~56: Memento mori~

Memento mori (łac.) – Pamiętaj o śmierci.

·:*¨༺ 🦋 ༻¨*:·

– Pamiętaj, jutro o 10 – przypomniał mu Nathaniel.

Powtarzał to już któryś raz, żeby mieć pewność, że Moore zapamięta. Czy on naprawdę aż tak bardzo wątpił w jego pamięć? Kiedy niby dał mu powód do takich wątpliwości? No może czasem był trochę zamyślony, zdarzało mu się odrobinkę odpływać w swoich troskach, ale bez przesady! Był starszy od swojego szefa o kilka lat, ale z pewnością nie można go było jeszcze nazwać zagrzybiałym staruchem z Alzheimerem!

– Pamiętam – mruknął, przewracając oczami. – Nie bój się, nie zapomnę.

To było dość ważne, bo w końcu chodziło o domknięcie pewnych spraw związanych z rozpracowywaniem Rivery. Grupa policyjna, do której należał Charles miała pewne nowe informacje w tej sprawie, więc Black zwołał swoich ludzi, aby przedstawić im to wszystko i zaplanować, co dalej. Niestety termin przypadł na 23 grudnia, więc nie wszyscy mieli się zjawić, a Szef potrzebował jak najwięcej osób do pomocy.

Ogólnie ostatni tydzień był pracowity, bo Nathaniel musiał w swojej firmie załatwić wszystko, co niecierpiało zwłoki. Moore przez to został zmuszony do brania nadgodzin i ograniczenia czasu spędzanego ze swoim chłopakiem. Wszystko mieli nadrobić w święta, które według planu miały zostać przeznaczone na migdalenie się i spotkanie z rodziną gliny. Black obiecał nie zawracać mu głowy przez te kilka dni, jeśli zdołają zrobić wszystko, co musiało zostać wykonane.

– Przecież wiem, że macie z Vasillasem jakieś plany na święta – oznajmił Nat, patrząc prosto na Willa – dlatego obawiam się, że mógłbyś zapomnieć. Wy świata poza sobą nie widzicie.

Jedynym jego planem był właśnie powrót do mieszkania, żeby móc wtulić się w Charlesa i pójść spokojnie spać. Jutro rano miał pojechać na spotkanie ich grupki, potem ogarnąć na szybko urodziny Rissy, a wieczorem wyjechać stąd wraz ze swoim chłopakiem i siostrą do rodziców policjanta. Te święta mieli spędzić razem w gronie rodzinnym. Również Dominic ze swoją partnerką planowali się tam pojawić, więc to naprawdę miały być rodzinne święta z cudowną atmosferą, jakich on i Larissa nigdy nie mieli. Prawdopodobnie nie będzie idealnie, ale i tak było to lepsze rozwiązanie, niż stosowane przez nich do tej pory.

– Z tym akurat się zgodzę – poparła go siedząca na kanapie Riley.

Moore stał właśnie pomiędzy młotem a kowadłem. Ona znajdowała się w salonie, Nathaniel siedział przy wyspie kuchennej, a on sam stał na korytarzu i właśnie szykował się do wyjścia, zakładając na siebie kolejne ubrania.

Spojrzał na zdrajczynię z udawaną nienawiścią. Jeszcze i ona była przeciwko niemu? Jak mogła go tak po prostu zostawić samego w tej walce? Na szczęście nie było tu jej siostry... Harper była jeszcze gorszym przeciwnikiem, bo znała go lepiej i potrafiła to perfidnie wykorzystywać. Szczególnie lubiła mu dokuczać, jeśli chodziło o jego związek – to akurat było chyba przez nią i Nathaniela traktowane jako hobby. Wszystko dlatego, że on nie był chętny do rozmowy o swojej relacji z Charlesem, a ona była bardzo ciekawska w tej kwestii. Często nawet robiła zakłady razem z Szefem na temat związku Willa, dlatego czasem potrafiła wypytywać go o zupełnie randomowe rzeczy z jego życia. Nie obyło się również o pytania który z nich robił za "żonę", były także zakłady w tej kwestii. Nie wiedział, do jakich wniosków ostatecznie doszli, ale po kilku dniach temat ucichł. Raz nawet jego przyjaciółka posunęła się do skontaktowania się z policjantem, aby zapytać o coś, czego on im zdradzić nie chciał. Na litość boską! Oni zwariowali!

– Moore, doczekamy się kiedyś waszego ślubu? – zapytała niespodziewanie Riley. Oderwała wzrok od telefonu i spojrzała w jego stronę z uśmieszkiem na twarzy. – Albo chociaż zaręczyn?

Jej wypowiedź nie była czymś, czego mógłby się spodziewać. Na pewno nie po niej. Zwykle to jej siostra zadawała pytania tego typu, chociaż nawet ona nie sugerowała mu nigdy ślubu! Co z nimi było nie tak?! Chyba oszaleli do reszty z powodu tej przeklętej świątecznej atmosfery. W ostatnim czasie naprawdę zaskakiwali go coraz bardziej z każdym kolejnym dniem. Teraz chyba powinien się przygotowywać, że rano któreś z nich wyskoczy mu z szafy i zawiesi nad głową jemiołę, żeby nagrać jak całuje się z Vasillasem. Już kilka dni temu miała miejsce akcja z tym głupim kawałkiem zielska – Czarna była zawiedziona, że nie miała okazji spotkać ich obu, żeby dać im pretekst do pocałunku.

Pomijając już te wszystkie ich głupie pomysły i terroryzowanie go w sprawie jego związku, zdawali się być wobec niego wspierający. Za każdym razem, gdy tylko miał gorszy humor, pytali czy powodem tego był jego chłopak. Nawet jeśli tak było i mieli za sobą jakąś sprzeczkę, nie mówił im o tym, bo byli gotowi – w najlepszym wypadku! – zastraszać Charlesa. Wolał sam to rozwiązać i nie narażać go na gniew z ich strony.

