Rozdział 16, cz.2
Krew szumiała mi w uszach, jednak nie była na tyle głośna, by zagłuszyć huk wystrzałów. Serce waliło jak oszalałe, nogi trzęsły się przez nadmiar adrenaliny krążącej w żyłach. Opierałam się plecami o betonową ścianę, dłoń przyciskałam do jednego boku. Uniosłam rękę do twarzy, skóra zabarwiła się na czerwono, objęła nawet mankiet białej, wełnianej bluzki.
Kolejny strzał sprawił, że skuliłam się nieznacznie, lecz zaraz przywołałam się do porządku. Rozejrzałam się pospiesznie. Ruiny nieznanego mi budynku trzęsły się w posadach co chwilę. Dookoła leżały sterty porośniętego mchem gruzu. Gdzieniegdzie walały się świeże odłamki, domyślałam się, że były wynikiem walki. Powybijane szyby wychodziły na niewielki kawałek zielonego terenu, większość krajobrazu pokrywały kłębiące się szare chmury. W powietrzu wyczuwałam zapach siarki i duszący dym. Przez to wszystko przebijała się ostra woń krwi. Pozostawiała metaliczny posmak na języku.
Mój wzrok spoczął na siedzącym obok Nicoli. Zacisnęłam usta w wąską linię. Czułam, jak całe moje ciało drży z nerwów. Powoli przesunęłam spojrzeniem z jego wykrzywionej bólem twarzy na klatkę piersiową, z której wystawał długi, metalowy pręt.
Dopadłam trimisa w mgnieniu oka. Delikatnie dotknęłam skóry wokół rany. Wyglądała paskudnie. Metal to nie była rzecz, która mogła go zabić, ale byłam pewna, że ta dziura będzie goiła się całymi miesiącami.
Wezbrało we mnie poczucie bezradności. Ból, rozpacz i strach zacisnęły szpony na moim sercu i wbiły w nie ostre pazury. Usta mi drżały, a oczy zachodziły mgłą. Powstrzymywałam się przed płaczem ostatkiem sił.
– Nick... - jęknęłam tak żałośnie, że nie poznałam własnego głosu. Nicola uśmiechnął się, choć wymagało to od niego nie lada wysiłku.
– Cii, mon cheri. – Jego szept ledwie przebijał się przez huk wystrzałów i wibracje spowodowane eksplozjami. – Ezra i Marie Ann mnie poskładają do kupy. Powinnaś uciekać.
Podparł się na rękach, po czym spróbował poprawić pozycję. Z jego ust wydobyło się przeciągłe, bolesne syknięcie. Złapałam go delikatnie za ramiona, po czym spojrzałam mu w oczy. Kiwnął głową. Widziałam, jak zaciska szczękę, jeszcze zanim pochyliłam go odrobinę do przodu. Spojrzałam na jego plecy, a żołądek podjechał natychmiastowo do gardła, jakby chciał pozbyć się własnej treści w tej chwili.
– Na wylot – powiedziałam, choć ledwo przeszło mi to przez przełyk.
– To tylko draśnięcie. – Przewrócił oczami. W kącikach jego ust majaczył zadziorny uśmieszek. Wyglądał koszmarnie upstrzony zaschniętą plamą krwi.
– Nie ma nawet opcji, że cię tu zostawię! – Straciłam ostrość widzenia. Zamrugałam, chcąc odpędzić napływające łzy.
Coś boleśnie rozdzierało mnie od środka. Patrzyłam na Nicolę i miałam wrażenie, że to koniec, że on naprawdę tego nie przeżyje. Nie tym razem. Jego obrażenia były zbyt rozległe, doskonale widziałam, w jakim miejscu został wbity pręt i szanse na to, że jakimś cudem ominęły serce, były absurdalnie niskie. Nawet jeśli wiedziałam, że kawałek żelastwa nie jest w stanie wysłać trimisa na drugą stronę, wiele podobnych myśli kotłowało się pod sklepieniem mojej czaszki.
Nicola wyciągnął rękę w moją stronę. Ujął delikatnie mój policzek, przejechał po nim kciukiem, ścierając łzę, której się tam nie spodziewałam. Przesunął dłoń na mój kark i przyciągnął do siebie. Jego urywany oddech omiótł moją twarz. Starałam się go nie dotykać, nie chciałam, by cierpiał bardziej, niż miało to miejsce. On jednak miał zupełnie inne plany.
