Ciemna pożoga
Po raz pierwszy zetknął się z ogniem w momencie, w którym na jego skórze z pomocą chakry wyryta została pieczęć.
Pod pieczęcią, wiążącą jego ciało z miejscem, do którego nigdy nie powinno należeć (gdzie nigdy nie powinno było się znaleźć), możliwie nieodwracalnie wszedł w przymus posiadania długich, przerywanych, czerwonych linii, blizn i znaków. Były... dziwne. Zniekształcone, jak po zdjęciu śmiertelnej klątwy. Wyroku śmierci. Były unikalne w swojej prostocie, lecz zawierały w sobie obietnice bólu, wspomnienia cierpienia i prób wychowania. W żadnym wypadku nie były piękne, nie były wspaniałe, nie kryły za sobą dumy wojownika, honorowej walki czy poświęcenia dla kogoś. Czy można było powiedzieć, że się ich wstydził? Nie. Raczej nie, bo w Więzieniu wszyscy byli naznaczeni. Napiętnowani. Podpisani.
Uwięzieni.
Tutaj było inaczej i wiedział to doskonale, zdawał sobie sprawę z tego, że te kreski i znaki nie są normalne dla innych ludzi, lecz ubrania zakrywały większość blizn. Nie wstydził się ich. Inne osoby też nie były perfekcyjne - widział mężczyznę z linią przechodzącą przez całą twarz; widział kobietę, która nie miała dwóch palców; widział dziecko, którego oczy były zamglone, nieobecne; widział ludzi z bliznami po oparzeniach, śmiertelnych ranach, cięciach, odmrożeniach, infekcjach... lista szła dalej i dalej. Różne oczy skrywały za sobą różne tajemnice, emocje i przeżycia. Zwierciadła duszy były niemal zawsze widoczne - to z nich udawało się mu połączyć uczuciowo z tymi ludźmi, pokrzywdzonymi jak on. Oczy, język ciała, subtelne gesty i mowa.
Wiele czynników mogło być szeptem podświadomości, lecz żaden nie był tak wielki, jak oczy.
Jego kolejne zetknięcia z ogniem nie należały do najgorszych.
Lekkie światło płonącego ogniska odbijało się w oczach jego odwiecznego strażnika, połyskiwało niebezpiecznie i było bez przerwy w ruchu. Lekkim falowaniu. Potrzaskiwaniu.
Osadzone w emocjach, których nie umiał odczytać (jeszcze). Miał nadzieję, że kiedyś się dowie, co kryło się za pewnym zmęczeniem za czarnym okiem - i za tym, schowanym za opaską. Tymczasem z zaciekawieniem obserwował odbity ogień, przykrywający trochę zmęczenie Kakashiego. Jego obawy, zdenerwowanie i ciągle podniesione mury obronne zarówno w umyśle, jak i w realnym świecie, objawiające się przez gesty, niekontrolowane skurcze w palcach, skacząca powieka jednego oka czy nerwowe tupanie nogą.
Jego niepewność w stosunku do niego - niekiedy spojrzenia, niekiedy akty niejakiej czułości, a czasem i nawet słowa do niego wypowiedziane.
Strażnik znał go całe, całe, całe życie - ale czuł, jakby dopiero co go spotkał.
Zniewolony człowiek ma inny kodeks moralny, przyjmuje inne wartości i zasady obowiązujące na wolności w czasie pokoju go nie obowiązują - to był inny świat. Odwieczna i ciągła walka o przetrwanie. Tam ukazywał się inny wymiar zła, inny wymiar dobra i inne przepisy. Więźniowie w sytuacjach kryzysowych byli zdolni zrobić wszystko, by przeżyć - Mui miał wszystkich na oku, kontrolował cały system i zarządzał całym więzieniem, przed nim nic się nie ukryło i, wbrew pozorom, karał tych więźniów, którzy wykazywali wyjątkowo okrutne zachowanie (sytuacja w stołówce wepchała się do umysłu młodego chłopaka, tylko o tym słyszał, tylko to słyszał, te krzyki, AGONIA BYŁA WYCZUWALNA, NAMACALNA, A ODÓR ZWĘGLONYCH CIAŁ NIE OPUŚCIŁ MURÓW JUŻ N I G D Y.)
