*10*

"Truth is like a surgery. 
It hurts but cures. 
Lie is like a pain killer.
It gives instant relief
but has side effects forever"

*    *   *

Ku uldze Pierre'a dzień minął szybko i bez większych problemów ani sensacji. Posłusznie podczas obiadu wypił miksturę podaną mu przez Lewisa, który nieoczekiwanie zaczął się o niego troszczyć tak, jakby Pierre był jego malutkim synkiem, który sam nie umie sobie z niczym poradzić. Teoretycznie trochę tak było, Lewis zawsze traktował Gasly'iego jak kogoś bliskiego, ponadto był od niego starszy o jakieś sześćdziesiąt kilka lat, chociaż jak na czarownika był jeszcze bardzo młody. Co było miłe i urocze, ale też na dłuższą metę męczące.

Podczas swojego postoju w garażu podczas jednej z sesji treningowych Pierre podglądał obraz na żywo i w jednym z kadrów dostrzegł rozmawiających o czymś z ożywieniem Fernando i Estebana. Trochę im zazdrościł, ale starał się tego nie pokazywać, a zamiast tego skupić się na treningach. Chciał uprosić Lewisa, żeby pomógł mu zrobić coś, co pozwoli mu nadal się ścigać. Mimo, że rano odgonił myśli o „pozbyciu się problemu", jak sam to określał, teraz one wróciły i nasiliły się szczególnie wtedy, kiedy siedział w kokpicie swojego bolidu. Miałby pożegnać się z tym na zawsze? Nigdy więcej się nie ścigać? Nie poczuć tej niesamowitej adrenaliny i tej radości, jaką dawało mu wyprzedzanie kolejnych rywali? Nigdy więcej? Miałby zrezygnować z tego? W imię czego? Dziecka, którego nigdy nie chciał i które stawało się ciężarem, który ktoś zawiesił na jego szyi niczym kamień, który miał pociągnąć go na samo dno?

Modlił się o to, żeby to wszystko okazało się pomyłką albo snem. Nie potrafił wyobrazić sobie swojego nowego życia. I wiedział, że nie pokocha tego dziecka, zawsze będzie widział w nim przeszkodę, która zrujnowała mu życie.

Z drugiej strony był jeszcze Yuki, jego szeroki uśmiech, to zabójczo piękne szczęście wymalowane na jego twarzy, jego błyszczące oczy i jego usta wypowiadające życzenia, którym nie potrafił odmawiać. Czy i tak miało być tym razem? Miał porzucić marzenia dla tego niezbyt wysokiego, ale bardzo uroczego chłopaka?

* * *

Wieczorem zarówno Sebastian jak i Yuki postarali się o to, żeby nie zabrakło dobrego jedzenia, napoi i zadbali o to, aby nastrój był odpowiedni dla dłuższych opowieści. Z niewiadomego powodu ktoś porozwieszał w pokoju kolorowe bombki, jakby to było Boże Narodzenie. Pierre ułożył się wygodnie na łóżku, obejmując Yukiego, który położył się z głową na piersi Francuza. Obaj włosy mieli wciąż jeszcze mokre po wyjściu spod prysznica(Yuki uparł się, że wejdzie tam razem z nim, „bo chce zobaczyć, czy już coś widać", na co Pierre tylko pokręcił z niedowierzaniem głową, ale się zgodził).

Nagle, czego w ogóle się nie spodziewali, rozległo się pukanie do drzwi.

– A któż to o tak dziwnej porze? – Zapytał Sebastian. – Pójdę zobaczyć.

Gdy otworzył, jego oczom ukazała się dwójka najmniej spodziewanych gości. Carlos i Lando stali na korytarzu, obaj już przebrani w stroje do snu(obaj mieli na sobie identyczne piżamy, granatowe w szeroką kratę, długie, szerokie spodnie i równie szerokie szare bluzki z nadrukami z parą uroczych tulących się do siebie pluszowych misiów, a na nogach zwyczajne, czarne klapki).Lando przestępował z nogi na nogę, nie chcąc nawet spojrzeć w oczy Niemca i nie ukrywał, że przyszedł tu tylko dlatego, że Carlos tak chciał. 

