~53: Przeszłość, która nas dosięgnie~
Rozdział sprawdziłam i poprawiłam tylko raz, więc może być więcej błędów niż zwykle. Wszystko dlatego, że wzięłam się za oglądanie Arcane, a niedosyt zaspokajam fanficami... Także nie obrażę się za wskazywanie mi ewentualnych błędów, żebym mogła je szybko poprawić i oszczędzić sobie trochę wstydu! A rozdział ma ponad 8k słów tak BTW...
·:*¨༺ ✮ ༻¨*:·
Zegarek wskazywał na to, że do godziny 7 rano zostało jeszcze kilkanaście minut. Za jakie grzechy obudził się tak wcześnie? Dlaczego nawet leki nie były w stanie pomóc mu zasnąć tej nocy? Bardzo długo sen nie przychodził do niego, starał się go omijać, nie dając możliwości zaśnięcia. Dziwiło go, że nie obudził Charlesa przez swoje wiercenie się na łóżku. Widocznie jego chłopak chyba naprawdę był w stanie zasnąć w każdym miejscu i na dodatek miał kamienny sen. Może to nawet lepiej. Dzięki temu nie musiał się martwić bezsennością Willa ani nie słyszał za każdym razem, gdy chłopak wybudzał się ze swoich koszmarów. Na szczęście przez wpływ leków nassenych były one w ostatnim czasie o wiele rzadsze. Również jego mózg zdawał lepiej sobie radzić z traumami niż kilka miesięcy wcześniej.
Teraz też Vasillas spał sobie w najlepsze, podczas gdy jego partner tonął we własnych myślach, wpatrując się w biały sufit. Nie czuł zmęczenia, mimo że w sumie był w stanie spać przez jakieś 5 godzin. Przynajmniej na razie odczuwał niewielką dawkę pobudzenia, co było dziwne, bo zwykle jego organizm potrzebował znacznie więcej snu.
Przysunął się do Charlesa, aby przytulić się do niego od tyłu. Zazwyczaj bliskość z nim pomagała mu się uspokoić i zasnąć, a teraz by mu się to przydało. Zamknął oczy, próbując przestać się zastanawiać, jak będzie wyglądał dzisiejszy dzień i martwić tym, jak powinien się zachowywać. Miał nadzieję, że uda mu się zasnąć chociaż na trochę, nawet pół godziny więcej byłoby w stanie pomóc mu w przeżyciu tego dnia bez przysypiania.
Po raz kolejny zrobiono sobie z niego żarty. Jakieś siły wyższe po prostu się na niego uwzięły, nie chcąc pozwolić mu na zaśnięcie. To było przeklęcie irytujące.
Minuty płynęły powoli, ale sen wciąż nie przychodził. Nawet przytulanie się do Charlesa niewiele mu pomogło. Mógł sobie tylko leżeć bezczynnie i zadręczać się myślami. Cudownie...
Niedługo miała wybić już 8, a jemu kończyła się cierpliwość. Nie był w stanie już dłużej leżeć i czekać aż sen łaskawie go nawiedzi, dlatego postanowił wstać. Przez chwilę prowadził ożywiony monolog wewnętrzny w kwestii tego, czy powinien to robić. Pojawiły się obawy związane z tym, że obudzi Charlesa i da mu powody do zmartwień. Na szczęście ten glina uparcie spał dalej, a jemu bez większego problemu udało się opuścić łóżko. Postanowił wyjść z pokoju i udać się do kuchni, żeby się czegoś napić, ale wtedy zaczął się zastanawiać, czy przez to nie obudzi przypadkiem rodziców Charlesa. Nie wiedział, gdzie dokładnie znajdował się ich pokoju, ale podejrzewał, że oni jeszcze śpią, więc jego spacer po domu może im ten sen przerwać.
Kilka minut rozważania, jaką decyzję należy podjąć, żeby ostatecznie i tak zejść na parter, bo pragnienie wygrało z obawami. Przedtem jednak założył na siebie bluzę, żeby nie paradować jedynie w krótkich spodenkach, koszulce i kapciach. Wolał pozostawić w ukryciu swoje blizny.
Starał się stawiać kroki tak cicho, jak tylko potrafił, jednak schody nie chciały z nim współpracować. Pozostało mu modlić się, żeby nikt tego nie usłyszał.
Jakimś cudem wszystko poszło dobrze, a jemu udało się osiągnąć cel ostateczny – dotarł do kuchni. Tutaj jednak pojawił się znacznie inny problem, którego wcześniej nie wziął pod uwagę. Był zbyt pewny tego, że wszyscy jeszcze spali i nie sądził, iż w kuchni spotka Charlotte!
Zatrzymał się zaraz za progiem, obserwując ze zdziwieniem, jak kobieta nalewa wrzątek z czajnika do dzbanka z torebkami herbaty.
– Dzień dobry – powiedział.
– Dobry – przywitała się, zerkając na niego. – Jak ci się spało?
– Bywało lepiej. – Unikał jednoznacznej odpowiedzi, bo nie zamierzał narzekać. Przecież to nie była niczyja wina, że jemu niełatwo było spać w innym miejscu niż zwykle.
Nalała sobie herbaty do szklanki i zaczęła mieszać napój łyżeczką. Odwróciła się do niego, zaszczycając go uprzejmym uśmiechem.
– Charles wspominał o twoich problemach ze snem – oznajmiła.
Glina sporą ilością faktów na temat swojego chłopaka podzielił się ze swoją matką. Oszczędził jej wiadomości o szczegółach pracy Willa, a także jego przeszłości. Miał dobry kontakt ze swoją rodzicielką i dodatkowo lubił opowiadać o swoim ukochanym, wychwalać go, więc często zdradzał jej jakieś informacje o nim. Moore nie miał z tym problemu, dopóki nie było to coś bardziej intymnego.
– Chcesz już zjeść śniadanie? – zapytała.
– Nie. – Wyrazem jego niezręczności było pocieranie lewego ramienia. Niestety nie założył jeszcze ani jednego pierścionka, którym mógłby się teraz bawić z nerwów. – Przyszedłem się tylko czegoś napić.
– Czuj się jak u siebie. Tutaj masz sok i herbatę.
Z jednej z szafek wyjęła dla niego szklankę, a potem usiadła na stołku, który znajdował się przy wyspie kuchennej i stamtąd go obserwowała, popijając herbatę.
Nie była to dla niego zbyt komfortowa sytuacja, gdy śledził go czyjś wzrok, ale starał się ukryć swój stres związany z tym. Nalał sobie trochę soku z kartonu i postukując paznokciami o szklankę, pił powoli, stojąc przodem do kobiety.
– Charlie nadal śpi? – zapytała. Widać było po niej, że nie do końca, wiedziała jak się zachowywać i w jaki sposób z nim rozmawiać, ale nie chciała, aby była między nimi niezręczna cisza.
– Spał, gdy wychodziłem.
Kiwnęła głową.
– Wiem, że miałeś złe relacje z rodzicami i Charles prosił, aby nie poruszać tego tematu... – Patrzył na nią szeroko otwartymi oczami, zastanawiając się do czego zmierzała. – Ale chcę się upewnić. Znasz może Adeline Loss? Jesteście spokrewnieni?
Na moment odebrało mu mowę. Odstawił szklankę na blat i kontynuował wpatrywanie się w Charlotte. Skąd ona znała jego matkę? Dlaczego pytała o nią?
Do jego umysłu i serca zaczynał się wkradać strach. Reagował w ten sposób tak naprawdę na każde wspomnienie o kobiecie, która go urodziła. Ona była jego koszmarem, od którego za wszelką cenę chciał się uwolnić. Problem w tym, że jej cień nie odstępował go na krok.
Zamknął oczy. Wdech. Wydech. I znów. Żeby tylko nie wpadać w panikę, bo to nie było mu teraz potrzebne.
– W porządku? – usłyszał głos pani Vasillas. Martwiła się o niego.
– Co się stało?
Nie miał pewności, czy tylko mu się wydawało, czy może naprawdę Charles jakimś cudem pojawił się tutaj, ale słyszał go. Gdy policjant znalazł się przy nim i go objął, nie miał już żadnych wątpliwości.
