*1*

„Cicho, cicho dzieci. To nie demony, nie diabły...
Gorzej.
To ludzie"
~Andrzej Sapkowski

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich.
Kiedy spoglądasz w otchłań, ona również patrzy na ciebie"
~ Friedrich Nietzsche


Szarość przedświtu powoli wypełniała się kolorami nad torem w Bahrajnie, gdy część z nich już wstawała ze swoich łóżek, a część jeszcze pozwalała sobie na dokończenie jakiegoś przyjemnego snu. Mick obudził się jako pierwszy. Poprzedniego dnia odbyły się pierwsze w nowym sezonie kwalifikacje do niedzielnego wyścigu Formuły 1 i Mick był z nich całkiem zadowolony. Udało mu się przecież przejść do Q2, a jak pokazał jego nowy partner zespołowy, samochody mieli na tyle dobre, że da się osiągać również lepsze rezultaty.

Mick czuł ekscytację przed nowym sezonem. Już nie był żółtodziobem, nie był rookie, teraz ta rola należała do jego chińskiego rywala Zhou Guanyu. Mimo to uwaga kibiców ciąż była skupiona na nim, w końcu był synem legendy tego sportu, Michaela Schumachera, a więc i oczekiwania wobec niego były ogromne.

Mick wstał, przeciągnął się i podszedł do okna, by wyjrzeć na zewnątrz. Z ich hotelu miał dobry widok na niezbyt odległą plażę, lecz sam tor był niewidoczny. Na budynkach odbijały się pierwsze promienie słońca, zwiastując dobrą pogodę i malując je wściekłą czerwienią i pomarańczem. Gdzieś na pobliskiej palmie słychać było świergot jakichś ptaków. Mickowi zdawało się, że to wróble, lecz przecież nie byli w Europie, a on nie miał czasu zastanawiać się nad tym, jakie ptaki tu żyją.

Pomimo wczesnej pory, miasto ożyło, na ulicach pojawili się ludzie, a wewnątrz hotelu rozpoczęły się przygotowania do nowego dnia.

Brzęk talerzy w kuchni tuż pod jego oknem przypomniał mu, że jest głodny. Odwrócił się od okna i podszedł w kierunku łóżka, gdzie na ślicznej, jasnej, szarej, niewielkiej szafce nocnej leżał jego telefon, który podłączył wieczorem do ładowania. Obok stała butelka wody, puszka RedBulla podrzucona wczoraj przez Maxa i niewielki, czarny pierścionek, który miał mu przynosić szczęście. Dostał go od kogoś bardzo ważnego, o kim zawsze myślał przed sesją treningową lub przed wyścigiem. Tym razem nie wsunął go na palec, lecz zawiesił na cieniutkim, srebrnym łańcuszku, który otaczał jego szyję wraz z medalikiem. Skrzywił się lekko, dotykając dłonią tego prowizorycznego wisiorka. Medalik dostał od mamy, pierścionek od taty, który zaszczepił w nim dwie wielkie pasje.

Gdy Mick szykował się na powitanie nowego dnia i sezonu, kilka pokoi dalej Carlos usiłował ściągnąć z łóżka zaspanego Lando. Widząc, że żadne jego wysiłki nie przynoszą efektów, szarpnął za kołdrę i ściągnął ją na podłogę, sprawiając, że dotkliwe zimno chłodnego poranka na pustyni uderzyło Brytyjczyka w gołe stopy, odsłonięte nogi i nagą klatkę piersiową niczym bicz.

– Okrutny człowieku! – Zawył Lando, otwierając w końcu oczy i wygrażając mu pięścią. – Czemu nie dasz mi spać?

– Bo zaraz śniadanie i lepiej, żeby nikt nie zauważył, że wychodzisz z mojego pokoju.

– Wstydzisz się mnie?

– Nie. Lando, no coś ty! Kochanie, przecież wiesz, że nie o to chodzi! Nie wystarczy ci, że musiałem ściągnąć Isę, żeby nie było żadnych podejrzeń?

