~57: Raj, który zmienił się w piekło~

Larissa spędziła u niego jakieś kilkanaście minut, starając się choć trochę uspokoić. Za każdym razem, gdy tylko przestawała płakać i ocierała twarz, zaraz wszystko zaczynało się od nowa. Wspomnienia i obawy, które cały czas były obecne w jej głowie, nie pozwalały na ukojenie bólu. To wszystko raz za razem wracało do niej, powodując panikę.

On nie powstrzymywał jej. Jeśli potrzebowała się wypłakać, nie miał z tym problemu. Nie próbował też jej pocieszać, bo nie chciał, aby znów się zirytowała i zaczęła na niego krzyczeć. Milczał, dając jej przestrzeń na okazywanie bólu. Przez jakiś czas tylko trzymał ją za rękę, żeby dać jej chociaż namiastkę wsparcia. Nie poruszał z nią tematu wypadku, żeby nie pogarszać sprawy. Sama z siebie powiedziała mu, że Martha już wiedziała o wszystkim i miała zamiar przyjechać najszybciej, jak tylko będzie mogła. Rozumiał, że dziewczyna potrzebowała teraz jej obecności. Szkoda tylko, że starsza kobieta musiała rezygnować ze świąt ze swoją rodziną. Wszystko przez ten głupi wypadek.

– Pójdę się dowiedzieć, co z nim – oznajmiła nagle Rissa, podnosząc się z miejsca. Wzięła swoją torebkę, a telefon wsadziła do kieszeni spodni. Przez dłuższą chwilę walczyła ze sobą, powstrzymywała łzy, żeby tylko zacząć wyglądać mniej żałośnie i móc wyjść stąd. Chciała znaleźć lekarza, dopytać co z jej bratem, ale nie zamierzała pokazywać się komukolwiek w takim stanie.

Nie zatrzymywał jej. Z wielką chęcią poszedłby nawet razem z nią, gdyby tylko była taka możliwość. Chciałby móc bez problemu podnieść się z łóżka, odpiąć od tych wszystkich kabli i pobiec prosto do swojego chłopaka. Nie był jednak w stanie tego zrobić i czuł się z tego powodu źle już nie tylko fizycznie, ale również psychicznie. Był cały obolały, chociaż bardziej było to uczucie odrętwienia niż prawdziwego bólu. Widocznie leki wciąż na niego działały. Każda próba poruszenia się, podniesienia się chociaż trochę, kończyła się klęską. Lewy nadgarstek wsadzony w ortezę nie ułatwiał mu życia. Musiał radzić sobie z pomocą tylko jednej ręki, ale miał zbyt mało siły, żeby to mu wystarczyło. Na swoich rękach widział sporą ilość siniaków i niewielkich ran, które czasem szczypały. Ból głowy był gwoździem do trumny.

Gdy już został zupełnie sam ze swoimi myślami, nie był w stanie dłużej powstrzymywać się od okazywania prawdziwych emocji. Przymknął powieki i pozwolił łzom, aby swobodnie spływały po jego policzkach, tworząc mokre szlaki. Larissa wyszła, więc mógł cierpieć w samotności, oczekując aż przyjdzie tu jakiś lekarz albo jakakolwiek pielęgniarka, aby pozwolić mu zobaczyć Willa.

Czuł się taki bezsilny, a jeszcze bardziej dobijało go poczucie własnej bezużyteczności i nieumiejętności ochrony osoby, którą kochał. Powinien bardziej uważać, może domyślić się czegokolwiek, jakoś temu zapobiec i wszystko byłoby dobrze...

Powieki zaczęły mu ciążyć, jakby wcale nie przespał ostatnich kilkunastu godzin. Nie chciał teraz zasypiać i postanowił walczyć z tym tak długo, jak tylko będzie mógł. Nie mógł sobie pozwolić na odpłynięcie nawet na chwilę, najpierw musiał zobaczyć swojego chłopaka.

Nie uchylił powiek nawet, gdy usłyszał, że ktoś otworzył drzwi i wszedł do jego sali. Larissa wspomniała przecież o tym, że ktoś od Blacka pilnował ich, więc nikt niepożądany na pewno nie mógł mieć tutaj wstępu nawet na chwilę. Z resztą, nie bardzo obchodził go w tym momencie jego własny los. Sądził również, że to pewnie tylko Rissa wróciła, aby powiedzieć mu o tym, czego się dowiedziała. Równie dobrze mógł to być po prostu ktoś z personelu medycznego.

– Cóż za ironia – usłyszał znany mu głos z nutą kpiny. – Jeszcze jakiś czas temu chciałem się ciebie pozbyć, a teraz mi szkoda, jak na ciebie patrzę.

– Wal się, Black – wychrypiał.

– Pewnie niedługo zlecą się tu psy, żeby z tobą rozmawiać.

– Więc ty chcesz być pierwszy? – zapytał oschle, otwierając przy tym oczy, ale wciąż nie patrząc w stronę rozmówcy. Starał się skierować wzrok gdziekolwiek, byleby nie na niego.

No na litość boską, dlaczego akurat on? Każda inna osoba byłaby w tym momencie lepsza. Nie chciał, aby ten gnojek widział go w takim stanie i akurat ze wszystkich możliwych osób, akurat on się tu pojawił.

– Wiesz, że dzięki temu będzie mi łatwiej – oznajmił Nat, łagodniejszym głosem niż wcześniej. On też się martwił i po prostu chciał jak najszybciej zacząć działać. Odrobinkę nie przepadał za Charlesem, ale trzeba było odłożyć na bok wszelkie spory i współpracować. – Ktoś próbował zabić dwóch moich ludzi, a tego nie mogę zostawić. Możesz mi pomóc i przyczynić się do szybszego zakończenia tego.

