Ciemna (nie)pustka
Niepewność, która na dłuższy czas zagościła w małym, ciemnym i chłodnym sercu wydawała się być dusząca, powoli pożerająca zalążki tego, co mogło nazywać się normalnością w jego starającym się zreperować umyśle. Była okrutna, niewybaczająca, a nawet i brutalna w swojej prostocie działania. Mieszała mu w myślach, sprawiała, że było mu gorąco, że był tak słaby, iż zaraz upadnie na kolana i straci przytomność, oddając ją ciemności (tak jak się to działo tam).
Aby jej zapobiec i w pewnym sensie uspokoić własny umysł, w którym wszystko kołotało się o mentalną barierę jego od podstaw budowanego rozsądku, począł trzymać się kurczowo biało-czerwonych szat swojej jedynej obecnej w tamtej sytuacji ostoi, z której wołała do niego Więź. Podpowiadała mu, że im bliżej jest Staruszka, poznanego w dość dużej części od czasu przybycia do olbrzymiej wioski, tym będzie bezpieczniejszy, a co za tym idzie - tym lepiej będzie się czuł i z dnia na dzień będzie stawał się czymś więcej, niż tylko tym tajemniczym dzieckiem, które nie miało podstaw do odczuwania prawdziwych emocji, nigdy nie zaznało prawdziwego, wolnego życia, nigdy nie zawiązało relacji głębszych niż więzień-strażnik, nigdy nie skorzystało z przyjemności beztroskiego życia dziecka i nigdy nie zaznało szczęścia.
Więź do niego wołała.
Była ewenementem, gdyż nigdy wcześniej nie wystąpiło u niego takie zjawisko, aczkolwiek była ona zmienna - raz wrzeszczała bardzo głośno, nawołując jego imię, raz cicho szeptała w głębi jego umysłu a jeszcze innym razem tylko czuł jej obecność, jakby stała za nim i obserwowała jego reakcje na nowe wieści, pilnowała i strzegła jego dobra. Więź nie była niczym więźniowie. Więź była czymś pierwotnym. Była częścią jego, ale dlaczego go wzywała? Jakie powiązanie miała ze Staruszkiem? Z tą wioską?
Musiał się tego dowiedzieć jak najszybciej. Wariował coraz bardziej z każdą minutą, w której obecność Więzi dawała się we znaki — ponaglała go, by wreszcie coś zrobił! — bowiem jedno z uczuć, które ze sobą niosła to niepokój, drugie to chęć działania, trzecie to odwaga a czwartego opisać nie umiał. Brakowało mu słów. Tych, których w życiu jeszcze nie poznał, tych, których może i nie pozna, kto wie. To, co zepchnięte niedawno na drugi plan odżywało powolutku, bez pośpiechu, ale długotrwale. Nie chciał zamknąć się we wspomnieniach tamtego miejsca bez światła, nadziei, życia. Po prostu nie chciał.
W głowie miał zagadkę, a wioska była na nią odpowiedzią – tą, którą musiał znaleźć.
~~~
Staruszek wziął go na przechadzkę.
Ot tak, po prostu.
Gdy ten, wciąż nie rozluźniając uścisku swej dłoni na delikatnym, miękkim i przyjemnym w dotyku materiale szat głowy wioski, zaczął podążać wzrokiem za pomarszczonymi dłoniami Hokage (który w tym czasie przekładał dokumenty z jednego stosu na drugi, sprawdzając, czy wszystkie podane tam informacje się zgadzają), dorosły shinobi zauważył natychmiast zmianę w nim. Czy to była intuicja? Instynkt? Chłopiec nie był pewny, lecz jasne jak słońce stało się, że JEGO osoba znalazła się na pierwszym miejscu na liście "NAJWAŻNIEJSZE" u Staruszka. Widząc jego niepewność, widząc zagubienie, całkiem naturalne w tej sytuacji, rzecz jasna, starszy mężczyzna niemal od razu odstawił cokolwiek, co robił na inne miejsce i wstał, ciągnąc za sobą lekko zadziwione blade dziecko. Nie podążył tak szybko od razu, ale nie puścił szaty. Więź mu podpowiadała, że jeśli to zrobi, to wspomnienia wrócą.