Nie biorąc pod uwagę całej reszty, musiał przyznać, że tak naprawdę nie rozmyślał na razie zbyt wiele nad ślubem. To byłaby dość spora zmiana w ich życiu. Takiej decyzji nie należało podejmować spontanicznie, trzeba to było dokładnie przemyśleć i upewnić się, że to dobry pomysł. Ślub nie był przecież czymś, co się bierze po miesiącu znajomości. To była poważna sprawa. Co prawda, z Charlesem myśleli o sobie bardzo poważnie i powoli planowali wspólną przyszłość, ale ich związek nie trwał nie wiadomo jak długo, więc jeszcze w swoich planach nie uwzględniali małżeństwa. Zdarzało im się czasem skrycie myśleć o tym, co by było, gdyby wzięli ślub i zaczęli całkiem nową ścieżkę w życiu, ale żaden z nich nie mówił na razie o tym głośno. Do diabła, byli razem dopiero prawie od roku i nie zamierzali się spieszyć z niczym!

– Siora kazała mi spytać, bo znów robią zakłady – dodała pospiesznie. Zerknęła na Blacka, który natychmiast odwrócił głowę. Że niby on o niczym nie wiedział... – Obstawiają, kiedy w końcu pójdziecie o krok dalej, ale nie słuchaj ich. Charles na pewno...

Ze wszystkich możliwych momentów, Vasillas wybrał sobie akurat ten na wejście do środka. Załapał się nawet na ostatnie zdanie Afrodyty. Szkoda tylko, że nie zapukał ani nie zadzwonił do drzwi, żeby ich powiadomić o swoim przybyciu. Wtedy przynajmniej jego ukochany by się nie przestraszył...

Widząc minę Willa, zaczął się zastanawiać, co tym razem się stało. Chłopak miał na twarzy wymalowany szok, ale również doszukał się tam odrobiny strachu. Nie zdziwił by się, gdyby znów próbowali przesłuchiwać jego partnera w sprawie ich relacji. Wszystko składało się w taki wniosek tym bardziej, że Riley wymówiła jego imię.

– Co ja? – zapytał, zaglądając do salonu. Chciał się upewnić, czy nie dogryzali jego chłopakowi, a w razie potrzeby zamierzał policzyć się z Afrodytą. Nikt nie miał prawa irytować jego ukochanego diabełka, gdy on był w pobliżu!

– Nic – wyrwał się do odpowiedzi Moore, patrząc na nią i kręcąc lekko głową. Chyba zrozumiała przesłanie, bo nie odezwała się. Potem wrócił wzrokiem do policjanta. – Tylko rozmawialiśmy o świętach i o tym, czy przyjdziesz na spotkanie naszej grupy.

– Jestem zaproszony? – zdziwił się.

Nie zawsze był mile widziany wśród nich, a jego przybycie zwykle kończyło się na kłótni jego partnera i Jamesa. Sądził, że Black wolał mieć spokój przed świętami, więc nawet nie brał go pod uwagę.

Właściwie Szef zgodził się na to już wcześniej, gdy rozmawiali z Willem, więc chłopak akurat w tej kwestii nie kłamał.

– Taaa – potwierdził Nathaniel bez większego przekonania. Powoli chyba zaczynał żałować. – Możecie przyjść razem, ale nie zmuszam cię do pojawienia się.

Vasillas przeniósł wzrok na uśmiechniętego Moore'a. Pozornie chłopak się cieszył, ale coś w jego oczach podpowiadało mu, że może jednak nie do końca tak było. Znał ten wyraz twarzy, to maskowanie prawdziwych emocji, żeby go nie martwić. Tylko w takim razie – co się stało przed jego przyjściem? Za wszelką cenę musiał się tego dowiedzieć, gdy już będą sami. Może wtedy on będzie bardziej wylewny i powie mu prawdę.

– Charles, mogę cię o coś prosić? – odezwała się Riley z głębi salonu. Używała swojego najbardziej uroczego głosu, żeby mieć szansę coś osiągnąć. Mała manipulatorka... Na szczęście jeszcze się nie zaprzyjaźniła z Rissą!

– Zależy, o co – odpowiedział nawet jej nie widząc, zamiast tego jego wzrok pozostał zawieszony na Willu. Teraz to on był ważniejszy, ale zarazem nie chciał całkiem olać kobiety.

– Wiesz, lubię patrzeć na was, gdy jesteście szczęśliwi – zaczęła wyjaśniać swoje powody – więc czy moglibyście się pocałować? Teraz. To może być tylko cmoknięcie.

Moore spiorunował ją wzrokiem, marszcząc przy tym brwi. Zastanawiał się, co takiego pojawiło się tym razem w jej głowie, że spytała o to, tym bardziej po jej wcześniejszej wypowiedzi. Jaki haczyk krył się w tej prośbie? Co oni kombinowali? Wiedzieli coś, czego on wiedział? Akurat ona zwykle nie okazywała mu aż tyle zainteresowania, a to jej siostra była mistrzem w fachu irytowania go pytaniami.

– Nie – odparł glina.

– Dlaczego? – zapytała z udawanym smutkiem, chociaż odrobinkę spodziewała się odmowy. Vasillas raczej nie był osobą, która miała pełnię władzy w ich związku, a to do jego chłopaka zwykle należało ostatnie słowo. Problem w tym, że ten "sąd najwyższy" był okropnie upartym introwertykiem, który lubił robić ludziom na złość.

Policjant obdarzył go delikatnym uśmiechem, a Will starał się nie myśleć o tym, jak bardzo chciałby już stąd wyjść i wrócić z nim do ich mieszkania. Pragnął tylko przytulić się do niego i zasnąć.

– Bo mojej miłości to się nie podoba – wyjaśnił spokojnie glina – i patrzy na ciebie, jakby miał zaraz cię zamordować. Wolę nie ryzykować.

– Ej, no! – Podniosła się z kanapy i po chwili była już w przejściu z salonu na korytarz. – Jedno małe cmoknięcie?

Złożyła dłonie jak do modlitwy, żeby wybłagać od nich to, czego chciała. Wszystko stawało się coraz bardziej podejrzane.