Lando tylko machnął zrezygnowany ręką. Zarwał poprzednią noc, spędzając ją na grze z Carlosem i Charlesem w pokera, na co uparł się Charles, któremu już udało się poprzednio wygrać z Pierre'em i Carlosem, a teraz chciał sprawdzić umiejętności Norrisa. Lando chwycił za leżącą obok poduszkę i cisnął nią przez całą długość pokoju w stronę swojego chłopaka. Pech chciał, że Carlos wcześniej otworzył na oścież okno z widokiem na basem, więc teraz poduszka przeleciała obok niego i wypadła przez okno, co wywołało wybuch śmiechu Carlosa. Lando rzucił mu mordercze spojrzenie i niechętnie podniósł się z łóżka.

– Przecież oni wiedzą. Jaki ma sens udawanie, że jest inaczej?

– Nie wiem, pewnie żaden – Odpowiedział Hiszpan, gdy wreszcie przestał dusić się ze śmiechu. Za oknem usłyszeli znajomy głos.

– Kto do cholery wrzuca poduszki do basenu?!

Obaj natychmiast podbiegli do okna(Lando uderzył przy tym nogą w kant szafki obok łóżka i z cichym syknięciem złapał się za stopę, próbując ją rozmasować). Przed nimi stał wyraźnie zdenerwowany ciemnoskóry mężczyzna o skórze pokrytej tajemniczymi tatuażami i włosach zaplecionych w drobniutkie warkoczyki w odcieniu dojrzałego zboża. Był to Lewis Hamilton, wciąż w złym humorze po niezbyt udanych kwalifikacjach.

– Sorry Lewis! – Zawołał do niego Lando, wyciągając przed siebie rękę w przepraszającym geście.

– To wy? Ok, nie wnikam. Nawet nie chcę wiedzieć, co robiliście.

Nie dał im szansy na odpowiedź, wznawiając swój marsz w stronę wejścia do hotelu. Lewis lubił zaczynać dzień od biegania. Często wychodził pobiegać sam lub z Angelą. Po niezbyt dobrze przespanej nocy, podczas której dręczyły go koszmary o tym, że jego samochód zderza się z bolidem Nikity Mazepina, którego przecież nawet nie było w składzie na obecny sezon, a on sam bezskutecznie usiłuje się wydostać, po czym okazuje się, że Nikita to wcale nie Nikita tylko jakiś zupełnie obcy i nieznany mu mężczyzna o oczach jak u węża z pionowymi źrenicami, skórą bladą jak kartka papieru i czarnymi, poszarpanymi skrzydłami wyrastającymi z jego upiornych pleców, które szeleściły nieprzyjemnie przy każdym ruchu, a głos tego dziwnego stworzenia również przypominał syk węża. Po takim śnie musiał wyjść i się przewietrzyć, pomyśleć i spróbować wyrzucić z umysłu te czarne wizje. Niestety niezbyt mu się tu udało.

Lubił Lando i Carlosa, podziwiał ich odwagę i uważał za godnych rywali na torze, lecz poza torem też było życie, a ich życie było znacznie mroczniejsze niż większości kierowców, ich mechaników, szefów zespołów czy dziennikarzy. Ich życie miało jeszcze jedną, mroczną stronę, o której wiedzieli tylko nieliczni. Inni nie mieli prawa się dowiedzieć.

Lewis szybko odnalazł Angelę i opowiedział jej o swoim śnie.

– Boję się, że to ma związek z tym, co dzieje się na Ukrainie i z wojną pomiędzy naszymi dwoma światami. – Zakończył swoją opowieść, popijając czarną kawę. Zwykle nie pił kawy, nie przepadał za nią, była ona raczej domeną Valtteriego, lecz tym razem czuł wyraźnie, że jej potrzebuje.

Angela westchnęła i przestała pakować ich rzeczy.

– Dlatego musimy coś zrobić, musimy to jakoś powstrzymać. Jesteś czarownikiem, a na Nocnych nie ma co liczyć.

– Ej, nie mów tak, jestem pewien, że gdybym opowiedział o tym naszym przyjaciołom, zrozumieliby i pomogli.