– Spokojnie – mówił. – Jestem z tobą.
Obecność Charlesa była bardziej niż pomocna. Dzięki niemu Will dość szybko poradził sobie ze strachem i był w stanie się uspokoić. Przytulił się do bruneta, a głowę oparł o jego ramię. Na szczęście obyło się bez żadnego ataku paniki, jedynie się zestresował i trochę przestraszył, nic więcej.
– Przepraszam – odezwała się zmartwiona Charlotte. – Nie wiedziałam, że stanie się coś takiego.
– Już jest dobrze – zapewnił ją Will. Nie chciał, aby się o niego niepokoili. – Tak, Adeline mnie urodziła.
Nie był w stanie mówić o niej jako o swojej matce, bo ona naprawdę nie zasługiwała na ten tytuł.
Charles zdziwił się, gdy usłyszał to imię. Po raz pierwszy i ostatni Will wymienił je, gdy opowiadał mu o swojej przeszłości, rodzinie i życiu sprzed ucieczki z domu. Miał nadzieję, że już więcej nie usłyszy o kobiecie, która skrzywdziła jego chłopaka, a jednak jego własna matka coś wiedziała na jej temat.
– Znałam ją – powiedziała cicho, jakby się tego wstydziła. Trochę obawiała się, że chłopak po raz kolejny spanikuje, więc wolała mu nie mówić nic o jego podobieństwie do Adeline. Te znajome rysy były powodem jej wcześniejszego pytania. – Miała depresję poporodową i nie było z nią najlepiej, ale nie chciała pomocy. Nie usprawiedliwiam jej, ale widziałam, z jaką obojętnością patrzy na ten świat. Zdawała się brzydzić wszystkim dookoła.
Zastanawiała go forma przeszła – "znałam ją". Czy to znaczyło, że ta kobieta już nie żyła? Nie było mu nic wiadomo na ten temat, on nawet nie chciał o tym wiedzieć. Nawet przez chwilę nie szukał informacji o niej, nie próbował dowiedzieć się, czy wciąż żyła i gdzie mieszkała. On pogrzebał ją dawno temu.
– Jaki ten świat mały – stwierdziła, ale oni nie zrozumieli, o co chodziło. – Wy dwaj znaliście się w dzieciństwie.
Ta wiadomość była dość szokująca. Przez kilka miesięcy byli w związku i żyli w przekonaniu, że ich drogi skrzyżowały się po raz pierwszy i to zaledwie na chwilę na komisariacie po nieudanym zamachu na Blacka, a teraz oznajmiono im, że na początku swojego życia na tej ziemi już się spotkali.
– Przez jakiś czas byliście nawet przyjaciółmi – dodała, obserwując z lekkim uśmiechem ich zszokowane miny.
– Jak? – zapytał Charles. – Dlaczego tego nie pamiętam?
– Miałeś nie więcej niż 7 lat, gdy po raz pierwszy się spotkaliście.
W takim razie Will liczył sobie zaledwie 4 wiosny, gdy zobaczył swojego przyszłego chłopaka. To było naprawdę ciekawe.
– Jakieś dwa lata później oni się przeprowadzili. Obaj byliście mali, więc nie dziwię się, że nie pamiętacie o sobie, ale mogę was zapewnić, że byliście przyjaciółmi w dzieciństwie.
Wymienili się spojrzeniami. Naprawdę nie spodziewali się czegoś takiego. Przecież to wydawało się być niedorzeczne. Może naprawdę byli sobie po prostu od początku przeznaczeni i wszystkie drogi prowadziły ich do siebie? Jak inaczej wyjaśnić to, że odnaleźli się po tylu latach i spotkali ponownie, żeby w końcu zostać parą?
– Zróbcie sobie śniadanie, a ja wam przyniosę album – powiedziała Charlotte, podnosząc się z krzesełka. – Mam kilka waszych wspólnych zdjęć.
– Poważnie?! – zapytał podekscytowany Charles. Potrzebował zobaczyć te fotografie w tym momencie. – Dlaczego ich nie widziałem?
– Widziałeś. – Spojrzała na niego znad okularów z lekkim niedowierzaniem. – Opowiadałam ci, że się przyjaźniliście, ale jego rodzina wyjechała. Mówiłam ci, że nazywałeś go Willie. Pamiętasz?
– Aaa tak. – Strzelił sobie w czoło z otwartej dłoni. Jak mógł o tym zapomnieć? Nawet, jeśli przez długi czas nie widział żadnego ze strachych albumów, powinien pamiętać o tym. Przecież jako dziecko marzył, aby jego przyjaciel kiedyś wrócić. Teraz już wiedział, że to był Will. W pewnym sensie wrócił do niego.
Zostawiła ich na chwilę samych, żeby z regału, który znajdował się w salonie odszukać jeden z albumów. Przyniosła im go i położyła na blacie kuchennym. Przekartowała go, aż w końcu znalazła odpowiednie strony.
Mieli przed sobą swoje wspólne zdjęcia z dzieciństwa. Na jednym z nich siedzieli na dwóch pojedynczych chuśtawkach i wyciągali do siebie małe rączki, żeby móc się za nie złapać. Inne przedstawiało ich przytulonych do siebie na tle kwiatów. Różnica wzrostu była widoczna, ale nawet bez tego można było łatwo ustalić który z nich był który. Charles wyglądał na bardzo energiczne dziecko, które zawsze miało najgłupsze pomysły, a Will z kolei wydawał się być bardzo spokojny, może nawet trochę zawstydzony. Kolejna fotografia przedstawiała ich przy dwóch wózkach, w których znajdowało się ich młodsze rodzeństwo – Larissa i Dominic. Charles robił głupie miny, a Will jedynie stał obok i próbował zajrzeć do młodszych dzieci. Na następnym zdjęciu byli znów sami, ale tym razem spali na jakiejś kanapie, przytuleni do siebie.
Charlotte z uśmiechem przeglądała album i opowiadała im historie związane z każdym ich wspólnym zdjęciem. Na jednym z nim ona i Martha znalazły się w tle, bo mały Charles próbował zrobić zdjęcie Willowi i sobie. Fotografia była nieco niewyraźna, ale wciąż urocza na swój sposób.
Z nadmiaru słodkość, policjant teraz prawie zmienił się w lukrową papkę. Wiedział, że jego chłopak i Larissa nie mieli żadnego swojego zdjęcia z dzieciństwa, a bardzo chciałby zobaczyć jak wyglądali kiedyś i teraz miał okazję. Na jednej z fotografii cała ich trójka siedziała na kanapie i patrzyła w obiektyw. Will trzymał na rękach malutką siostrę, a Charles siedział obok nich wyszczerzony, przy okazji obejmując chłopaka jedną ręką.
Nie mógł się powstrzymać przed zrobieniem zdjęcia tej fotografii aparatem w telefonie, żeby móc wysłać je do Larissy i oznajmić, że już kiedyś się spotkali.
Will podzielał jego entuzjazm, ale w nieco mniejszym stopniu. On po prostu oglądał album ze spokojem, uśmiechając się na widok mniejszych wersji siebie i Charlesa.
Potem nadszedł czas na udanie się z powrotem na górę i zmianę ubrań, żeby potem zjeść śniadanie, ale pod warunkiem, że później obejrzą cały album. Szczególnie zachwycony tym pomysłem był Moore, chcący pooglądać sobie zdjęcia swojego chłopaka z dzieciństwa i pośmiać się z jego min oraz wszelkich głupot, które robił. Policjant godził się na to pokornie, bo najcenniejszym widokiem dla niego był uśmiechnięty Will. W ostatnim czasie i tak mógł częściej widywać go takiego, ale wciąż cieszył się jak małe dziecko. Każdy moment, gdy chłopak był szczęśliwy, był dla niego oczywistym powodem do radości.
– Na pewno wszystko w porządku? – zapytała Charlotte w trakcie śniadania, które jedli we troje. Jedynie jej mąż nie przyszedł, a właściwie chyba nawet nie opuścił jeszcze sypialni.
– Tak – odparł Will, domyślając się, że chodziło o niego i jego panikę. – Już jest dobrze.