Will przeniósł wzrok na Charlesa i przez moment wpatrywali się w siebie, nie licząc się ze wszystkim, co znajdowało się dookoła. Jednak w spojrzeniu młodszego niewiele było miłości, a raczej lekka irytacja tą sytuacją. Starał się stwierdzić, co takiego planował teraz glina. Sądząc po wyrazie jego twarzy, Vasillas był gotów się na to zgodzić... Zaraz będą potrzebowali dwóch trumien! Szef już mógł szukać najlepszych ofert.

– Po pierwsze – odezwał się Moore, grożąc jej przed twarzą palcem – nawet nie waż się nagrywać albo robić zdjęć. Po drugie, wyjaśnij, po co mamy to zrobić. Po trzecie, Nat też ma nawet nie myśleć o nagrywaniu czy coś.

– Mnie w to nie mieszaj! – krzyknął do nich Black, który aktualnie krzątał się po kuchni, szukając czegoś. Tym razem nie knuł z Riley, więc nie wiedział, co takiego dziewczyna kombinowała. Ten jeden raz udało mu się nie być jednym z tych spiskowców.

– Ręce mam tu – odezwała się blondynka, podnosząc dłonie i poruszać placami, żeby zademonstrować mu, że mówiła prawdę. W ten sposób zgodziła się na jeden z warunków. – Po prostu chcę zobaczyć cię szczęśliwego, okej? Wciąż chodzisz, jakbyś pracował w domu pogrzebowym...

Will po raz kolejny zaczął bez skrupułów zabijać ją wzrokiem, a w tym czasie jego chłopak śmiał się bezczelnie z tej uwagi. Czy oni się sprzymierzyli przeciwko niemu? Czy w ramach prezentu świątecznego nie mogli po prostu się od niego odczepić i dać mu kilku dni spokoju od ich nienormalnych pomysłów? Dlaczego jego związek wzbudzał takie zainteresowanie? Czemu to nie Szef był terroryzowany takimi rzeczami?

– Proszę... – Po raz kolejny użyła swojego najbardziej uroczego tonu, żeby jakoś na niego wpłynąć. Wiedziała, że zwykle to nie działało w jego przypadku. Maślane oczka nie pomagały. Może dlatego, że był (chyba) gejem? Mogło coś w tym być, bo przecież kiedyś próbowała zarywać do Vasillasa i na niego też jej sposoby nie za bardzo działały. Nie testowała jednak tej teorii na innych facetach, którzy woleli mężczyzn, więc nie mogła być pewna.

– Tylko chwilę – oznajmił Moore przed przyciągnięciem do siebie policjanta. Nie zamierzał lizać się z nim na ich oczach, ale po prostu chciał, żeby ona dała im spokój. Oparł dłoń na klatce piersiowej swojego chłopaka, a on objął jego policzki.

Riley z ogromnym bananem na twarzy obserwowała ich poczynania. Nie dało się nie zauważyć jej ekscytacji, gdy w końcu, po chwilowym patrzeniu sobie w oczy, Will i Charles zaczęli się całować. Jej radości nie studził nawet fakt, że zgodnie z obietnicą Moore'a, trwało to tylko chwilę. Ważne, że dostarczono jej trochę gejozy na żywo, a jej kolega z pracy mógł choć przez chwilę się uśmiechnąć i (chyba) cieszyć się obecnością swojego ukochanego.

– Jedziemy – rozkazał młodszy z owej dwójki, mijając gliniarza i zdejmując z wieszaka swój szalik, który od razu przewiesił sobie przez szyję.

Afrodyta pokazała Vasillasowi oba kciuki w górę, a potem odwróciła się na pięcie i wróciła na swoje wcześniejsze miejsce. Musiała napisać do swojej siostry i pochwalić się osiągnięciami. Sam Charles tylko się uśmiechnął na ten gest i skinął do niej głową, zanim odeszła. Zaraz po tym ruszył za swoim partnerem, który już otwierał drzwi na zewnątrz. Obaj rzucili szybkie ''dobranoc'', a gdy wychodzili usłyszeli odpowiedź od Riley i Nathaniela.

Moore zajął miejsce za kierownicą, gdyż to był jego samochód. Właściwie zadziwiające było to, że pozwolił swojemu chłopakowi przyjechać nim tutaj po niego. Jeśli to nie była oznaka wielkiego zaufania, to nic nie mogło nią być! Przecież on nie pozwalał nikomu prowadzić tego auta, a jeśli już, to tylko w wyjątkowych sytuacjach. Czasem naprawdę Vasillas miał powody do zazdrości... o samochód, który był dla jego partnera prawie ważniejszy od niego!

– Chcesz pogadać? – zapytał, gdy wyjeżdżali z posiadłości. Wciąż miał w pamięci dziwne zachowanie Willa. Musiał jak najszybciej dowiedzieć się, o co chodziło, żeby móc to jakoś rozwiązać i poprawić mu humor.

– Chyba nie. – Niepewności w jego głosie go zdradziła. – Chcę tylko wrócić do domu, położyć się na łóżku i przytulić do ciebie.

– Coś się stało?

Zmarszczył brwi, w oczekiwaniu na odpowiedź, która przez pierwsze sekundy nie nadchodziła. Czasem chłopak stawał się przylepą bez powodu, ale to było rzadkie zjawisko. O wiele częściej powodem były jakieś problemy, zmartwienia, które krążyły po jego głowie.

– Nie – odparł Moore.

– Nie chcesz mówić o tym, czego dotyczyła rozmowa zanim wszedłem, prawda?

– Nie chcesz odpuścić, co? – Zerknął na niego, mając na twarzy lekki uśmieszek. Kochał go i uwielbiał, że glina potrafił być taki zawzięty, ale czasem było to męczące.

– Nie zmuszam cię, ale wiesz – położył dłoń na kolanie Willa, żeby dodać mu otuchy – możesz mi powiedzieć o wszystkim.

– To nic takiego.

– A jednak się martwisz.

Chłopak westchnął, a potem całkowicie zamilkł. Vasillas stwierdził, że nie będzie dłużej na niego naciskał i po prostu skończy tę rozmowę, dopóki Moore sam do tego nie wrócić i z własnej woli mu nie powie. Nic na siłę. Przecież nie mógł zmusić go do wyznania wszystkiego, wolał dać mu trochę spokoju i przestrzeni na przemyślenie wszystkiego. Moore często najpierw musiał ułożyć sobie wszystko w głowie, zanim odważył się mówić o tym na głos.

