypadku"
„głópi leklerk"
„Zamknijcie się! Jak możecie nawet w takiej chwili okazywać swoją nienawiść?!" – Pytał ktoś, lecz jego pytanie natychmiast zostało zakrzyczane, a ludzie pytali go, jak może wspierać fałszywego mistrza.
„Jeździł jak Senna i skończył jak Senna"
„Pajac"
„Max, nasz mistrz! Na zawsze w naszych sercach!"
„Nie zapomnimy o Tobie"
„Jestem pewna, że teraz Max ściga się tam w Niebie z Ayrtonem, Nikim, Julesem i Anthoine'em, a Charlie pilnuje, żeby wszystko było zgodne z regułami"
„Mam oczy pełne łez, duszę pełną smutku i złamane serce. RIP Max, ty już zawsze będziesz Super Max".
„RIP Champion"
„założe się ze hamilton jest teraz szczęsliwy"
– Nie, nie jestem szczęśliwy, ty idioto! – Szepnął pełnym złości tonem Lewis próbując przebić się przez tony słów. Natychmiast postanowił odpisać.
„Nie jestem szczęśliwy. Śmierć jakiegokolwiek kierowcy to dla nas wszystkich wielka tragedia i nie mogę uwierzyć, jak komukolwiek mogło przyjść do głowy, że się z tego cieszę?"
Nie czekał długo na odpowiedź. Ludzie najwyraźniej spędzali cały swój wolny czas przeglądając Instagram i Twitter.
„Przecież on ci odebrał mistrzostwo! On nawet nigdy nie był prawdziwym mistrzem! Bronisz go?"
„Tak, bronię go. Max wywalczył sobie swój tytuł w uczciwej sportowej walce, którą ja przegrałem na własne życzenie. Przez cały poprzedni sezon Max był ode mnie lepszy, zasługiwał na ten tytuł"
„Hamilton co z toba? Zakochales się w nim czy jakie gowno?" – Zapytał ktoś inny o dziwnym nicku zxham44lov3. Lewis miał dosyć. Czuł, że tłumaczenie im wszystkim tego, na czym w rzeczywistości polega jego sport i dlaczego on lubił i szanował swojego rywala, nie miało najmniejszego sensu, gdyż oni wszystko interpretowali po swojemu, dopasowywali niepasujące fakty do swoich dziwacznych teorii i byli zamknięci na jakiekolwiek inne możliwości. I mimo tego, że przeważającą większością Tweetów i wpisów oraz komentarzy na Instagramie, były emotki pomarańczowych serduszek, flag Belgii i Holandii, skrótu RIP, zdjęć Maxa i podziękowań za jego karierę, to jednak do Lewisa najbardziej docierały te złe, okrutne i bolesne słowa.
Pozytywne komentarze i wpisy mieszały się z tymi negatywnymi. Jedni współczuli rodzinie i przyjaciołom Maxa, inni naśmiewali się z niego i z Charlesa, jeszcze inni snuli najrozmaitsze teorie spiskowe. Lewis z obrzydzeniem odrzucił telefon na łóżko. Zaczął krążyć po pokoju, myśląc na głos. Roscoe podniósł pysk, spodziewając się, że jego pan podrzuci mu coś pysznego do przekąszenia, ale gdy tak się nie stało, powrócił do swojej drzemki na poduszkach po prawej stronie łóżka. Lewis marzył o tym, by zapomnieć, co właśnie przeczytał. Od dawna wiedział, że jego fani nie darzą sympatią Maxa ani jego fanów, ale nie spodziewał się, że posuną się aż do tak jawnie okazywanej nienawiści. Był rozczarowany i zraniony ich postawą. Nie tego oczekiwał. Miał nadzieję, że przynajmniej tak bolesne wydarzenie zjednoczy ich wszystkich. Nie przyszło mu nawet do głowy, że może istnieć inne wytłumaczenie ich zachowania. Gdyby tylko porozmawiał o tym z Michaelem lub Fernando, być może oni powiedzieliby mu, co było przyczyną tak szeroko rozlewającego się zła po całym świecie.