Na moment zaniemówił. Czy właśnie Black uznał go za jednego ze swoich ludzi? W końcu powiedział o dwóch osobach, a skoro jedną bez wątpienia był Moore, wychodziło na to, że on był tą drugą. Troszeczkę to zadziwiające. Może i czasem pozwalano mu uczestniczyć w ich spotkaniach, pomagał im i był łącznikiem między policją a nimi, ale ten gnojek raczej nie traktował go jako jednego ze swoich. Bardziej był jedynie dodatkiem, zwykłym natrętem, który nie chciał zostawić swojego chłopaka.

Dopiero po chwili zwrócił uwagę na wyrażenie "próbował zabić". Czyli jednak wcale mu się nie przewidziało, że ktoś jechał prosto na nich.

Pod wpływem oczekującego wzroku Nathaniela, powiedział:

– Powiem wszystko, ale najpierw powiedz mi, co z Rissą i Willem.

Właściwie spodziewał się tego, że Charles mógł nie być chętny do rozmowy z nim. Podejrzewał, że niewiele z niego wyciągnie, bo prawdopodobnie on będzie wolał współpracować z psiarnią, więc troszeczkę się zdziwił z powodu jego chęci współpracy. Musiał jednak przyznać, że nawet przez chwilę przez myśl mu nie przeszło zastanie go w takim stanie. Nie chodziło tu nawet o aspekt fizyczny. Oczywiste było, że po wypadku nie będzie wyglądał idealnie, ale tym, co najbardziej zaskoczyło Nathaniela, był fakt, że Vasillas płakał. Wiedział, że ten glina był trochę (a może nawet bardzo) popaprany, bo zakochał się w jego szeferze, ale nie sądził, że ten wypadek go aż tak złamał. A może to on sam był trochę nieczuły? W końcu to nie jego partner walczył o życie. Miał przynajmniej kolejny dowód na to, że Charlesowi naprawdę na Willu zależało i ta dwójka po prostu nie potrafiła bez siebie żyć. Trochę zazdrościł im tej miłości.

Bez słowa wziął pudełko z chusteczkami, które znajdowało się na szafce obok łóżka i podał je policjantowi. Ten tylko spojrzał na niego niechętnie. Przynajmniej łaskawie raczył przenieść na niego swój wzrok!

– Może jeszcze mam cię wycierać? – zapytał Black. – Ja wiem, że stałem się nieoficjalną matką waszego związku, ale nie przesadzajmy.

Vasillasowi nie było do śmiechu. Może w innej sytuacji uznałby to za zabawne, ale z pewnością nie w momencie, gdy czuł, jakby coś w nim umarło. Zamiast reagować w jakikolwiek sposób na jego wypowiedź, wyciągnął z pojemnika jedną chusteczkę, którą ten mu podstawił pod rękę. Starał się otrzeć łzy zalegające mu na twarzy i za wszelką cenę nie syknąć z bólu. W połączeniu z dość świeżymi ranami, łzy powodowały pieczenie. On oczywiście nie chciał przy Blacku pokazać, że był słaby i aż tak żałosny, więc jego duma nie pozwalała mu na ani jedno jęknięcie. Już i tak pewnie tamten uważał go za cieniasa.

– Larissa została zabrana przez Riley – odezwał się Nat, odpowiadając na wcześniejsze pytanie. Tak czy inaczej miał zamiar mu o tym powiedzieć, żeby uspokoić go choć trochę. – Obie są aktualnie w Bazie. A stan Willa na razie pozostaje bez zmian.

Przynajmniej pomyślano o bezpieczeństwie Rissy, więc jedno zmartwienie mniej. Jednak wciąż jego chłopak...

Rzucił mokrą już chusteczkę na szafkę i o dziwo została ona tam, choć była już blisko krawędzi, gotowa do upadku.

Potem opowiedział Blackowi wszystko, co udało mu się zapamiętać z wypadku. Nie było tego dużo, bo wtedy nie miał czasu na myślenie i wyłapywanie szczegółów, więc teraz towarzyszyło mu wrażenie, że tak naprawdę w niczym nie pomógł. Zdawał sobie sprawę, że to wszystko były tylko nieistotne fakty. Przecież w ciemności nie mógł w żaden sposób zobaczyć kierowcy, a na dodatek nie zwrócił uwagi na markę samochodu czy cokolwiek, co mogłoby się przydać. Do diabła, był z policji i powinien wiedzieć, co robić w takiej sytuacji!

Nathaniel nie komentował tego, nie powiedział, że to było za mało, nie kazał mu sobie przypominać, nie ochrzaniał go za nic. Jedynie słuchał i starał się coś z tego wyciągnąć.

– Dzięki – oznajmił, gdy glina już skończył.

– Za co mi dziękujesz? – zdziwił się Charles. Dla niego to nie miało najmniejszego sensu.

– Mogłeś milczeć, a jednak zdecydowałeś się powiedzieć o tym. Zaufałeś, że chcę wam pomóc.

Wciąż nie widział powodu, aby ten gnojek miał okazywać mu jakąkolwiek wdzięczność. Podzielił się z nim tymi informacjami, bo chciał, aby sprawca tego został jak najszybciej złapany. Dzięki Blackowi udało mu się też potwierdzić, że ktoś spowodował ten wypadek i to bardzo prawdopodobne było, że zrobił to celowo. Gdy mówił o "próbie zabójstwa" ich obu, miał na myśli celowe doprowadzenie do wypadku, żeby się ich pozbyć. Nie było stuprocentowej pewności co do tego, ale były podejrzenia.

– Vasillas, ja naprawdę nie jestem waszym wrogiem – dodał po chwili milczenia. – Od początku razem z Harper wam kibicujemy, więc nie masz powodu do obaw, że ktoś od nas zacznie zarywać do Willa. Wierz mi, ja też nie zamierzam tego robić, bo nie byłbym w stanie patrzeć na niego jako na kogoś więcej. Jasne?

– Tia...