– Ja naprawdę nie chciałam, aby tak wyszło.
– Mamo, po prostu zapomnijmy – zaproponował Charles. Już zdążył trochę poznać swojego chłopaka, a szczególnie dowiedział się, że on nie lubił dopytywania się i ciągłego drążenia jednego tematu. Lepiej było zostawić to w spokoju i przejść dalej, żeby go nie irytować.
– W porządku... – zgodziła się, ale bez przekonania. Wolała upewnić się, że chłopak jej syna czuł się dobrze, ale skoro obaj twierdzili, że już było w porządku i lepiej zapomnieć, niech będzie. Mogła mieć tylko nadzieję na to, że razem jakoś się uporają ze wszelkimi problemami, gdyby jednak nie było wcale tak dobrze.
– Macie z tatą jakieś plany na dziś? – zapytał Charles, próbując zmienić temat.
– Tak. Niedługo musimy pojechać do miasta i coś załatwić. Potem zakupy, więc zostaniecie na trochę sami.
– Cały dom dla nas – zaśmiał się glina. Spojrzał na swojego partnera i sugestywnie poruszył brwiami, mając na twarzy ten swój cwany uśmieszek.
Moore nie byłby sobą, gdyby nie zareagował na to przewróceniem oczami. Dodatkowo dźgnął go łokciem w ramię, żeby wybić mu z głowy głupie pomysły.
Charles jednak nie wyglądał na ani trochę pokornego po dostaniu reprymendy od Willa. Może jeszcze nie było za późno, aby oddać go do okna życia...
Na szczęście Charlotte nie wzięła tego na poważnie, jedynie śmiała się z ich interakcji. Nawet gdyby jednak postanowili skorzystać z ich nieobecności, aby spędzić ten czas w bardziej namiętny sposób, jej nic do tego. To były ich sprawy. Nie mogła przecież zabronić swojemu synowi cieszyć się życiem.
– Mam tylko nadzieję, że będziecie grzeczni – powiedziała, zamierzając odgryźć się synowi. – Może moje dziecko nie będzie płakać pod naszą nieobecność, jeśli będzie pod czujnym okiem Willa.
– Zajmę się nim – zapewnił Moore. Uśmiech i błysk w oku nie wróżyły nic dobrego. – I zadbam, aby wszystko było na swoim miejscu.
– Mamo, nie zostawiajcie mnie z nim – poprosił Charles, starając się wepchnąć w tę wypowiedź jak najwięcej dramatyzmu. Postanowił grać ofiarę. Również dramatyczne złapanie się za serce było bardzo pomocne. – On każe mi sprzątać albo będzie mnie terroryzował w inny sposób!
– Dziękuję, że podsunąłeś mi tak cudowny pomysł – stwierdził Will, płacząc już ze śmiechu. Charlotte wtórowała mu, nie odzywając się nawet.
– Co ja zrobiłem? – Udawał załamanie. Dla zwiększenia dramatyzmu, złapał się za głowę i patrzył na Willa z przerażeniem. Trochę trudno mu było się nie śmiać, ale nadal z tym walczyć. Nie był jednak w stanie powstrzymać uśmiechu. – Przecież teraz moje życie jest już skończone! Ten mały, uroczy diabeł nie okaże litości!
W tym momencie Moore zmusił się do opanowania swojego śmiechu, aby tylko spiorunować swojego chłopaka wzrokiem. Dla podkreślenia powagi sytuacji skrzyżował ramiona na piersi.
Teraz Charles naprawdę miał powody do przerażenia...
– Mały? – dopytał Will, unosząc brwi.
– I uroczy – podkreślił glina, bo to było niezwykle ważne. O dziwo jego chłopak nie zwrócił na razie uwagi na to, że został nazwany diabłem.
– MAŁY?! Jesteśmy tak naprawdę tego samego wzrostu!
Już raz Vasillas uderzył w czuły punkt, mówiąc na niego w ten sam sposób. Zaczęła się wtedy między nimi sprzeczka, a jako że byli u Larissy, ona udzieliła im swojego wsparcia w tym sporze. Kazali jej zmierzyć ich obu, aby dowiedzieć się który z nich był niższy. Była ich sędzią w tej sprawie i ostatecznie orzekła, iż różnica ich wzrostu była może jedynie w milimetrach. Will jednak upierał się, że to on był wyższy (głównie ze względu na to, że jego podeszwy jego butów dawały mu kilka dodatkowych centymetrów).
– Pamiętam... – mruknął glina, odwracając od niego wzrok i udając niewiniątko. – Ale ja jestem starszy.
– Tak chcesz się bawić? – spytał zadziornie. Patrzył na niego zmrużonymi oczami, aby dać do zrozumienia, że to nie było na poważnie.
– Skarbie...
Dopiero, gdy Charles wskazał brodą w stronę swojej matki, zwrócił uwagę na to, że kobieta siedziała po drugiej stronie stołu i przyglądała im się z konsternacją wymalowaną na twarzy. Ona już nie wiedziała, czy ci dwaj wciąż robili sobie żarty, czy zaczęli się kłócić już na poważnie.
– My oczywiście tylko sobie żartujemy – oznajmił glina, żeby nie było żadnych wątpliwości w tej kwestii. – Lubimy się droczyć ze sobą.
– To od pewnego momentu nie wyglądało na żarty – stwierdziła Charlotte podejrzliwie.
– Niech się pani nie martwi – odezwał się Will, żeby poprzeć swojego chłopaka. Jednym ramieniem objął go dla udowodnienia, że wszystko było w porządku między nimi. – Nie kłócimy się poważnie.
Kobieta nie wyglądała na szczególnie przekonaną, więc skorzystali z ostatecznego argumentu – wymiana spojrzeń, uśmiechów, a potem szybki buziak. To zdecydowanie był lepszy dowód i Charlotte już nie zamierzała kwestionować ich słów. Wiedziała, że jej syn to żartowniś, który czasem odrobinę przesadzał, ale nie była pewna, czy Moore miał tego świadomość. Chłopak mógł przecież odbierać na całkiem na serio.
Potem usiedli wygodnie na kanapie w salonie, aby móc w spokoju dokończyć oglądanie albumu ze zdjęciami. W przypadku najbardziej głupich fotografii z udziałem Charlesa, Will po prostu robił zdjęcie, aby mieć je u siebie w telefonie i w razie gorszych dni móc sobie je oglądać.
Charlotte wraz z Donem jeszcze przed godziną 9 zostawili ich samych i zgodnie z planem udali się do miasta. Przedtem jednak ich syn dał im zdjęcia, na których pojawił się wraz z nim jego chłopak, aby pani Vasillas zrobiła po dwie kopie każdego z nich. Chciał mieć te zdjęcia przy sobie, ale nie mógł ich zabrać z albumu, więc potrzebował drugiego egzemplarza i przy okazji pomyślał o kopii dla Willa.
Zauważył, że podczas przeglądania ostatnich stron album, Moore zrobił się bardziej milczący. Okazało się, że zmęczenie spowodowane problemami ze snem właśnie wygrało i chłopak zaczął przysypiać. Widocznie odpowiadało mu, że był wtulony w policjanta i chyba nie narzekał na cieplutką, a do tego żywą poduszkę.
Vasillas sięgnął po koc, który leżał złożony na drugim końcu kanapy i przykrył nim Willa, żeby ten nie zmarzł podczas swojej drzemki. Korciło go, żeby ułożyć chłopaka w pozycji leżącej, ale wtedy na pewno by go obudził, dlatego jedynie go objął i pozwolił spać dalej. Sięgnął po swój telefon. Przez chwilę zastanawiał się, czy powinien robić zdjęcie w tym momencie, czy też lepiej nie ryzykować wyrokiem śmierci z natychmiastowym wykonaniem. Ostatecznie nie stchórzył, mając nadzieję, że Will kochał go za bardzo, żeby coś mu zrobić, dlatego zrobił chłopakowi zdjęcie, uwzględniając w to również siebie. Jeśli jednak Moore go za to zabije, bez wątpienia umrze szczęśliwy. Postanowił również, że później z własnej woli pokaże mu tę fotografię, aby spróbować nie ściągnąć na siebie zbyt wielkiego gniewu.