– Tak? Jak sobie to wyobrażasz? Polują na Putina od kilku tygodni, Mazepinowie się ukryli, Carlos nadal opiekuje się Lando po jego przemianie, Fernando szkoli młodziaków, a Pierre wciąż nie ma wystarczającego doświadczenia. Nie to, żebym mówiła, że nie ma talentu, bo talentu i zdolności przywódczych to mu nie brak, ale wciąż jest zbyt narwany, zbyt emocjonalny, nie sądzę, żeby sam sobie poradził – Wytknęła luki w jego planie Angela, po czym rozejrzała się po pokoju, sprawdzając, czy o niczym nie zapomniała.

– A Laura i Luiza?

– Są za młode, w dodatku Luiza wciąż nie przeszła ostatecznego egzaminu i oficjalnie nie może jeszcze brać udziału w misjach.

Mówiąc o Luizie, Angela miała na myśli przyjaciółkę Lando, dziewczynę śliczną i silną, a przy tym przebiegłą i chytrą niczym lis. Znali ją od urodzenia, gdyż znali jej rodziców, dumnych członków rodziny książęcej w ich świecie, o którym przyziemni nie mieli bladego ani różowego, ani zielonego, ani nawet jakiegokolwiek pojęcia.

– Więc co? Co według ciebie powinienem zrobić?

– Odszukaj go. Chyba możesz go namierzyć?

– Mogę, ale to szalenie niebezpieczne zarówno dla mnie, jak i dla wszystkich wokół. Jeśli wykonamy jakiś fałszywy ruch, zaalarmujemy tym naszego Niechcianego, a wtedy on ukryje się jeszcze lepiej i przystąpi do bardziej brutalnego ataku.

– Bardziej brutalnego?! Lewis, czy ty siebie słyszysz?! Czy może być coś bardziej brutalnego, niż atak z powietrza i z ziemi na niewinne, małe istoty, jakimi są ludzkie dzieci?! Dzieci, które nie mają nawet pojęcia o istnieniu naszego świata?!

– Źle to ująłem. Chodziło mi o to, że on ma broń, której nie zawaha się użyć. Na razie tylko straszy.

– Ale dzieci...

– Nie jesteśmy w stanie ochronić wszystkich, Angelo! – Krzyknął zirytowany, strącając z głośnym brzękiem prawie pusty, czarny kubek po kawie na jasną podłogę, na której pojawiła się niezbyt duża brązowa plama. – Cholera.

– Lewis? – Podeszła do niego zaniepokojona, zaglądając mu w oczy. – Dobrze się czujesz? Może nie powinieneś się dziś ścigać?

– Żartujesz?! Ja miałbym się nie ścigać?! Chcesz zwrócić na nas ich uwagę?

– Nie. Dobrze, zapomnij, że to powiedziałam. Po prostu postaraj się uspokoić, nie jesteś dziś sobą.

– Mówiłem ci, dlaczego. To przez ten sen.

– Cokolwiek. Ja idę. Dołącz do chłopaków za dziesięć minut na śniadaniu. Tylko pamiętaj, żeby nie dać się złapać na rozmowach z Maxem.

– Tak, tak, będę pamiętał. Idź już. – Odgonił ją gestem dłoni. Potrzebował spokoju. Żałował, że nie wziął ze sobą swojego psa, Roscoe. W dodatku Seb, który zazwyczaj znał dziesiątki sposobów, by go uspokoić, w ten weekend nie pojawił się z powodu covid, którym zaraził się od Daniela Ricciardo, Australijczyka, który zdawał się być najweselszą, najszczęśliwszą i najbardziej pozytywnie nastawioną do życia osobą w całym padoku. Australijczyk rozmawiał z każdym, każdego traktował jak swojego przyjaciela i każdego umiał rozbawić. Z Sebastianem rozmawiał dość krótko podczas przedsezonowych testów bolidów, lecz to wystarczyło, by niebezpieczny wirus przeniósł się od jednego z nich do drugiego. Spośród wszystkich kierowców tamtego dnia brakowało tylko Lewisa, a więc tylko on nie miał kontaktu z zakażonym, mogło się więc w niedalekiej przyszłości okazać, że wszyscy kierowcy będą musieli zostać zastąpieni. Wszyscy poza Lewisem, który miał swój powód, aby wtedy się nie pojawić.

