*17*

„Real love is not based on romance, candle light, dinner, walking along the beach — in fact based upon the respect, compromise, care and trust“

„Our relationship is meant to be. Something that was written in the stars and drawn into our destiny“



Po kolacji Lewis zebrał ich w swoim pokoju na naradę. Zaprosił również Lou, ale ten musiał wracać do siebie. Właśnie kończył przygotowania nowego albumu i nie mógł sobie pozwolić nawet na dłuższe wolne. Wszystko miał dokładnie rozplanowane. Lewis nie krył rozczarowania tym faktem, ale Tomlinson pocieszył go, że wkrótce pewnie i tak się spotkają, żeby omówić szczegóły ich coming outów. Również i to musiało być dograne i dopięte na ostatni guzik, zaplanowane i wyreżyserowane, żeby mogli mieć pewność, że o niczym nie zapomnieli.

– A pamiętacie historię Lando i Carlosa? – Zapytał nieoczekiwanie Lewis. Lando lekko zawstydzony zakrył twarz dłońmi, a siedzący obok niego Carlos posłał Lewisowi mordercze spojrzenie.

– Ja jej nie znam. Może mi ktoś opowiedzieć? – Zapytał Mick, sadowiąc się wygodnie z kubkiem wciąż parującej herbaty owocowej na wielkim, miękkim fotelu w odcieniu szmaragdu.

– Ja też nic o tym nie słyszałem. – Poparł Micka Esteban. Esti jako najnowszy członek ich niewielkiego gangu, wiedział najmniej z nich wszystkich, a i Mick pomimo bycia synem szefa Instytutu, nie znał wielu ciekawych historii, a to ze względu na to, że był najmłodszy i cały swój czas rozdzielał pomiędzy życie Przyziemnego jako uczeń a później kierowca kartingowy i wyścigowy oraz życie i naukę Nocnego Łowcy.

– Carlos? Opowiesz? – Spytał Hamilton, licząc na odpowiedź przeczącą. To była jedna z jego ulubionych opowieści i kiedy zyskał aż trzech nowych słuchaczy, bo i Fernando się do nich zaliczał, chętnie opowiedziałby im wszystko, jako że poniekąd sam uczestniczył w tych wydarzeniach. Ku jego słabo skrywanej radości, Hiszpan zaprzeczył ruchem głowy, po czym powiedział.

– Tylko trzymaj się faktów. Jak coś przekręcisz, to cię poprawimy.

– Czy naprawdę musisz o tym mówić? – Zapytał drżącym głosem zaniepokojony Lando. Wciąż wstydził się tego, jak łatwo dał się omamić i oszukać. Co prawda wtedy jeszcze nic nie wiedział o świecie cieni ani o tym, kim Carlos jest naprawdę. W zasadzie był nieświadomy jak maleńkie dziecko i być może to stało się powodem, dla którego tak łatwo było nim manipulować.

Carlos zgadł bezbłędnie, o czym myślał Norris. Objął go ramieniem w pocieszającym geście.

– Spokojnie, Słoneczko ty moje, to nie była twoja wina, nie mogłeś nic na to poradzić, nie należałeś do naszego świata, nawet nie miałeś pojęcia, co się z tobą działo, nikt cię za to nie wini. Wręcz przeciwnie, jesteśmy dumni z tego, jak długo się nie poddawałeś i jesteśmy dumni z tego, że po przemianie walczyłeś z całych sił, by znów z nami być. Lando, proszę, nie obwiniaj się o to. Nie ma się czego wstydzić. Inni Przyziemni na twoim miejscu zginęliby już z dziesięć razy.

Lando przyznał w duchu, że to niewielkie pocieszenie, ale żeby nie martwić swojego chłopaka, kiwnął głową, przywołał na twarz nieco wymuszony uśmiech i zgodził się na to, aby Lewis przy ich pomocy opowiedział wszystko.

Fernando, Mick i Esteban słuchali uważnie i z rosnącym zainteresowaniem. Lewis z zadowoleniem dostrzegł, że Esteban, nazywany przez Fernando małym skrótem „Esti", nieświadom zapewne swojego zachowania oparł się o ramię Hiszpana, wciskając głowę w jego szyję, stwierdzając szeptem, że to całkiem wygodna poduszka.