– Hej Seb. Jest Pierre? -- Przywitał się Carlos, próbując zajrzeć do środka pokoju ponad ramieniem Vettela. 

– Cześć chłopaki. Jasne, że tak. Wejdźcie. Co was sprowadza o takiej porze?

– Powiem, jeśli Pierre mi pozwoli. Mogę na chwilę go porwać?

– Jasne, tylko zwróć nam go zaraz – Sebastian uśmiechnął się przyjaźnie, a Pierre już gramolił się z łóżka, pozostawiając tam niezadowolonego z takiego obrotu sprawy Yukiego, któremu zabrano całkiem wygodną poduszkę.

Carlos i Pierre wyszli na korytarz, Hiszpan rozejrzał się wokół, czy nikt nie nadchodzi, po czym wyjął z kieszeni jakiś papier, złożony na pół, który podał Francuzowi.

– Znalazłem to na korytarzu. To chyba twoje?

Pierre rozłożył kartkę i zamarł. Trzymał w dłoni zdjęcie USG, to samo, które poprzedniego wieczoru wręczył mu Pyry, a które, jak miał nadzieję, powinno znajdować się głęboko w kieszeni jego marynarki.

– Moje? Dlaczego tak myślisz? – Próbował udawać głupiego Gasly.

– Bo na dole jest twoje nazwisko – Wskazał palcem prawy dolny róg kartki, gdzie faktycznie znajdowało się imię i nazwisko francuskiego kierowcy i Nocnego Łowcy. – O co w tym chodzi? To jakiś rodzaj żartu?

– Chciałbym, żeby to był żart.

Carlos roześmiał się, sądząc, że Pierre go nabiera i próbuje spłatać mu figla. Kiedy jednak spojrzał na jego wyjątkowo przygnębioną minę, jego śmiech nagle się urwał.

– Nie, czekaj, ty mówisz całkiem poważnie? – Jego wielkie brązowe oczy nagle zrobiły się jeszcze większe, brwi powędrowały w górę i Carlos przez dłuższą chwilę lustrował Pierre'a od góry do dołu z lekko otwartymi ustami. – Wow. Poczekaj, bo chyba czegoś nie rozumiem. Dobra, ok, chyba wszystkiego nie rozumiem. To w ogóle możliwe?

Pierre ukrył twarz w dłoniach, upuszczając zdjęcie na podłogę. Oto właśnie zaczynało się to, co wcześniej przewidywał. I będzie tylko jeszcze gorzej, będą pytania, będą plotki, będzie snucie najdziwniejszych teorii spiskowych i wiedział, że ludzie mu nie odpuszczą. Nie zostawią na nim i na Yukim suchej nitki. Znów wrócił do myśli o pozbyciu się problemu i gdyby nie Yuki, to pewnie by to zrobił, miał przecież tak wiele do stracenia, jeśli prawda wyjdzie na jaw!

Odwrócił się plecami do Carlosa i podszedł do okna, wyglądając na zewnątrz.

Dookoła nich toczyło się normalne życie. Grupka dzieciaków nie starszych niż dziesięć lat biegała wokół placu zabaw naprzeciwko ich okna pokrzykując wesoło, za nimi podążał włochaty, grubiutki, niezbyt wysoki czarny kundelek, który pewnie chciał, żeby się z nim pobawiły. Kobiety, zapewne matki, obserwowały swoje pociechy z bezpiecznej odległości siedząc na ławkach pod drzewami i plotkując na wszelkie możliwe tematy. Gdzieś z drugiego końca korytarza dało się dosłyszeć Maxa i Daniela bawiących się w najlepsze i śpiewających głośno piosenki. Sam kotytarz był długi, szeroki i jasno oświetlony. Podłoga z jasnoniebieskiej wykładziny pokryta czerwonym dywanem. Wzdłuż całego przejścia wmurowano duże okna z szerokimi parapetami, na których można było swobodnie usiąść. Pomiędzy pokojem Pierre'a i pokojem Carlosa znajdowała się luka, którą wypełniono dwoma fotelami do masażu. Kilka metrów dalej ustawiono automaty z przekąskami i napojami.