W sąsiednim pokoju Esteban przygładził po raz ostatni swoje ciemne włosy, spoglądając na swoje odbicie w lustrze. Za drzwiami było już słychać kroki i rozmowy jego kolegów, chwilę wcześniej słyszał podniesione głosy Lewisa i Angeli, lecz nie przejął się tym zbytnio. Zdenerwowany Lewis to Lewis, którego łatwiej wyprowadzić z równowagi i pokonać a torze, a tylko to się liczyło.

Gdy otworzył drzwi z zamiarem wyjścia i zejścia do stołówki na śniadanie, za progiem zobaczył swojego kolegę zespołowego z ręką uniesioną w górę, jakby miał właśnie zapukać. Obaj mieli na sobie podobny zestaw ubrań: różowo-niebieskie koszulki Alpine, jasne spodnie dżinsowe z dziurami i delikatnie poszarpanymi nogawkami i białe, sportowe buty. Dodatkowo obaj w ten sam sposób zawiesili okulary przeciwsłoneczne na dekoltach swoich bluzek na długi rękaw.

– Cześć Fernando – Przy witał się z nim wesoło.

– Cześć Esteban. Właśnie miałem pukać – On też odpowiedział uśmiechem, poprawiając dłonią włosy, jakby nagle zaczęły mu przeszkadzać. Nic nie mógł na to poradzić, że ten Francuz budził w nim sprzeczne emocje, jednak Esteban był tego zupełnie nieświadomy i traktował Fernando jak swojego przyjaciela i mentora, od którego może się wciąż czegoś nauczyć.

– Zauważyłem. Dzięki, że po mnie przyszedłeś.

– Drobiazg. Idziemy?

– Oczywiście – Odrzekł pogodnym tonem Esteban, odwracając się tylko na moment, by zamknąć za sobą drzwi.

Niespiesznym krokiem ruszyli w drogę do hotelowej stołówki, skąd już dochodziły dźwięki świadczące o tym, że przynajmniej niektórzy kierowcy i ich inżynierowie się tam pojawili. Oczywiście nie dało się przegapić głośnego śmiechu Daniela i piskliwego krzyku Maxa, co dowodziło, że ta dwójka na pewno nie zajmuje się tylko jedzeniem. Próbując wyminąć idącego w przeciwnym kierunku Toto Wolffa, Esteban musiał wyprzedzić Fernando, mimo że chwilę wcześniej szedł obok niego. To sprawiło, że zupełnie przypadkowo dotknął swoją dłonią dłoni Fernando, łapiąc go za nią i ciągnąc za sobą, jakby chciał, żeby ten się pospieszył. Hiszpan tylko zmarszczył jedną brew, lecz nic nie powiedział, nie chcąc spłoszyć chłopaka. Posłusznie szedł za młodszym i wyższym kolegą zespołowym, z nie małą radością wyobrażając sobie miny ich kolegów, gdyby zobaczyli ich w tej chwili. Niestety jak na złość na korytarzu nikogo nie było.

„A niech to! – Pomyślał rozbawiony Fernando – Akurat teraz to ich nie ma! Żeby to chociaż Lewis się pokazał! Jakby nas teraz zobaczył, to by padł z wrażenia, jestem tego pewien!"

Esteban dopiero w momencie dotarcia przed sam próg stołówki, zdał sobie sprawę z tego, że nadal trzyma za rękę swojego kolegę. Jak poparzony odskoczył od niego, rozglądając się z paniką w oczach.

„Oby nikt nie widział, oby nikt nie widział! Boże! Ale byłby wstyd! Przecież oni gotowi pomyśleć, że coś nas łączy! Boże, co za posrany świat! A ja muszę bardziej uważać, muszę uważać. W ogóle to nie rozumiem, co się ze mną dzieje!" – Myślał Francuz, którego dobry humor błyskawicznie zniknął.

