~13: Słońce i księżyc w jednym małym pokoju?~
Amnesia była najbardziej popularnym klubem w okolicy. Oficjalnie nie kwitła tam prostytucja, a już na pewno to miejsce nie miało styczności z żadnymi nielegalnymi interesami... Wszystko było dozwolone, trzeba było tylko wiedzieć gdzie szukać i z kim się kontaktować. Wielokrotnie to właśnie tam były organizowane spotkania spotkania szefów lub ich wysłanników, odbywały się tam wymiany, zawierano układy, a czasem podały decyzję o wyeliminowaniu kogoś albo wkroczeniu na ścieżkę nienawiści. Sam właściciel kierował zorganizowaną grupą WCALE-NIE-przestępczą. Nathaniel miał z nim dość dobre kontakty, a nawet byli bliskimi przyjaciółmi od kilku lat, a tym samym mogli liczyć na swoje wsparcie. Właściciel nie lubił jedynie, gdy w lokalu wszczynano bójki lub dochodziło do nieporozumień, więc lepiej było zachowywać się spokojnie, jeśli nie chciało się skończyć na czarnej liście osób, które miały zakaz wstępu. Kiedyś nawet miała miejsce sytuacja, w której doszło do strzelaniny między dwójką zwykłych podwładnych dwóch wrogich grup. Zginęła jedna osoba postronna. Kilka dni później obaj zostali wyłowieni z rzeki. Oczywiste było, że stał za tym właściciel, ale policja udawała, że jest zbyt głupia, żeby znaleźć sprawców. To tylko dowodziło, że właściciel miał kontakty wszędzie i wszyscy woleli nie wchodzić mu w drogę. Każdy, kto odważył się jakkolwiek mu zagrozić, znikał nagle i już nie wracał.
Nieoficjalnie tylko jedna z okolicznych grup nie była tutaj mile widziana – Rivera. Tak naprawdę to było miejsce interesów i właściwie każdy mógł tu przyjść, nie obawiając się, że zostanie zaatakowany przez swoich wrogów. Tutaj oficjalnie panowała tolerancja, zero nienawiści. Jeśli ktoś chciał żyć spokojnie i móc tu przychodzić, wszelkie spory musiał porzucić przed wejściem. Nawet widząc swojego wroga, nie możesz mu przywalić, jeśli nie chcesz zostać potraktowany bardzo nieprzyjemnie. Niestety albo stety panowały tu żelazne zasady.
Ale dlaczego Rivera nie ma wstępu? Odpowiedź jest banalnie prosta, ale tutaj trzeba wyjaśnić pewną kwestię od samego początku. Kiedyś istniała pewna silna grupa, która właściwie sprawowała tu władze. Niepozorna nazwa Morano zmyliła wielu, ale kto bliżej poznał kogoś należącego do tej grupy, prawdopodobnie spojrzał śmierci w oczy. Wszystko było dobrze, ale w pewnym momencie część grupy zapragnęła czegoś więcej, coraz bardziej nielegalnych interesów, więcej przelanej krwi, handel narkotykowy. Znaleźli sobie przywódcę, którego nie obchodziło, że do celu idzie po trupach... Przywódcom Morano nie udało się zdusić buntu w zarodku, coraz większa ilość osób skuszona możliwością większych zarobków, przeszła na stronę tworzącej się właśnie Rivery. Zaczęła się walka gangów. Rodzina Blacków, będąca u władzy ucierpiała najbardziej – rodzice Nathaniela zostali zamordowani, a jego siostra zniknęła bez śladu, gdy on sam był jeszcze dzieckiem. Przez to wszystko Morano przez wiele lat było w uśpieniu i czekało na powrót swojego dziedzica, który zwróci im potęgę. Nathanielowi udało się pomnożyć spuściznę rodziców, ale za jaką cenę... Swoją aktualną pozycję musiał okupić stratą całej rodziny, a potem walczył o szacunek wśród tych, którzy zostali i przyznawali się do bycia z Morano. Jego przeszłość była bardziej czarna niż jego nazwisko.
