rozdział 9, cz.2


– Bystra jak zawsze.

Opowieść Ezry zaczynała układać się w sensowną całość, ale chciałam wiedzieć więcej. Mieć pełny obraz tej historii.

– Czyli zmieniasz się w potwora? – zapytałam dla jasności.

– Jeśli nie przyjmę antidotum to tak się właśnie stanie. – Oblizał dolną wargę. – Na początku robiłaś wszystko, by odwrócić ten proces, jednak nie do końca się to udało. Po chorobie popromiennej nie było ani śladu, byłem silniejszy, przestałem się starzeć, ale musiałem co kilka tygodni przyjmować lek, inaczej moje DNA mutowało. Z każdym kolejnym zastrzykiem czas działania się wydłużał. Zapasy, które miałem kurczyły się i kiedy już myślałem, że to koniec, odnalazł mnie Dubois. Posiadał twoje zapiski i wiedział, jak stworzyć antidotum.

Chwyciłam za szklankę, którą trzymał w dłoniach, po czym odstawiłam ją na drewniany blat ławy. Wdrapałam się na jego kolana i objęłam mocno za szyję. Czułam, że potrzebuje w tym momencie bliskości, jak nigdy wcześniej. Niemal natychmiast jego ręce oplotły moje ciało i przyciągnęły bliżej do jego torsu. Serce Ezry waliło w szaleńczym galopie, oddychał płytko, jakby powrót do przeszłości okazał się boleśniejszy, niż sam przypuszczał. Ukrył twarz w zgięciu mojej szyi, czułam jego delikatnie rozchylone usta na nagiej skórze.

– Od razu zgodziłem się dla niego szpiegować. – Głos Ezry był odrobinę przytłumiony. – Poza tym chciałem, byś odzyskała pamięć. Potrzebowałem tego, żebyś mnie pamiętała.

– Och, Ezra... – Chciałam coś jeszcze dodać, ale wszystkie myśli uleciały z mojej głowy. Niepoukładane informacje zamieniły się w tornado, skutecznie pozbywały się wszystkich filarów ostatnich dziesięciu lat mojego jestestwa. Zamieniały dotychczasowe wspomnienia w kupę gruzu i pyłu i nie byłam w stanie tego zatrzymać.

– Niestety za każdym razem, kiedy już byliśmy blisko, wracaliśmy do punktu wyjścia. Dziesięć lat temu cudem udało się utrzymać w tajemnicy moją współpracę z Nicolą. Tym razem chcieliśmy, by wszystko szło zgodnie z planem. Jednak Jean Luc poczuł się zbyt pewnie, tak samo, jak Dubois. I cały misterny plan szlag trafił.

Przygryzłam dolną wargę. Odsunęłam się od hakera odrobinę, bym mogła na niego spojrzeć. Nie podniósł głowy, wpatrywał się w bliżej nieokreślony punkt między nami. Ujęłam jego twarz w obie dłonie i uniosłam do góry. Była niewyraźna, rozmazana, jakby między naszymi ciałami ktoś postawił deszczownicę, odcinając nasze spojrzenia od siebie ścianą wody.

Zamrugałam, by odpędzić niechciane łzy. Coś bardzo mocno ścisnęło mnie w mostku, gorąco rozeszło się po całym ciele palącym strumieniem. Trimis w moim wnętrzu całkowicie ucichł, jakby przytłoczyło go wyznanie Cohena.

Sięgnął ręką do moich włosów, po czym odgarnął niesforne kosmyki za ucho. Mimowolnie wtuliłam się we wnętrze jego dłoni, jej ciepło gryzło się z chłodem mojego policzka. Gorący oddech Ezry omiótł moją twarz. Rozchyliłam usta, gotowa na pocałunek, jednak on odsunął się nieznacznie, kręcąc głową.

– Nie skończyłem – powiedział ochrypłym głosem. Odchrząknął, po czym odchylił się do tyłu i oparł o zagłówek.

– Jest jeszcze coś? – Zmarszczyłam brwi.