– Riley zapytała o zaręczyny – powiedział cicho Will, podejmując znów temat po kilku minutach walki z myślami.

– Co? – zapytał, nie do końca rozumiejąc o co chodziło. Nie słyszał do tej pory nic o tym, że ktoś od Blacka planował wesele, więc skąd nagle taki temat? – Czyje?

– Nasze.

– Jak to nasze? – dopytał jeszcze bardziej zszokowany niż wcześniej. Czuł się zagubiony, jakby coś ważnego go ominęło. Nie pamiętał, aby kiedykolwiek zapadał w śpiączkę albo po prostu spał tak długo, żeby być aż tak w tyle z informacjami.

– Nie wiem. – Wzruszył ramionami. Starał się skupić na drodze i nie zerkać w stronę siedzenia pasażera. – Podobno chodzi o jakiś kolejny zakład.

– Więc czemu się tym przejmujesz?

Znów nastała chwila milczenia, a on już żałował, że powiedział o tym policjantowi. Mógł ugryźć się w język, gdy nie było jeszcze za późno. Do diabła, mógł poczekać z tym do powrotu, lepiej to wszystko przemyśleć i dopiero później na spokojnie o tym porozmawiać.

– Will? – kontynuował Vasillas. Skoro już zaczęli ten temat, on bardzo chciał się dowiedzieć czegoś więcej. Naprawdę nie rozumiał, o co dokładnie chodziło, więc dobrze by było być chociaż trochę w temacie. Dodatkowo musiał wydobyć prawdę ze swojego chłopaka, poznać jego punkt widzenia i powody nietypowego zachowania. – Jeśli chcesz i czujesz się gotowy... Oświadczyny nie oznaczają od razu ślubu.

– Nie myślałem o tym jeszcze – powiedział, choć to nie do końca była prawda. – Możemy porozmawiać o tym w domu?

– Jasne. Nie przejmuj się tym.

Jechali w ciemności, a światła samochodu rozświetlały jedynie nieduży fragment drogi przed nimi. Po obu stronach byli otoczeni przez las, który o tej porze roku wyglądał jak wyjęty z horroru. Nie pomagał wcale fakt, że było ciemno. Sterczące ponad ziemią pnie i nagie gałęzie, pozbawione jakichkolwiek liści, wydawały się być czarne. Kontrastował z nimi leżący na poboczu śnieg, który, co prawda, był w niewielkich ilościach i nie przysłaniał jezdni, ale wciąż istniało przecież ryzyko poślizgu.

Ciszę między nimi zakłócały jedynie piosenki z radia.

Zobaczyli oślepiające, długie światła, jadącego z naprzeciwka pojazdu. W takich warunkach nie widzieli zbyt wiele, ale jedno było pewne – jakiś wariat pędził właśnie prosto na czołówkę z nimi. Moore wykonał gwałtowny skręt w prawo, ale nie uniknęli zderzenia. Tamten samochód otarł się o ten, w którym byli oni, a potem pojechał dalej, zostawiając ich samych, bez jakiejkolwiek pomocy, gdy zderzyli się z jednym z drzewem.

– Will... – wychrypiał Charles. Nie widział zbyt wiele ze względu na niewielką ilość światła, a także odrobinę rozmazany obraz przed oczami. Udało mu się jednak dostrzec jego partnera, ale ten widok nie był przyjemny. Głowa Moore'a leżała oparta na poduszce powietrznej. Widział odłamki szkła i krew młodszego chłopaka. Przerażało go to, ale zarazem nie był w stanie myśleć całkowicie trzeźwo. Wszystko docierało do niego z opóźnieniem i zdawało się być całkowicie nierealne.

Spróbował wyciągnąć rękę w stronę Willa, aby dotknąć do jego ramienia. Chciał sprawdzić, czy chłopak był przytomny, ale ból, jaki odczuł przy próbie ruchu okazał się zbyt silny. Jego jęk został zagłuszony przez dźwięk wydawany przez rozwalony samochód. On sam po chwili stracił kontakt z rzeczywistością, również opadając na poduszkę powietrzną.

·:*¨༺ 🦋 ༻¨*:·

Pobudka z tego koszmaru nie należała do łatwych. Nieczęsto zdarzało mu się pamiętać swoje sny po przebudzeniu, ale zwykle, gdy jednak ich nie zapominał, nie były one wcale takie złe. Najbardziej chyba w jego umyśle pozostawały takie, które można było nazwać erotycznymi albo obrazujące jakieś inne przyjemne wizje spędzania czasu z Willem. Koszmary akurat były znamienne dla jego chłopaka, któremu wciąż zdarzało się wybudzać z ich powodu w środku nocy. On często uspokajał go po takich okropnych wyobrażeniach. Teraz jednak również jego one dopadły.

Odczuwał jakiś niezidentyfikowany na razie ból, ale jakoś się tym nie przejmował. Jego partner często wykorzystywał go w nocy jako poduszkę albo miśka do przytulania, więc podejrzewał, że teraz też tak było. Prawdodpobnie jakaś część jego ciała miała zbyt mały dopływ krwi i trochę zdrętwiała, więc nie było powodu do zmartwień.

Próba otworzenia zaspanych oczu, skończyła się bardzo szybko. Do ponownego zamknięcia powiek zmusiło go jasne, dla niego wręcz oślepiające w tym momencie światło. Zaczynał odrobinę panikować z tego powodu. Dlaczego, do diabła, w pokoju świeciło się światło? Czy Willowi coś się stało, że musiał je zapalić? Jeszcze lepsze pytanie – jakiego powodu było ono nagle zimne?

Im bardziej rozbudzony był, tym bardziej czuł odrętwienie lewej ręki. To mógł zwalić na swojego chłopaka, ale wciąż nie dostał wyjaśnienia w sprawie światła.

Udało mu się poruszyć prawą ręką, więc użył ją do osłonięcia choć trochę oczu. Musiał zobaczyć, co działo się wokół niego i był zdeterminowany to zrobić. Dał radę uchylić powieki bez konieczności natychmiastowego ich zamknięcia po raz kolejny. Wtedy do niego dotarło.