Wracając do tematu – Amnesia może i była popularnych miejscem, ale zarazem znienawidzonym przez Willa. Nie było chyba miejsca (nie licząc komend policji), którego nie lubił równie mocno. Tutaj jako powód odzywała się jego samotnicza dusza, pragnąca jedynie spokoju oraz fakt, że miał złe skojarzenia z tym klubem. Już nawet nie chodziło o co, że to właśnie tam pocałował go niedawno jego śmiertelny wróg, to tylko przelało czarę nienawiści. Zwykle, gdy tam bywał, działo się coś, czego wolałby uniknąć. Raz nawet ktoś próbował dźgnąć go nożem w brzuch. Na szczęście ostrze jedynie prześlizgnęło się po jego skórze, tworząc niezbyt głęboką ranę, po której nie został mu już nawet ślad. Wtedy był tam z Nathanielem, którego próbowano zaatakować, ale Moore zareagował w odpowiednim momencie, narażając siebie.
Innym razem był tam z Harper z pewnym interesem do właściciela i jakiś obleśny typ, który we krwi miał więcej alkoholu niż szarych komórek w mózgu, przyczepił się do dziewczyny. Oczywiste było, że wdał się z nim w bójkę. Właściciel lokalu pojawił się na miejscu, ale poznał w nich ludzi Nathaniela, więc od razu zaprosił ich do swojego biura. Podsumowując – za każdym razem, gdy Will się tam zjawiał, ściągał za sobą swojego wiecznego pecha.
Teraz był właśnie w drodze do tego przeklętego miejsca. Czy już zaczynał żałować, mimo że nawet nie dotarł do celu? Tak, bardzo tego żałował. Dodatkowo miał być tam kompletnie sam i jak najbardziej dyskretnie spotkać się z pewną osobą. Dlaczego to robił?
– Will, mam dla ciebie zadanie – oznajmił mu głos Nathaniela, wydobywający się z telefonu. Sytuacja miała miejsce jakąś godzinę wcześniej.
– Tak, Szefie?
– Kapturek prawdopodobnie ma informacje na temat tego, z kim współpracowali Frank Wilson i Agatha Colins.
Nie sądził, że Nathaniel naprawdę będzie zajmował się dalej tą sprawą. Oficjalnie sprawcy zamachu na Rissę zostali zamknięci w więzieniu i już nikomu nie zagrażali, więc raczej nikt nie powinien dalej tego ciągnąć. Tymczasem Black wciąż szukał informacji i śledził uważnie sytuację. Może jednak sprawa była o wiele poważniejsza niż mu się wydawało...
– Amnesia. Dziś 21 – rzucił hasłowo. – Ona będzie tam czekała na ciebie. Powie ci wszystko, co wie.
– Co dalej? – dopytał.
– Jutro widzimy się w Bazie, żeby wszystko omówić. Są podejrzenia, że Agatha i Frank są powiązani z Riverą.
Niemożliwe... To nie mogła być prawda. Ogarnęła go ogromna fala strachu, że może ci dwoje wiedzieli kim naprawdę on jest i dlatego zaatakowali jego siostrę; że to był znak od Rivery dla niego i Nathaniela. Czy to możliwe, że wiedzieli?
– Podobno należą do jakiejś szajki włamywaczy – kontynuował Black, nie zwracając uwagi na milczenie Willa – ale ktoś zlecał im włamania, a oni tylko wykonywali polecenia. Nie wiemy na razie kto za tym stoi, ale na pewno dotrzemy do tej osoby. To mógł być tylko przypadek, że włamali się akurat do Larissy, ale lepiej być ostrożnym. Jakby co, będziecie obserwowani z daleka, więc powinniście być bezpieczni. Jeśli chodzi o twoje spotkanie z Kapturkiem, James będzie też na miejscu, więc gdyby coś się działo, idź do niego. Postaraj się nie zwracać na siebie uwagi, bo nikt inny nie może ci dziś chronić pleców.
– Rozumiem.
– Ona wie, kto do niej przyjdzie, więc nie będzie robiła problemu – dodał. – Dasz sobie radę czy mam ją wzywać do nas?
– Nie zawiodę.
~🔥~
Gdyby los za mało go torturował, był na miejscu trochę za wcześnie. Cóż za ironia kierowała jego życiem? Czy choć raz wszystko nie mogło być po prostu dobrze? Jedyną dobrą wiadomością była ta, że przez cały ten dzień ani raz nie widział Vasillasa, a jeszcze lepsze było to, że ostatni raz miał okazję widzieć jego twarz w poniedziałek, a dziś był już piątek. Kilka dni spokoju to już coś. Co prawda, słyszał o nim, ale to był w stanie jeszcze przeżyć. Nie mógł się nie cieszyć z tego. Zarazem jednak odrobinę niepokoiło go to nagłe 'zniknięcie' tego psa. Czyżby coś całkiem przypadkiem mu się stało? Jeśli tak, będzie to oznaczało, że jego misja jest zakończona i już nie będzie musiał wychodzić ze strefy swojego komfortu. No cóż, płakał z tego powodu nie będzie. I humor od razu lepszy.