– Myślę, że to ważna informacja. – Nabrał powietrza w płuca. Drgnęłam nerwowo, czułam, że nie spodoba mi się to, co powie. – Ty i Nicola byliście małżeństwem. Niedługo po wojnie wasze drogi się rozeszły, ale nie było zbyt wielu naukowców, więc byliście zmuszeni pracować razem. W zasadzie cała wasza trójka. Nicola nie za bardzo mógł się pogodzić z rozwodem, a kiedy pojawiłem się ja... Krótko mówiąc, nie przyjął tego zbyt dobrze.

Gwałtownie podniosłam się z kolan Ezry i cofnęłam o dwa kroki. Świat zawirował bez ostrzeżenia, szłam chwiejnym krokiem do tyłu, dopóki nie natrafiłam na ścianę. Osunęłam się po niej powoli, podkuliłam nogi, a ręce mimowolnie powędrowały do głowy. Nie zarejestrowałam, w którym momencie zatopiłam palce we włosach i pociągnęłam za nie mocno. Puls przyspieszył w ułamku sekundy, krew szumiała w uszach w szaleńczym rytmie bicia serca.

Małżeństwem... Byliśmy małżeństwem. Chryste Panie!

Mózg mielił tę informację tak szybko, że sama nie nadążałam za myślami, które kotłowały się w mojej głowie. Wszystko nagle stało się jasne. Tak bardzo oczywiste. To, jak ze mną tańczył, że znał każdy mój ruch i manierę. Wiedział, co zadziała na moje zmysły. Pewność, że nie będę w stanie go zabić. Każdy jego ruch, grymas. Wiedziałam o tym wszystkim. Wiedziałam, co na niego zadziała i jaki efekt to przyniesie. Ciało pamiętało, ale umysł nie. Nieświadomie wykorzystywałam pamięć mięśniową do interakcji z Nicolą. Mózg sam podsuwał rozwiązania, choć nie miał pojęcia, czemu je wykorzystuje.

Ezra dopadł do mnie niespodziewanie. A może siedział obok już od dłuższej chwili. Nie byłam tego pewna. Już niczego nie byłam pewna.

Złapał za moje nadgarstki i przyciągnął je do siebie. Otoczył mnie ramieniem, po czym przycisnął do klatki piersiowej i zamknął w szczelnym uścisku. Dopiero w tamtej chwili uświadomiłam sobie, że cała się trzęsę. Pogładził mnie po plecach, a brodę oparł o czubek mojej głowy.

– Chyba jednak za dużo informacji – westchnął, wykonując dłonią kolejne kółko między moimi łopatkami.

Przełknęłam gulę zalegającą w przełyku. Wzięłam głęboki wdech, by uspokoić odruchy ciała, jednak wydawało mi się, że w tamtym momencie były nie do opanowania. Chciałam wrzeszczeć, wściec się, sprawić, że cały ten świat spłonie albo cofnąć czas i wciąż tkwić w błogiej nieświadomości.

Bliskość Ezry pomagała. Po raz kolejny w tym dniu otoczył mnie ochronną, niewidzialną barierą. Uspokajał samą obecnością i zastanawiałam się, czy od zawsze tak było.

– Jak dużo nas łączyło, Ezra? – zapytałam szeptem. Bałam się, że jeśli odezwę się głośniej, to wszystko okaże się jedynie koszmarem.

– Bardzo dużo – odparł również szeptem. Mówił tak cicho, że gdyby nie to, że w powietrzu tańczył jedynie dźwięk naszych przyspieszonych oddechów, nie byłabym w stanie go usłyszeć. – Wystarczająco dużo, bym nie mógł dłużej udawać, że jest inaczej.

– Jak...

– ... do tego doszło? – Zaśmiał się, klatka piersiowa mężczyzny zafalowała delikatnie. – Laboratorium było cichym miejscem. Trzeba było znaleźć inny sposób na wyrażanie myśli.

Podniosłam głowę, by móc na niego spojrzeć. Odsunął się nieznacznie, ale tylko na chwilę. Przysunął się tak, że nasze nosy się stykały. Wpatrywałam się w ciemne tęczówki, między nami wisiało pytanie, które powinnam zadać, lecz głos uwiązł mi w gardle. Musnął moje usta, jego ciepły oddech sprawił, że po moim kręgosłupie przeszedł niekontrolowany dreszcz. Złożył kolejny, delikatny pocałunek na moich wargach. Jego ręce przesunęły się z łopatek na moje biodra, po czym podciągnął koszulkę do góry i ściągnął mi ją przez głowę.