* * *

Już sam początek wyścigu okazał się katastrofą. Pierre, wciąż obsesyjnie skupiony na szukaniu sposobu wyjścia z trudnej sytuacji, nie zauważył nadjeżdżającego z prawej strony bolidu Alpine z numerem 31, gdy zbliżał się do pierwszego zakrętu, nie zdążył nawet zahamować, gdy otrzymał potężne uderzenie w bok. Instynktownie zabrał dłonie z kierownicy, ale to niewiele zmieniło. Bolid Alpine uderzył w niego pod dziwnym kątem posyłając go w bariery. Gasly zgarnął za sobą jeszcze jadącego po jego drugiej stronie Norrisa, który pojawił się nie wiadomo skąd. Jakiś ostry odłamek wleciał do środka, rozcinając nie tylko rękaw kombinezonu, ale też skórę. Pojawiła się krew. Pierre zaklął siarczyście.

– Pierre, wszystko z tobą w porządku? – Zapytał jego inżynier wyścigowy przez radio.

– Tak, w porządku. Mam tylko rozciętą rękę. Argh! Fuuuuuuuck! Przepraszam chłopaki. To koniec. Co ten pieprzony idiota robił?! Uderzył we mnie specjalnie!

– Pierre, wyłącz samochód i wysiądź – Inżynier pominął milczeniem skargi swojego kierowcy mając przed sobą podgląd na całą sytuację, w której wyraźnie widać było, że Gasly zachował się tak, jakby chciał zostać uderzony, a Norris i Ocon nie mieli najmniejszych szans, żeby go wyprzedzić. Esteban, który pierwszy wydostał się ze swojego bolidu, podszedł szybkim krokiem do bolidu AlphaTauri i uderzył Pierre'a dłonią w kask.

– Odbiło ci, Ocon?

– Chyba tobie odbiło! Spieprzyłeś wyścig i sobie i mnie i jeszcze Lando na dodatek. Co to miało być?! Chciałeś nas pozabijać czy co?

– Nie chciałem!

– A mi się wydaje, że chciałeś! – Esteban i Pierre mierzyli się wściekłymi spojrzeniami spod kasków. Pierre wyskoczył na żwir, gotów bić się z drugim Francuzem w stawce. Powstrzymał go Lando.

– Pierre, krwawisz – Oznajmił lekko przerażonym tonem Brytyjczyk, który nie miał pojęcia, co zrobić. Widział krew kapiącą z rozciętej ręki. Gasly w przypływie adrenaliny tego nie czuł. Spojrzał tam, gdzie patrzył Norris i uśmiechnął się lekko, czego nikt nie mógł zobaczyć. Miał nadzieję, że straci dużo krwi, a to wraz z siłą uderzenia doprowadzi do naturalnego rozwiązania problemu, o którym dowiedział się dwa dni wcześniej.

Nagle i zupełnie nieoczekiwanie coś zaczęło go szarpać dość boleśnie za ramię.

Wtedy otworzył oczy.

Znajdował się wciąż w swoim apartamencie w hotelu w Australii, gdzie miał się odbyć najbliższy wyścig. Nad nim pochylał się z zatroskaną i jednocześnie przerażoną miną Yuki. Otaczała ich jasność promieniująca z obu włączonych lampek nocnych po obu stronach łóżka. Wielki zegar naprzeciwko wskazywał godzinę 2:37 w nocy. Pościel ktoś odsunął tak bardzo, że jej spora część wylądowała na podłodze. Pierre potrzebował dłuższej chwili, by dojść do siebie. Wziął głęboki oddech, spoglądając na swoją rękę, na której nie było żadnej rany. 

– Co jest? Która godzina? Gdzie ja jestem?

– Rzucałeś się na łóżku i krzyczałeś przez sen jak opętany. Jest środek nocy, miałeś koszmar.