Teraz jedynie musiał poczekać kilkanaście minut, żeby w końcu móc spotkać się z Kapturkiem. Wystarczyło tylko okazać trochę cierpliwości, a potem ją odnaleźć, odbyć szybką rozmowę i wrócić do mieszkania, gdzie czekała na niego jego jedyna i wieczna miłość – łóżko.
Nie mając co ze sobą począć, a nie chcąc stać jak jakiś debil, żeby nie zwracać na siebie niepotrzebnej uwagi, zaczął przedzierać się przez tłum ludzi. Nienawidził tego, a szczególnie, gdy znajdował się w półmroku i był zmuszony przechodzić między ludźmi, którzy wili się jak jakieś walone płazińce, dotykali go... Tak bardzo przypominało mu to jego koszmary, w których biegł przez las, zahaczając o drapiące go gałęzie. Próbował zapomnieć o tym, a w takich miejscach te wspomnienia odżywały i uderzały w niego ze zdwojoną siłą. Wydobywały głęboko ukryty lęk, przyspieszały jego oddech, a czasem wywoływały zawroty głowy. Zawsze wtedy modlił się w duchu o to, żeby nie zacząć panikować.
Teraz miał już tylko ochotę na którąś z dwóch rzeczy – pójść się upić, żeby uspokoić natłok negatywnych myśli i na chwilę zapomnieć o wszystkim albo nawiać do domu. Druga z opcji niestety odpadała, bo miał tu interes do załatwienia, ale pozostawała jeszcze ta pierwsza, która była niezwykle kusząca w zaistniałych okolicznościach. No dobra, nie mógł się spić, bo musiał utrzymać się na nogach i być w stanie komunikować się z Kapturkiem, ale jeden drink nie zaszkodzi, prawda?
Kierował się w stronę baru z uśmieszkiem na ustach. Od jakiegoś czasu nie tykał alkoholu, więc wizja zasmakowania gorzkawego smaku bardzo mu odpowiadała. Skoro już koniecznie musiał tutaj być i załatwiać sprawy, zamierzał skorzystać z okazji i trochę się rozerwać. To nie było mu zabronione, co nie? A tak bardzo potrzebował teraz chwili zapomnienia, oderwania od rzeczywistości.
Nie, nikt mu nie zabraniał pić, dopóki nie poczuł jak ktoś łapie go za rękę. Czyjeś palce zacisnęły się na jego nadgarstku, gdy już był tak blisko do baru z upragnionym alkoholem. Odwrócił się gwałtownie, piorunując tę osobę wzrokiem i będąc gotowym na przywalenie komuś w ryj za przeszkadzanie mu i łapanie go za rękę, czego bardzo sobie nie życzył. Walić zakaz bójek, jakoś na pewno się z tego wymiga.
No kto by się spodziewał, że będzie to akurat ON. Ten, który prześladuje go od jakiegoś czasu i jest po prostu jak jakiś walony cień, zawsze pojawiający się niespodziewanie przy nim. Niczym śmierć deptał mu po piętach i nie dawał się zwieść.
Vasillas był śmiertelnie poważny, co było zadziwiające, ale nie obchodziło go to zbytnio. Miał tylko ochotę go zamordować na miejscu. Ten nic sobie nie robiąc z jego widocznego na twarzy gniewu, po prostu pokazał mu brodą w stronę korytarza (tak, tam gdzie go ostatnio pocałował), a potem pociągnął go w tamtym kierunku. Skoro zjawił się tutaj nagle bez swojego irytującego uśmieszku, niosąc jedynie powagę i ewidentnie chciał z nim jak najszybciej porozmawiać, coś musiało być na rzeczy. Na pewno nie bez powodu tak się starał i teraz ciągnął go za sobą przez salę. Musiał się dowiedzieć o co chodzi i tylko dlatego szedł posłusznie za nim niczym ciele na rzeź...
Zatrzymali się dopiero w pobliżu korytarza, bo Vasillas zauważył jakąś dziewczynę, idącą z tacą. Dopiero po chwili Moore uświadomił sobie, że była to ta sama dziewczyna, z którą ostatnio rozmawiał ten glina. Ta jego informatorka. Zdecydowanie ze związanymi w kok włosami i w spodniach zamiast obcisłej kiecki wyglądała o wiele lepiej.