Wszystko robił powoli, spokojnie, nie wydał przy tym ani jednego dźwięku. Położył dłoń na mojej klatce piersiowej i pchnął mnie delikatnie do tyłu. Oparłam się o ścianę z cichym stuknięciem. Zamarł z ręką w powietrzu i spojrzał na mnie niepewnie.

Nieznacznie skinęłam głową. Doskonale rozumiałam, o czym mówił. Niemal od razu przyszło mi na myśl pierwsze spotkanie z Duboisem i miejsce, do którego mnie przeniósł. To było celowe zagranie. Chciał naprowadzić mnie na trop, a ja go zignorowałam. Wolałam tkwić w swojej frustracji.

Odpędziłam od siebie myśli o Nicoli. Ciepła dłoń Ezry przesunęła się po moim brzuchu, przemknęła gładko pomiędzy piersiami, po czym oplotła delikatnie szyję. Wpił się w moje usta zachłannie, nie zdążyłam powstrzymać jęku, który chciał wyrwać się z mojego gardła. Jednak Ezra zacisnął palce odrobinę mocniej i zdusił go, zanim opuścił moje wargi.

Mimo że podpierałam się na łokciach, objął mnie drugą ręką i nieznacznie przyciągnął do siebie. Nasze klatki piersiowe zderzyły się ze sobą miękko. Zsunęłam się niżej, by nie skupiać się na niewygodnej pozycji. Ezra przyległ do mnie niemal na całej długości ciała. Wplątał palce w moje włosy i pociągnął, jednak na tyle delikatnie, by nie wywołało to kolejnego, niepożądanego jęknięcia.

Sunął ustami po mojej szyi, czułam, że mój puls przyspiesza razem z kolejnymi uderzeniami serca. Ciało obsypała gęsia skórka, kiedy dotarł do nagiej piesi i jego ciepły oddech omiótł wrażliwy sutek. Zagryzłam dolną wargę, by powstrzymać kolejny dźwięk, chcący wydobyć się z mojego gardła.

Ezra wyprostował się, sięgnął do guzików koszuli, po czym zaczął je rozpinać. Robił to bezszelestnie tak jak każdą inną czynność do tej pory. Kiedy pozbył się górnej części garderoby, wyciągnął ku mnie rękę i spojrzał pytająco. Podniosłam się do siadu, podałam mu swoją. Nachylił się do mojego ucha. Przechyliłam lekko głowę, byłam pewna, że będzie mówił bardzo cicho.

– Jak długo chciałabyś, bym mówił do ciebie bez słów? – nie tyle słyszałam, ile czułam, jak poruszają się jego wargi.

Zaschło mi w ustach. Wypuściłam powietrze przez nos. Czułam w środku, jak płonę, ale skórę muskał chłód murowanych ścian. Choć w głębi serca byłam pewna, że to nie surowy wystrój wnętrza sprawił, że w moim organizmie zderzyły się dwie skrajności.

Mężczyzna nie czekał na moją odpowiedź. Podniósł się i pociągnął mnie za sobą. Czułam się bezbronna, jak kukiełka. Bez zastanowienia poddałam się temu, co mi proponował. Tak bardzo pragnęłam jego bliskości i przypomnienia sobie tego, co było między nami, że całkowicie zapomniałam o złości, która gotowała się we mnie jeszcze kilka godzin temu.

Chwycił mnie za pośladki, po czym zjechał dłońmi niżej i dźwignął do góry. Zarzuciłam ramiona na jego szyję, nogami oplotłam wąską talię i skrzyżowałam je w kostkach. Ezra nie spuszczał ze mnie skupionego spojrzenia. Jak w transie ruszył przed siebie. Doskonale wiedziałam, gdzie się kieruje, byłam tam nie raz. Tuż przed schodami zrzucił buty, po czym bezszelestnie wszedł na antresolę.

Tylko przez chwilę zastanawiałam się, jak to robi, że nie wydaje przy tym nawet jednego, najmniejszego dźwięku. Zachowywał się tak, jakbym nic nie ważyła, jakby niósł na górę płaszcz, a nie człowieka z krwi i kości.