Gdy spojrzeli w kierunku stolików, Esteban poczuł niemałą ulgę, a Fernando lekkie rozczarowanie. Nikt nie zwracał na nich uwagi. Wszyscy byli pogrążeni w rozmowach, sprawdzali coś na swoich telefonach, a Daniel gonił Maxa wokół stołu na samym środku ogromnej, przestronnej, jasnej sali, trzymając coś w ręku.

– Max, kochanie, zjedz to! – Krzyczał za Holendrem Australijczyk, którego charakterystyczną cechą oprócz ogólnej wesołości i uroczych loczków, był też duży, garbaty nos i szeroki uśmiech, ukazujący zęby.

– Nie. To jest obrzydliwe. Sam sobie to jedz! I nie jestem twoim „kochaniem", kochanie!

Najwyraźniej Max i Daniel bawili się wyśmienicie, czego nie można było powiedzieć o przecierającym oczy ze zmęczenia Lando oraz wyraźnie zdenerwowanym Lewisie, który dla odmiany usiadł samotnie przy najdalszym stoliku, obserwując rozgrywające się przed nim sceny.

– Banda dzieciaków – Mruknął sam do siebie Lewis, wbijając wzrok w miskę musli, które akurat jadł. Wyglądało na to, że wszyscy poza nim, Estebanem i Lando byli w dobrych humorach, rozprawiając głośno na temat pierwszego w sezonie wyścigu. Rozpierała ich energia, chcieli już być na torze, wskoczyć do bolidów, ulokować się w miarę wygodnie, zapiąć pasy i uruchomić silniki. Rwali się do walki, ich krew wrzała od emocji. Każdy chciał się pokazać z jak najlepszej strony. Początek sezonu był nowym początkiem, kiedy nic jeszcze nie było wiadomo, kiedy wszystko było czystą, białą, pustą kartką, którą dopiero należało zapisać. Nikt nie mówił nic na temat strategii, żeby przypadkiem nie zdradzić rywalowi zbyt wielu informacji. Charles przybył na posiłek jako ostatni. U boku Pierre'a niczym wierny piesek, jak zwykle dreptał niziutki, ale uroczy i zabawny Japończyk, Yuki Tsunoda. Od zeszłego roku ta dwójka była trudniejsza do rozdzielenia niż Carlos i Lando, a już to wydawało się trudne!

O dziwo Kevin i Nico siedzieli przy jednym stoliku, śmiejąc się głośno. Jeszcze dwa miesiące wcześniej żaden z nich nie mógłby nawet pomyśleć o tym, że wróci i będzie się ścigać. Kev był jednak w znacznie lepszej sytuacji, gdyż otrzymał umowę na cały sezon, a Nico tylko na jeden wyścig w zastępstwie za chorego na covid Sebastiana Vettela.

– Jeśli zbliżysz się do mnie, a ja będę gdzieś wysoko, to cię przepuszczę – Zażartował Kev, który po kwalifikacjach miał świadomość tego, jak dobry samochód Haas zbudował w tym roku. Być może to będzie przełomowy sezon dla zespołu, w którym spędził tyle lat, z czego wszystkie u boku Romaina Grosjeana, który przeniósł się teraz do Indycar.

– Jasne, jasne, dziękuję bardzo. Skorzystałbym, ale może być z tym problem. Od dawna nie jeździłem, nie trenowałem, nie wiem, czy moje ciało w ogóle to wytrzyma.

– A myślisz, że ze mną będzie inaczej? Damy radę.

– Taaaak? A widziałeś Astona-Martina w zeszłym roku?

– No i? A ty widziałeś Haasa? Zobaczysz, tym razem będzie inaczej, obaj będziemy mieli lepsze samochody.