Złączył nasze usta w delikatnym pocałunku. Mimo niewielkiej mocy, jaką w niego włożył, czułam, jak wiele chciał tym przekazać. Oddałam ten czuły gest, chciałam powiedzieć mu to samo, jednak mój oddech drżał przy tym ze strachu, że już więcej się nie zobaczymy.
– Kłamałam – szepnęłam mu prosto w usta, kiedy nieznacznie się odsunął.
– Wiem, mon cheri. – Uśmiechnął się. – Idź już. Odnajdź Ezrę i powiedz mu, co się stało. Jesteś dużą dziewczynką, poradzisz sobie.
Jego dłoń zsunęła się z mojej szyi. Oparł potylicę o chropowatą ścianę i przymknął powieki. Jego oddechy były chrapliwe, coraz płytsze. Mimowolnie powiodłam spojrzeniem po jego ciele, ubranie przykleiło się do niego od nadmiaru spływającej krwi.
Zacisnęłam usta w wąską linię. Serce nakazywało zostać przy nim, ale umysł krzyczał głośno, że nie tak należało postąpić. Sięgnęłam za plecy, wyciągnęłam colta zza paska. Ostatni raz przyjrzałam się wytartej, drewnianej rączce, po czym wyciągnęłam magazynek i przeliczyłam naboje. Sześć. Wiedziałam, że raczej do niczego mi się nie przydadzą, ale czułam się spokojniejsza, kiedy miałam przy sobie jakąkolwiek broń.
Ruszyłam w stronę ogromnej wyrwy. Widok na to, co dzieje się na zewnątrz, przysłaniała sterta gruzów. Wspięłam się po niej bez większego wysiłku, po czym położyłam się przy krawędzi i wyjrzałam, by ocenić sytuację.
Zdecydowanie nie znajdowaliśmy się w Down Town. Nie poznawałam tego miejsca, w zasięgu mojego wzroku nie było ani jednego wieżowca. Za to ciągnęło się morze zniszczonych, opuszczonych kompleksów mieszkalnych. Ogromne pęknięcie przecinające główną ulicę ciągnęło się daleko poza zabudowany obszar.
Wszystko płonęło. Ponad zawalonymi dachami unosił się gęsty, siwy dym, języki pomarańczowego ognia lizały zawzięcie ramy okiennic. Gardłowe pomruki, przeciągłe wycie i bliżej nieokreślone syczenie niosło się echem po przestrzeni. Dostrzegałam ruch między budynkami, jednak byłam prawie pewna, że żaden kształt, który widziałam, nie należał do zwykłego człowieka.
Po ziemi ponownie rozeszły się wibracje, a po chwili do moich uszu dotarł dźwięk eksplozji. Mimowolnie nakryłam głowę rękami. Tuż po tym przestrzeń przeszyło kilka serii wystrzałów. Warkot silnika zbliżał się do ruin, w których się skryliśmy. Zaklęłam pod nosem.
Podpełzłam do prawej krawędzi wyrwy. Złapałam oburącz za ostry brzeg i podciągnęłam się do góry, przełożyłam jedną nogę na zewnątrz i wyjrzałam ostrożnie zza winkla.
Budynek dookoła porastał rzadki las. Mimo wszelkich hałasów nie wyłapałam śpiewu ptaków, czy innych odgłosów zwierząt, tak naturalnych dla tego typu środowisk. Szum liści był znikomy, choć widziałam, jak poruszają się chaotycznie pod wpływem delikatnych podmuchów wiatru. Słońce nieśmiało przebijało się przez kłęby chmur. A może to był dym? Nie byłam w stanie tego określić.
Chrzęst żwiru zwrócił moją uwagę. Przełożyłam drugą nogę, po czym pospiesznie zeszłam z gruzowiska. Przylgnęłam do ściany. Dźwięk dochodził z lewej strony, dlatego postanowiłam pójść w przeciwną. Dotarłam do wnęki. Wcisnęłam się w nią i zawczasu odbezpieczyłam broń. Bok niemiłosiernie mnie bolał, czułam, że ta rana może być paskudna, ale napędzane adrenaliną ciało trzymało się w miarę dobrze.