– Czyli... czyli to wszystko tylko mi się śniło?

– Co wszystko? – Zapytał ciekawie Yuki, nie przestając ocierać ręcznikiem kropelek potu, jakie pojawiły się na czole Pierre'a. Koszulka Francuza była całkiem mokra i kleiła się do ciała.

– Śniło mi się, że jestem w ciąży i że miałem wypadek i chciałem się zabić... Brrr... Okropne.

– W ciąży? Ty? Jak?

– Według mojego snu urodziłem się pół chłopcem, pół dziewczynką – Wyjaśnił, podnosząc się do siadu i przecierając oczy. Rzęsy również miał mokre, zupełnie jakby jeszcze przed chwilą płakał. -- To było okropne! 

Ciałem Pierre'a wstrząsnął dreszcz, dając Yukiemu powód, by zaczął się martwić, że być może jego partner złapał jakiegoś wirusa. Jego zaróżowione jak od gorączki policzki też nie wróżyły niczego dobrego i Yuki już rozważał wykonanie pilnego telefonu do Pyry'ego. 

– Pierre, już wszystko w porządku, to był tylko sen. Jesteś mężczyzną, najlepszym, najprzystojniejszym i najmilszym na świecie. I moim mężczyzną. Niestety jako mężczyzna nie możesz zajść w ciążę.

– Tak, wiem i dlatego ten sen był tak popieprzony.

– A może po prostu twoja podświadomość chce ci coś przekazać?

– Taaak, może – Stwierdził nieprzekonany, ale jednak odczuł ogromną ulgę, kiedy dotarło do niego, że nie będzie musiał rezygnować z wyścigów ani z niczego, co tak kochał.

– Słuchaj, jeśli chcesz, możemy adoptować jakiegoś uroczego maluszka.

– Chętnie, ale najpierw któryś z nas musiałby zakończyć karierę, bo inaczej nie ma szans, abyśmy wychowali dziecko.

Yuki zrobił minę smutnego, słodkiego psiaka, która tak doskonale mu wychodziła i za pomocą której potrafił wyprosić u Pierre'a dosłownie wszystko. I tym razem Pierre pokręcił tylko z rozbawieniem głową, łapiąc Yukiego za rękę i przykładając ją do okolic swojego własnego serca.

– Mój drogi Yuki, obiecuję ci, że będziemy kiedyś prawdziwą rodziną, obiecuję, że będziemy mieli dzieci. Ale jeszcze nie teraz, dobrze?

– Och dobra, dobra. Trzymam cię za słowo.

– Jesteś uroczy. – Pierre nie mógł się powstrzymać i złożył delikatny pocałunek na czole chłopaka. – Ale powiedz mi, czy my biliśmy na randce w kinie?

– Nie. Odwołałeś ją w ostatniej chwili, nie pamiętasz?

-- W takim razie musimy to nadrobić. Już wkrótce, Maluszku -- Pierre przyciągnął go do siebie, obejmując ciasno i składając krótki pocałunek na jego czole. -- Ale teraz spróbujmy złapać jeszcze trochę snu, jutro czekają nas treningi i nie chciałbym, aby ktokolwiek się na nas złościł, że nie jesteśmy w formie. 

-- Jasne, wedle rozkazu -- Zasalutował mu Yuki i ułożył się wygodniej, w ogóle nie przejmując się mokrą od potu koszulką swojego chłopaka. 

Pierre zastanowił się. To by miało sens: jeżeli to wszystko tylko mu się śniło i nie był w ciąży, to oczywiście porwanie, którego rzekomo dokonała Kelly, też musiało być fikcją stworzoną przez jego własny umysł. Pytanie brzmiało: po co? Czy jego własna podświadomość coś mu sugerowała? Pamiętał, że Lewis uważa sny za coś bardzo ważnego, więc postanowił, że wszystko mu opowie, kiedy tylko złapie go sam na sam, może on będzie umiał jakoś mu to logicznie wytłumaczyć? To jednak oznaczało, że wcale nie rozbił się podczas wyścigu i że sam wyścig wciąż jest jeszcze przed nim.