Tym bardziej, iż Fernando w tej samej chwili otrzymał wiadomość od Michaela, która dokładnie wyjaśniła przyczyny takiego zachowania. Chodziło o zmasowany i zaplanowany(prawdopodobnie przez Putina do spółki z Mazepinami) atak demonów. Fernando nie miał pojęcia, jak Mazepinom udało się zdobyć kontrolę nad demonami, ale zgadzał się z Michaelem, który uważał, że to już ostatnie desperackie próby osiągnięcia czegokolwiek ze strony przegrywających. Odnalezienie kryjówki Mazepinów wydawało się już tylko kwestią czasu. Teraz najważniejsze było przygotowanie pogrzebu i pilnowanie, aby nikomu nic się nie stało. Maxa należało pożegnać godnie, ze wszelkimi honorami, na jakie zasługiwał i wedle prośby rodziny. Fernando nie podobał się krzywy uśmieszek, z jakim chodził po padoku ojciec Maxa, Jos Verstappen, był pewien, że mężczyzna coś knuje i obawiał się, że to może uderzyć w cały świat Formuły 1, mimo że cała ta tragedia była jedynie wynikiem splotu tragicznych okoliczności. Po prostu Max był w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze. Gdyby był choćby o sekundę lub dwie więcej z przodu, Charles pewnie by w niego nie uderzył, być może roztrzaskałby własny bolid o bandy, a być może w ogóle nie ścigałby nikogo, bo miałby świadomość tego, że już nie wygra, więc być może nie podjąłby tego ryzyka. Jednak to było trudne do sprawdzenia, jako że Leclerc wciąż był w szoku i każda próba przeprowadzenia z nim sensownej rozmowy kończyła się niepowodzeniem. Podczas badań w szpitalu okazało się, że poza lekkim urazem ręki, nic mu nie jest, więc nie zamierzano trzymać go tam niepotrzebnie. Arthur, brat Charlesa, chciał wezwać psychiatrę na rozmowę z nim, lecz na to kategorycznie nie zgodził się Mattia Binotto, szef zespołu Ferrari.
– Co za idioci! Jak oni mogą coś takiego pisać?! Zginął człowiek, powinni okazać trochę szacunku! O aniele! W jakim ja świecie żyję?! W jakim?!
Nie dostał odpowiedzi. Krople deszczu wciąż z cichym łoskotem uderzały o parapet, rozbryzgiwały się na wszystkie strony, maleńkie strumyczki spływały po szybie.
– Widzisz Max, cały wszechświat za tobą płacze – Powiedział, gdy jego wzrok padł na ekran otwartego laptopa, na którym jakiś czas temu przeglądał ich wspólne zdjęcia.
– O, a ty za mną nie płaczesz? – Odpowiedział mu znajomy głos, którego nie spodziewał się już nigdy usłyszeć. Zadrżał, skulił się w sobie, na sekundę zamykając oczy, by zaraz je otworzyć i z przestrachem w oczach rozejrzeć się po pokoju. Wtedy dostrzegł, że Roscoe znów przerwał drzemkę i warczał na coś, co najwyraźniej znajdowało się tuż przy drzwiach wejściowych. Hamilton podążył za spojrzeniem psa i o mały włos nie krzyknął.
Na krześle tuż obok wejścia siedział nie kto inny jak młody Holender z typowym dla siebie nieco kpiącym uśmieszkiem.
– Ma-maax?! Ale jja-jak?! Przecież ty... Ty nie żyjesz!
– Prawda. Ale dobrze mi tutaj, więc jeszcze zostanę. Przecież mówiłem, że nie pozbędziesz się mnie tak łatwo.
– Nigdy tak naprawdę nie chciałem się ciebie pozbywać. Rywalizacja z tobą była czymś na zupełnie innym poziomie, kochałem to.
– Ach tak? I dlatego tak często doprowadzałeś do naszych wypadków? – Zakpił Max.
– Niespecjalnie przecież! To są wyścigi! O to w tym chodzi, by wyprzedzić rywala, by być lepszym od innych.
– Oj, daj spokój, żartowałem.
– Jak na ducha masz niezłe poczucie humoru.
– Ale ja nie jestem duchem.
– Nie? To kim?
– Sam zobacz – Powiedział tylko, po czym odwrócił się do niego plecami, a wtedy jego oczom ukazała się para jasnobiałych, lśniących wielkich skrzydeł, które tworzyły dziwny kontrast z kombinezonem kierowcy F1, w którym Max pożegnał się ze swoim ludzkim ciałem. Teraz był już kimś zupełnie innym. Ze skóry zniknęły wszelkie niedoskonałości i blizny, a jego postać otoczona była jasnym, ale nie rażącym światłem, które promieniowało ciepłem, dobrocią i miłością. Kiedy Lewis przyjrzał się dłoniom Holendra, dostrzegł na jednej z nich coś na podobieństwo ziemskich tatuaży, co przedstawiało symbol planety Mars. Z tego, co pamiętał, Mars był utożsamiany z bogiem wojny, krwawym i okrutnym. Mógł się jednak mylić. Na drugiej zaś ręce widniał rysunek Słońca z tylko dwoma planetami: Merkurym i Wenus.