Nie spodziewał się takiego wyznania z ust Blacka. Ani teraz, ani nigdy później. Miał nawet czasem wrażenie, że on dla zabawy wywoływał u niego zazdrość. Odrobinkę irytowało go to, że Will był z nim blisko i potrafili spędzać razem całe dnie. Dodatkowo, gdy byli obaj w jego towarzystwie, Nathaniel często robił swoje żarty z któregoś z nich albo po prostu z ich związku. Zdarzało mu się nawet zachowywać się wobec swojego szofera w taki sposób, jakby jednak próbował go podrywać.

Czy w głowie Vasillasa wcześniej przez moment zaświtał pomysł, że może Black za tym wszystkim stał? Tak. Potem stwierdził, że byłoby to irracjonalne. Do tej pory Nathaniel nie zrobił tak naprawdę niczego, żeby w jakiś sposób zaszkodzić Willowi, raczej poważnie traktował go jak dobrego przyjaciela. Coś mogło się zmienić, ale jakoś nie do końca mu to pasowało. Niektóre elementy aż za bardzo mu się nie zgrywały. Przecież gdyby on chciał się ich pozbyć, zadbałby o to, żeby nie przeżyli. Nie był też aż tak głupi, żeby teraz udawać troskę, być przy nich przez wiele godzin, zostawiać im ochronę w szpitalu albo próbować pomóc w znalezieniu sprawcy. Gdyby to rzeczywiście on za tym stał, już by nie żyli.

Wspomnieć też trzeba, że rozmowa, którą odbyli w tym momencie była dużym krokiem naprzód w ich relacjach. Na pewno nie sprawiło to, że od razu stali się przyjaciółmi, ale odrobinkę się do siebie zbliżyli, bo mieli teraz wspólny cel. Przynajmniej zdobyli się na trochę szczerości i byli w stanie porozmawiać bez dogryzania sobie (nie licząc początku ich dialogu).

·:*¨༺ 🦋 ༻¨*:·

Uchylił ociężałe powieki i spostrzegł, że za oknem zaczęło się już robić jasno. Wstawał nowy dzień, a on nawet nie wiedział, czy spał chociaż przez chwilę. Towarzyszyło mu nieodparte wrażenie, że przez ten cały czas tkwił gdzieś pomiędzy jawą a snem i nawet nie do końca był czegokolwiek świadomy. Mógł tylko podejrzewać, że w kroplówce albo z jedzeniem podali mu jakieś leki, które wywoływały taki stan. Jeśli rzeczywiście spał w nocy, to i tak nie wiedział, kiedy udało mu się zasnąć. Wszystko od momentu jego pierwszego świadomego wybudzenia w szpitalu aż do teraz, zdawało się być zbitą w jedno całością. Tak, jakby ani przez chwilę nie spał, a jedynie cały ten czas gapił się w sufit. Miał wrażenie, że z Nathenielem rozmawiał dosłownie chwilę temu. Z drugiej jednak strony nie przypominał sobie nic z nocy, więc teoretycznie musiał spać.

Starał się w głowie ułożyć wszystkie zdarzenia z poprzedniego dnia. Pamiętał, że zaraz po wyjściu Blacka, próbował po raz kolejny się podnieść. Udało mu się usiąść, ale plan wstania z łóżka legł w gruzach, gdy tylko do sali weszła pielęgniarka. Na szczęście nie domyśliła się, że próbował się podnieść i uciec stąd, aby znaleźć swojego chłopaka. Przyniosła mu tylko kolację i sprawdziła, czy kroplówka była dobrze przymocowana. Miała wyjść, ale zauważyła, że ręka mu się trzęsła podczas jedzenia. Zaproponowała mu nawet pomoc, ale on oczywiście był bardzo samodzielny i podziękował. Mimo wszystko kobieta została z nim, dopóki nie skończył jeść. Wolała dopilnować, żeby nic się nie stało. Potem pomogła mu się położyć, a wtedy on zapytał ją, czy mógłby chociaż na chwilę zobaczyć Willa. Kiedy dostał odpowiedź negatywną, nie próbował z nią dyskutować, bo nie miał na to siły. Pewnie już wtedy zaczynał odpływać w swoje senne marzenia.

Może to nawet lepiej, że zasnął. Czasem pogrążenie we śnie i nieświadomość były o wiele lepsze niż okrutna rzeczywistość. Dzięki temu przynajmniej nie leżał bezczynnie i nie myślał o tym, co z Willem, zamartwiając się o jego stan. To żadnemu z nich by nie pomogło, a jego organizm też musiał się zregenerwować, jeśli chciał szybko wrócić do zdrowia.

Zamknął oczy i ścisnął nasadę nosa, gdy dotarło do niego, że przespał conajmnniej kilka ostatnich godzin. Przez to nie wiedział nawet, w jakim stanie aktualnie był jego chłopak. Czuł się z tego powodu winny. Przecież powinien pozostać przytomny jak najdłużej, żeby wiedzieć co się działo z Willem. Przez te wszystkie godziny wiele mogło się zdarzyć.  Nawet nie chciał myśleć o tym, że jego stan mógł się pogorszyć, podczas gdy on sobie smacznie spał. Nie wybaczyłby sobie tego nigdy.

– Obudził się Pan?

Początkowo wziął ten głos za wytwór swojej wyobraźni. Wydawało mu się, że dochodził on z oddali, był jakiś cichy, jakby zagłuszony czymś. Dopiero, gdy otworzył oczy i spojrzał w bok, dostrzegł kobietę, która patrzyła na niego wyczekująco. Coraz bardziej wątpił w to, że tylko sobie to wymyślił.

– Słyszy mnie Pan?

Obserwował ją na wpół przytomnym wzrokiem, ale według niej robił to w taki sposób, jakby wcale jej nie widział. Przez chwilę nawet podejrzewała, że może miał wadę wzroku. W tej chwili jednak jedynym racjonalnym wytłumaczeniem jego zachowania było to, że facet był otumaniony lekami, w wstrząs mózgu mu wcale nie pomagał.