TO NIE BYŁ KOSZMAR.

Panika zaczęła wdzierać się boleśnie do jego umysłu. W uszach słyszał jedynie szum, przez co nie wiedział nawet, czy to działo się naprawdę, czy była to tylko kontynuacja koszmaru. Wszystko zdawało mu się być takie nierzeczywiste, rozmazane, za bardzo naświetlone.

Znajdował się właśnie w pomieszczeniu, które bez wątpienia było salą szpitalną. Leżał na łóżku, a pośród tych przeklętych czterech ścian nie było nikogo, oprócz niego. Tak mu się przynajmniej wydawało, ale nie rozglądał się zbyt dokładnie, żeby móc to potwierdzić. Nie myślał teraz racjonalnie i z każdą kolejną chwilą panikował coraz bardziej.

Światło sączyło się z lampki nocnej, postawionej na małej szafeczce obok łóżka. Teraz już nie wydawało mu się ono aż tak bardzo oślepiające, więc mógł odsunąć dłoń od twarzy, żeby zobaczyć więcej.

Był coraz bardziej rozbudzony i świadomy wszystkiego. Zaczął słyszeć regularne pikanie. Źródło tego zlokalizował zaraz obok łóżka. Aparatura. Kable, którymi był podłączony do różnego typu urządzeń. Kroplówka. Monitor kardiologiczny rejestrował impulsy elektryczne z jego serca i wyświetlał je na wykresie. Aktualnie miał przyspieszony puls, ale to nie było dziwne.

Chciał w tym momencie jedynie podnieść się, wybiec stąd, aby znaleźć kogokolwiek. Potrzebował informacji na temat całego zdarzenia. On musiał wiedzieć, co się stało i gdzie teraz był jego chłopak.

Próbując się podnieść do siadu, spostrzegł, że jego lewy nadgarstek znajdował się w ortezie. Do tego odczuwał ból głowy i męczyły go zawroty. Bardzo chciał usiąść, ale uniósł się tylko trochę i od razu opadł z powrotem na poduszkę. Wszystko wokół niego właściwie zostało wprawione w ruch i wirowało w tańcu, choć on sam leżał, starając się uspokoić.

Zamknął oczy, próbując odszukać w pamięci cokolwiek, co pomogłoby mu ustalić przebieg wydarzeń po wypadku. Prawą dłonią rozmasowywał skronie, bo miał wrażenie, że głowa mu zaraz eksploduje od nadmiaru myśli. Doszedł jednak do faktu, że rozmyślanie mu nic nie da. Pamiętał tylko krótki moment, gdy jeszcze znajdował się w rozwalonym samochodzie, a potem była jedynie pustka. Musiał być przez ten czas nieprzytomny.

No właśnie – jak długo pozostawał całkowicie nieświadomy? Ile czasu minęło już od wypadku? Co z Willem? Czy on również był nieprzytomny? A może było z nim lepiej i siedział gdzieś na korytarzu, zamartwiając się?

Bardzo pragnął go znaleźć albo chociaż porozmawiać z jakąś pielęgniarką czy lekarzem, żeby dowiedzieć się prawdy.

Kiedy usłyszał dźwięk otwieranych drzwi, spojrzał w tamtym kierunku. Miał ogromną nadzieję, że zobaczy tam swojego kochanego uparciucha – całego i zdrowego. Prawda była jednak bolesna, bo to z pewnością nie był on. Nadchodząca do niego postać początkowo wydawała się być jedynie zjawą. Przez chwilę nawet miał wrażenie, że ta osoba czy cokolwiek to było, potrafiła się teleportować, gdyż nagle pojawiła się obok jego łóżka. Uznał to jednak za błąd jego własnej, obolałej głowy.

– Jak się Pan czuje? – usłyszał jakby z oddali, choć głos tak naprawdę dochodził z ust tej osoby.

Patrzył na tę postać osłupiały, gdy ona wyciągnęła jakąś niewielką latarkę i poświęciła mu nią prosto w oczy. Przez chwilę przestał widzieć cokolwiek, jedynie oślepiające światło, nawet po tym jak latarka została wyłączona.

Gdy już została mu przywrócona umiejętność widzenia, zauważył, że tą osobą była kobieta o ciemnych, upiętych w kok włosach i ubrana w biały kitel lekarski. Na nosie miała obsadzone okulary i obserwowała go zza szkieł. W dłoniach trzymała podkładkę, a na niej jakieś kartki. Zapisała coś szybko, a potem znów spojrzała na niego.

– Słyszy mnie Pan? – dopytała.

– Tak. – Nawet mówienie było utrudnione, a przynajmniej dla niego. Odchrząknął i przełknął ślinę, próbując zwilżyć choć trochę swoje wysuszone gardło, żeby jego głos nie brzmiał już tak obco.

– Czy ból jest do zniesienia?

– Tak. – Znów odchrząknął, ale wciąż czuł drapanie w gardle.

– W porządku. – Zamilkła na moment, żeby zaraz podjąć znów: – Może Pan czuć się oszołomiony. Musieliśmy Panu podać środku uspokajające i nasenne, bo wybudzał się Pan co jakiś czas, krzyczał coś i tracił znów przytomność. Teraz...

– Gdzie jest William Moore? – Nie obchodził go jego własny stan zdrowia, bo był ktoś ważniejszy dla niego.

– Powinien Pan raczej martwić się o siebie – doradziła mu całkiem poważnie.

Miał problem w ustaleniu, czy była niemiła, czy po prostu szczera i nie zamierzała owijać w bawełnę. Tak właściwie niewiele go to interesowało, ale jednak jej humorki mogłyby zaważyć na tym, czy otrzyma odpowiedzi na swoje pytania.

– Co z nim? – drążył. Nie zamierzał się tak łatwo poddać. Prędzej wyjdzie stąd i o własnych siłach znajdzie swojego chłopaka, niż przestanie pytać o niego.