– Masz coś wspólnego z Morgensternami?
– Tak, Thomas Morgenstern to mój kuzyn. Czemu pytasz?
– Valentine Morgenstern był kiedyś Nocnym Łowcą, ale stał się zły, ogarnęła go obsesja na punkcie czystości rasy ludzkiej. Doprowadził do wojny. Putin jest jego kuzynem. Nie sądzisz, że jesteście rodziną?
– Nic mi na ten temat nie wiadomo. Nie znałem rodziny mamy.
– Jak to się stało, że jesteś aniołem? Myślałem, że jesteś Przyziemnym!
– Widocznie oni też mogą zostać aniołami. – Wzruszył ramionami Max. Pióra w jego skrzydłach szeleściły przy każdym ruchu i mieniły się kolorami, zalewając pokój nieziemsko pięknym blaskiem.
– I skąd tyle wiesz? Znasz Nocnych Łowców? Wiesz, kim ja jestem?
– Oczywiście. Carlos, Kev, Nando i Pierre to Nocni Łowcy, ty jesteś czarownikiem.
– A-ale jaa-ak? – Zająknął się znowu Lewis, lekko zawstydzony tym, że miewał trudności w wypowiadaniu prostych zdań.
– Ooooo, tam, w prawdziwym świecie, – Wskazał dłonią na jakąś nieokreśloną przestrzeń za sobą – czas płynie inaczej. Od chwili przejścia zdążyłem pobrać stosowne lekcje, wytłumaczono mi to i owo.
– I możesz nam pomagać?
– Nie bardzo, właściwie nie powinniście mnie nawet widzieć, ale chciałem się pożegnać. Szkoda, że Charles mnie nie zobaczy, bo powiedziałbym mu, że go nie winię. To był incydent wyścigowy, to się zdarza. Było mokro, ślisko, a my obaj jechaliśmy po mistrzostwo. Pamiętam, że jak byliśmy dzieciakami, często się ze sobą zderzaliśmy. Gdzieś po internecie krąży filmik, na którym obaj po takim zderzeniu mówimy, że to nic takiego, że to tylko incydent wyścigowy. Tu było tak samo.
– Przekażę mu, jak go spotkam.
– Nie uwierzy ci, dlatego lepiej, żebyś nic nie mówił. Charles to Przyziemny. Jak już mówiłem, nie mam wiele czasu, muszę wyruszyć w dalszą podróż. Żegnaj, Lewisie! Byłeś dla mnie doskonałym przeciwnikiem!
–I wzajemnie! Żegnaj, Maksiu!
I na tym ich rozmowa się skończyła. Lewis westchnął, łapiąc się za głowę, po czym położył się na podłodze, z ulgą witając jej chłód. Zaniepokojony zachowaniem swojego pana Roscoe zlazł z łóżka i podreptał do niego, wtulając się w niego i na powrót zasypiając. Zmęczenie wzięło górę i nad Hamiltonem. Dziesięć minut później drzwi otworzyły się z cichym skrzypieniem i do pomieszczenia wszedł Sebastian. Rozczulony widokiem, jaki zobaczył, zebrał kołdrę z łóżka i przykrył nią Lewisa i jego psa, słysząc, jak obaj lekko pochrapują pogrążeni we śnie. Chcąc zachować tą chwilę w pamięci na zawsze, pstryknął zdjęcie telefonem, a kiedy ustawił jego podgląd, na fotografii tuż obok jego ukochanego pojawiła się dość niewyraźna postać przypominająca zmarłego tragicznie Maxa, tyle że ta postać miała wyrastające z pleców jasne skrzydła.
* * *
Max ukazał się jeszcze tylko jednej osobie.
Gdy Pierre rozmawiał przez telefon ze swoją mamą, opowiadając jej dokładnie o tym, co się stało, kątem oka dostrzegł jakieś poruszenie w drugiej części apartamentu, który zajmował. Przeszedł tam i na łóżku zobaczył maleńkiego, rudo-białego kotka.
„Skąd on się tu wziął? Nie wpuszczałem tu żadnego kota... Chyba. Może przemknął się jakoś, gdy wchodziłem" – Zastanawiał się.
– Mamo, ja na razie muszę kończyć, porozmawiamy jutro, dobrze?
– Dobrze skarbie. Pamiętaj, że cię kocham, synku.
– Ja ciebie też, mamo. Pa.