– Nie wiem, nie wiem – Hulk wyraźnie się wahał. Znał już wyniki przejazdów treningowych i kwalifikacyjnych niemal na pamięć i nie napawały optymizmem. Oczywiście wyścig to co innego, ale... Nico tylko machnął lekceważąco ręką, stwierdzając, że co ma być, to będzie. Później trochę powspominali stare czasy, aby na koniec rozejść się do swoich pokoi.

A potem, Fernando sam nie wiedział, kiedy to minęło, nareszcie znaleźli się na torze w pobliżu swoich garaży. Warkot silników, stukot narzędzi, jakich używali mechanicy, okrzyki fanów – Fernando dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, jak bardzo za tym tęsknił. Podobnie jak za zapachem smarów i oleju, za zapachem rozgrzanego w słońcu asfaltu, a nawet za tą piekielnie niesmaczną papką, jaką musieli się pożywiać przez rurki w trakcie wyścigu. Już raz próbował z tego zrezygnować. Nie wyszło. Wrócił na tor jak nałogowiec po kolejną paczkę papierosów lub alkoholik po kolejną butelkę wódki. To uzależnienie było równie groźne i niosło ze sobą być może nawet większe ryzyko, a jednak oni wszyscy to kochali. Kochali towarzyszące im emocje, adrenalinę, chęć bycia najlepszym, chęć pokazania swoich własnych umiejętności, chęć sprawdzenia siebie i doprowadzenia samochodów do limitów. Kochali moment, w którym zapalały się i gasły czerwone światła, kochali prędkość i to odczucie bycia zjednoczonym z bolidem w taki sposób, jakby był on częścią ich własnych ciał. Kochali zdradzieckie zakręty, pokonywane na pełnej prędkości i te, do których trzeba było hamować. To było jak najbardziej uzależniający narkotyk. Dodatkowym plusem było to, że jeszcze im za to płacono. Czuli się szczęściarzami, wybrańcami losu, a chwilami nawet pół-bogami. Byli wyjątkowi i widzieli o tym. Być może to była ich największa siła i jednocześnie największa słabość.

To był dla nich ważny wyścig, ale też kolejny dzień w pracy, kolejny dzień walki ze słabościami, z samym sobą, z ustawieniami bolidu i z niedogrzanymi oponami.

* * *

Esteban Ocon był młodym, bardzo wysokim Francuzem, który już od kilku lat ścigał się w Formule 1. Fernando Alonso znał prawie tak samo długo i zawsze się z nim świetnie dogadywał, dlatego gdy ogłoszono mu, że to właśnie Fernando będzie jego nowym partnerem zespołowym, poczuł radość i ulgę. Fernando znany był z tego, że mówił to, co myślał bez ogródek, nie owijał w bawełnę i jeśli coś mu się nie podobało, to nie omieszkał o tym wspomnieć przy każdej okazji. Być może waśnie dlatego było mu tak trudno znaleźć zespół, który by go przyjął, gdy chciał powrócić do sportu. Ostatecznie pozostał w teamie, w którym jeździł jako kierowca testowy. Renault, który zmienił nazwę na Alpine, wydawał się dobrym miejscem na kontynuację kariery. Alonso ucieszył się tak samo mocno, jak Esteban, gdy udało mu się podpisać kontrakt i później już tylko odliczał dni do chwili, kiedy podczas pierwszego oficjalnego treningu w nowym sezonie zasiądzie za kierownicą niebieskiego bolidu Alpine. Nie miał żadnej gwarancji, że ten samochód będzie lepszy niż McLaren, w którym poprzednio kończył karierę, lecz wierzył, że zawsze warto spróbować.