Dźwięk przy drzwiach, który usłyszał prawie godzinę po wyjeździe rodziców, zaalarmował go. Nie sądził, aby oni wrócili tak szybko, a jednak ktoś właśnie otworzył drzwi i wszedł do środka. Czyżby jego brat w końcu odnalazł drogę do domu?
– Jestem!
Tak, to zdecydowanie był ten niesforny dzieciak. Zaczynał mieć wątpliwości, czy Will da radę przetrwać ten weekend. Trzy osoby pokroju Charlesa to mogłoby być dla niego za dużo. Na szczęście Charlotte była w tej rodzinie głosem rozsądku i Moore mógł wraz z nią ochrzaniać całą trójkę za ich dziecinne zachowanie. Pani domu na pewno pomoże chłopakowi przetrwać ten czas.
– Syn marnotrawny w końcu powrócił – skomentował glina, gdy jego brat wszedł do salonu. – Tak trudno było ci trafić do własnego domu?
– Wolałem się trzymać z dala od ciebie.
Młodszy Vasillas podszedł do kanapy, aby móc sobie popatrzeć na swojego brata uwięzionego przez jego chłopaka. Teraz mógł mówić, co tylko chciał, bo Charles nie był w stanie nawet go dotknąć, gdyż został poduszką dla swojego partnera.
Obserwował Dominica niezbyt przychylnym wzrokiem. Widział ten cwany uśmieszek na jego twarzy i już obawiał się najgorszego. Tymczasem on przez chwilę tylko stał przy nich z plecakiem zawieszonym na jednym ramieniu i przyglądał się chłopakowi swojego brata.
– Dziwię się, że ktoś taki jak on wybrał takiego gremlina jak ty – stwierdził, przenosząc wzrok na Charlesa.
– Nawet nie wiesz, ile czasu się starałem, żeby to osiągnąć – oznajmił policjant. Rozumiał, że jego brat tylko sobie żartował, jak zwykle. Oni chyba nie byli w stanie przeprowadzić nawet jednej konwersacji bez dogryzania sobie. – Poza tym i tak jestem przystojniejszy niż ty. Że też ta twoja Isabelle cię chce.
– Skoro długo się o niego starałeś, pewnie miał cię po prostu dość, brzydalu. Zwykła litość okazana nędznikowi.
W odpowiedzi na to Charles wystawił mu język. Tym razem nie miał żadnego tekstu, który dałby mu zwycięstwo w starciu z bratem, ale nie chciał tak łatwo przyznać się do porażki.
– Ty złośliwa mendo – odezwał się.
– Też cię kocham, Charlie.
Nie czekając na odpowiedź brata, Dominic po prostu udał się do kuchni, potem zajrzał do pokoju rodziców, a dopiero gdy ich nigdzie nie znalazł, wrócił, aby zapytać o to Charlesa, który celowo nie powiedział nic wcześniej i pozwolić mu przejść się po domu w poszukiwaniu rodziców. Musiał mu dać nauczkę.
– Gdzie oni są? – zapytał Dom.
– Pojechali – odpowiedział mu z łaską.
– Kiedy wrócą?
– Nie wiem, a teraz oddal się, zmoro nieczysta, aby nie zakłócać spokoju Willa.
Młodszy z braci nie skomentował tego w żaden sposób. Wojna między nimi się jeszcze nie skończyła, ale w tej bitwie mógł ponieść porażkę.
– Pasujecie do siebie – stwierdził na odchodne, gdy już wdrapywał się po schodach.
Spodziewał się dosłownie wszystkiego, ale na pewno nie komplementu od swojego brata. Wydawało mu się nawet, że ten mały gnojek prędzej spocznie trzy metry pod ziemią niż powie mu coś miłego. To było do niego niepodobne. Miał zamiar spytać go o tę zmianę, ale Dom poszedł na górę i już nie wrócił.
Kolejne kilkanaście minut upłynęło w spokoju. W oczekiwaniu na moment, w którym jego chłopak się obudzi, przeglądał media społecznościowe. Również dostał w końcu odpowiedź od Larissy na wysłane jej przedtem zdjęcia. Dziewczyna była zaskoczona takim obrotem spraw i od razu stwierdziła, że on i jej brat byli sobie po prostu przeznaczeni.
Poczuł ruch, więc oderwał się od telefonu i spojrzał na Willa. Chłopak sięgnął ręką do twarzy i przetarł oczy. Usłyszał westchnienie i głośniejsze przełknięcie śliny.
– Czy mój książę się wyspał? – zapytał Charles, odkładając telefon, żeby położyć dłoń na głowie chłopaka i zmierzwić mu włosy.
– Hmm – mruknął, cokolwiek miało to znaczyć. Nie brzmiało ani jak potwierdzenie, ani jak zaprzeczenie.
– Rodziców dalej nie ma, ale Dominic przyjechał.
Will rozejrzał się po pomieszczeniu w poszukiwania młodszego Vasillasa, ale nie dostrzegł go nigdzie w pobliżu. Przeniósł wzrok na Charlesa.
– Jest na górze.
Ziewnął, zakrywając sobie usta dłonią, a potem wtulił się znów w policjanta.
– Mój niewychowany brat stwierdził, że pasujemy do siebie – oznajmił Charles. Był prawie pewny, że Will stresował się tym, że Dominic zawitał do rodzinnego domu, więc postanowił mu to powiedzieć w celu uspokojenia jego nerwów. Przynajmniej taki skutek próbował osiągnąć.
– Może coś w tym jest, skoro nie pierwsza osoba nam to mówi.
– Nie mam żadnych wątpliwości ku temu.
Moore wolał nie wyrażać swojego zdania w tej kwestii. Gdzieś z tyłu głowy wciąż pojawiała się myśl, że nie zasługiwał na Charlesa. Zdarzało mu się idealizować policjanta i wypominać sobie, że on sam był od niego gorszy. Dlatego też nie mógł całkiem szczerze powiedzieć, że do siebie pasowali. Może tak było, ale on po prostu tego nie zauważał.
Kilka kolejnych minut spędzili na przytulaniu się do siebie i dzieleniu pocałunkami. Skoro mieli trochę czasu dla siebie, postanowili z tego skorzystać i spędzić go razem w przyjemnej atmosferze. Może nie było doskonale, ale oni i tak cieszyli się samą możliwością bycia razem, czucia ciepła drugiej osoby.
Ich sielanka skończyła się wraz z powrotem rodziców Charlesa. Gdyby decyzję miał podejmować tylko on, na pewno migdaliliby się dalej, nie zważając na obecność Charlotte i Dona, ale niestety ostateczna decyzja należała do Willa. Chłopak nie chciał, aby zostali przez starszych Vasillasów uznani za niewyżytych albo co najmniej niekulturalnych, więc przestali okazywać sobie nadmierną czułość, pozostając tylko przy przytulaniu.
Moore wyszedł z inicjatywą pomocy w rozpakowywaniu zakupów. Charlotte nie była zadowolona, że ten chłopak, będący przecież ich gościem, był bardziej chętny do pomocy przy obowiązkach domowych niż jej synowie albo mąż. Chyba pora przygarnąć trzecie dziecko, które będzie bardziej posłuszne i do tego spokojniejsze. Miała nadzieję, że dane jej będzie w przyszłości nazywać Willa swoim synem, bo naprawdę go polubiła.
Następną niezadowoloną osobą był Charles, ale nie chodziło o to, że jemu samemu nie chciało się pomagać matce, bardziej niepokoiło go zachowanie Moore'a. Zauważył, że ten złośliwy chłopak szczególnie szukał sobie zajęcia w sytuacjach stresowych. Już kilka razy brał się za sprzątanie mieszkania policjanta, żeby tylko czymś się zająć i odwrócić uwagę od zmartwień. Teraz chyba też to robił.
Siedząc przy wyspie kuchennej, obserwował jak Will starał się pomóc Charlotte, ale nie do końca wiedział, gdzie ma odłożyć dane produkty, dlatego kobieta musiała go instruować. Dogadywali się, a to niezwykle go cieszyło. Uśmiechnął się, widząc ich współpracujących ze sobą – kobietę, która stworzyła jego serce i chłopaka, dla którego ono biło.