Rozłączył się i zbliżył do kociaka. Futrzak wyglądał na młodego i zadbanego. Na szyi miał obróżkę w kolorach flagi Holandii. Wyciągnął do niego rękę bardzo powoli, obawiając się, żeby nie spłoszyć zwierzaczka, a wtedy kociak zeskoczył zgrabnie z pościeli, stanął przed nim i nagle otoczyło ich jasne, przyjemne światło, niosące ze sobą spokój, nadzieję i ukojenie. Pojawiły się liczne odblaski, jakby w pomieszczeniu było źródło falującej pod wpływem wiatru wody, odbijającej promienie letniego słońca. Pierre, mimo że światło było przyjemne, osłonił twarz ramieniem, przekrzywiając się lekko i mrużąc oczy. A po chwili zamiast kotka, stał przed nim nie kto inny jak Max Verstappen, lecz wyglądał nieco inaczej niż za życia. Pierwszą zmianą, jaką dostrzegł u niego Francuz, była para jasnych, lśniących skrzydeł. Przez dłuższy moment Pierre stał w miejscu jak sparaliżowany, czuł się przerażony jak nigdy dotąd. Niby postać, którą widział, była znajoma, a jednak nawet on nie przywykł do takich widoków. Był gotów w każdej chwili wyjąć stelę i jej użyć, ewentualnie wykorzystać telefon, by zadzwonić po pomoc do Lewisa, Carlosa, Kevina lub Fernando.
– Max? To naprawdę ty?
– Tak, to ja, ale nie mam zbyt wiele czasu, więc słuchaj uważnie. Przysłano mnie, abym przyniósł wam ostrzeżenie. Jeśli ludzkie serca się nie zmienią, jeśli nie powstrzymacie rzezi niewinnych i pozwolicie, by zło nadal zżerało dusze Przyziemnych, aniołowie na polecenie Najwyższego, zniszczą gatunek ludzki.
„Nabija się ze mnie. Jestem pewien, że to jeden z jego dowcipów. Za życia też lubił nas straszyć" – Pomyślał Pierre, nieświadom tego, że Max słyszał jego myśli.
– Mylisz się, Pierre. Chciałbym żartować, ale to nie jest temat do żartu. Ludzkie dusze przenika pycha, zawiść i zazdrość, pielęgnują nienawiść wobec innych nie tylko im podobnych istot. Jeśli to się nie zmieni, jeśli ludzkie serca nadal będzie wypełniała ta trucizna, Bóg pozbędzie się ludzkości. Tym razem definitywnie i na dobre.
– Och... – Nagle jego nogi zrobiły się miękkie, jakby były z galarety. Opadł bez sił na łóżko, przy którym stał. Gdy Max to mówił, kolor aury wokół niego zmieniał się na czerwony, a potem na czarny, by na końcu znów powrócił do bieli wpadającej w jasny beż. – I nie masz dla nas żadnego pocieszenia?
– To jest wasze pocieszenie: wciąż macie szansę zmienić decyzję Najwyższego, macie szansę ocalić gatunek ludzki.
– Jak?
– Miłością, dobrocią, przyjaźnią, przebaczeniem i akceptacją. Każdy z nocnych łowców dostanie dodatkową, tymczasową runę, która będzie sprawiała, że dotknięcie ich dłoni w okolicach serca Przyziemnego będzie niosło temu człowiekowi pragnienie miłości i bycia dobrym. W ten sposób będziecie tworzyć nowych Proroków. Oni zaś pójdą pomiędzy swój gatunek i będą mówić o miłości, szacunku, przebaczeniu i pojednaniu. Wiele dusz okaże się zbyt zniszczonych, by je uratować, zbyt czarnych, by pozwolić im pozostać na ziemi. To demony, a zadaniem Nocnych będzie odesłanie ich do piekła tam, gdzie ich miejsce.
Gasly'iemu nagle zdało się, że słyszy głos śpiewającej papugi falistej. Max spojrzał za siebie, jakby było tam coś więcej niż tylko ściana pokoju, na której wisiał ogromny telewizor.
– Wzywają mnie. Muszę już iść. Pamiętaj, co ci powiedziałem. Aha i jeszcze jedno: chciałbym, abyście na mój pogrzeb ubrali kombinezony wyścigowe. Proszę.
Max zniknął, a wraz z nim zniknęła jasna poświata dająca ukojenie i nadzieję. Niczym lodowaty bicz, zimny podmuch wiatru wkradł się przez uchylone okno i smagnął Pierre'a po twarzy, wybudzając go z tego dziwnego stanu, w jakim się znajdował. Rozejrzał się wokół, szukając najmniejszego śladu po tym, że Max faktycznie tu był i wtedy na blacie biurka dostrzegł wielkie, jasne, mieniące się kolorami pióro, a obok niego kartkę w kratkę pokrytą znajomym pismem Holendra.