Sebastian spoglądał na nich wszystkich spod na wpół przymkniętych powiek słuchając pełnego emocji głosu Lewisa. Znał tą historię już na pamięć, ale lubił po prostu słuchać głosu Hamiltona. W całym Instytucie mówiło się o tym, że nikt nie potrafi tak barwnie, kwieciście i obrazowo opisywać wydarzeń jak właśnie ich główny czarownik, sir Lewis Hamilton. A ponieważ zbliżała się noc, a oni nie mieli nic lepszego do roboty, więc siedzieli i słuchali wszyscy razem. Seb zajmował miejsce na wielkim, dwuosobowym łóżku, opierając się plecami o zagłówek. Lewis siedział po turecku ze skrzyżowanymi w kostkach nogami tuż obok niego. Wszyscy mieli na sobie piżamy. Za oknem ukazał się nadgryziony okrąg jasnego księżyca, który powoli z dnia na dzień przechodził z pełni do nowiu. Światła miasta nie pozwalały dojrzeć gwiazd, chociaż Seb był pewien, że i one byłyby widoczne, ponieważ jeszcze wieczorem zapowiadano piękną pogodę i bezchmurne niebo przez najbliższą dobę.

* * *

– Zdradziłeś mnie! – Wrzasnął Lando, którego przestało obchodzić to, czy ktoś ich widzi i słyszy. Nie interesowały go konsekwencje. Kochał Carlosa całym swoim sercem, był gotów na każde poświęcenie dla niego, a tymczasem on nigdy nie był mu wierny. To bolało bardziej, niż mógłby się tego spodziewać. – Jak mogłeś?!

Carlos patrzył na niego, niczego nie rozumiejąc. Zupełnie nie wiedział, o czym Brytyjczyk mówi.

– Ja ciebie zdradziłem?

– Tak. Widziałem was. Widziałem cię z Charlesem!

– Przestań! Z nikim cię nie zdradziłem. Co też przychodzi ci do głowy? – Carlos cały czas marszczył czoło, usiłując sobie przypomnieć, kiedy to niby miał zrobić coś tak okropnego, lecz nic sobie nie przypominał. Otaczająca niewielkie miasteczko mgła powoli podchodziła coraz bliżej nich. Hiszpan był daleki od wyobrażania sobie potworów kryjących się w takiej właśnie gęstej mgle, lecz z doświadczenia wiedział, że nie należy niczego bagatelizować. Podszedł bliżej do Lando, chcąc go uspokoić, lecz ten odepchnął go gwałtownie, sprawiając, że Carlos upadł na szorstki beton, zdzierając sobie przy tym skórę na łokciu, gdzie od razu pokazały się drobniutkie kropelki jasnej krwi.

– Zostaw mnie! Wiem, co widziałem. Miej chociaż dość odwagi by się przyznać. Chyba że jesteś zbyt wielkim tchórzem i nawet przyłapany na gorącym uczynku będziesz się wypierać, co?

– Nie... Ja... Ja cię nie...

– Daruj sobie. Słyszałem to już. Spieprzaj. Zniknij mi z oczu i z mojego życia, nie chcę cię nigdy więcej widzieć.

Lando odwrócił się na pięcie, czując, że jeśli będzie dłużej tam stał, to rozpłacze się na oczach przystojnego Hiszpana, rozklei się i pozwoli sobie wmówić, że to nieprawda. Ale przecież ich widział. Widział, jak się obejmowali i całowali, widział, że Carlos nie protestował, wręcz przeciwnie, wyglądał tak, jakby był nieziemsko szczęśliwy. A Lando przez cały czas ich związku wierzył, że jest jego jedynym i najważniejszym mężczyzną, że Sainzowi na nim zależy. Teraz bolała go świadomość tego, jak bardzo był naiwny, jak bardzo dał się oszukać i zmanipulować. Nigdy nie był jedynym i wątpił, czy chociaż przez chwilę był najważniejszy.