Podążył za wzrokiem kobiety, który zatrzymał się na pustym łóżku, znajdującym się obok. Dopiero teraz zauważył, że było tu inne miejsce dla pacjenta do leżenia niż to jego.

Wewnętrzna panika pojawiła się natychmiast, przez co jego puls znów wzrósł i urządzenie badające go, zaczęło piszczeć nieco inaczej niż do tej pory.

– Jest Pan kimś z rodziny? – zapytała, przekręcając kartki i szukając tam czegoś. Nadal zdawała się być aż za bardzo spokojna i obojętna na to wszystko.

– Nie – oznajmił cicho. Żałował, że jego odpowiedź była przecząca, bo z tego powodu mogła odmówić mu udzielenia informacji na ten temat. – To mój chłopak.

Jest dla mnie wszystkim...

– Tak, już pamiętam. – Znalazła to, czego szukała i ułożyła kartki tak, jak były wcześniej. – Pani Loss wspominała.

– Co z nim?

Domyślał się, ale musiał dostać potwierdzenie, choć wiedział, że nawet ono go nie przekona. Podejrzewał już najgorsze, wszystkie najczarniejsze scenariusze kotłowały mu się w czaszce, pogłębiając ból głowy. Starał się to od siebie odganiać, ale w tym momencie tak przeklęcie się bał, że zaraz usłyszy coś strasznego.

– Nie jest najlepiej – przyznała, oddając mu nadzieję, którą chwilę temu odebrała mu w bolesny sposób. – Jego stan nie jest aktualnie najlepszy. Doznał obrażeń głowy, ranę trzeba było zszywać. Do tego złamanie, stłuczenie.

– Gdzie on jest? – Patrzył jej prosto w oczy, jakby była jego wybawieniem. Ona teraz jako jedyna mogła mu cokolwiek powiedzieć, a on potrzebował informacji o Willu bardziej niż powietrza. Gdyby odmówiła mówienia o tym, był gotów spróbować po raz kolejny się podnieść, żeby stąd wyjść.

Obdarzyła go sceptycznym spojrzeniem. Zastanawiała się, czy powinna go o tym informować. Podejrzewała, że on był zdesperowany, widziała determinację płonącą w jego oczach. Obawiała się jednak, że mógłby spróbować znaleźć swojego chłopaka, gdy już będzie wiedział, gdzie Moore się znajdował. Nie zamierzała dopuścić do tego, żeby wstał, ale mogłaby sobie z nim nie poradzić sama.

– W oddzielnej sali – oznajmiła niechętnie. Obserwowała uważnie jego reakcję. Uniósł brwi i otworzył szerzej oczy, jakby usłyszał o czymś wspaniałym. Oczekiwał dokładniejszych informacji. – Jest pod stałą obserwacją.

Było jeszcze coś, o czym chciała mu powiedzieć albo raczej o czym powinien wiedzieć. Nie było miło przekazywać nikomu bliskiemu złych wiadomości, nawet po latach pracy w szpitalu. Nigdy nie chciałaby znaleźć się po drugiej stronie, być osobą, której ktoś mówił o wypadku albo śmierci bliskiej osoby.

Zawsze musiała jednak przezwyciężać swoją niechęć i mówić prawdę.

– Stracił sporo krwi... – Widziała, jak wpatrywał się w nią przestraszony, dlatego przerwała na moment. Nie chciała go stresować, ale zamierzała być całkiem szczera. Zasługiwał na prawdę w sprawie swojego partnera. – Doszło u niego do zatrzymania akcji serca.

Po tej informacji, Vasillas zdawał się być nie tylko wstrząśnięty, ale również załamany. Zamknął powieki, walcząc z łzami, które cisnęły mu się do oczu. Prawą ręką zakrył sobie górną część twarzy. Mimo wszystko z jego ust dało się usłyszeć wiązankę przekleństw. Starał się nie panikować, ale targały nim tak silne emocje, że aż znów zaczęło mu się kręcić w głowie. W duchu modlił się, żeby w końcu móc wybudzić się z tego koszmaru i przytulić do Willa.

– Ratownikom szybko udało się przywrócić bicie jego serca – dodała, żeby choć trochę go pocieszyć. – Nie zdążyło dojść do niedotlenienia żadnego organu. Od tamtej pory nic niepokojącego się nie zdarzyło.

Tylko to dawało mu nadzieję, że będzie dobrze. Skoro krążenie u Moore'a zatrzymało się tylko na krótką chwilę, a teraz jego serce biło jak należy, była szansa, że chłopak z tego wyjdzie.

– Muszę go zobaczyć – oznajmił nagle z naciskiem. Nie zamierzał pytać o pozwolenie, bo chęć zobaczenia swojego ukochanego chociaż na moment, była silniejsza niż wszystko inne.

– Nie ma mowy – zaprotestowała, patrząc na niego znad okularów.

On jednak nie wyglądał na ani trochę przekonanego. Z wielką chęcią chciał zobaczyć tego, który był sensem jego życia. Oczywiście pragnął ujrzeć go natychmiast. Nie obchodziło go, jak to zrobi. Mógłby nawet iść tam na czworaka albo się czołgać. Wszystko mu było jedno, bo najważniejszy był jego chłopak.

Lekarka nie była zadowolona z powodu jego determinacji i zawziętości w tej sprawie. Nawet, gdyby wcześniej nie dostała żadnej informacji o tym, że ci dwaj byli w związku, teraz by na pewno uwierzyła mu na słowo. Gdyby tamten nie był mu bliski, zainteresowałby się chociaż trochę swoim własnym stanem, zamiast chcieć iść do niego.

Szaleńcza miłość – pomyślała, kręcąc przy tym nieznacznie głową. Nie wiedziała tylko, że oni sami kiedyś uznawali to uczucie, które między nimi zakwitło, za czyste szaleństwo.

– Ma Pan wstrząs mózgu i skręcony nadgarstek – próbowała przemówić mu do rozsądku. Z tego co wiedziała, był z policji, więc liczyła na to, że posiadał choć trochę racjonalnego myślenia. – Do tego liczne zadrapiania i siniaki. Jest Pan pod wpływem silnych leków. Na razie lepiej, żeby Pan leżał.