Niedługo później usłyszałam szelest w zaroślach. Spięłam wszystkie mięśnie i zamarłam. Trimis w mojej głowie krzyczał zawzięcie, że zbliża się niebezpieczeństwo. Nie miało znaczenia, w którą stronę zwróciłam głowę, czerwona lampka, migająca zawzięcie pod sklepieniem czaszki, nie gasła.
Silnik nadjeżdżającego samochodu zagłuszył go na chwilę. Opony ślizgały się na mokrej ściółce, nie widziałam go, ale coś podpowiadało mi, że to terenowy wóz. I nie było w nim przyjaciół.
Auto zatrzymało się nieopodal. W krzakach po drugiej stronie rozległo się złowrogie, niskie warknięcie. Organizm chciał rzucić się do biegu, jednak wiedziałam, że wtedy mogę nie mieć żadnych szans. W końcu spomiędzy ciemnych, zielonych liści wyłonił się mutant. Od razu uderzył we mnie odór rozkładu. Skrzywiłam się i wstrzymałam oddech. Żołądek i tak zdążył zrobić fikołka, ostatkiem sił powstrzymywałam torsje, które zaczęły targać moim ciałem.
Wydałam z siebie bliżej nieokreślony jęk, przyłożyłam rękę do ust, żeby przypadkiem treść żołądka nie wydostała się poza wyznaczone jej miejsce. Potwór gwałtownie odwrócił się w moją stronę. Przylgnęłam do ściany we wnęce. Moje oczy rozwarły się szeroko.
Istota zrobiła krok w moją stronę. Wyciągnęła długą, chudą szyję i zaciągnęła się powietrzem. Tam, gdzie powinny znajdować się oczy, dostrzegłam dwie, zaropiałe narośle. Powoli wypuściłam oddech przez nos. Nie widział mnie. Ale słyszał i czuł. Podejrzewałam, że przez krew i bliżej nieokreśloną breję, w jakiej byłam utytłana, nie był w stanie wyczuć mojego prawdziwego zapachu, więc tym razem miałam jako taką przewagę.
Auto zatrzymało się nieopodal. Potwór zwrócił głowę w tamtą stronę i ryknął przeciągle. Coś ścisnęło mnie w mostku, kiedy dotarł do mnie dźwięk odbijających się od podłoża podeszew. Jedna para. Druga. Trzecia... Szósta. Zdusiłam w sobie potrzebę krzyku, mimo wszystko nie chciałam ściągnąć na siebie uwagi potwora, ani tych ludzi. Nie wiedziałam, czy są sprzymierzeńcami, czy wrogami.
Mutant zaryczał obrzydliwie, aż zapiszczało mi w uszach. Zrobił kilka kroków do przodu z głową przy ziemi. Wygiął zdeformowany kręgosłup w łuk, jakby szykował się do ataku. Nie minęła chwila, krótsza niż jeden oddech, a istota jęknęła przeciągle. Przywodziła mi na myśl skamlającego, karanego psa.
– To nasz – krzyknął ktoś, a bestia położyła się na mokrej ściółce. Zamrugałam oniemiała. Co znaczyło „nasz"?
– Wyślij go na łowy – powiedział ktoś. – Trzeba przeszukać teren. Zero Sześć, masz coś, co należy do celu?
Osoba, nazywana „zero sześć" nie odezwała się, za to podeszła do potwora i wyciągnęła z kieszeni kawałek szmatki. Postać wyglądała znajomo, jednak w tamtej chwili nie byłam w stanie stwierdzić, kogo przypomina. Dopóki nie dostrzegłam profilu.
Ezra!
Zachłysnęłam się powietrzem. Natychmiast przyłożyłam obie ręce do ust. Bestia poruszyła się nerwowo, ale nie zwróciła się ku mnie. Za to Cohen zerknął w stronę wnęki. Serce zamarło na moment, jednak on nie dał po sobie poznać, że mnie zauważył. Potwór skończył obwąchiwać przedmiot, który haker trzymał w ręce. Podniósł łeb do góry. Wodził nosem przez chwilę, jego zdeformowane małżowiny uszne poruszyły się, ale nie wykonał żadnego innego ruchu. Przynajmniej nie w moim kierunku. Zwrócił się w stronę zniszczonego miasteczka i ruszył powolnym krokiem przez błotnistą, wyjeżdżoną ścieżkę.