Nie zważając na mgłę, pobiegł przed siebie wzdłuż wąskich wybrukowanych uliczek, które jeszcze rano wydawały mu się piękne i urokliwe tak bardzo, że nie mógł się powstrzymać od zrobienia kilku fotek na Instagram. Właściwie nie wiedział, dokąd biegnie, dawał się prowadzić swojemu instynktowi, chciał być po prostu jak najdalej od tego zdrajcy i oszusta, od tego lovelasa, który łamie serca. Czuł się upokorzony i bezbronny. Cierpienie i złość dodawały mu energii, co sprawiało, że biegł przed siebie nie zwracając uwagi na nic. Być może gdyby nie był w tak fatalnym stanie psychicznym, dostrzegłby jakiś cień przemykający pomiędzy pobliskimi domkami i drzewami. Lecz jego wszelkie instynkty zostały zagłuszone przez rozpacz, której nie umiał poskromić. Chciał płakać, chciał krzyczeć, chciał wykrzyczeć całemu światu, jakie to niesprawiedliwe, że Pierre i Yuki, który różnią się praktycznie wszystkim, mają tak dużo szczęścia i planują wspólne życie, a tymczasem on i Carlos, dwaj wydawałoby się stworzeni dla siebie mężczyźni, już po dwóch latach związku dochodzą do etapu zdrad i rozstania. W tej chwili nienawidził i Yukiego i Pierre'a, którzy na co dzień byli jego przyjaciółmi, a w weekendy rywalami na torze Formuły 1.

Po jakimś czasie, sam nie wiedział, jak długim, wreszcie zwolnił, żeby złapać oddech i wtedy dostrzegł otwarty sklep. Było już późno, zapadał zmrok, wiedział, że powinien wrócić do hotelu, lecz widok tego sklepu przywołał na myśl inny pomysł. Bez namysłu wszedł do środka, wybrał dwie butelki czystej i jedno piwo, zapłacił i wyszedł. Nie dbał o to, że sprzedawca patrzył na niego podejrzliwym wzrokiem, jakby zastanawiał się, czy osoba, którą właśnie obsłużył, to nie jest przypadkiem ten znany kierowca Formuły 1, który wraz z resztą zawodników przyjechał tu w ramach jakiejś kampanii reklamowej.

Wyszedł ze sklepu, ruszył powolnym krokiem przed siebie, nie zwracając uwagi na nic. Po jakichś dziesięciu minutach takiego spacerku dotarł na obrzeża jakiegoś starego parku, w którym najmłodsze drzewo nie miało więcej niż 10 lat, a najstarsze mogło mieć nawet 300 i więcej. Usiadł na jednej z bogato rzeźbionych ławek o ramach i poręczach w kolorze ciemnej zieleni a siedzisku i oparciu z desek w odcieniu ciemnogranatowym. Odkorkował jedną z butelek, pociągnął sporego łyka, krzywiąc się przy tym, gdy pierwsze krople alkoholu zapiekły w popękane usta. Później czuł już tylko przyjemne ciepło. Chociaż wiedział, że to iluzja, że na dworze wcale nie staje się cieplej, wręcz przeciwnie. Otaczająca go coraz bardziej gęstniejąca mgła i mrok napierały na niego i gdyby nie alkohol, to wiedziałby, że jest bardzo zimno, a być może wyczułby też zbliżające się niebezpieczeństwo. Lecz on tego nie czuł. Zatopił się nie tylko w alkoholu, ale też we własnej rozpaczy. Rozpamiętywał wszystkie wspólne chwile z Carlosem i czuł, że mimo tego, jak bardzo Hiszpan go zranił, on potrafiłby mu wybaczyć. Właśnie dlatego uciekł: bo nie chciał mu wybaczać, łudził się, że jego brak akceptacji i przebaczenia zaboli Sainza chociaż troszeczkę. Chciał, żeby go bolało, chciał, żeby Carlos poczuł to samo, co on czuł.

Siedział samotnie na ławce, pił i płakał, patrząc na ich wspólne zdjęcia na telefonie.