Poza tym Fernando miał jeszcze jeden, ukryty, cel w powrocie do F1, lecz o tym na razie nie chciał jeszcze nikomu wspominać. Żeby być całkiem uczciwym, trzeba przyznać, że po prostu bał się niepowodzenia i odrzucenia. Był twardzielem, nie pozwalał sobie na niepotrzebne emocje i uczucia. Nawet jeśli w sporcie od dawna już potrafił przegrywać z honorem, nauczył się, że życie nie zawsze jest tak proste. Nie zawsze chodzi tylko o urażoną dumę czy rozbity bolid wart grube miliony. Złamane serce znacznie trudniej było poskładać, a on od dawna starał się, by jego serce pozostawało twardą, niewrażliwą na nic skałą. Bywał miły, radosny, wesoły i szczęśliwy. Potrafił się śmiać i żartować. Miał rodzinę, na której mu zależało. Lecz można było śmiało powiedzieć, że nigdy nie był kochany tak, jak na to zasługiwał. Pewnego razu w jego życiu pojawiła się wyjątkowa kobieta, zawróciła mu w głowie, obiecała wiele, a później oszukała go, wykorzystała i zostawiła po sobie zgliszcza w postaci rozerwanej na miliony kawałków duszy. Nie potrafił jedynie płakać. Nie płakał nigdy, nawet na pogrzebie tego młodego, obiecującego talentu, jakim był Jules Bianchi czy jego młodszy niedoszły następca, Anthoine Hubert.

Jednak Esteban budził w nim emocje, o których istnieniu zdążył już dawno zapomnieć. Bywał szorstki, arogancki, pewny siebie i opryskliwy, jeśli tylko coś nie szło po jego myśli. Ocon sprawiał, że zaczynał się wstydzić takiego swojego zachowania. Chciał być lepszy. Chciał się zmienić. Być może chciał też zostać dostrzeżony, zauważony.

Dla niego?

Być może. A może też lub przede wszystkim dla siebie samego. Widział, że przez swoje gburliwie odpowiedzi zaczął tracić przyjaciół, a co gorsza zyskiwać wrogów. Coraz trudniej mu było odnaleźć się w świecie przyziemnych.

Esteban za to nigdy nie kochał, nie był nawet zakochany. W zasadzie nie wiedział, czym są uczucia. Znał jedynie chęć zwycięstwa, chęć bycia najlepszym, dumę, pewność siebie i zazdrość, które tak często pchały go do czynów, na jakie nikt zwyczajny by się nie odważył. Ich spotkanie na nowo po podpisaniu kontraktów było jak zderzenie się dwóch skał, jakimi były ich serca, które pod wpływem tego zderzenia zaczęły powoli pękać i rozpadać się. Lecz potrzeba było wiele czasu i cierpliwości, a także chęci współpracy ze strony ich obu, by mury wokół nich samych zaczęły opadać. Po spędzonym razem sezonie wreszcie to się udało i można było nazwać ich przynajmniej przyjaciółmi.

Pierre Gasly zawsze wiedział, że jest inny od wszystkich, lecz początkowo nie wiedział, na czym jego inność polega. Kiedy zaś to zrozumiał, nie przeraziło go to tak, jak było to w przypadku wielu jemu podobnych osób. Przeciwnie, kiedy zdał sobie z tego sprawę, poczuł radość i dumę. Czuł się tak, jakby wreszcie odnalazł właściwą drogę, lecz wydarzyło się to dopiero bardzo niedawno i to za sprawą pewnego uroczego, małego człowieka o ciemnych włosach, skośnych oczach Azjaty i zabawnym sposobie nazywania każdego, nawet kogoś, kogo bardzo lubił, idiotą. Pierre czuł, że wreszcie może być w pełni sobą. I że to wszystko, co go różni od zwykłych ludzi, czyniło go też wyjątkowym, unikatowym, jedynym w swoim rodzaju. Dlatego nawet twarz golił w specyficzny dla siebie sposób, zostawiając zarost dookoła szczęki, a goląc tylko fragment wokół ust.

Pierre zawsze był kimś w rodzaju buntownika i uwielbiał robić wszystko to, co według innych było zakazane lub niebezpieczne. Oba zajęcia, jakimi się parał, często balansowały na granicy ryzyka własnym zdrowiem i życiem, a on nie miał pojęcia, które z nich jest bardziej niebezpieczne.