– Co jest? – zapytał pierwszy głos. – Poprzedni zaprowadził nas tutaj!
– Może już ich tu nie ma – odparł spokojnie Ezra. Zmienił pozycję. Teraz stał przodem do mnie. W rękach trzymał karabin. Przełożył go z jednej ręki do drugiej, a lufę skierował w stronę pojazdu. – Przeszukajcie teren. Sprawdzę to gruzowisko i północną część.
Oddalające się kroki sprawiły, że coś ciężkiego zaczęło spływać powoli z mojego kręgosłupa. Rozluźniłam mięśnie ramion. Cohen wodził wzrokiem za kompanami, dopóki tętent ciężkich, militarnych butów nie ucichł.
Dopiero w tamtej chwili Ezra wypuścił powietrze z płuc. Przewiesił broń przez ramię, po czym rozłożył ramiona szeroko. Zerwałam się z miejsca natychmiast. Wpadłam między nie z impetem, moje własne oplotły ciasno klatkę piersiową mężczyzny. Z mojej piersi wydobył się niekontrolowany szloch.
Ulga wymieszana z poczuciem winy zalała cały mój umysł. Trzęsłam się, chcąc powstrzymać łzy cisnące się do oczu. Ezra pogładził mnie po plecach. Przyłożył usta do czubka głowy, po czym odsunął mnie od siebie i objął moją twarz obiema rękami.
– Co tu jeszcze robisz? – szepnął. Spojrzał mi głęboko w oczy. – Mieliście uciec.
– Nicola jest ranny – jęknęłam. Głos mi się łamał. – Jest w tym budynku.
Cohen rozejrzał się nerwowo. Miałam wrażenie, że nasłuchuje kroków swoich kompanów. Przeskanował wzrokiem otoczenie, jego spojrzenie utkwiło w wyrwie, z której nie tak dawno wyszłam, ale trwało to zaledwie ułamek sekundy. Znów skupił na mnie całą swoją uwagę.
– Zajmę się Nicolą. – Wyciągnął z kieszeni na piersi telefon. Wystukał krótką wiadomość i od razu go schował. – Marie Ann będzie na ciebie czekała przy moim samochodzie. Pojedziecie do Moskwy. W schowku są pieniądze. Tam się spotkamy.
– Nie zgadzam się na to. – Zmarszczyłam brwi. – Zginiecie tutaj.
– Uspokój się. Nikt nie zginie. – Zmierzył mnie spojrzeniem, mrużąc przy tym oczy. – Wiesz, że muszę najpierw opanować sytuację, Nicola będzie potrzebował snu, żeby się zregenerować. Po prostu zrób to, o co proszę.
Zacisnęłam wargi tak mocno, że zaczęła boleć mnie skóra wokół. Nie chciałam tego robić. Wyjeżdżać bez nich. Potrzebowałam ich obu do tego, by funkcjonować i wizja pozostawienia ich w tym miejscu na pastwę losu i ewentualnie żandarmerii wojskowej przyprawiała mnie o dreszcze i zawrót głowy.
– Ezra... – szepnęłam, czułam, że zaczyna brakować mi tchu. Znów mózg próbował zagłuszyć galop serca, jawnie kpił z emocji, które mną targały.
– Ufasz mi?
– Co? – Zamrugałam. Czułam, jak palce hakera mocniej zaciskają się na mojej skórze.
– Pytałem, czy mi ufasz?
– Tak! – odparłam bez wahania. Ezra przyciągnął mnie do siebie, po czym złożył na moich ustach krótki pocałunek.
– Więc idź i nie oglądaj się za siebie. Marie wie o wszystkim.
Zrobił krok do tyłu. A mnie ogarnął chłód, kiedy jego ramiona zniknęły z mojego ciała. Dotarły do nas pospieszne kroki. Chciałam spędzić z nim więcej czasu, porozmawiać, przeprosić, zrobić cokolwiek, nawet spróbować cofnąć czas. Jednak wiedziałam, że nie jest to możliwe. Nawaliłam i jedyny sposób, by to naprawić, to posłuchać ludzi, którzy wiedzieli więcej ode mnie.