Tak bardzo skupił się na rozkminianiu kim była i lustrowaniu jej wzrokiem, że zapomniał nasłuchiwać o czym mówili. Pewnie i tak nie usłyszałby zbyt wiele przez muzykę, która chyba cudem nie zburzyła jeszcze tych ścian. Pozostało mu obserwować. Vasillas coś do niej powiedział, ona się tylko uśmiechnęła i zaczęła szperać w nerce, która wisiała na jej biodrach, aż w końcu wyjęła z niej kluczyk i podała mu go. Will stanął nieco bliżej nich, więc udało mu się coś usłyszeć.
– Czyli jednak? – zapytała wciąż z tym samym uśmieszkiem na ustach. Przesunęła wzrokiem od Vasillasa do Moore'a, a potem znów zawiesiła spojrzenie na tym pierwszym.
Policjant nie odpowiedział od razu. Odwrócił się do swojego towarzysza, żeby zerknąć na niego i zobaczył go stojącego w pobliżu z irytacją wymalowaną na twarzy. Domyślał się o co chodziło dziewczynie.
– To nie tak – odparł, patrząc znów na nią.
Pozostawiła to bez żadnej więcej wypowiedzi. W sumie nie jej interes kto z kim i gdzie. Ona tu tylko pracowała i musiała wypełniać swoje obowiązki, pilnując własnego nosa i nie wtrącać się w sprawy klientów. Nie było sensu debatować z nim na temat słuszności jej podejrzeń, więc po prostu ulotniła się stąd i poszła w kierunku baru. Moore odprowadził ją wzrokiem, patrząc z utęsknieniem na alkohol znajdujący się za ladą.
– Kto by się spodziewał – odezwał się Vasillas tuż przy jego uchu – że jednak odczuwasz normalne emocje.
Nawet nie raczył na niego spojrzeć, żeby nie dać mu żadnej satysfakcji. O nie!
– Niektórzy daliby wszystko, żeby tylko ktoś patrzył na nich tak, jak ty na alkohol.
– Ty akurat możesz sobie o tym tylko pomarzyć – powiedział, odwracając głowę w jego stronę i patrząc mu prosto w oczy. Było odrobinę zły, że robiono z niego alkoholika. – Ciebie ewidentnie nikt nie chce, skoro zazdrościsz nawet alkoholowi. – Wyszczerzył zęby w sztucznym uśmieszku.
Charles westchnął. Właśnie powrócił prawdziwy Will i to on był tego bezpośrednim powodem, nakłonił go do tego. Mógł się zamknąć, gdy było trzeba, ale oczywiście nie dał rady się powstrzymać... Teraz mógł mieć pretensje tylko do siebie. Sprowokował go, a Moore nie był żadnym urządzeniem, które dało się wyłączyć. Pozostało mu jedynie słuchać jego słów i z obojętnością znosić obelgi. Był nawet w stanie przyznać, że zasłużył sobie. Przecież mógł darować sobie to gadanie o alkoholu i sposobie w jaki ten chłopak na niego patrzył.
Wyrazem aktu kapitulacji i uznania całkowitej wygranej Willa było złapanie go po raz kolejny za rękę, nie dodając już nic.
Tymm razem jednak przytrzymał go powyżej łokcia, nie chcąc prowokować nikogo więcej do snucia teorii na ich temat. Bez słowa ruszyli przed siebie. Nie chciał nic dodawać, odgryzać się mu, żeby nie pogorszyć sprawy.
Wszystko, absolutnie wszystko zostało mu wynagrodzone, gdy tylko zobaczył minę Moore'a, po tym jak już zaprowadził go do jednego z pokoi i zamknął za sobą drzwi. Pierwszą rzeczą jaką zrobił chłopaka, było rozejrzenie się po pomieszczeniu w poszukiwaniu potencjalnej drogi ucieczki albo broni. Teraz stał na środku pokoju, mając całkowitą świadomość do czego służyły te pokoje i patrząc na Vasillasa z miną krzyczącą wyraźnie 'Przepraszam bardzo, ale co to ma znaczyć?!'. Nie wydawał się być ani trochę zestresowany czy przestraszony tym wszystkim, bo wcale nie był. Jakby co, to dałby sobie radę. Nie takie rzeczy się robiło. A pokonanie jednego typa to chleb powszedni. Bardziej zastanawiało go do czego prowadziła ta cała szopka.