Moore stanął po drugiej stronie wyspy kuchennej i oparł łokcie o blat, żeby zniżyć się do poziomu swojego partnera.
– Leń – powiedział, dźgając go lekko palcem w nos.
– To ty jesteś pracoholikiem.
– Nieprawda.
– Stresujesz się czymś?
Zamilkł na chwilę, rozważając, czy powinien być szczery, czy raczej wolał go nie martwić i pozwolić cieszyć się spokojem w rodzinnym gronie. Wzruszył ramionami.
– Wiesz, jak to ze mną jest – odparł. Nie chciał wyjaśniać sytuacji, bo sam nie do końca wiedział, czym dokładnie był spowodowany jego stres.
– A może zaparzyć ci jakieś ziółka na uspokojenie?
– Skoro proponujesz.
Charles podniósł się z miejsca i podszedł do szafki, którą wskazała mu jego matka. Pamiętał, gdzie w tym domu były trzymane zioła i leki, ale widocznie Charlotte nie wierzyła w jego pamięć. Znalazł melissę, wrzucił jedną torebkę do kubka i wstawił wodę. Moore śledził wzrokiem jego poczynania.
– Will, jesz mięso? – zapytała pani domu, stojąc sobie w kącie kuchni i opierając się o szafki.
– Tak – przytaknął chłopak.
– Pasuje ci na obiad kotlet, ziemniaki i surówka?
– Jasne, że tak. Mogę nawet...
Wiedząc, że Will zamierzał po raz kolejny zaoferować swoją pomoc, Charles doskoczył do niego i zakrył mu usta dłonią, żeby go przed tym powstrzymać.
– Ani się waż – powiedział policjant, grożąc mu palcem. Ostatecznie go uwolnił.
– Mogę pomóc – oznajmił z uśmieszkiem na ustach. Jeśli czegoś chciał, nikt mu tego nie zabroni, nawet jego partner.
– William! – jęknął zrezygnowany.
Rzadko używał jego pełne imię ze względu na złe skojarzenia chłopaka, ale czasem zdarzało mu się stosować tę formę. Szczególnie, gdy chciał go sprowadzić z powrotem na ziemię. Wiedział, że tym razem raczej nie powinien tego mówić i łączyć z lekko karcącym tonem, bo Will mógłby nie odebrać tego zbyt dobrze, ale było już za późno.
Moore spojrzał na niego zaskoczony. Skoro Charles posunął się do czegoś takiego, zdecydowanie się o niego martwił i chciał go powstrzymać przed "ucieczką". Zdawali sobie sprawę z tego, że terapeutka doradziła mu mówić o wszystkich zmartwieniach z bliskimi, zamiast dusić to w sobie. Vasillas za każdym razem, gdy dostrzegał jakąkolwiek oznakę zdenerwowania u swojego chłopaka, nakłaniał go do mówienia. Potrafił go terroryzować aż on w końcu pękał i opowiadał mu o wszystkim.
– Chcę tylko pomóc – powiedział, patrząc prosto w błękitne tęczówki. Lepiej było skupić się na tym bezkresnym oceanie, niż myśleć o obecności Charlotte, która wciąż tu była, obserwowała i słuchała. – Tak, stresuję się tym, że twoja rodzina mnie nie polubi. Wciąż się o to martwię i dlatego nie mogę siedzieć bezczynnie.
– W czym możemy pomóc? – spytał Charles, odwracając się do swojej rodzicielki.
Kobieta była trochę zaskoczona wyznaniem Willa. Miała nadzieję, że chłopak poczuje się komfortowo u nich w domu, a jednak zawiodła.
– Nie musicie – stwierdziła.
– Weź daj nam jakiekolwiek zajęcie – poprosił. – Jak nie, to Will nie zawaha się przed wysprzątaniem ci całego domu. Uwierz, że będzie czyścił wszystko dokładnie, bo to perfekcjonista, więc, proszę cię, daj mu ziemniaki do obierania albo coś.
Moore zaśmiał się. Czy naprawdę w oczach Charlesa był taki okropny pod tym względem? Może to wynikało też z tego, że glina nie był fanem sprzątania i zawsze robił to tak "z grubsza", nie zwracając uwagi na dokładność, a potem zbierał ochrzan, że był niechlujny.
– No dobra – odpowiedziała Charlotte. Już wolała sama wyznaczyć mu jakieś zajęcie niż pozwolić, aby chłopak sam z siebie się za coś wziął. – Will obierze ziemniaki, a Charles zajmie się surówką.
Każde z nich zajęło się swoją pracą, a przy okazji prowadzili luźną rozmowę. Glina starał się porozmawiać ze swoim partnerem i wypytać go o jego aktualne zmartwienia, żeby chłopakowi było lżej. Will trochę się przed tym wzbraniał początkowo, ale ostatecznie powiedział mu, że to dla niego stresujące być w obcym miejscu, niekomfortowe było przebywanie w czyimś domu na dłużej, bo on nie potrafił czuć się jak u siebie i wciąż obawiał się, że odwali coś głupiego. Charles wraz z Charlotte zapewniali go, że nie powinien się wcale tym przejmować i zawracać sobie głowę takimi pierdołami, bo rodzina Vasillasów już zaakceptowała go jako "swojego" i nie zamierzali krytykować go za jego zachowanie czy rzeczy, które on uważał za własne wady.
– Darmowa siła robocza? – zapytał Dominic, który zjawił się w kuchni, gdy oni jeszcze pracowali wspólnie przy obiedzie. Zaraz za nim przyszedł Don.
– Ale jaka wspaniała – powiedziała Charlotte z uśmiechem. Uwielbiała, gdy dawniej urządzali sobie rodzinne gotowanie i teraz znów mogła tego doświadczyć.
– Cześć – zwrócił się do Willa, żeby oficjalnie przywitać go, skoro ten już nie spał.
– Hej – odparł mu Moore, siląc się na lekki uśmiech. Może i zdobył już akceptację pani Vasillas, również jej mąż patrzył na niego przychylnie, ale został jeszcze najmłodszy członek tej rodziny.
– Jakim cudem zmusiłaś ich do roboty? – kontynuował Dominic, zwracając się znów do matki. Nie poświęcił Willowi więcej uwagi niż kilkanaście sekund. Nie był do niego źle nastawiony, a po prostu traktował go, jakby znał chłopaka od dawna.
– Oni zmusili mnie do tego – powiedziała Charlotte, śmiejąc się.
Charles i Will wymienili się spojrzeniami, żeby zaraz potem również zacząć się śmiać.
– Nie mam pytań – stwierdził Dom, zaskoczony takim obrotem spraw. Spodziewał się tego, że matka musiała obiecać im coś w zamian za pomoc albo szantażowała ich w jakiś sposób, ale nie przypuszczał, że to oni sami zaoferowali swoje usługi.
– Wiadomo kto jest lepszym synem – odezwał się Charles z dumą. Dogryzania bratu ciąg dalszy.
– Ale i tak najlepszy jest Will – oznajmiła Charlotte, wywołując śmiech całej reszty.
– Jest tutaj mniej niż 24 godziny, a już zabiera mi moją pozycję w tym domu – oburzył się na niby policjant. Drama queen znów w akcji. Zaczął pociągać nosem dla dodania dramatyzmu.
– Ha! – zaśmiał się Dominic. – Znaj mój ból, łajzo! W końcu może zrozumiesz, że świat nie kręci się wokół ciebie.
– Ja akurat jestem tylko małą planetą, która krąży wokół swojego własnego Słońca – oznajmił, wtarzony z uwielbieniem w Willa. Chłopak uśmiechnął się do niego i starał się pokonać swój wstyd w tym momencie.
– Uroczo – skomentował najmłodszy Vasillas. – Ale nie czas na gruchanie, do roboty, gremlinie.
– Jak ja cię nienawidzę, pokrako.
– Pamiętaj, że złość piękności szkodzi.