Ogień nie należał do najprzyjemniejszych, ale jednak czuł z nim jakieś powiązanie. Niemałe, nieduże po prostu jakieś, choć na pewno większe niż z wodą.
Woda. Jezioro. Środek Lasu. Wioska.
Ostatnie jego wspomnienie wody to moment spadania w ciemną otchłań jeziora: czarna tafla była niewybaczająca, wciągnęła go w swoją głębię, hipnotyzując lodowatością i obietnicą niejakiego spokoju.
Mimo wiru wodnego, który przed chwilą był na zewnątrz, cicha otaczała go zewsząd. I znowu ciemność, znowu. Miał już dosyć bycia niewidomym pomimo posiadania pary zdrowych oczu, miał serdecznie dość ślepoty i niewiedzy. Dlatego też, bez pomocy Staruszka, wynurzył się niemal od razu, nawet nie znajdując się w potrzebie wzięcia oddechu - choć był pewien, że miał otwarte usta w czasie, gdy zanurkował pod wodę.
Dziwne, lecz nie do końca niespodziewane zjawisko - wokół niego zawsze działy się rzeczy anormalne, nieoczekiwane, niezwykłe i niespotykane - jednak najbardziej ciekawym z nich był wiatr, wynoszący go ponad ludzi i piaski. To właśnie z wiatrem czuł największą, jak dotąd Więź - ona do niego wołała, to był jej głos, jej wiadomość - wiatr tylko ją przekazywał jakby strażnik, pies, towarzysz.
Więź... łączyła go. Ale z czym?
Hokage nie chciał zatapiać się we wspomnieniach spotkania z nadnaturalną siłą, jaką był on - Naruto. Nie chciał aż tak rozpamiętywać zdarzenia z Lasu, bowiem gdyby ktokolwiek się o tym dowiedział, chociażby przez obserwowanie jego trochę zbitego z tropu zachowania, Hiruzen mógłby narazić nie tylko Naruto na niebezpieczeństwo, ale i całą wioskę, bo to teraz i Konoha (a dokładniej jej bezpieczeństwo) leżała w rękach młodego, zlodowaciałego chłopca. Musiał tylko poszukać sposobu, by uczucia zakwitły w tymże dziecku, musiał znaleźć sposób, by nie bił od niego chłód świata, jaki zaabsorbował w więzieniu; musiał znaleźć ten ogień. Ten jedyny, który będzie w stanie mu pomóc.
Lokalizacja wioski ukrytej za drzewami w olbrzymim lesie sprawiała, że nieczęsto było tu zimno. Przeważało ciepło, może i wilgoć, śnieg tylko raz do roku i nie na dłużej, niż miesiąc. Nie było potrzeby, by rozpalać wielkie czy mniejsze ogniska, oprócz nocy, równie krótkich, jak niektóre istnienia.
Mimo tego wszystkiego, ponad tydzień po incydencie z wodą, tydzień spełniony na wypełnianiu papierów i analizowaniu aktualnej sytuacji młodego chłopca, wioski, szpiegów i innych shinobi, starszy mężczyzna uśmiechnął się lekko do Naruto i poczochrał jego czuprynę.
Im dłużej tutaj był - w wiosce, w biurze głowy wioski, w otoczeniu ciepłym i otwartym - tym więcej kolorów powracało do jego ciała, twarzy, włosów i oczu. Niegdyś wypłowiałe włosy były intensywniejsze w swoim kolorze - blondzie. Niegdyś blada twarz zarumieniła się delikatnie, od słońca nabrała ciemniejszego koloru. Kości już tak bardzo nie wystawały przez jego ubrania. Lecz oczy - wciąż były zimne.