– Słyszę – wyszeptał, przecierając oczy dłonią. Chyba w końcu zaczynał się trochę rozbudzać.

– Jak się Pan czuje?

– Jakbym został połknięty w całości, przeżuty i wysrany – odpowiedział bez cienia rozbawienia w głosie. Tak się właśnie czuł i nie mógł nic na to poradzić. Nie zamierzał rozmyślać nad bardziej kulturalnym wyjaśnieniem, więc postawił na całkowitą szczerość.

Błądził wzrokiem po sali, sprawdzając czy wciąż znajdował się w tym samym miejscu, co wczoraj i czy nie było tutaj kogoś jeszcze. Nawet nie wiedział, kiedy ona tu weszła, więc musiał się upewnić.

Tak, wciąż był w tym samym pomieszczeniu, co przed zaśnięciem. Nie, nikogo oprócz niego i szanownej pani doktor tu nie było.

Bez żadnego ostrzeżenia poświeciła mu latarką prosto w oczy, aby sprawdzić reakcję jego źrenic. Spotkało się to oczywiście z jego natychmiastowym zamknięciem oczu i zakryciem ich dłonią. Od wypadku prawie każde światło było dla niego zbyt intensywne, a szczególnie, gdy ktoś świecił mu nim prosto w twarz.

– Reagują prawidłowo – powiedziała ciszej albo tylko w jego głowie to tak brzmiało, bo taką możliwość też trzeba było brać pod uwagę w tym momencie. W sumie, równie dobrze mogła tego nigdy nie powiedzieć.

– Co z...?

– Bez zmian – odparła, przerywając mu jego pytanie.

Gdy spojrzał na nią pytająco, dodała:

– Domyślam się, że chodzi o twojego partnera. Wczoraj też o niego wypytywałeś i chciałeś go widzieć – przypomniała mu.

– Pamiętam – powiedział.

– To dobrze.

– Jest szansa, że z tego wyjdzie?

Zamilkła na chwilę i odwróciła od niego wzrok, ale on spojrzeniem nie przestawał wiercić w niej dziury. Musiał znać prawdę. Pomińmy to, że z powodu wcześniejszego świecenia mu w oczy, teraz widział tylko jej zarys. Nawet nie zdziwiłby się, gdyby ona stała tak naprawdę w innym miejscu, a on po prostu wpatrywałby się w ścianę albo coś.

– Chcę wiedzieć – dodał. – Chociażby to była zła wiadomość.

– Jest szansa. Prawie zawsze jest.

Trochę mu ulżyło. Przynajmniej mógł mieć nadzieję, że obaj z tego wyjdą i będą mogli wrócić do normalności. Prawdopodobnie zajmie im to trochę czasu, ale był dobrej myśli.

– Mogę go zobaczyć? – zapytał, choć spodziewał się kolejnej odmowy.

– Niebawem. Najpierw będzie musiał Pan coś zjeść. Jakieś przeciwwskazania co do diety?

Pokręcił głową. Nie był wegetarianinem ani nikim takim. O żadnych alergiach na własnej skórze się nie przekonał, a już trochę lat przeżył na tej ziemi. Chciał po prostu zjeść coś, co nie zafunduje mu problemów żołądkowych.

– Przyślę pielęgniarkę, żeby się Panem zajęła – oznajmiła. – Potem wrócę i zaprowadzę Pana do niego.

– Dziękuję.

Teraz to już naprawdę mu ulżyło. W końcu zgodziła się zabrać go do Willa, a dla niego to była bardzo cudowna wiadomość. Został nagrodzony ogromną łaską! Najbardziej ironiczne było to, że w tym roku jego prezentem świątecznym będzie zobaczenie własnego chłopaka po wypadku.

– Nie odpuściłby Pan, gdybym odmówiła, prawda?

– Nie – przyznał od razu. Oczywiste było, że w tym przypadku prędzej sam poniesie śmierć niż się podda. Ona może o tym nie wiedziała, nie znała go przecież, ale taka była prawda. Moore był dla niego wszystkim i bez niego nawet nie chciał wyobrażać sobie życia.

– Rozumiem.

Miał wrażenie, że jakaś jej część nie wierzyła, że oni byli razem albo nawet nie mogła zaakceptować związku dwóch osób jednej płci. W każdym razie, nie powiedziała tego wprost. Równie dobrze mogła uważać go po prostu za wariata – w końcu zamiast martwić się o siebie, cały czas pytał tylko o swojego chłopaka.

– Jeszcze jedno – odezwała się po chwili milczenia i sprawdzania jego parametrów życiowych. – Pana rodzice byli tutaj w nocy. Zadzwonić do nich?

– Nie trzeba. Przynajmniej na razie.

Podejrzewał, że oni mogli jeszcze spać. Zegarek wskazywał kilkanaście minut po siódmej, a oni na pewno byli wykończeni, więc nie chciał im przerywać odpoczynku. Pewnie przyjadą tutaj, gdy tylko będą mogli.

·:*¨༺ 🦋 ༻¨*:·

Od momentu wyjścia stąd tej lekarki minęła już ponad godzina. Więcej niż 60 minut spędzonych w niepokoju i czekając z niecierpliwością na jej powrót. Gdyby tylko była taka możliwość, najpierw udałby się do Willa, a dopiero później załatwiał resztę spraw. Bez jedzenia mógł jeszcze trochę przeżyć, ale bez zobaczenia swojego ukochanego już nie bardzo.

Chwilę po niej przyszła tutaj pielęgniarka, która miała za zadanie go przypilnować i dać mu śniadanie. Zjadł tylko trochę i to w jak najszybszym tempie, żeby nie tracić cennego czasu. Naprawdę spieszyło mu się w pewne miejsce!