Lewis Hamilton w ich świecie był największym celebrytą z nich wszystkich. Uwielbiał blask reflektorów, błyski fleszy, prośby kibiców o autograf, spotkania z innymi gwiazdami w różnych dziedzinach życia, choć najczęściej chodziło o przemysł rozrywkowy. Jego wielką miłością oprócz Formuły 1, swoich dwóch psów i mody, był też jego rywal z toru i gdyby nie zobowiązania w kontraktach, jakie obaj podpisali, chętnie pochwaliłby się swoim ukochanym na Instagramie, z którego korzystał bardzo często. Lewis nigdy nie przyznał oficjalnie, że interesują go mężczyźni, ale też jeśli musiał zaprzeczać, robił to w bardzo nieprzekonywujący sposób. Chciał, żeby fani wiedzieli, akurat w tej kwestii nie lubił ich okłamywać. Lecz nawet w jego świecie ich związek nie był akceptowany. Inni jemu podobni często wyśmiewali go i obrażali.

Carlos Sainz również należał do ich paczki. Był to młody i bardzo przystojny Hiszpan o wielkich, ciemnych oczach, lśniących, zapewne bardzo miękkich prawie czarnych włosach niewiele wyższy od Lewisa, a znacznie niższy od George'a Russella i Estebana Ocona. Carlos oficjalnie był synem legendy innych wyścigów samochodowych, Carlosa Sainza Seniora. Oficjalnie...

Nieoficjalnie Sainzowie byli jednymi z członków najstarszych i najbardziej prominentnych rodzin w ich świecie.

Ich wszystkich łączyła jedna tajemnica.

Coś znacznie mroczniejszego, niż tylko zagmatwane kontrakty nie pozwalające im w pełni na bycie sobą i ograniczające swobodę ich ruchów i decyzji. Coś, co sprawiało, że na ciele pojawiała się gęsia skórka, a po plecach przechodziły ciarki.

Łączyła ich tajemnica, o której nie mieli prawa opowiadać, której nikt nie powinien poznać. Nawet Seb i Esteban nie powinni jej znać. Oni nie od początku byli jej częścią, zostali w to wciągnięci, jeden przez Lewisa, drugi przez Fernando. Również i Lando poznał ją zupełnie przypadkowo.

Wszyscy byli kierowcami Formuły 1, to nie ulegało wątpliwości. Prawie każdy z nich mógł o sobie powiedzieć też, że należy do społeczności LGBT+, ale na tym podobieństwa się kończyły. Mieli różne temperamenty, różne charaktery, różne spojrzenia na świat i wydarzenia. Różnił ich nawet wiek(najmłodszy miał zaledwie 22 lata, najstarszy 98, chociaż niewielu o tym wiedziało, a na pewno nie wiedzieli o tym zwyczajni zjadacze chleba i fani Formuły 1).

Tą tajemnicą był świat, do którego należeli. I nie chodzi tu o świat sportu, świat Formuły 1.

Carlos i Pierre byli Nocnymi Łowcami, uczniami Fernando. Lewis natomiast był czarownikiem, który obecnie obejmował stanowisko Głównego Maga Formuły 1, Formuły 2 i Formuły 3 oraz Formuły E. Każdy sport miał swoich nocnych łowców, którzy mieli czuwać nad bezpieczeństwem zwykłych ludzi, pospolitych, tych, którzy nie mogli ujrzeć ich prawdziwych twarzy, który widzieli tylko maski, jakie ci przywdziewali, by wmieszać się w tłum, zdobywając tym samym cenne informacje, które byłoby im trudnej zdobyć bez doświadczenia i kontaktów, jakie posiadali zarówno w Świecie Cieni, jak i w świecie Przyziemnych i Podziemnych. Przyziemnymi nazywano tych najbardziej zwyczajnych, prostych ludzi, którzy często posiadali wykształcenie i wielkie majątki, lecz nie mieli o niczym pojęcia, byli nieświadomi istnienia demonów, aniołów, duchów, feerii, wampirów, wilkołaków czy centaurów. Do Podziemnych zaliczali się czarownicy, wampiry, wilkołaki. Feerie i centaury miały własny świat, do którego drogę znali tylko nieliczni wybrańcy.  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top