*   *   *

Po treningu mieli chwilę wolnego, by się posilić. Jako, że każdy szedł na obiad w różnych porach, Fernando zastał w stołówce jedynie Pierre'a, co było mu bardzo na rękę, jako że miał do niego pewną prośbę.

-- Hej Pierre, można się dosiąść? -- Zapytał, trzymając przed sobą tacę ze swoim posiłkiem. Francuz uśmiechnął się i wskazał mu dłonią miejsce naprzeciwko siebie. Przez pierwsze kilka minut prowadzili zupełnie niezobowiązującą pogawędkę na różne tematy, od czasu do czasu spoglądając na ludzi dookoła nich, którzy byli zajęci swoimi sprawami i jak zwykle ciągle się gdzieś spieszyli. Ogromną większość z nich stanowili mechanicy Astona Martina i Mercedesa. 

– Porozmawiaj z Estebanem – Poprosił, nagle zmieniając temat, Fernando.

– Co? Niby dlaczego? On mnie nawet nie lubi! W dodatku rozsiewa plotki na mój temat – Zdziwił się Pierre, nie dowierzając w to, co właśnie usłyszał. Mógłby przysiąc, że znowu tylko mu się to przyśniło, ale niezrażony jego niechęcią Alonso kontynuował.

– On się do tego nie przyzna, jest na to zbyt dumny, ale ja wiem, że on za tobą tęskni. Opowiada o tobie z dużą nostalgią i wspomina, że kiedyś się przyjaźniliście.

– Tak, to prawda, przyjaźniliśmy się, ale to było kiedyś, dawno temu dopóki nie stał się dupkiem skupionym tylko na sobie.

– A czy ty sam się taki nie stałeś?

Pierre nie odpowiedział, zastanawiając się, czy Fernando przypadkiem nie próbuje go obrazić. Przyszedł tu, żeby w spokoju coś zjeść, zanim uda się na naradę z mechanikami i szefem zespołu. Wzruszył ramionami, jakby go to nie obchodziło. Już dawno pogodził się z tym, że kontakt z Estebanem się urwał i nie wierzył, aby jakkolwiek dało się to naprawić. Ciągle czekał, aż to Ocon schowa dumę do kieszeni i wyciągnie do niego dłoń na przeprosiny, choć żaden z nich nie pamiętał, za co powinien przeprosić wyższy z Francuzów. Esteban miał to do siebie, że walczył zażarcie o swoje cele, nikomu nie odpuszczał i miewał trudności z zaakceptowaniem porażki. Trudno mu było nawet przyjąć do wiadomości, że były wyścigi, podczas których to on był tym drugim kierowcą, który miał w razie czego pomagać Fernando. Przepraszanie nie było jego mocną stroną. 

– Dobra, zróbmy inaczej. Co chcesz w zamian za odnowienie kontaktu z Estebanem?

– O! I taką rozmowę to ja rozumiem. A co możesz mi zaproponować?

– Mogę cię podciągnąć kilka razy w kwalifikacjach albo w wyścigu, o ile to nie zrujnuje mojego.

– Odważna propozycja zważywszy na to, że bolid Alpine jest w tym roku słabszy niż AlphaTauri.

– Może i słabszy, ale wcale nie bardziej awaryjny.

– Nie? A kto właśnie wymienił jednostkę napędową trzeci raz na trzy wyścigi? – Zakpił Francuz, dobrze wiedząc, że propozycja Fernando była niewiele warta. Jasne, w kwalifikacjach złapanie się w strugę powietrza za innym samochodem mogło pomóc, w wyścigu w zasadzie mógłby skorzystać z jego DRS, problem polegał na tym, że Gasly zwykle zaczynał z wyższej pozycji niż Alonso. – Zaproponuj coś innego, a wtedy się zastanowię. A w ogóle to dlaczego tak bardzo ci na tym zależy?