Na wózku zawiozła go również do łazienki. Na szczęście udało mu się samodzielnie usiąść na sedesie i załatwić się. To oznaczało, że nie było z nim wcale aż tak źle, więc nie musiał się zbytnio o siebie martwić.

Najlepsza część jego krótkiej podróży miała jednak miejsce, gdy dostał się już na korytarz. Tam zaczął rozglądać się w poszukiwaniu jakiegokolwiek znaku, który mógłby mu pomóc w ustaleniu, gdzie aktualnie przebywał Moore. Udało mu się jedynie zauważyć w pobliżu jednego faceta, którego kojarzył. Nie miał całkowitej pewności, bo nie znał wszystkich ludzi Nathaniela, ale wydawało mu się, że widywał go na spotkaniach zaufanej grupki. Coś mu podpowiadało, że to Mark albo Matt. Kojarzył tych dwóch, ale nigdy nie wiedział który z nich był którym.

Przez moment nawet obserwowali siebie nawzajem aż Vasillas kiwnął do niego głową, a tamten odpowiedział na ten gest tym samym. Chyba potwierdziło się, że to ktoś od Blacka. W końcu zupełnie obca osoba nie miałaby powodu do odpowiadania mu i raczej by to zignorowała. Nie rozmawiali jednak ze sobą, Charles raczej nie był chętny do pogadanki z kimś, kogo ledwie kojarzył z twarzy.

Niedługo po powrocie do jego sali, w odwiedziny przyszła policja. Nie trzeba chyba mówić nic o tym, że był tym faktem zirytowany, prawda? Z pewnością przyszli oni w bardzo złym momencie i jedynie przedłużali jego rozłąkę z Willem.

Jedyną dobrą wiadomością było jednak to, że jeden z dwójki funkcjonariuszy był jego dawnym znajomym. Gdyby to były zupełnie obce osoby, czułby się jeszcze gorzej podczas rozmowy. Teraz rozumiał przynajmniej tę ogromną niechęć swojego chłopaka, gdy próbował go przesłuchiwać w szpitalu ponad rok wcześniej.

Mimo znajomości z jednym z nich, rozmowa z nimi nie należała do zbyt przyjemnych. On niewiele był w stanie im powiedzieć, nie czuł się też na tyle dobrze, żeby w tej chwili z kimkolwiek rozmawiać. Wciąż dokuczał mu lekki ból głowy, niezbyt już uciążliwe zawroty głowy i dyskomfort w nadgarstku. Zdecydowanie wolałby być teraz z Willem i wiedzieć co z nim, ale skoro nie mógł, chciał być sam do tego czasu. Może i policja nie była natrętna ani nawet nie przesłuchiwali go dłużej niż kilka minut, ale jednak on nie był chętny do rozmowy. Naprawdę wiedział już, jak czuł się Moore, kiedy to on go terroryzował przesłuchiwaniem, wtedy, gdy Larissa była w śpiączce. To okropne uczucie, gdy wiedziało się, że ktoś, na kim ci zależało, mógł odejść z tego świata w każdej chwili, a osoba trzecia natrętne próbowała z tobą rozmawiać i traciła twój czas, irytując cię tylko. Będzie musiał przeprosić Willa za tamtą sytuację, gdy tylko jego chłopak wydobrzeje. Chyba bez słodyczy w ramach przeprosin się nie obejdzie! Postanowił również, że będzie nieco delikatniejszy w swojej pracy, a przynajmniej podczas rozmów ze świadkami lub poszkodowanymi.

Kolejną osobą, która przyszła do niego na chwilę w odwiedziny była Rosalie. Nie mogło jej tu zabraknąć, po prostu musiała sprawdzić, co u jej przyjaciela. Miała przyjść z Julianem, ale on nie mógł tak po prostu rzucić roboty, żeby przyjechać na trochę do szpitala. Jej jakoś się to udało.

– Jak się trzymasz? – zapytała, siadając na stołku, na którym poprzedniego dnia siedziała Larissa.

– Byłoby lepiej, gdybym tylko mógł zobaczyć Willa – stwierdził podirytowany tym, że nie dane mu było tego zrobić. Nie złościł się na to, że ona tu przyszła, ale bardziej powodem była przedłużająca się nieobecność tej lekarki.

– Wiesz, że mu nie pomożesz.

Westchnął. Nie chodziło o to, żeby coś zrobić, wyciągnąć go z tego, bo nie potrafił tego osiągnąć. Doskonale zdawał sobie sprawę, że nie był cudotwórcą i nie mógł magicznie uzdrowić swojego chłopaka ani nikogo innego. Chciał jedynie być przy nim.

– Wiem – potwierdził ze smutkiem.

– Wiesz, co z nim? Lekarze coś mówili?

– Powiedziano mi tylko, że nie jest zbyt dobrze – odpowiedział, choć trudno wypowiadało mu się te słowa. Nie chciał nawet myśleć o tym, że coś mogłoby się stać, pogorszyć...

– Wyjdziecie z tego. – Próbowała się uśmiechnąć, ale z marnym skutkiem. Starała się być dobrej myśli, bo nie wyobrażała sobie, co by się stało, gdyby Will tego nie przeżył. Przecież Charles się załamie i to będzie tak, jakby część jego duszy odeszła razem z tym chłopakiem.

– Wiesz coś na temat tego wypadku? Znaleźli cokolwiek?

– Przykro mi – powiedziała cicho. Bardzo chciałaby mieć dla niego dobrą wiadomość, ale przyszła z niczym. – Nic nie znaleźli. W pobliżu nie ma żadnych kamer. Myśleli, że wpadliście w poślizg, ale potem zjawił się Black, podobno był wściekły, że nic nie znaleźli. Powiedział, że udało mu się z tobą porozmawiać. Kazał im ruszyć dupy i szukać sprawcy.