– Jak dużo czasu minęło od wypadku? – zapytał, jakby wcale nie zwracał uwagi na jej słowa. Pewnie gdyby w tym momencie powiedziała mu, że zwariował do reszty, on by jedynie przytaknął. Jeśli chodziło o pewnego chłopaka, mógł być nawet szaleńcem.

– Prawie doba – powiedziała po spojrzeniu na zegarek, który wisiał na ścianie zaraz nad nim.

– Ja naprawdę muszę do niego pójść –Spojrzał na nią błagalnie. Gdyby tylko nie obawiał się wykonywać ruchów lewą ręką, na pewno złożyłby dłonie w błagalnym geście.

W swojej pracy już zdarzało jej się mieć do czynienia z dziećmi i w tej chwili nie wiedziała, czy nie lepiej byłoby mieć za pacjenta kilkuletnią osobę. Dzieci do pewnego momentu niewiele rozumieją, są trudne w obyciu i nie słuchają się. On swoje dzieciństwo już dawno miał za sobą, ale ona miała co do tego pewne wątpliwości.

– Nie pomoże mu Pan – powiedziała, trzymając się za nasadę nosa. Za co była karana takim pacjentem? Lepiej było, gdy on po prostu spał. – Przykry widok może tylko pogorszyć sprawę. Zapewniam, że Pan Moore jest w dobrych rękach.

– Jego siostra jest tutaj?

Westchnęła. Nie miała już żadnych wątpliwości, że on nie podda się tak łatwo. Mogła mieć tylko nadzieję, że zostanie obdarzona cierpliwością i jakoś dotrwa do końca zmiany.

– Tak.

– Siedzi przy nim?

– Na razie nikt oprócz personelu medycznego nie może tam wejść. Za jakiś czas być może będę mogła was wpuścić na chwilę. – Zamilkła na moment, obserwując reakcję swojego pacjenta. Nie wyobrażała sobie nawet, co musiał teraz czuć. Nie zmieniało to jednak faktu, że był strasznie uparty i miał chyba za dużo energii jak na kogoś w jego stanie. – Pójdę zawiadomić Panią Loss, że Pan się obudził.

Dlaczego to musiało spotkać akurat ich? Dlaczego akurat w tym momencie? Mieli plany, żeby razem spędzić święta, nie przejmując się niczym. Wszystko miało być tak idealnie. To miał być pierwszy raz, gdy Larissa i Will planowali spędzić ten dzień w prawdziwym rodzinnym gronie, poczuć atmosferę świąteczną w domu rodzinnym Vasillasów. Wszystko było już przygotowane do wyjazdu, a dziś zamierzali po prostu wsiąść w samochód, zapominając na chwilę o problemach i ciesząc się wspólnymi świętami. Dodatkowo kilka godzin wcześniej miało miejsce spotkanie zaplanowane przez Nathaniela – o ile oczywiście go nie odwołał.

Wszystkie ich plany zostały zniszczone z hukiem i to w najbardziej okropny z możliwych sposobów. Teraz Will leżał całkiem sam gdzieś w jakiejś innej sali. Był tak blisko, a zarazem tak okrutnie daleko od niego. Najgorszy jednak wciąż był jego stan, on tak naprawdę mógł umrzeć w każdej chwili, coś mogło się wydarzyć, jego stan mógł się pogorszyć. Charlesowi nie pozwolono nawet na chwilę go zobaczyć, upewnić się, że jego ukochany chociaż jedną nogą wciąż był na tym świecie. Sam też nie czuł się najlepiej, więc obawiał się kolejnej próby podniesienia się.

Może ten wypadek był swego rodzaju znakiem? To dziwny wniosek, ale nie miał aktualnie nic innego do robienia niż myślenie o tym wszystkim. Może tak naprawdę Riley miała rację, wspominając o zaręczynach? Dopiero teraz boleśnie mu uświadomiono, że może oni tak naprawdę nie mieli aż tak wiele czasu na tym świecie, jak im się wydawało. Być może im nie było przeznaczone długie i szczęśliwe życie. Wielokrotnie wyobrażał sobie wspólną przyszłość z Willem, ale teraz zaczął patrzeć na to nieco inaczej. Przecież coś mogło ich rozdzielić i teraz bardziej niż kiedykolwiek do tej pory przypomniano mu o tym.

Gdyby tylko wcześniej coś przeczuwał, już dawno poprosiłby go o rękę, a nawet bardzo prawdopodobne byłoby, że udałoby im się wziąć ślub... Wiedział, że nie mógł zmienić przeszłości, zapobiec wypadkowi, ale może gdyby tylko wszystko inaczej się ułożyło... Jeśli dostałby możliwość cofnięcia się w czasie, nie pozwoliłby mu prowadzić, zająłby jego miejsce, w ogóle wybrałby inną drogę albo zostaliby na noc u Blacka. Wszystko byłoby lepsze niż to, co mieli teraz.

Najstraszniejsza była jednak myśl, że Will mógł się nie wybudzić albo jego stan się pogorszy. On by sobie przecież nie wybaczył, że pozwolił mu wtedy prowadzić. Wciąż prześladowałaby go też myśl, że mógł się z nim chociaż zaręczyć wcześniej i największym błędem jego życia było niezrobienie tego. Dodatkowo ich ostatnia rozmowa przed wypadkiem nie była zbyt przyjemna. Nie wspominając już o tym, że jeśli coś się stanie, nie będzie go przy nim. Świadomość, że Moore mógł umrzeć w samotności, bez nikogo bliskiego obok siebie, bolała okropnie.

Doszedł do wniosku, że gdyby tylko oświadczył się mu wcześniej, mogłoby teraz ich tu nie być. Może wyjechaliby stąd, żeby to uczcić?

Usłyszał ciche skrzypnięcie drzwi i towarzyszące mu szlochanie, co zmusiło go do spojrzenia w tamtą stronę. Od razu domyślił się, że mogła to być Larissa i w tej kwestii się nie pomylił.