Cohen kiwnął w stronę ściany lasu. Cofnęłam się o krok, z przyzwyczajenia sprawdziłam, czy wciąż mam broń, by chwilę później wypuścić z płuc oddech nieskrywanej ulgi, że wciąż jest w moim ręku. Bez jakiegokolwiek pożegnania każde z nas ruszyło w przeciwnym kierunku. Ezra powolnym krokiem zbliżył się do samochodu, ja natomiast puściłam się biegiem między drzewa.
Moc trimisa zatańczyła we mnie wściekle, żądając uwolnienia. Wypuściłam ją bez większych wyrzutów sumienia. Jeśli miałam odnaleźć SUV-a Ezry w miarę szybko, potrzebowałam dodatkowej pomocy.
Chrzęst liści pod czymś ciężkim początkowo nie zwrócił mojej uwagi. Zgrabnie omijałam stare dęby, wyostrzone zmysły wspomagały koordynację. Zapomniałam o bólu w boku, adrenalina przyćmiła wszystko inne. Między drzewami malowały się niewyraźne kontury budynków.
Strzał nadszedł z lewej strony.
Potężny ból rozsadził mi czaszkę.
***
– Maddie? – Nerwowy ton zaatakował mnie od razu.
Biel powoli opuszczała moje oczy, a przed nimi malowała się zatroskana twarz Ezry. Trzymał mnie mocno w swoich ramionach. Jego prawa dłoń spoczywała na moim czole, a lewa mocno trzymała w pasie. Plecy przywierały silnie do twardego torsu mężczyzny.
Gwałtownie podniosłam się do siadu. Czułam zimno, ciągnące od ziemi, nad nami kłębiły się ciemne chmury. Jak dużo czasu minęło? Rozejrzałam się pospiesznie w poszukiwaniu czegokolwiek, co pozwoliłoby mi to określić. Jedyne, co dostrzegłam to auto stojące na poboczu, mokra droga i poruszające się liście krzewów, rosnących nieopodal.
– Chryste, Ezra... – Miałam wrażenie, że z moich ust zamiast słów wydobył się bełkot. Sięgnęłam dłonią do karku, ale fiolki już tam nie było. – Ja... ja nie wiem, co widziałam.
Ezra spojrzał na mnie z jawnie wymalowanym zmartwieniem. Myśli kotłowały się w mojej czaszce jak szalone, nie wiedziałam, od czego powinnam zacząć. Nicola. Ezra. Mutant. Żandarmeria wojskowa. Miasto w ogniu. To wszystko sprawiło, że czułam ciarki na plecach. Wspomnienie wirowało chaotycznie w mojej głowie, nasuwało mi się coraz więcej pytań, na które nie znałam odpowiedzi. Chciałam natomiast wiedzieć jedno.
– Kim jest Marie Ann? – zapytałam bez ogródek. Ezra ewidentnie się spiął, zanim jeszcze skończyłam mówić. Uciekł wzrokiem w bok, a mięśnie jego żuchwy poruszyły się nerwowo. Obserwowałam go w milczeniu, oczekując odpowiedzi. – Ezra?
– Czy to wspomnienie z rannym Nicolą? – Zignorował mnie. Wydęłam usta. Skąd wiedział? Ostatecznie kiwnęłam niepewnie głową, a haker wciągał powietrze w płuca.
– Ezra! – sarknęłam, widząc, jak mężczyzna miota się nieporadnie między odpowiedzią na moje pytanie a próbą wyjścia z sytuacji bez wyjaśniania mi czegokolwiek. – Chcę wiedzieć cokolwiek!
Nie mogłam nic wyczytać z jego twarzy. W mgnieniu oka zamienił się w wypruty z emocji marmurowy posąg. Jakby uciekło z niego życie. Nie, żeby wcześniej było w nim go wyjątkowo dużo, starcie z Russeau odcisnęło na nim piętno, które starłby jedynie porządny odpoczynek. Jednak coś się w nim zmieniło. Blask w oczach przygasł jeszcze bardziej, a skóra poszarzała. Skulił się w sobie, przymknął powieki. I wiedziałam, że to wszystko nie było spowodowane bólem obrażeń, jakich doznał.