Poważnie? Gdy się z nim widział, Nathaniel wyglądał na opanowanego. Zachowywał się całkiem spokojnie, nawet trochę, jakby wcale nie przejmował się tym wypadkiem. Więc dlaczego jego zachowanie aż tak diametralnie się zmieniło? Przecież on nigdy nie pozwalał sobie na nadmierne okazywanie emocji. Naprawdę aż tak bardzo przejął się tym zdarzeniem? A może stało się coś jeszcze?

– Znaleźli kamerkę z samochodu –  kontynuowała. – Była poturbowana, ale udało się zdobyć nagranie z tego wypadku. Niewiele dało się zobaczyć, ale przynajmniej jest dowód, że ktoś próbował was zabić.

Racja, Will miał zamontowaną w samochodzie kamerkę. Zapomniał już jak bardzo jego chłopak dbał o to auto. Teraz nie dość, że je stracił, to jeszcze sam był nieprzytomny.

– Black twierdził, że ktoś zrobił to celowo, że chciał nas zabić – przyznał. Nie wiedział, czy to coś wniesie do rozmowy, ale chyba zaczynał myśleć na głos.

– Jeśli to prawda, trzeba zapewnić wam ochronę.

Spojrzał na nią z niedowierzaniem.

– Nie widziałaś goryla w pobliżu? – zapytał. Czy ona poważnie nie zauważyła podejrzanego faceta, który siedział na korytarzu i obserwował każdego, kto był w pobliżu?

Pokręciła głową. Nie zwracała uwagi na to, kto znajdował się pod salą. Przecież było tutaj dużo ludzi, a ona miała głowę zajętą zmartwieniami. Bardziej skupiła się na tym, żeby znaleźć odpowiednie pomieszczenie i dostać się do swojego przyjaciela.

– Obstawa Blacka – wyjaśnił.

– A siostra Willa? Ona też może być zagrożona.

– Black powiedział, że jest bezpieczna.

Nie wdawał się w szczegóły, bo nie było to teraz istotne ani nawet nie miał pewności, co do miejsca jej aktualnego pobytu. Równie dobrze Nathaniel mógł kazać zabrać ją gdzieś daleko stąd, bo uznał, że tutaj coś jej groziło. Na ten moment Larissa mogła być gdziekolwiek. Nie widział jej przecież od wielu godzin.

– A tobie czegoś potrzeba?

– Nie – odparł. – Możesz jedynie powiadomić moich rodziców, że się obudziłem i nic mi nie jest. Nie wiem, gdzie mój telefon i czy w ogóle przetrwał.

– Rozmawiałam z nimi wczoraj w nocy. Ciotka mówiła o tym, że już jesteś przytomny, a oni właśnie jechali do szpitala, żeby się z tobą zobaczyć. Podobno gdy przyjechali, tu spałeś.

– Więc powiadom ich, że wcale nie czuję się źle, żeby się nie martwili.

– Jasne.

Ulżyło mu, że jego rodzice wiedzieli o wszystkim. Chciał, aby teraz byli przy nim. Potrzebował ich wsparcia chyba tak samo bardzo jak w momencie, gdy robił coming out przed nimi. Tym razem jednak było gorzej, bo była to sytuacja, z którą sobie nie radził. Wciąż był wstrząśnięty tym, co się stało i załamany z powodu stanu jego partnera. Próbował to ukrywać, trzymać się w ryzach, ale wiedział, że to długo nie potrwa.

– Przyjadę do ciebie wieczorem albo jutro – obiecała, niechętnie podnosząc się ze stołka. Chciałaby zostać dłużej, ale nie mogła sobie na to pozwolić. – Jeśli dowiem się czegoś nowego, postaram się wrócić szybciej.

Aktualnie minęło już kilka, a może nawet kilkanaście minut od jej wyjścia. Nie patrzył na zegarek, więc nie potrafił tego dokładnie ocenić. Czas mu się strasznie dłużył, a więc jego ocena mogła być mylna.

Na szczęście nie musiał czekać dłużej, bo przybyło wybawienie w postaci anielskiej lekarki. Nie, nie zamierzał jej podrywać. Ani ona, ani żadna inna kobieta mu się nie podobała, był gejem w 100%, a na dodatek jego myśli zaprzątał od ponad roku tylko jeden chłopak. Ona po prostu była jego drogą do Willa – najszybszą i najłatwiejszą. Dlaczego oczekiwał jej jak zbawienia.

– Jak samopoczucie? – zapytała, zatrzymując się przy jego łóżku.

– Lepiej niż rano i zdecydowanie lepiej niż wczoraj.

– To dobrze.

– Czy to już koniec tortur? – spytał zniecierpliwiony. – Mogę go w końcu zobaczyć?

– Cóż za upór. – Zaśmiała się. Fajnie, że chociaż ona jedna dobrze się tu bawiła.

– Bo go kocham – zaczął wymieniać bardzo stanowczym głosem. – Bo mi zależy. Bo on jest dla mnie wszystkim.

– Wiesz, ile osób, które deklarowały nieprzemijalną miłość, już tu widziałam? – zapytała na tyle poważnie, że zabrzmiało to groźnie. Aż się zdziwił. Dlaczego mówiła do niego takim tonem? Serio obawiała się, że to były tylko puste słowa? Może ją ktoś skrzywdził i zostawił? Czy dlatego o tym mówiła? – Wiesz, ile z nich po zobaczeniu partnera w ciężkim stanie albo po otrzymaniu diagnozy o możliwej niepełnosprawności, po prostu uciekło od odpowiedzialności?

– Byłem z nim podczas jego załamań nerwowych, histerii i ataków paniki. Kochałem go, gdy mnie nienawidził.

