5
Dowcipnisia, który zniszczył przeszklone drzwi w sali odpraw, oczywiście nie udało się złapać ani nawet wytypować najbardziej podejrzanego człowieka. Każdy zarzekał się, że „nigdy i przenigdy", więc sprawa umarła śmiercią naturalną. Tylko Nick wydawał się być spokojny oraz opanowany, co składałam na karb jego wiary w moje umiejętności komunikacji z duchami.
Mnie zastanawiało z kolei zupełnie coś innego, chociaż obiecałam sobie, że nie będę zaprzątać głowy nie swoimi problemami. Ciekawym było, że Nick oraz ta „głupia gąska" zaczęli trzymać sztamę, a wcale się na to początkowo nie zanosiło...
Jadali razem wszystkie posiłki, dużo rozmawiali ze sobą nawzajem, żywo przy tym gestykulując rękoma.
Wkrótce stało się jasne, że zostali parą. Co mogło ich połączyć? To było czysto retoryczne pytanie, gdyż odpowiedź nasuwała się sama - i on, i ona, do brzydkich i zaniedbanych nie należeli...
– Coś nowego w naszej sprawie oprócz tego, że pyłek pochodził z amazońskich orchidei, rosnących wyłącznie w dżungli, a nieznana substancja to zwykły miód? – Nick bezceremonialnie trącił mnie w ramię.
W jego oczach błysnęło zainteresowanie. Zawsze, a przynajmniej PRAWIE zawsze, przykładał się do swojej roboty, w tej kwestii nie mogłabym skłamać.
– Na razie nic – odparłam ze znużeniem, bo od kilku dni „goniliśmy w piętkę" bez żadnych widocznych rezultatów.
Zresztą, to był dopiero początek śledztwa, a już miałam dosyć tej sprawy i śniła mi się po nocach. Modliłam się, aby szybko znaleźć odpowiedzialnego za popełnioną zbrodnię człowieka i zamknąć cholernie trudną sprawę.
– To kaszana – westchnął cicho Nick pod nosem, bo właśnie na horyzoncie pojawił się Williams i przyszpilił go swoim poważnym spojrzeniem.
– Nie macie zajęcia? – szef burknął na nas oboje, lecz patrzył tylko na niego, co wydało mi się dziwne.
– Mamy, mamy – powiedział Nick i zmył się jak niepyszny, zostawiając mnie na pastwę „huraganu Lloyd".
Ale zostałam, by podpytać szefa o pewne szczególiki, bo informacji - a zwłaszcza konkretnych i prawdziwych - nigdy za wiele.
– Chciałabym szefa o coś zapytać – powiedziałam cicho. – To ważne. Czy znajdzie szef chwilę dla mnie?
– Byle szybko, bo mam mało czasu – odpowiedział, o dziwo spokojnie.
Przełknęłam ślinę i zaczęłam „nawijkę" - o telefonie sprzed kilku dni, który tak mnie wystraszył, o wypadku z drzwiami oraz „o moim silnym wrażeniu istnienia wspólnego mianownika" dla tych spraw i zagadkowej śmierci mężczyzny na stacji benzynowej, na obrzeżach Blackstone.
– Według mnie to wszystko się łączy w jedną spójną całość – powiedziałam na zakończenie. – I spróbuję znaleźć ten wspólny mianownik.
Nie wiem, kto podał temu człowiekowi mój numer, ale nękanie jest również zagrożone karą pozbawienia wolności – niepotrzebnie się zbłaźniłam, „ucząc księdza pacierza". – I te drzwi...
Williams słuchał mnie w milczeniu, a gdy wreszcie skończyłam mówić, odezwał się cierpko i oschle:
– A to nie twoja sprawa z drzwiami? Ostatnio jesteś jakaś taka poddenerwowana – lustrował moją twarz, jakby chciał wyłowić nie istniejący fałsz w mimice.
Ale się przeliczył! Odparłam mu tak spokojnie, tak jak tylko byłam wstanie to uczynić:
– Może to... zjawisko nadprzyrodzone?
Moja nietypowa sugestia nie spotkała się z jego aprobatą.
– DUCHÓW NIE MA!!!! – wydarł się na mnie tak głośno, że było go chyba słychać na wszystkich kondygnacjach budynku.
Uśmiech zniknął z jego twarzy jak starty niewidzialną gąbką.
– Czy pani uważa mnie za durnia? – łypnął na mnie okiem. – Proszę nie pieprzyć głupot i wreszcie zabrać się do pracy! – stwierdził kategorycznym tonem, ucinając jakąkolwiek dalszą dyskusję.
Jednego mogłam sobie pogratulować - że nie powiedziałam mu o swoim darze widzenia dusz zmarłych ludzi. Odetchnęłam z ulgą, dopiero wtedy, gdy zniknęłam mu z oczu.
Postanowiłam pogadać z Nickiem o pewnym pomyśle - dotyczącym aktualnie prowadzonej przez Williamsa sprawy, który zalągł się w mojej głowie.
Jednakże po Castelmarze nie pozostał żaden ślad. Poszłam zatem do toalety „za potrzebą" nim zaczęłam go szukać dalej. W końcu jestem człowiekiem i też muszę załatwiać swoje potrzeby fizjologiczne...
Ale mniejsza o to!
Nacisnęłam klamkę od damskiej części „świątyni dumania" i cicho podeszłam do jednej z kabin, by z niej skorzystać, gdy...
W tej samej chwili usłyszałam charakterystyczne jęki oraz posapywania. Mój Boże, ktoś tu uprawiał seks!
Zatrzymałam się w miejscu, jak przyśrubowana do podłogi, wykładanej białymi kafelkami.
– Nick, jesteś.... niesamowity! – okrzyk, bynajmniej nie bólu czy rozpaczy, świadczył, iż Vanessa - poznałam ją po głosie - świetnie się bawi.
Seks w damskiej toalecie wyjątkowo mi do mojego najlepszego kolegi nie pasował, a przynajmniej nie w „czasach przed Vanessą". Może przegapiłam zmiany, które w nim zachodziły od dłuższego czasu i tylko ja jedna ich nie dostrzegałam, zajęta idealizowaniem Nicka Castelmare'a?
„Co się z nim stało?" – pomyślałam, ewakuując się cichaczem z damskiej toalety.
Trudno, musiałam stamtąd wyjść zanim puściłabym pawia. Czułam zażenowanie, jakby to mnie ktoś przyłapał na „miłosnych igraszkach" w mocno nietypowym miejscu i wstawił kompromitujące zdjęcie na „fejsa".
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top