Jedyną osobą, której cokolwiek mogło teraz zaszkodzić był sam Dominic, w którego Charles rzucił kawałkiem skórki od obieranego ogórka i prawie trafił go w oko. Niestety starszy z braci prawie ze śmiechu spadł ze stołka przy wyspie kuchennej i gdyby nie interwencja Willa, jemu również by ta sytuacja zaszkodziła.
Jak się okazało, Dominic miał podobne poczucie humoru jak Charles i ich ojciec. Potrafili śmiać się do łez z głupich żartów, a Charlotte i Will po prostu patrzyli na nich z politowaniem i kręcili głowami, nie wierząc w zachowanie pozostałej trójki.
W głowie Willa pojawiała się odrobina smutku z powodu tego, że nie był jak oni. Bracia i ich ojciec nadawali na tych samych falach, a on miał wrażenie, że był "inny" i nie pasował tutaj. Z nim Charles nie żartował tak, jak to robił z rodziną, był wobec niego bardziej ostrożny.
Starał się to zagłuszyć. Przecież oni traktowali go teraz jak jednego z nich. Zdarzało im się zachowywać ostrożność, czasem wahali się przed powiedzeniem czegoś ze względu na niego, ale starali się być po prostu mili i wyrozumiali dla niego ze względu na jego bagaż problemów. Z czasem każde z nich czuło się coraz bardziej komfortowo i mniej obawiali się go urazić. Nie chcieli go wyróżniać w żaden sposób, traktować jak lalkę z porcelany, żeby poczuł się "odmieńcem" wśród nich. Ich celem było jedynie zapewnić mu środowisko pełne akceptacji i rodzinną atmosferę. To akurat im się udało.
Poczuł się jak w domu, którego nigdy nie miał, choć tak bardzo mieć chciał. Żałował tylko, że nie było z nim Larissy.
·:*¨༺ ✮ ༻¨*:·
Wiatr śpiewał im do uszu piosenkę w tylko sobie znanym języku. Ale gdyby się wsłuchać w melodię, była ona radosna. A może to było tylko wrażenie, bo ich ostatnie dni były przepełnione szczęściem.
Rzadko zdarzało im się wychodzić na zewnątrz, trzymając się za ręce. Właściwie to nie robili tego. Również jakiekolwiek inne okazywanie sobie czułości nie było wskazane. Nie wstydzili się swoich uczuć, ale nie chcieli się z tym obnosić, dawać komuś powody do nienawiści. Poza tym Will nie przepadał za tym albo raczej stresował się tym, jak mogło zareagować ich otoczenie. Nie lubił być w centrum uwagi, a gdyby trzymał się z Charlesem za ręce na ulicy, ktoś na pewno zacząłby na nich patrzeć. Jeśli nawet nikt nie zwróciłby na nich uwagi, jego umysł podpowiadałby mu, że było inaczej.
Potrzebny był wyjazd do rodzinnej miejscowości Vasillasa, aby w końcu udali się na spacer, mając złączone dłonie. Tutaj Will czuł się trochę pewniej, bo nikt nie znał go w tym miejscu, a poza tym nie było to duże miasto, raczej spora wieś w pobliżu miasta, więc liczba mieszkańców nie była oszałamiająca. Im mniej ludzi, tym mniejsze prawdopodobieństwo, że kogoś spotkają podczas spaceru.
Na początku szli przez wieś po chodniku, mijając różne domy. Czasem spotykali na swojej drodze jakichś ludzi, ale zwykle nie przywiązywali oni im zbyt dużo uwagi. Przez chwilę patrzyli, pewnie zastanawiali się kim była ta dwójka, ale właściwie nikt się do nich nie odzywał. Niektórymi zdarzyło się patrzyć na nich mało przychylnie, ale Charles nic sobie z tego nie robił i bezczelnie machał do takich osób, szczerząc się przy tym – był to niezadowny sposób, żeby ci ludzie zaczęli się wycofywać. Will w takich sytuacjach śmiał się i kręcił z niedowierzania głową.
Tylko raz ktoś ich zaczepił, ale nie w niekulturalny sposób, chcąc ich zwyzywać, obrazić. Ta kobieta nie była wrogo do nich nastawiona, a wręcz przeciwnie.
– Charles! – zawołała ze swojego podwórka, idąc w stronę bramy. – To ty?
Zatrzymali się i od razu spojrzeli w jej kierunku. Moore zerknął niepewnie na policjanta, żeby sprawdzić jego reakcję i upewnić się, czy on znał tę kobietę. Vasillas się uśmiechał, więc można było śmiało stwierdzić, że ona nie była mu obca.
Wyszła do nich przez furtkę i stanęła obok, przyglądając się im z uśmiechem na twarzy. Wyglądała na osobę, która spokojnie mogłaby być matką któregoś z nich.
– Dzień dobry – powiedział Charles.
Jego chłopak milczał. Kompletnie nie znał tej kobiety i był odrobinę podejrzliwy w stosunku do niej, jeśli jego zmarszczone brwi miały być jakimś wskaźnikiem.
– Witaj z powrotem na starych śmieciach – rzekła. – Wracasz na stałe czy tylko wpadłeś na chwilę?
– Jedynie na weekend – wyjaśnił z tym swoim uśmieszkiem na ustach. – Spotkanie rodzinne.
– Wszystko jasne.
Przez moment miał wrażenie, że Charles tak zajął się tą kobietą, że całkowicie o nim zapomniał. Na szczęście naprawił swój błąd, zanim postanowił, że tej nocy glina będzie spał na kanapie.
– To Will – przedstawił go. – Mój chłopak.
– Agatha – powiedziała kobieta, wyciągając rękę w stronę Moore'a. Chłopak niepewnie ją uścisnął. Bardziej komfortowe byłoby trzymanie dystansu, ale nie mógł jej tak po prostu zbyć i wyjść na gbura. – Znajoma rodziny Vasillasów.
– Miło mi poznać. – Silił się na przyjazny ton i lekki uśmiech, ale nie przychodziło mu to z łatwością. Wolałby stąd uciec.
– Charlotte pewnie nie dawała ci spokoju – zwróciła się do Charlesa – i w końcu zmusiła cię do przedstawienia go.
Świetnie. Znów zaczną rozmawiać, jakby go tu wcale nie było. Z jednej strony, może to było lepsze, bo przynajmniej nie był w centrum uwagi, ale jednak... jego partner rozmawiał właśnie z obcą dla niego babą. Stąpał po cienkim lodzie.
– Nie – przyznał policjant, śmiejąc się. Nie mógł jednak powiedzieć, że jego matka nie wspominała wcześniej już kilka razy o tym i nie prosiła go o przyjechanie tutaj wraz z Willem. Nie naciskała na niego, ale proponowała. – Aż tak źle nie było.
– Jak tak właściwie ci się żyje w wielkim świecie?
– Jest w porządku. Jakoś sobie radzę. A jak się ma Aline?
Że kto? O kogo on teraz pytał? Jakaś dawna znajoma? Dalsza rodzina? Nie podejrzewał, że to jego była. Przecież Charles był w 100% homo i nawet nie miał ku temu żadnych wątpliwości.
– Ma się dobrze – odparła kobieta. – Wiesz, studia, praca. Ale nie chcę was zanudzać i przeszkadzać.
– Nie przeszkadzasz.
– Przestań, Charles. Zajmij się lepiej swoim chłopakiem. – Wskazała brodą na stojącego z boku Moore'a. Kącik jej ust się uniósł, gdy zauważyła u niego lekkie zawstydzenie.
Odwrócił się w stronę Willa. No w końcu! Przypomniał sobie o jego istnieniu.
– Do widzenia – powiedziała kobieta na odchodne. Miała swoje obowiązki do wypełnienia, a oni dwaj powinni spędzać czas razem. Byli młodzi i powinni cieszyć się życiem. Domyślała się, że pewnie obaj pracują, w tygodniu może nie mieli dla siebie zbyt wiele czasu, więc teraz powinni to nadrobić.
– Do następnego – rzucił na koniec Charles.
A potem poszli dalej. Pewnego kocura bardzo korciło, aby wypytać go o to wszystko, ale nie chciał pokazywać, że odrobinę zrobił się zazdrosny i podejrzliwy. Nie podobało mu się, jak Vasillas uśmiechał się po spotkaniu z tamtą kobietą.