Podniósł się do siadu, żeby spojrzeć na nią wyzywająco. Nie był w stanie tak po prostu puścić płazem faktu, że uważała go za tchórza i skończonego idiotę. O nie! Może i aktualnie był trochę nie do końca sprawny fizycznie, ale z pewnością nie głupi ani nie był skłonny do takiego zachowania. Niech ona mu tu herezji nie głosi! Już raz wolał wybrać śmierć niż zostawienie Willa. Nathaniel i Harper byli świadkami (i zarazem sprawcami tamtej sytuacji...).

– Nie zostawię go – oznajmił z naciskiem.

– Nawet, gdy się nie wybudzi? Albo będzie chodził o kulach?

– Nawet wtedy – odparł bez namysłu.

Oczywiste było, że będzie trwał u jego boku, dopóki jego chłopak mu na to pozwoli. No dobra, nie oszukujmy się, nie byłby w stanie go zostawić, nawet gdyby Moore się z nim rozstał. Przecież już udowodnił, że nie zrezygnuje z niego tak łatwo.

Po chwili coś do niego dotarło i dopytał:

– Może mieć problemy z chodzeniem?

– Czyli jednak...

– Nie – przerwał jej. Nie chciał nawet przez chwilę słuchać oszczerstw pod swoim adresem. – Boję się tylko, że przez to, on się załamie i znów spróbuje się zabić. Przecież on pracuje jako ochroniarz i szofer. – Złapał się za głowę sprawną ręką. Zwiększyła się ilość negatywnych myśli w jego umyśle. – On się załamie.

– Z tego powinien raczej wyjść – oznajmiła spokojnie. Podziwiała jego upór i zmartwienie w sprawie tamtego chłopaka. Bardziej się interesował nim niż sobą. – Złamany palec u stopy i stłuczone kolano raczej nie skończą się niepełnosprawnością. Za jakiś czas powinien móc wrócić do pracy.

– Co jeszcze? – zapytał, patrząc na nią wyczekująco. Chciał dowiedzieć się, jak najwięcej. Musiał przygotować się mentalnie na to wszystko. – Jakieś inne złamania? Urazy?

– O ile się nie mylę, uraz głowy. Ranę na głowie trzeba było szyć. Stracił przez to trochę włosów. Na udzie też miał rozcięcie do zszycia, a kolejne... na ramieniu nie wymagało szycia.

Specjalnie z jego powodu dowiedziała się wszystkiego na temat jego partnera.

– Czy jest szansa... – zawahał się – że nie będzie mnie pamiętał?

– Może się tak zdarzyć, ale z pewnością będzie to tymczasowa utrata pamięci.

Zamilkł. Nie miał na razie nic więcej do dodania, a jedynie potrzebował chwilę ciszy, aby przemyśleć to wszystko. Przynajmniej już wiedział, jakich dokładnie obrażeń doznał jego chłopak. Nie było wcale jakoś bardzo dramatycznie. Bardziej spodziewał się, że będzie miał połamane obie nogi czy coś. To wszystko przez nią – tylko go przestraszyła niepotrzebnie.

– Czy jest Pan gotowy zobaczyć go w takim stanie?

Spojrzał na nią odrobinę naburmuszony. Czy jego piękne przemówienia i zapewnienia nic nie dały? Słuchała go w ogóle?

– Widziałem go we krwi, gdy ocknąłem się na moment po wypadku. Gorzej nie będzie.

Uśmiechnęła się do niego lekko, a wyraz jej twarzy mówił wyraźnie, że się mylił i zawsze mogło być gorzej.

– I proszę mówić do mnie po imieniu – dodał.

– W porządku.

Z kąta sali przyprowadziła wózek, który zostawiła tam wcześniej pielęgniarka. Postawiła go zaraz obok jego łóżka, a sama odpięła od niego te wszystkie pikadełka. Zostawiła mu tylko kroplówkę, którą musieli przez całą drogę prowadzać ze sobą. Pomogła mu wsiąść na wózek, chociaż on nie był chętny do zaakceptowania jej pomocy.

Po raz kolejny tego dnia czuł się jak kaleka. Wcześniej upierał się, że nie potrzebował wózka, więc pielęgniarka kazała mu samemu wstać z łóżka i przejść się kawałek. Skończyło się prawie na spotkaniu jego twarzy z podłogą, ale ona pomogła mu ustać na nogach i dotrzeć do wózka. Teraz nie zamierzał się kłócić z tą lekarką, bo wiedział w jakim stanie był. Chciał jedynie zobaczyć Willa, chociażby miał tam zostać zawieziony, mógł nawet czołgać się po podłodze.

Zamiast zabrać go stąd, najpierw otworzyła pierwszą szufladę szafki nocnej. Wyjęła stamtąd telefon i podała mu go.

– Nie wiem, czy działa – powiedziała.

Obejrzał urządzenie. Telefon bez wątpienia był jego, chociaż trochę się zmienił, odkąd ostatni raz go widział. Sam nie był w najlepszym stanie, więc nie dziwił się, że to urządzenie również zostało poturbowane. Szybka ochronna nie wyglądała zbyt dobrze i wręcz krzyczała, że miała już dość swojego żywota. Sam telefon wyglądał trochę na zepsuty, ale udało mu się go włączyć, czyli jednak nie było tak źle. Będzie musiał tylko wymienić szybkę i etui, które również trochę ucierpiało.

– Znaleźli w samochodzie – dodała. – Nie wiedzieliśmy czyi jest, ale twój partner miał jeden w kieszeni, więc stwierdziliśmy, że ten należy do ciebie.

– Tak, to mój.

Działał. Może i miał jedynie kilkanaście procent baterii, ale wciąż był użyteczny. Nie wiedział tylko, co miałby z nim teraz zrobić. Nie posiadał przy sobie żadnej ładowarki i raczej nie miał nawet kogo poprosić o przywiezienie mu jej. Jedynie jego rodzice mogliby to zrobić, ale nie chciał ich niepokoić i kazać im przeszukiwać mieszkania.