– Mam swoje powody, ale skoro nie chcesz pomóc, to ci nie powiem – Fernando udał, że się wycofuje ze swojej propozycji. Zajął się za to jedzeniem niezbyt smacznego makaronu z serem.

– Fernando... Wiesz, że to, o co mnie prosisz, będzie bardzo trudnym zadaniem, Esteban być może nigdy mi nie zaufa, będzie myślał, że chcę się do niego zbliżyć po to, żeby czegoś się o nim dowiedzieć i aby łatwiej go pokonywać.

– Przecież i tak go pokonujesz – Odpowiedział równie sarkastycznie jak Francuz kilka chwil wcześniej. Pierre pokręcił głową, myśląc o tym, dokąd zmierza ta rozmowa. Dlaczego Fernando go o to prosił? Czy miał w tym jakiś własny ukryty cel? Ale jaki? Poza tym... Pierre wciąż czuł się zraniony i odtrącony przez Estebana. Czasem zamieniali ze sobą kilka słów, ale były to raczej grzecznościowe pogawędki, podobnie jak z Lando Norrisem, który z nieznanego mu powodu za nim nie przepadał. Pech chciał, że Lando był skazany na korzystanie z pomocy Pierre'a, Kevina, Fernando, Lewisa i Carlosa. Gasly nigdy nie odkrył przyczyny, dla której Lando traktował go tak chłodno. On sam starał się tym nie przejmować, ale w głębi duszy bolało go takie zachowanie Brytyjczyka, który często robił mu głupie, mało śmieszne dowcipy, obrażał go, nazywał publicznie idiotą i rozmawiał z nim tylko dlatego, że tego wymagali ich specjaliści od PR oraz dlatego, że Pierre mimo wszystko był przyjacielem Carlosa, co komplikowało sprawę.

– No dobra, powiedz mi, o co tak naprawdę chodzi, a ja postaram się pogodzić z Estebanem.

– Dziękuję. Nie będziesz żałował, obiecuję.

– Ok, to teraz powiedz, co ty kombinujesz?

– W zasadzie niewiele. Esteban jest bardzo nieufny wobec ludzi, bardzo zamknięty w sobie, każdego odpycha albo traktuje jak rywala. Nawet Max bywa grzeczniejszy i bardziej uprzejmy. Jest taki, bo nie ma przyjaciół, nie wychodzi z nikim na miasto, nie urządza żadnych imprez, a kiedy ktoś go zaprasza, od razu odmawia. On nie da sobie tego wytłumaczyć, bo jest strasznie uparty, jak osioł normalnie, ale bardzo przez to cierpi, a potem wmawia sobie, że to ludzie wokół są źli i że nie warto im ufać. Myślę, że ktoś go kiedyś bardzo mocno zranił i dlatego tak się zachowuje. Pewnie myśli, że w ten sposób chroni samego siebie przed kolejnym cierpieniem.

Pierre znów uparcie milczał, rozważając słowa Hiszpana. W tym, co powiedział, było sporo racji. Pierre przecież nigdy nie widział, aby Esteban pojawił się na chociaż jednej imprezie, jeśli nie był do tego zmuszany. Raz tylko w poprzednim roku razem z Fernando zostali zaproszeni do wręczenia złotych piłek na jednej z gal sportowych i gdyby nie dokładny zapis w jego umowie, Ocon by nawet tam nie poszedł. Lubił się ścigać, lubił rywalizować, lubił czuć się lepszym od kogokolwiek, imprezy nie były jego domeną.

Pierre podrapał się po szyi, gdy coś go tam zaswędziało.

– No dobra, widzę, że ci go żal. Zrobię to dla ciebie, ale pamiętaj, że wisisz mi przysługę.

– Nie ma problemu. W takim razie jesteśmy umówieni. Dzięki jeszcze raz i powodzenia podczas wyścigu.

– Dzięki.

W tym momencie Pierre, który już skończył jedzenie, wstał, zebrał swoje talerze i odniósł je na specjalną szafkę, gdzie zostawiało się brudne naczynia, po czym pożegnał się i udał w drogę powrotną do garażu.  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top