„Gdybym kiedyś umarł na torze, chciałbym, żeby moi koledzy pożegnali mnie w kombinezonach wyścigowych ~MV 31.08.2019"
Pierre doskonale znał tą datę. Pokiwał z uznaniem głową. Taki wpis pozwalał Przyziemnym wierzyć, że Max napisał to kilka lat wcześniej tuż po tragicznej śmierci Anthoine'a, co nie wydawało się podejrzane.
„Sprytne, bardzo sprytne. Wszyscy będą myśleli, że napisał to wtedy".
Pierre schował kartkę do etui telefonu, po czym udał się do łazienki, by zmyć z siebie pod prysznicem trud całego tego dnia. Dochodziła północ, a on czuł krańcowe zmęczenie i marzył już tylko o tym, aby zakopać się w pościeli i oddać w objęcia Morfeusza.
💔🕊️💔🕊️💔🕊️💔🕊️
*„Powiedz, że wyszedł“ — pisząc to, miałam w głowie cały czas wypowiedź Daniila Kvyata tuż po tym, jak posłał Romaina Grosjeana w bariery w Bahrajnie (2020).
Ogólnie przepraszam za tak dołujący rozdział(niestety będzie jeszcze jeden podobny), ale jest mi to koniecznie potrzebne do dalszej fabuły.
A, i ogólnie powinnam była wspomnieć na początku, że jeśli ktoś nie oglądał Shadowhunters (bo książki Dary Anioła to nawet ja nie czytałam), to może trochę nie rozumieć dziejących się tu wydarzeń, więc może wyjaśnię:
Lando Norris był Przyziemnym, to znaczy zwyczajnym człowiekiem aż do chwili, gdy został zaatakowany przez wampira(historia podobna do historii Simona z Shadowhunters). Po tym ataku Lando przemienił się w wampira po decyzji podjętej przez zakochanego w nim Carlosa.
Lewis Hamilton jest Podziemnym, to znaczy czarodziejem, dość młodym, bo ma „zaledwie 98 lat“. Czarodzieje w moim ff mogą żyć wiecznie i mogą wybrać, w jakim wieku chcą przestać się starzeć.
Mick Schumacher jest synem Kanclerza Instytutu Nocnych Łowców do spraw Motorsportu i jednocześnie jest najmłodszym uczniem Nocnych Łowców.
Kevin Magnussen, Carlos Sainz, Fernando Alonso i Pierre Gasly są Nocnymi Łowcami, którzy polują głównie na demony i starają się chronić społeczność związaną z Formułą 1. Czasem wyruszają na misje, które nie są powiązane w żaden sposób ze światem ich sportu.
Fernando jest najstarszym i najbardziej doświadczonym Nocnym Łowcą i to on szkoli kolejnych Łowców.
Pierre jest przygotowywany do objęcia stanowiska po Michaelu, gdy ten przejdzie już na emeryturę, by spędzić trochę czasu z żoną.
Sebastian Vettel jest Przyziemnym i jednocześnie mężem Lewisa, ale tylko w świecie cieni, w świecie Przyziemnych jest oficjalnie mężem Hanny, która od bardzo dawna jest jego przyjaciółką.
Podziemni i Nocni Łowcy są w stanie widzieć świat takim, jakim jest, podczas gdy Przyziemni utracili tą zdolność wiele wieków wcześniej. Przyziemni nie mają pojęcia o istnieniu Podziemnych i Nocnych Łowców, ponieważ ci zostali zmuszeni do ukrycia się.
Anioły w wyjątkowych okolicznościach mogą pojawić się na Ziemi, lecz ukazują się tylko tym, którzy mają dar widzenia(czyli między innymi Lewis i Pierre, oraz, co może nieco dziwne, Seb).
No, to chyba tyle wyjaśnień. Macie jakieś pytania? Zawsze chętnie wyjaśnię ❤️
I dziękuję Daria, że to czytasz ❤️ Właściwie pisze to głównie dla Ciebie i pewnie dlatego pisanie tego sprawia mi tak dużo radości(aczkolwiek nie ten rozdział, trudno było powstrzymać łzy, jak wyobrażałam sobie, że takie coś mogłoby wydarzyć się naprawdę, a pisałam to po obejrzeniu wyścigu w Japonii w 2014... If you know you know ...)
Dziękuję też za każdy komentarz, każdą gwiazdkę i każde wyświetlenie, to ogromnie wiele dla mnie znaczy.
Dziękuję.
~Annie
PS Nie martwcie się, będzie Happy End(bo końcówkę już mam napisaną) i to będzie bardzo fajny happy end.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top