Hokage, nie spiesząc się ze względu na małego towarzysza, najpierw przekroczył próg drzwi prowadzących na korytarz, potem szedł wzdłuż ściany, schodek po schodku dążył na dół, aż na koniec wyszedł na zewnątrz, gdzie zaatakowało go oślepiające światło Słońca. Gdy młodzieniec postawił swój sandał na suchej ziemi, znów zerwał się wiatr, porywisty i suchy, niewybaczalny i nieokiełznany, przybywszy znikąd, zdmuchnął wielką czapkę Hokage i całkiem (nie)przypadkowo strącił ją na blond czuprynę. Wielkie, niebieskie oczy rozszerzyły się w zaskoczeniu i strachu, lecz szybko wróciły do normalności, gdy ich właściciel pojął wnet, co się zadziało. Prawą ręką wciąż trzymając się ubrania Staruszka, lewą dłoń umieścił na daszku i poprawił kapelusz, tak, aby osłonić go przed piaskiem z ziemi, który dostał się do jego oczy przez wiatr.
Sarutobi obserwował przez chwilę poruszającego się chłopaka w głębokim zamyśleniu – Kakashi Hatake zdał raport z dziwnych zjawisk, pojawiających się wokół osoby młodzieńca, jakim był Naruto. Przyznał również, że to on uczył go nazw tychże zjawisk, pogody i wielu innych rzeczy, które dane mu było zobaczyć tylko i wyłącznie za murami. Powiedział o wietrze, gdy byli w lesie na granicy. Powiedział o wietrze, gdy przekraczali teren wioski. Teraz znowu wiatr był sprawcą, ale co właściwie się działo? Co Natura sama w sobie próbowała im przekazać, powiedzieć?
Hokage szybko odwrócił wzrok i ruszył z miejsca, idąc w kierunku głównej ulicy swojego ukochanego miasta. Pruł przez tłum jak statek przez morskie fale, ludzie ustępowali mu miejsca, witali się i kłaniali z szacunkiem, lecz posyłali ciekawskie spojrzenia na sylwetkę Naruto, który dreptał za ich Cieniem. On sam był jak cień.
Ludzie ludzie ludzie ludzie LuDZIE LUDZIE LUDZIE L U D Z I E!
Ich obecność przytłaczała go. Czuł się osaczony, otoczony ze wszystkich stron dziwną tajemnicą, lecz to może przez fakt, iż sam nią był. Coś na kształt niepewności zagościło w jego sercu, czuł to wiele razy w Więzieniu – jak to się... nazywało... strach? – jego serce zabiło mocniej, przyciągał TAK WIELE uwagi, tam nigdy nie powinno było się tego robić, bo stawało się łatwym celem, lepiej było zostać w ukryciu, cieniu, bo niedługo twoja kolej, by POLEC W KAŁUŻY KRWI.
Jednak coś go przyciągało.
Więzienie było ciemnym miejscem, zamkniętym, bez grama szczęścia, tylko szaleństwo, szaleństwo, płacz, złość, nienawiść, PUSTKA.
TO było przeciwieństwo. Ciemna krew zmieniła się w jasną ciecz; ciemna ścieżka, prowadząca donikąd, zamieniła się w jasną drogę z nie aż tak jasnym celem; ciemna relacja zmieniła się w zrozumiałą mniej lub bardziej więź, bez której by nie przeżył.
To miejsce było ciepłe. Było jasne. Otwarte.
Hokage tylko go zachęcał uśmiechami. Więź, przygłuszona i odrobinę otępiona, została w czeluściach jego umysłu. Co się liczyło było tam i teraz, już, zaraz.
Zwolnił swój uścisk, po czym całkowicie puścił białą szatę, oznakę bezpieczeństwa, jego światło w tunelu, lampę w nocy. Wystawił się, mimo iż Hokage stanął w miejscu, z zaciekawieniem obserwując, co właściwie próbuje dokonać.
Natura była bliżej. Prawie mógł ją zobaczyć, dotknąć, gdyby tylko miał na tyle siły...!
Ktoś z tłumu uśmiechnął się delikatnie, po czym odwrócił się i wrócił do swoich spraw normalnego życia. Pozostali ludzie również tak zrobili, zostawiając młodego chłopca samemu sobie pośród uwijających się jak mrówki mieszkańców Konohy. Naruto lekko pokręcił głową i spojrzał na swoje dłonie. Nie były one w bliznach, w porównaniu do jego pleców na przykład, ale były suche, trochę twarde, jak na osobę w jego wieku.
Dziecko.