Że coś było nie do końca tak, jak powinno, domyślił się dopiero, gdy spojrzał na Willa. Zdezorientowanie i trochę złości – to właśnie malowało się na twarzy chłopaka. Wiedział, że to był uparciuch, ale nie sądził, że aż taki zawzięty. Przecież mógł go spytać, ale widocznie wolał przeżywać to wszystko w swojej głowie i szukać rozwiązania na własną rękę.
– Jej córka i ja byliśmy przyjaciółmi w dzieciństwie – zaczął mówić. Wolał wszystko dokładnie wyjaśnić niż skazać się na spanie na kanapie. – Pani Agatha jest koleżanką mojej matki, dlatego ona i jej córka, Aline, często się z nami widywały.
Nie komentował, a zamiast tego swoim milczeniem dawał mu do zrozumienia, żeby kontynuował.
– Nie masz o co być zazdrosny – ciągnął Charles. Will tylko uniósł brwi. – Co prawda, ja i Aline przez pewien czas teoretycznie byliśmy parą...
– Że co? – dał upust swojemu zdziwieniu. Bardziej spodziewał się, że ta cała Aline miała jakiegoś brata i to z nim Vasillas był kiedyś w związku, ale... z kobietą?
– Oboje wiedzieliśmy, że jesteśmy homo, ale baliśmy się powiedzieć o tym rodzicom, więc postanowiliśmy udawać parę. – Zaśmiał się. Teraz uważał to za dziecinne, ale kiedyś naprawdę był to dla nich problem. – Potem pani Agatha nakryła ją na pocałunku z inną dziewczyną. Myśleli, że ona mnie zdradzała i mieliśmy z rodzicami poważną rozmowę. Wtedy wydało się, że ja wolę facetów, a ona kobiety. Początkowo moi rodzice i jej matka byli zdziwieni, musieli to wszystko przemyśleć, przespać się z tą informacją, ale ostatecznie zaakceptowali ten fakt.
Spojrzał znów na Willa, który uparcie milczał, a jego twarz pozostawała obojętna. Czasem miał wrażenie, że chłopak był tylko pięknym posągiem z zimnego marmuru, ale na szczęście to nie była prawda.
– Udawałeś, że jesteś hetero? – zapytał w końcu, śmiejąc się przy tym. – Ty? Przecież jesteś uosobieniem pewności siebie. Myślałem, że twoi rodzice od początku wiedzieli, jak jest.
– Sądzisz, że jestem taki oczywisty? – Prychnął. – Według ciebie jestem aż tak gejowy?
– Nie. – Pokręcił głową i pozwolił, aby delikatny uśmiech wpełzł na jego usta. – Po prostu nie wyobrażam sobie ciebie udającego związek z dziewczyną, żeby ukryć swoją orientację. Bardziej spodziewałem się, że powiedziałeś o tym swojej rodzinie, gdy tylko uświadomiłeś sobie, że wolisz facetów.
– Dzięki, że tak bardzo we mnie wierzysz. – Zbliżył się do niego i cmoknął go w policzek. – Wtedy byłem tylko zagubionym nastolatkiem, któremu społeczeństwo starało się wmówić, że to coś złego. Przez jakiś czas sam siebie uważałem za nienormalnego, ale okazało się, że nie miałem powodów do obaw, że nie zostanę zaakceptowany przez rodzinę.
– Cieszę się, że tak jest.
Zabudowania powoli zaczynały się przerzedzać, więc musieli zbliżać się do końca tej miejscowości. Coraz częściej otaczały ich tylko pola i łąki. W końcu skręcili na leśną ścieżkę. Moore nie pytał dokąd szli, bo ufał Charlesowi i wierzył, że ten nie wyprowadzi go w jakieś dziwne miejsce i przede wszystkim będzie znał drogę powrotną. Nie sądził, aby glina próbował wyprowadzić go na jakieś odludzie, żeby się go pozbyć albo zostawić go w zupełnie obcym miejscu.
To było przyjemne i niezwykle odstresowujace. Spacer pośród natury, wsłuchując się w melodię graną przez ptaki, będące nad nimi i owady, które swój koncert prowadziły w trawie. Szum wiatru i młodych liści, które on zmuszał do tańca. Czas wydawał się zatrzymać. Byli tylko oni dwaj na ścieżce pomiędzy dwoma łąkami. Kierowali się w stronę lasu, trzymając się za ręce. Wszystko inne przestało się liczyć. To była chwila tylko dla nich, bez żadnej możliwości, że coś im ją przerwie. Słońce grzało przyjemnie, a Will powoli zaczynał żałować, że ubrał się na czarno. No dobra, chociaż spodenki miał krótkie, ale wciąż czarne. Tak samo jak jego bluza z kapturem. Nawet buty miał w tym kolorze i szare skarpetki jako jedyne się wyróżniały. Do tej pory ważniejsze było to, że dobrze się w tym czuł, a przy okazji Vasillas uważał, że uroczo wyglądał. No cóż. Jakoś to przeżyje. Dobrze, że chociaż Charles ubrał się bardziej adekwatnie – biała koszulka z krótkim rękawem i szare dresy. Na pewno na słońcu nie było mu tak ciepło jak Willowi, który w cieplejsze dni chyba powinien zacząć chodzić z parasolką.
·:*¨༺ ✮ ༻¨*:·
Wieczorem, zaraz po kolacji postanowili wyjść znów na dwór. Było na tyle ciepło, że szkoda było siedzieć w domu, więc poszli do ogrodu, aby tam usiąść na huśtawce. Może nie był to najlepszy pomysł, bo pogoda o tej porze roku bywała zdradliwa, ale oni chcieli cieszyć się chwilą, dlatego siedzieli przytuleni do siebie, powoli się huśtając.
– Wszystko w porządku? – zapytał Charles.
– Tak – odparł Will, odwracając głowę w jego stronę. Nie rozumiał skąd nagle takie pytanie. – Chyba nigdy wcześniej nie czułem się nigdzie taki... lekki.
– Cieszę się. – Uśmiech pojawił się na jego twarzy.
– Dziękuję, Charlie.
Korciło go, żeby pocałować Willa od chwili, gdy ten na niego spojrzał, ale był na tyle uprzejmy, aby pozwolić mu mówić. A teraz Moore go wyprzedził i przygarnął sobie jego plan. Objął dłońmi policzki Vasillasa, żeby móc popatrzeć mu w oczy i uśmiechnąć się, a potem zmniejszyć odległość między nimi i zetknąć ich wargi ze sobą.
– Chłopcy! – Usłyszeli wołanie Charlotte.
Niechętnie zakończyli tę pieszczotę. Charles westchnął, aby wyrazić swoje niezadowolenie z tego faktu. Nie było mu obce, że jego partner nie lubił całować się przy kimś i wolał, żeby ten akt odbywał się w spokoju i z dala od czyichś oczu. Dodatkowo aktualnie pani domu prawdopodobnie coś od nich chciała, więc wypadało okazać trochę szacunku i dowiedzieć się, o co chodziło.
– Tutaj jesteśmy! – zawołał Charles.
Kobieta chwilę później stanęła przed nimi i uśmiechnęła się szeroko na ich widok. Jej syn nigdy nie przyprowadził żadnego swojego partnera do ich domu, aby przedstawić go rodzinie, więc widok Charlesa wraz z Willem był dla niej jeszcze bardziej uroczy. W końcu jej dziecko było szczęśliwe.
– Nie jest wam zimno? – zapytała.
– Nie – odparł policjant.
– A może przynieść wam koc?
– Niedługo wrócimy – oznajmił Moore. Gdyby zostali czymś okryci, z pewnością zasiedzieliby się tutaj i wtedy prawdopodobnie skończyłoby się na chorobie.
– W porządku. – Odwróciła się od nich i wróciła do domu, żeby nie przeszkadzać im w migdaleniu się.
W milczeniu obserwowali niebo, na którym zaczynały pojawiać się gwiazdy. Bez pośpiechu zaświecały się jedna po drugiej, aby rozgościć się i błyszczeć na sklepieniu niebieskim.