– Tylko się nie złość – poprosił Vasillas, podchodząc z wyciągniętymi w jego stronę dłońmi jakby obawiał się ataku.
– Za późno – oznajmił Will, krzyżując ramiona na piersi. – Masz kilka minut na wyjaśnienia.
– A co jeśli...?
– Wylatujesz przez okno – wskazał kciukiem za siebie, gdzie rzeczywiście znajdował się oszklony otwór w ścianie.
– Dobra – westchnął, zastanawiając się jak ująć w słowa to wszystko, co chciał powiedzieć, nie narażając się na jego gniew. – Ktoś cię śledził.
Will uniósł jedną brew do góry. Kompletnie mu nie wierzył. Już jego wiara w magię była większa niż zaufanie do tego psa. A on wcale nie wierzył w magię!
– I wiesz to, bo sam też mnie śledziłeś? – zapytał, zachowując całkowitą powagę i spokój. – A teraz skarżysz się, bo masz konkurencję?
W głowie Vasillasa przemknęła jedna ciekawa myśl – czy Will kiedykolwiek okazywał strach albo czy on w ogóle się czegoś bał? Jeśli tak, to on obawiał się tego, że Moore może odczuwać lęk.
– Nie ciebie – usprawiedliwił się. – Kogoś w jakiś sposób związanego ze sprawcami ataku na twoją siostrę.
Wciąż jego twarz wyrażała całą gamę emocji pomnożoną przez zero.
– Chrzanisz... – stwierdził tylko i prychnął ze śmiechu.
– Musisz być ostrożny. Tu może chodzić o coś więcej niż tylko zwykłe włamanie.
– Czy ty myślisz, że ja jestem jakimś bossem mafii, którego wszyscy chcą zabić? – zakpił. – Nie. Jestem tylko zwykłym, nic nie znaczącym człowiekiem.
– Ale możesz mieć wrogów – stwierdził, nie chcąc tak łatwo odpuścić. W końcu chodziło o czyjeś bezpieczeństwo, a on właśnie o to powinien dbać.
– Weź odpuść sobie zabawy w sprawiedliwość – mówił, gestykulując przy tym. – Tę radę dam ci za darmo, za każdą kolejną będziesz musiał zapłacić.
– Mogę w naturze?
Moore jedynie przewrócił oczami, a potem wyciągnął w jego stronę dłoń, patrząc na trzymany przez niego klucz.
– Może dobrze byłoby, gdybyś wynajął kogoś do dbania o bezpieczeństwo twoje i Larissy? – zapytał, podając mu przedmiot, którego żądał.
– Nie. Nic nam nie grozi, a ja jestem ochroniarzem, dam sobie radę.
Vasillasowi cisnęły się na język słowa 'Tak jak dałeś radę ją ochronić wcześniej, gdy włamali się do niej?', ale nie powiedział tego. Zrobienie tego byłoby równoznaczne z wkroczeniem na wojenną ścieżkę z Willem, a to akurat znajdowało się jako ostatnie na liście rzeczy, które chciałby zrobić, a które dotyczyły tego chłopaka z heterochromią...
Pozwolił mu wyjść, a właściwie to nie tyle pozwolił, co nie próbował go powstrzymywać, bo to byłoby bezcelowe. Moore i tak by stąd wyszedł, z jego zgodą czy bez. Miał wątpliwości czy ten chłopak kiedykolwiek pytał o jakieś pozwolenie. Wydawał się robić zawsze to, na co miał ochotę i chodzić własnymi ścieżkami.
Dopiero po jego odejściu zdał sobie sprawę z pewnego faktu. Od początku ich dzisiejszego spotkania miał wrażenie, że coś mu nie pasuje w tym chłopaku, ale wcześniej nie docierało do niego dlaczego tak było. Wydawało mu się, że chodzi jedynie o to, że Will był ubrany bardziej elegancko niż normalnie. Teraz jednak uświadomił sobie, że jego tęczówki były całkowicie błękitne i nie było nawet śladu po jego heterochromii. Czyżby nosił soczewki?
~🔥~
Mam wrażenie, że nie za bardzo chciało mi się pisać ten rozdział. Proszę o wybaczenie XD
Wattpad mnie nie lubi i nie chce mi pozwolić na opublikowanie rozdziału...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top