— Naruto-kun. — Z tego transu ocknął się, gdy usłyszał głos Staruszka, stojącego bokiem do niego z wyciągniętą ręką. Były one do siebie podobne, zauważył. Jego dłoń i dłoń starca. Obie dużo przeszły, choć skąd miał to wiedzieć? Odkąd pamiętał, widział tylko myśli kłębiące się nad głowami, przez głowę by mu nie przeszło, że wreszcie ujrzy to SŁOŃCE. Światło. Ciepło.
Nadzieję.
Wtem usłyszał głos. To znowu Więź do niego wołała, znowu prosiła o coś, znowu była tuż obok. Wskazała mu drogę, gdy wiatr znów przybrał na sile.
Usłyszawszy jej wołanie, szybko podbiegł do Hokage i pociągnął go mocno za rękę, trzymając drugą dłonią kapelusz na swojej głowie, by nie odleciał. Sarutobi uniósł brew, lecz nie widział chłopaka tak energicznego od czasu, gdy zrobił wgniecenie w oparciu jego kanapy, a było to przez wspomnienia. Teraz coś było innego – jasne, był niespokojny, ale bardziej niecierpliwy i nadgorliwy. Chciał jak najszybciej dostać się gdzieś, więc gdy Naruto zaczął go ciągnąć za dłoń, on posłuchał i pobiegł razem z nim, kierując się wiatrem.
Dotarli daleko, do wysokiego płotu, za którym rosły olbrzymie drzewa Lasu Śmierci. Na ten widok chłopiec nie zatrzymał się.
Ba, jeszcze zaczął biec wzdłuż płotu, aż znalazł dziurę na tyle dużą, przez którą mogli oboje spokojnie wejść!
Ale jednak zahamował i spojrzał na Staruszka wielkimi, błękitnymi oczami, przypominającymi morze i wolność nieba, nigdy przez niego nie zasmakowanych. W źrenicach jego czaiło się coś na kształt pytania – to było pytanie, bez wątpienia. Sarutobi wychwycił to szybko, ale zmarszczył czoło. Młody człowiek przed nim prosił o zezwolenie na wejście do tego świata, gdzie natura to osobny żywioł, władca. Chwilę stali tak, w milczeniu zmierzając się wzrokiem, aż w końcu Hokage westchnął cicho, jak stary człowiek, po czym wkroczył do środka, blondyn za nim.
Nie musieli iść daleko i głęboko w las, gdy wreszcie Naruto zatrzymał się przy małym jeziorku z wodą wyjątkowo błękitną, jak na to miejsce. Sarutobi zauważył coś w jego wzroku i całej postawie, więc postanowił to zaobserwować z boku. Blady chłopiec usłyszał ponowne wołanie, coś tutaj było i chciało, by tutaj przyszedł.
Coś tak nieznanego, a jednocześnie bliskiego, coś tak... niezwykłego, ale naturalnego, coś...
Hokage musiał się powstrzymać, by nie upaść na bok, ale nie zdołał powstrzymać się od wytrzeszczenia oczu na widok tego samego wystraszonego chłopca z jego gabinetu, który nie zauważył, że wstąpił na powierzchnię wody i nieuważnie po niej idzie, wpatrzony w jeden punkt na środku jeziorka.
Nie zauważył.
Niezwykły chłopak, który nigdy nie zaznał tego, na co naprawdę zasłużył. Hokage musiał dopilnować, by oto ten młody człowiek zaczął swój trening, zawiązał jakieś znajomości i się otworzył przed kimś więcej, niż Kakashi czy on. Starzec musiał dopilnować, by wyrósł na kogoś więcej, niż tylko więźnia. W tym dziecku drzemała potężna moc, potencjał do bycia kimś, kogo sam świat się nie spodziewał.
Moc, siła, żywioł.
Natychmiast po tej myśli na środku jeziora doszło do kolejnego dziwnego zjawiska, na zawsze wpisanego w pamięć Starca.
Woda zaczęła piąć się w górę i wirować, tworząc niejakie tornado, a w epicentrum jego Naruto, obserwujący to z zaciekawieniem, wędrujący mimowolnie coraz wyżej ze smugami wody. Tym razem jego zmysły zaatakowało inne uczucie – było przyjemne, choć nieznane. Nie zasmakował go nigdy, więc teraz przyszła na to pora!
Uśmiechnął się po raz pierwszy i wydał z siebie głośny dźwięk zadowolenia.
Hokage odpowiedział tym samym, przymykając lekko oczy z rozbawieniem.
Żywioł, zaiste.
~~~
Zostawcie po sobie w komentarzach chociażby kropkę. Doceniam i to.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top