– Marie Ann była moją siostrą – odparł w końcu chrapliwie. Odchrząknął niezgrabnie, jakby powstrzymywał żal, krążący w jego żyłach.
– Była? – pisnęłam. Nagle zrobiło się niezręcznie.
– Tak. Zmarła dwadzieścia lat temu. Ze starości.
Kamień spadł mi z serca. W pierwszej chwili pomyślałam, że zginęła w walce. W końcu ten przeklęty zakład trwał od lat.
– Boże, Ezra... tak mi przykro.
– Wszystko w porządku. – Wyprostował się. Potarł wnętrzem dłoni o spodnie, po czym wypuścił z płuc powietrze. – To było do przewidzenia. Była tylko człowiekiem.
– Opowiesz mi o tym dniu? – Chciałam zmienić temat jak najszybciej. Ezra wyraźnie miał problem z mówieniem o Marie Ann, a ja nie chciałam tego drążyć, dopóki nie nabierze sił. – Widziałam tylko mnie i Nicolę w jakimś zrujnowanym budynku w lesie. Potem spotkałam ciebie. Kazałeś mi jechać do Moskwy...
– A potem zarobiłaś kulkę. – Dokończył za mnie, sięgając dłonią do mojej skroni. Moja ręka również tam powędrowała. Nagle blizna zaczęła swędzieć. – To dzień, w którym przestaliśmy z Nicolą bawić się w uprzejmości i układy. – Uniosłam brew. Ezra uśmiechnął się kącikiem ust. – No wiesz, jak wyjmiesz komuś metalowy pręt z klatki piersiowej, to ten ktoś zaczyna postrzegać cię zupełnie inaczej.
– No tak. Typowe. – Przewróciłam oczami.
– Jak masz mankamenty w DNA, to tak. Ja wyciągnąłem pręt, on zrobił dla mnie antidotum, mimo że umowa obowiązywała tylko do momentu, w którym wyjedziesz z Europy. Zależało nam na tym samym, więc siłą rzeczy łatwiej było się zaprzyjaźnić.
Posłałam mu krzywy uśmiech. Wciąż nie docierało do mnie, że byli dobrymi, starymi kumplami.
– Czemu od razu mi o tym nie powiedziałeś, Ezra? – Ponowiłam pytanie. Haker westchnął, po czym przeczesał włosy palcami
– To nie zależy tylko ode mnie, Madeleine. Nie wiedzieliśmy, co się stanie, kiedy dowiesz się o planach Russeau. O tym, że znałaś Nicolę. Zwykle kończyło się wybuchem i trzeba było cię pacyfikować. Któryś z nas na tym cierpiał. Musisz zrozumieć, że ta ostrożność jest spowodowana konkretnymi wydarzeniami.
– Posrane.
– Wiem. Chodź tu. – Wyciągnął rękę w moją stronę. Bez sprzeciwu wtuliłam się w jego ciepłe ciało. Skrzywił się, choć czułam, że próbował zdusić w sobie ten odruch. Zmartwiło mnie to. Musiał być bardzo poobijany. Gładził delikatnie moje plecy. – Teraz jest zupełnie inaczej. Nie wiem, czy to kwestia tego, że od dnia, w którym wyszłaś ze szpitala, jestem przy tobie, czy może wpłynęło na to coś zupełnie innego, jak wspominałem wcześniej.
– Nie wiem. Czuję się strasznie zagubiona. Nie wiem, co myśleć, ani o co pytać.
– Pytaj, o co chcesz. Tym razem odpowiem na wszystko.
Spojrzałam na niego z uniesioną brwią, ale Ezra nawet nie drgnął. Wpatrywał się we mnie tymi dużymi, brązowymi oczami w kształcie migdałów i kusił. Na myśl przychodziły mi rzeczy, o których rozmawia się zwykle po północy, kiedy już wszystkie dzieci smacznie śpią, ale musiałam odsunąć od siebie te tematy. Potrzebowałam podstawowych informacji.
– Opowiedz mi o wszystkim od momentu, w którym coś między nami zaczęło iskrzyć.
***
Are you ready? Zaczyna się jazda bez trzymanki!
Statystyki dla freaków:
5377 słów
35 939 ZZS
15 stron A4
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top