Było jednak widać, że czegoś (lub kogoś) mu brakuje. Jego dni przepełnione były pytaniami, zaskoczeniem, ciekawością, ale też konfuzją i strachem. Kakashi został wysłany na kolejną misję niedługi czas po jego powrocie do Konohy, do miasta, którego nie widział niemal dekadę. To było konieczne, niestety - chłopiec za nim tęsknił, tak mogłoby się wydawać. Jego spojrzenie wciąż boleśnie wypełnione było smutkiem i pustką. Było zimne, lodowate, skąpane w otchłani wód.
Toteż gdy Naruto podniósł głowę do staruszka i tylko oparł się o jego rękę, Hokage wziął go na barana i wyszli razem z biura, aktywując pieczęcie obronne aby zapobiec nieautoryzowanym jednostkom przekroczenie progu tego pomieszczenia. Mężczyzna zabrał chłopca na zewnątrz aż dotarli do jednego punktu w wiosce, gdzie zaznaczone i oddzielone było koło, w środku którego widniały drwa. Naruto zsunął się z pleców jego ostoi i podszedł bliżej linii, wyznaczającej granicę. Przykucnął i z ciekawością przejechał palcem po kredzie na ziemi, wyczuwając dziwną energię, gdy tymczasem Staruszek z tyłu wykonał jedną, konkretną pieczęć, wziął głęboki oddech i z jego ust wydostała się kula ognia - nie za duża, ale też nie za mała.
Drwa szybko złapały ogień i wkrótce całe ognisko, potrzaskując głośno, rozświetliło twarze ustawionych wokół niego mieszkańców, którzy zwijali swoje stoiska, przechodzili po drodze do swoich domów i akurat byli świadkami tego wydarzenia.
Lecz młody chłopiec nie był zaciekawiony ludźmi, o nie.
Ogień... biło od niego ciepło.
Ciepło, którego nie mógł jako-tako zrozumieć. Energia, której nie mógł przetworzyć. Chakra, ukryta głęboko w najprostszych pierwiastkach, wytwarzających moc.
Moc. Moc. Moc. Moc.
Usłyszał ponownie to wołanie, coś, co pociągnęło go w górę, coś, co kazało mu wejść na środek jeziora i dało spokój; coś, co kazało mu wyciągnąć rękę do ognia i czerpać.
Czerpać jak najwięcej, przetworzyć to i wchłonąć. Czerpać.
Hokage był szybszy i złapał go za nadgarstek, gdy był tuż przy ścianie płomieni. Błękitne oczy Naruto podążyły za nim i nawiązały kontakt wzrokowy.
Chłopak czuł się jak wyrwany z transu, oczarowania i odsunął rękę, choć wołanie nie ustawało i dopóki nie wejdzie w kontakt z ogniem, wiedział, że nie ustanie.
- Jiji... - odezwał się niepewnie, wciąż zapatrzony w tańczące płomienie, przybierające różne kształty. Miał wrażenie, że starały się mu pokazać pewne sceny, lecz nie mógł mieć żadnej pewności. - Muszę... J-ja nie mogę...
Hokage miał wrażenie, że wiedział, o co chodzi młodemu obywatelowi Konohy i westchnął cicho, przyciągając go do siebie w uścisku. Miał obawy co do jego bezpieczeństwa - nie mógł pozwolić, żeby znów zawieść jego rodziców i wioskę.
Nie.
- Rozumiem, Naruto-kun. Wola Ognia wiecznie płonie, pamiętaj.
Na twarzy małego, zimnego chłopca pojawił się lekki uśmiech nim wkroczył prosto w płomienie - w przytłaczającą pożogę.
Już nie był lodowaty. Ogień opatulił go niczym własne dziecię i nim Hokage się obejrzał, całe płomienie zniknęły, zostawiając na środku okręgu małego, blondwłosego chłopczyka, trzymającego się za serce i otoczonego złotym płaszczem z czarnymi liniami, przechodzącymi przez jego całe ciało.
Gdy Hokage podszedł, płaszcz zniknął, a Naruto osunął się na ziemię.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top