– Rozładowany – powiedział.

Otworzyła ostatnią półkę i wyjęła z niej ładowarkę, którą podłączyła od razu do gniazdka. Była przygotowana na taką okoliczność, ale nie miała pewności, że to odpowiedni typ.

Zdołał napisać wiadomość do swojej matki, że nic mu nie było i teraz miał iść zobaczyć Willa. Nie wiedział, czy Rosalie udało się z nimi skontaktować, więc wolał sam do nich napisać. Pewnie byli przerażeni, więc musiał powiadomić ich, że nic poważnego mu nie było. Jego życiu nic nie zagrażało, a wiadomość od niego na pewno chociaż trochę ich uspokoi. Dopiero potem mógł podłączyć telefon do prądu i zostawić go tutaj. Na szczęście ładowarka była odpowiednia.

Kobieta wyprowadziła go na korytarz, a  tam skręciła w lewo. Miał nadzieję, że droga nie będzie długa i trudna do zapamiętania. Tak, miał zamiar uciekać ze swojej sali i przychodzić do swojego chłopaka, jeśli tylko nadarzy się okazja.

Pod salą, w której przebywał Charles, nie zastał nikogo, kto mógłby go pilnować. Albo stwierdzili, że ochrona mu się nie należała, albo zrobili sobie przerwę. Nie miał im tego za złe, nawet jeśli Nathaniel zrobił to z czystej złośliwości. Oby chociaż Will miał goryla w pobliżu.

Prowadziła go aż na sam koniec korytarza. Dopiero tam się zatrzymała, a on dostrzegł kogoś, kto mógłby być potencjalnym ochroniarzem albo chociaż człowiekiem od Blacka. Facet mu się przyglądał, więc albo go poznał, albo jego twarz nie wyglądała teraz pięknie i przyciągała uwagę. Biorąc pod uwagę, że koleś obserwował podejrzliwie, jak lekarka wprowadzała go do sali, gdzie leżał Moore, ewidentnie został wyznaczony do pilnowania Cienia.

W tym momencie musiał przyznać, że chyba jednak nie był gotowy na taki widok. Will był podpięty do aparatury, która miała za zadanie badać jego czynności życiowe i sygnalizować zmiany. Do tego respirator, który pomagał mu oddychać i utrzymywał go przy życiu. Głowę miał owiniętą bandażem, a twarz naznaczoną niewielkimi ranami. Lewa stopa, która pozostawała nieprzykryta kołdrą, była w ortezie prawie do kolana. Jego skóra wydawała się być szara na tle przeklęcie białej pościeli.

Nawet nie wiedział w którym momencie poleciały mu łzy. Dowiedział się o tym, gdy poczuł pieczenie na policzku, gdzie zapewne znajdowała się jakaś rana. Nie zdziwiłby się, gdyby jego twarz wyglądała podobnie jak u Willa, być może u niego była naznaczona mniejszą ilością zadrapań, skaleczeń.

– Mówiłam, że to nie będzie miłe – odezwała się lekarka.

Podjechał wózkiem trochę bliżej jego łóżka, żeby móc złapać dłoń chłopaka, uścisnąć ją i mieć pewność, że on wciąż żył i naprawdę był tu z nim. Na jego prawej ręce odznaczało się kilka ciemnych siniaków i kolejne niewielkie rany, które na szczęście nie były na tyle głębokie, żeby pozostały po nich blizny. Moore nie byłby zadowolony, gdyby kolekcja jego szram się powiększyła. Trochę przerażające było to, że aktualnie ślady po jego przeszłości były bardziej widoczne na bladej skórze. Oby to jak najszybciej minęło, oby niedługo się wybudził.

Ucałował wierzch jego dłoni, a zaraz potem oparł o nią czoło i zamknął oczy. Nie powstrzymywał płaczu, chociaż chciał być silny. Nie zamierzał znów płakać jak dziecko, ale nie potrafił wstrzymać łez ani bólu, który odczuwał. Teraz zaczął lepiej rozumieć, co jego chłopak miał na myśli, gdy podczas załamań, mówił, że odczuwa ból psychiczny.

– Will, wyjdziesz z tego – powiedział łamiącym się głosem. Bardzo chciał wierzyć, że się nie mylił. – Będzie dobrze, kochanie. Jeśli mnie słyszysz, wiedz, że cię kocham i będę czekał tu, aż się obudzisz. Wszystko...

Gdyby tylko czyjeś nadejście, sygnalizowane otwarciem drzwi, nie przerwało mu i nie odwrócił jego uwagi, mówiłby dalej. Jednak odruchowo odwrócił się za siebie, aby sprawdzić kto to. Cóż, kolejny przykry widok. Matka ze łzami w oczach, a za nią zmartwiony ojciec. Oboje wyglądali na bardzo zmęczonych i wcale im się nie dziwił. Przecież ich najstarszy syn wraz z chłopakiem, którego traktowali jak członka rodziny, mieli poważny wypadek.

Podeszli do niego. Charlotte od razu nachyliła się i przytuliła do syna, szlochając. Nawet nie chciał wiedzieć, ile łez zdążyła już wypłakać, odkąd się dowiedziała o tym wszystkim.

Nadal trzymał dłoń Willa i nawet nie zamierzał jej puścić, bo dzięki temu czuł, że chłopak był z nim. To dawało mu w pewnym sensie siłę i chęć do życia.

Połączyło ich przeznaczenie i teraz niestety ta sama siła próbowała ich rozdzielić. Dobrze, że on był gotów walczyć o ukochanego nawet z siłami wyższymi.

·:*¨༺ ✮ ༻¨*:·

Jakby ktoś pytał, dlaczego tak randomowo wstawiłam rozdział, to dlatego, że po prostu liczba 13 jest moją ulubioną. Tak więc prezent od mnie na 13 dzień miesiąca o godz. 13.13 lol

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top