W jakimś przypływie adrenaliny zalogował się na Instagram i dodał relację, w której umieścił ich wspólne zdjęcie i napisał: „Mimo tego wszystkiego co mi zrobiłeś, ja nie umiem przestać cię kochać. Wiem, że muszę cię wykreślić z mojego życia, ale to takie trudne! Kocham cię @carlossainz55.". A potem wybrał jeszcze jakąś smutną piosenkę o miłości i udostępnił to, nie dbając zupełnie o konsekwencje. Dla niego świat się zawalił w chwili, gdy natknął się na Carlosa i Charlesa całujących i obściskujących się zupełnie bezwstydnie. Nie dbał o to, że złamał jedno z postanowień kontraktu, które zobowiązywało go do ukrywania swojej orientacji seksualnej. To dlatego jego kontrakt opiewał na tak wysoką sumę.

Nagle z ciemności wyłonił się jakiś kształt. Początkowo Lando nawet nie zwrócił na to uwagi, dopóki ów kształt nie przemówił.

– Witaj słodziaku. Co ty tu robisz tak sam w środku nocy? – Dziwny kształt okazał się piękną i na oko młodą kobietą, która nie skończyła nawet 25 lat. Przemówiła do niego głosem pełnym przesadzonej słodyczy. Miała długie blond włosy, które opadały swobodnymi kaskadami na jej pełne piersi ukryte pod czarną, niezbyt grubą prostą bluzeczką na długi rękaw. Jej nagłe pojawienie się nie zaskoczyło młodego mężczyzny. Był już zbyt pijany. Wszystko stało się dla niego obojętne. Kobieta podniosła dłonią jego podbródek zmuszając go tym samym do spojrzenia w jej dzikie, jaskrawozielone oczy. Usta miała duże, pomalowane czerwoną szminką do złudzenia przypominającą krew. Uśmiechała się do niego.

– Co? Ja? Ty? Kim ty je-eesteeś? – Wybełkotał niezbyt wyraźnie.

Kobieta wydawała się lekko rozczarowana jego stanem.

– Śliczny chłopiec, ale nie jestem pewna, czy się nadaje. Marne te moje łowy dzisiaj, ale niech będzie.

Bez żadnego ostrzeżenia zaatakowała go. Spodziewała się chociaż minimalnej obrony, lecz Lando był zbyt zrezygnowany. Cierpiał i wszystko było mu jedno. Nawet jeśli miał za chwilę zginąć, nic go to już nie obchodziło. Pozwolił, by boleśnie wgryzła się w jego rękę, zasysając krew prosto z jego żył. Jęknął tylko, gdy po karku przeszedł go dreszcz. Czuł, jak opuszczają go siły, stawał się coraz bardziej senny i zmęczony, a ona piła i piła i zdawało się, że nigdy nie przestanie, gdy wtem oderwała się od niego, pozwalając aby jego bezwładne i słabe ciało opadło na ławkę. Oblizała wargi.

– A jednak jesteś bardzo smaczny. Grzeczny chłopiec – Pochyliła się jeszcze i niczym kochająca matka, ucałowała go w skroń. – Śpij smacznie, uroczy chłopcze.

Już miała się oddalić, gdy jakiś męski głos zatrzymał ją.

– Henrietta? Coś ty mu zrobiła?!

– Och, witaj Carlosie. Dawno się nie widzieliśmy.

– Nie udawaj. Gadaj, co zrobiłaś Lando?

– Ojej, to ty znasz tego chłopca?

Carlos nie tracił czasu na zbędne dyskusje. Natychmiast unieruchomił blondynkę, chwilę później wybierając na telefonie numer do Lewisa. W tak dramatycznej sytuacji tylko on przychodził mu na myśl. Nie mógł puścić jej wolno, a jednocześnie martwił się losem swojego ukochanego. Był rozdarty wewnętrznie pomiędzy podejściem do niego a trzymaniem Henrietty na uwięzi. Jej kolejne słowa tylko przekonały go, że ważniejsze będzie przypilnowanie jej.