Młodsza siostra jego chłopaka weszła do środka i podeszła do łóżka, na którym leżał glina. Twarz miała okropnie bladą, pozbawioną jakiegokolwiek makijażu. Oczy opuchnięte od płaczu. W jednej dłoni trzymała chusteczkę i ocierała nią łzy, które wciąż wylewały się jej z oczu. W drugiej ręce miała torebkę. Była kompletnie roztrzęsiona. Usiadła na stołku obok niego, ale nie chciała patrzeć mu w twarz. Zwiesiła głowę i pustym wzrokiem wpatrywała się w podłogę. Pod jej oczami malowały się ciemne wory. Możliwe, że odkąd dowiedziała się o wypadku, była tutaj i pewnie nie spała nawet przez chwilę.

– Charles... – powiedziała zachrypniętym głosem. Brzmiała na całkowicie załamaną. Tylko to jedno słowo było w stanie w tym momencie przejść jej przez gardło. Po tym rozpłakała się jeszcze bardziej, starając się schować twarz w dłoniach.

– Larissa – odezwał się łagodnie. Wyciągnął prawą rękę w jej stronę i delikatnie ułożył dłoń na kolanie dziewczyny. Gdyby nie fakt, że był po wypadku i trudno mu było usiąść, przytuliłby ją. – Będzie dobrze. Will jest silny i wyjdzie z tego, a potem... wezmę z nim ślub i wszystko będzie idealnie. Will nie może umrzeć. On... nie zostawi nas.

– Nie chrzań! – podniosła głos. Odkryła oczy i patrzyła na niego z bólem wymalowanym na twarzy. To był jeden z nielicznych momentów, gdy nie potrafiła pomyśleć pozytywnie.

Nie miał jej za złe tego wybuchu złości. Sam też cierpiał, ale musiał kurczowo trzymać się myśli, że będzie dobrze. Tylko to było w stanie sprawić, że nie zwariuje z nerwów i bólu.

– Nie widziałeś tego, co ja! – kontynuowała. Nie przypominała dawnej siebie, gdy siedziała skulona i tak bardzo załamana. – On... – Przełknęła głośno ślinę i znów zamknęła oczy. Spod powiek pociekły jej gorzkie łzy. – Jego serce na chwilę stanęło... Mógł umrzeć! Gdy go zobaczyłam...

– Nie musisz o tym mówić – powiedział bardzo spokojnie. Nie chciał, żeby sama sobie sprawiała ból tymi wspomnieniami.

– Lekarze mówią, że w każdej chwili jego stan może się pogorszyć i... – wyłkała.

– Musimy być dobrej myśli.

Sam też miał ochotę oddać się w objęcia żalu i cierpienia, pozwolić sobie na płacz, który choć trochę pomógłby mu zmyć negatywne uczucia. Cierpiał nie mniej niż ona. Był wtedy z Willem i okropnie żałował, że nie siadł za kierownicę zamiast niego. Obwiniał siebie o to wszystko. Wiedział jednak, że w tej chwili wpadanie w histerię nic mu nie da. Wystarczyło to, że Larissa była w nie najlepszym stanie psychicznym, a jej brat pozostawał nieprzytomny. Więcej osób z poważnymi problemami, którymi jak najszybciej zależało się zająć, nie było trzeba. Pozostało mu na razie udawać silnego i pozytywnie myślącego, choć w głębi duszy wyklinał cały wszechświat, wszystkie zrządzenia losu, które doprowadziły do tego wypadku.

Mógł też życzyć wszystkiego najgorszego osobie, która była bezpośrednio winna temu zdarzeniu, ale tak naprawdę nie miał pewności, czy naprawdę był wtedy ktoś jeszcze. Istniała również możliwość, że to po prostu Will stracił panowanie nad kierownicą. Musiał najpierw dowiedzieć się wszystkiego.

– Black wie? – zapytał. Jeśli ktoś w tej chwili mógł im pomóc, to był to właśnie ten mały gnojek. Niestety.

– Tak – odparła nieco zaskoczona, że pytał akurat o Nathaniela. Starała się otrzeć łzy, ale one wciąż napływały. Chusteczka już była mokra i zwinięta w kulkę, więc pomagała sobie rękawami swetra.

Vasillas po raz pierwszy widział ją w takim stanie. Nigdy wcześniej nie wylała przy nim ani jednej łzy, zawsze powstrzymywała się od płaczu. Trochę nie mógł uwierzyć, że to wciąż była ona – ta prawie zawsze uśmiechnięta i radosna dziewczyna.

– To on do mnie zadzwonił. Przyjechał jeszcze wcześniej, niż ja – kontynuowała, starając się zapanować nad szlochem. – Harper i jej siostra starały się mnie uspokoić. Nathaniel około południa pojechał razem z nimi, a na ich miejsce przyszedł jakiś facet. – Zaczęła w pośpiechu przeszukiwać swoją torebkę, aż znalazła telefon i drżącymi palcami wystukała coś na klawiaturze, potem położyła urządzenie na swoich udach, a torebkę odstawiła na podłogę.

– Larissa, powinnaś odpocząć – stwierdził, obserwując ją uważnie. Obawiał się, że dziewczyna mogła swoim zachowaniem doprowadzić do omdlenia.

– Nie chcę.

Tak naprawdę ją rozumiał. On sam też wolałby siedzieć cały czas w pobliżu Willa, wiedzieć o wszystkim od razu, nie zamierzając nawet na chwilę opuścić jego boku. Problemem w jego przypadku było teraz jedynie to, że sam był kontuzjowany i aktualnie nie miał siły wstać. Larissa za to była całkowicie sprawna fizycznie, ale jej psychika chyba się sypała. Fakt, nie był przy tym, jak Moore umierał, nie widział jak źle z nim było, ale na samą myśl o tym, chciało mu się krzyczeć ze złości. Nie dziwił się, że ona była aż tak rozchwiana emocjonalnie i niechętna do opuszczenia szpitala.

Musiał przyznać, że razem z Willem dali jej w tym roku na urodziny najgorszy możliwy prezent. Nie planowali tego, wszystko miało być zupełnie inaczej, o wiele lepiej. To wcale nie była ich wina, a jednak z jakiegoś powodu czuł się odrobinę winny. Szczególnie, gdy widział ją w takim stanie w jej urodziny.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top