Owady żyjące w trawie po raz kolejny tego dnia grały im koncert. Niestety komary również próbowały się przyczynić do tego występu i dać coś od siebie. Problem w tym, że one wcale się do tego nie nadawały ze swoim brzęczeniem.
– Komary mi zaraz tyłek pogryzą – mruknął Will, zabijać jednego z nich, który usiadł na jego ręce.
– Nie pozwolę im – zapewnił Vasillas z cwanym uśmieszkiem. – Twój tyłek należy do mnie. Jeśli będzie trzeba, będę z nimi walczył o ciebie.
– Jaki zaborczy... – Prychnął i pokręcił głową.
Glina odchrząknął i zakrył sobie usta dłonią, żeby uciszonym głosem powiedzieć:
– Odezwał się ten, który morduje wzrokiem każdą obcą osobę, która się do mnie zbliży.
– Bo jesteś tak przystojny, że dziewczyny potrafią się ślinić na twój widok! – usprawiedliwił się. Nie jego wina, że niektóre przedstawiciellki płci pięknej już próbowały zarywać do Charlesa. Niby nie miał powodów do zazdrości o kobiety, ale to głównie one trzepotały rzęsami i uśmiechały się szeroko w rozmowie z policjantem. On tylko bronił swojego i wcale nie czuł się źle z tym, że bywał zazdrosny.
– Wiesz, że w twoim przypadku jest podobnie? – zapytał, patrząc prosto w oczy Willa. Objął jego twarz swoimi dłońmi. – Tylko ty nie zwracasz na to uwagi.
– No właśnie. – Zaśmiał się. Jedyne, o czym Vasillas mógł teraz myśleć to o tym, jak uroczy był młodszy chłopak, gdy się uśmiechał. – Nie obchodzi mnie to. Chociaż ja naprawdę nie zauważyłem, żeby jakaś mnie podrywała...
– To dlatego zajęło mi prawie dwa miesiące, żeby uświadomić ci, że cię podrywam!
Zaczęli się śmiać z tego.
Ale to miało sens. Will widocznie był po prostu ślepy na takie rzeczy. Zapewne było to wynikiem jego niskiej samooceny i myślenia, że i tak nikt nie zwróci na niego uwagi, nie zainteresuje się nim ani nie będzie próbował się z nim umawiać.
– To nie tak, że ja tego nie widziałem – próbował się bronić Moore. – Zauważałem twoje nieudolne próby, ale sądziłem, że ty po prostu taki jesteś i nie flirtujesz ze mną na serio.
– Nieudolne? – dopytał, dalej się śmiejąc.
– Tak! Nie moja wina, że do mnie trzeba mówić otwarcie, bo inaczej będę się zastanawiał godzinami, jaka jest prawda i zawsze wezmę za pewnik coś najgorszego.
– Teraz to wiem. Cóż... lepiej późno niż wcale.
– Zdecydowanie!
– A teraz idziemy do domu, bo twój cenny tyłek ucierpi.
Jako pierwszy podniósł się Charles i rozprostował kości, a potem podał swojemu chłopakowi rękę. O dziwo Will przyjął jego pomoc.
– Żeby twój zaraz nie ucierpiał – ostrzegł Moore.
– Mam ochotę się na to zgodzić – powiedział całkiem poważnie Vasillas. – Nawet, gdybym następnego dnia miał nie usiąść.
– Tym się możemy zająć jutro w nocy.
Charles patrzył na niego zdumiony słowami Willa. Chłopakowi tak łatwo przyszło o tym rozmawiać, a nawet zgodzić się na to! Sądził, że to będzie o wiele trudniejsze. Chociaż zdarzyło im się kochać ze sobą zaledwie dwa razy do tej pory, za każdym razem Vasillas był u góry, głównie ze względu na nikłe doświadczenia młodszego w tych sprawach i jego ogólną niechęć do przejmowania inicjatywy. Nie zmieniało to jednak faktu, że policjant był w stanie zgodzić się na zamianę ról z nim bardziej niż chętnie.
– A teraz do domu – dodał Moore, ciągnąć go w stronę budynku.
Nie dość, że uparty, to jeszcze apodyktyczny. Dobrze, że glina za bardzo go kochał, żeby uważać to za wady.
·:*¨༺ ✮ ༻¨*:·
Pożegnanie z rodziną Charlesa nie przyszło łatwo żadnemu z nich. Również Charlotte było trudno wypuścić ich z domu i pozwolić im wrócić do siebie. Nie chodziło tylko o to, że martwiła się o nich, o ich bezpieczeństwo w trakcie drogi, ale także po prostu wiedziała, że bez nich zrobi się tu nudno, wszystko wróci do normy, a ona znów zostanie tylko z mężem, bo Dominic też wyjedzie wkrótce. Nienawidziła żegnać się ze swoimi dziećmi i oczywiście musiała wyściskać ich Charlesa i Willa, gdy ci odjeżdżali. Dała im różne swoje przetwory, żeby mogli mieć jakieś całkowicie domowe jedzenie oraz również trochę ryby i ugotowanych ziemniaków w pojemniku, aby ogrzali sobie po powrocie. Wiedziała, że będą zmęczeni podróżą, więc musiała dać im jedzenie, które mogli skonsumować praktycznie od razu. Dostali też kilka słoiczków dżemu i soku z truskawek, aby mogli robić sobie kompot.
Charles mówił jej, że nie musi im tego oddawać, ale kobieta uparła się, że chociaż tyle mogła zrobić, jeśli miała ich daleko od siebie. Will nie sprzeciwiał się jej, dziękował tylko i uprzejmie zbierał wszystko, co Charlotte im dawała. On nie marudził, więc dlatego oddawała to głównie w ręce partnera swojego syna.
Obaj czuli się w rodzinnym domu Vasillasów bardzo dobrze, więc nic dziwnego, że trudno było się pożegnać. Moore w końcu zaznał trochę miłości i atmosfery, jaka powinna panować w rodzinie. Na początku może trochę go to przerażało, ale bardzo polubił Charlotte, a nawet jej męża i ich drugiego syna. Przyjęli go najlepiej, jak potrafili i ugościli w swoim domu, jakby już był członkiem tej rodziny.
Podróż minęła im głównie w ciszy, przerywanej przez muzykę z radia. Nie byli zbyt szczęśliwi z powrotu, bo to oznaczało ponowne powitanie codzienności, pracę i dość monotonne życie. Chyba nawet za bardzo spodobało im się przebywanie pod dachem rodziców Charlesa.
Jedynym plusem był bez wątpienia fakt spotkania z Larissą. Za nią też im się trochę tęskniło.
Po powrocie skorzystali z obiadu (a właściwie dla nich była to prawie kolacja), który dała im do odgrzania matka Charlesa. Potem padli na kanapę zmęczeni podróżą i całym tym zamieszaniem z nią związanym. Oczywiście Rissa wpadła do mieszkania Vasillasa, żeby ich przytulić na powitanie i wypytać brata, jak było. Odrobinę martwiła się, jak Will ze swoimi ujemnymi umiejętnościami w kontakty międzyludzkie poradził sobie podczas spotkania z rodzicami jego chłopaka, ale wierzyła w niego i teraz była dumna, że wszystko poszło dobrze. Tym bardziej, że Charles stwierdził, iż ten uparciuch zaskarbił sobie serce jego matki, która pewnie już szykowała papiery adopcyjne dla niego.
A potem, gdy już zostali całkiem sami, mogli wrócić do rozmowy z poprzedniego dnia i ostatecznie obietnica została spełniona. Will dotrzymał danego słowa i wypełnił swoją nową rolę, zaskakując Charlesa, który o wiele bardziej spodziewał się, że chłopak jakoś się od tego wymiga. Moore miał mało pewności siebie i wolał unikać bycia tym, który kontroluje sytuację, z czego Vasillas zdawał sobie sprawę, ale tym razem chyba bardziej niż zwykle uwierzył, że podoła.
[Tego zakończenia miało nie być, ta rozmowa z poprzedniego dnia nie była zupełnie planowana, ale efekty pisania w nocy są takie, że oni się mnie nie słuchają i robią, co chcą 😭]
·:*¨༺ ✮ ༻¨*:·
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top