Wyjął stelę z kieszeni razem z niewielkim łańcuszkiem, na którego końcu znajdował się niewielki brelok w kształcie małego miecza, dotknął do stelą, rysując runę tuż nad nim. Brelok natychmiast zamienił się w poręczny, nieduży sztylet z wygrawerowanym napisem: „Novus ordo seclorum“ – „Nowy porządek wieków“. Jedną ręką trzymając sztylet na wysokości jej gardła, patrzył jej w oczy i gdy tylko Lewis odebrał, poprosił go o natychmiastowe przybycie. Hamilton namierzył go, stworzył portal i już po chwili stał tuż obok.

– Co się stało? – Zapytał, rozglądając się. Natychmiast dostrzegł Lando – O na wielkiego maga, a jemu co?

Jego wzrok powędrował do stojącej na granicy parku kobiety.

– Henrietta? Dlaczego tu jesteś?

– To ja powinnam zapytać was, co wy tu robicie? To nasz teren! – Powiedziała, z pogardą wykrzywiając usta.

– Nie czas na pogaduszki! Odeślij ją do Instytutu i pomóż mi z Lando! – Ponaglił go Carlos.

– Oczywiście. Wedle życzenia.

Lewis za pomocą swojej magii tanecznymi gestami obu dłoni znów stworzył klatkę, w której umieścił kobietę, po czym odesłał ją w wiadome miejsce. Gdy to zrobił, od razu wraz z Carlosem podeszli do ławki, na której bez żadnych oznak życia leżał Lando. Lewis zbliżył dłoń do jego szyi, lecz nie wyczuł pulsu.

– Cholera. Nie jest dobrze.

– Co to znaczy? Lewis! Mów, co z nim! Czy on umarł?! Zabiła go?

– Nie wiem! Nigdy nie miałem do czynienia z czymś takim! Nie ma pulsu, ale wciąż wyczuwam w nim jego energię. Jakbyś zapomniał, jestem bardzo młodym czarownikiem! – Odkrzyknął mu zdenerwowany Brytyjczyk. – Przenieśmy go do Instytutu. Może tam mu pomogą.

– Nie! Nie do Instytutu. Do ciebie.

– Do mnie? Ale dlaczego?

– Dlatego, że zaatakował go wampir. Zanim cokolwiek zrobimy, musimy skonsultować się z Magnusem Bane, z tego, co wiem, mają znajomego, który też został zaatakowany przez wampira i przeżył.

– Wiem, o czym myślisz, ale to nie zawsze się udaje.

– Nie mam innego wyjścia. Kocham go, rozumiesz? I nie mogę go stracić. Jest dla mnie wszystkim.

Lewis wiedział, że z Carlosem lepiej nie dyskutować. Zresztą nie mieli na to czasu. Chcąc nie chcąc zgodził się na wszystko. On także wolał zapytać Magnusa, który miał o wiele większe doświadczenie. Na pytania o to, co oni obaj robili w takim miejscu o takiej porze, przyjdzie czas później. Carlos ostrożnie wziął Lando na ręce, a Lewis stworzył dla nich portal, przez który się przenieśli. W pokoju hotelowym Hamiltona, Sainz ułożył Norrisa na łóżku, cały czas modląc się w duchu, żeby to nie była prawda. Nie wyobrażał sobie swojego życia bez tego młodego, uroczego, przystojnego, zabawnego, często sarkastycznego Brytyjczyka. Nie rozumiał, dlaczego Lando zarzucał mu zdradę i wmawiał mu, że widział, jak Carlos całował się z Charlesem. Zastanawiał się, czy to nie była jakaś forma halucynacji. Tylko co je wywołało? Czy był to jakiś urok? A może atak demona albo jakiś eliksir, który mężczyzna wypił nieświadomie?

– Mówiono mi, że nie wolno mi pokochać Przyziemnego. No to Lando teraz już nie jest Przyziemnym, jest Podziemnym, co jest chyba odrobinę lepsze – Zaśmiał się na koniec Carlos, obejmując ramieniem ukochanego i całując go w czoło. Opowieść dobiegła końca. Sebastian już dawno smacznie spał, a i Mick zaczął już zdradzać oznaki zmęczenia. To był najwyższy czas, aby wrócili do swoich pokoi i udali się na zasłużony odpoczynek.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top