Odłożył mnie delikatnie na łóżko. Nie czekając na nic, sięgnął do zapięcia moich spodni i zdjął je razem z butami. Zostałam w samej bieliźnie. Podparłam się na łokciach. Obserwowałam, jak sam powoli się rozbiera, nie robiąc przy tym żadnego hałasu. W części sypialnianej nie było zbyt wiele światła.

W półmroku Cohen prezentował się niczym jeden z mitycznych, starożytnych bóstw. Idealnie wyrzeźbione ciało odcinało się z jednej strony ostrą krawędzią, doskonale zarysowane mięśnie poruszały się przy najmniejszym jego drgnięciu. Nie spieszył się. Powoli wspiął się na pościel. Delikatnie oparł się o moją zgiętą nogę. Przesuwał drżącymi palcami po mojej skórze do góry. Miałam wrażenie, że miejsca, których dotykał, paliły mnie żywym ogniem.

Zaczepił o krawędź koronkowych majtek. Podciągnął się do góry, nasze twarze znajdowały się na jednej wysokości. Moje ciało trzęsło się przy każdym najmniejszym ruchu Ezry. Nawet mój oddech był rozedrgany, jakby jego ruchy miały kontrolę nad wypuszczanym przeze mnie powietrzem. Pochylił się nade mną. Sądziłam, że znów będzie to jedynie delikatne muśnięcie, jednak on wpił się w moje usta mocno, wręcz nachalnie.

Poczułam mocne szarpnięcie, po którym nastąpił krótki dźwięk rwanego materiału. Zamarłam, udzieliła mi się ostrożność Cohena w tej kwestii, lecz on nie zwrócił uwagi na ten drobny hałas.

Całował mnie tak, jakby robił to po raz pierwszy od bardzo dawna. Powoli rozluźniałam się pod wpływem tej pieszczoty. Wplotłam palce we włosy mężczyzny, drugą dłoń zaciskałam na jego ramieniu. Przygryzł delikatnie moją wargę. Spojrzał na mnie spod na wpół przymkniętych powiek. Wzrok miał delikatnie zamglony, widziałam, jak w ciemnych tęczówkach Ezry odbijają się moje własne – w kolorze płynnego miodu.

Wygięłam się w łuk, kiedy poczułam chłodne palce u zbiegu ud. Gdyby nie język Cohena, badający zawzięcie wnętrze moich ust, pisnęłabym bez zastanowienia.

Przekręcił się na plecy, po czym pociągnął mnie za sobą. Podniósł się do siadu, zacisnął palce na moich biodrach i wszedł we mnie bez ostrzeżenia. Zakrył mi usta dłonią, zanim zdążyłam krzyknąć. Skuliłam się w pierwszej chwili. Ukryłam twarz w zgięciu jego szyi, po czym zacisnęłam zęby na mięśniu. Poczułam, jak jego ciało napina się pod wpływem bólu. Wbił palce w moje lędźwie. Poruszyłam się, w pierwszej chwili trochę nieśmiało. Obawiałam się, że przestanę się kontrolować.

Niewiele oddechów później przyjemne ciepło rozlało się po moim wnętrzu. Ezra wodził opuszkami palców po moim kręgosłupie, wywołując kolejne dreszcze. Delikatnie przygryzał skórę na mojej szyi, smagał językiem krawędzie warg. Nasze ruchy zsynchronizowały się, były niespieszne, leniwe, całkowicie inne od tego, co przeżywaliśmy do tej pory w czterech ścianach mojego mieszkania.

Kręciło mi się w głowie od wzbierających we mnie emocji. Ezra mówił do mnie, nie używając słów. Opowiadał o tym, jak blisko ze sobą byliśmy, czułam to w każdym powolnym pocałunku, założonym za ucho kosmyku, każdym mocniejszym pchnięciu, naszych splecionych dłoniach i zamglonych spojrzeniach. Poruszał ustami, układał je w słowa i zdania, nie wydając przy tym ani jednego, nawet najmniejszego dźwięku, a mimo to czułam, jak jego słowa odbijają się od sklepienia mojej czaszki.

Jeśli tak właśnie wyglądała moja przeszłość, to byłam gotowa się w niej zatracić. Wpaść między bezpieczne ramiona i zostać tam na zawsze, w zawieszeniu, z dala od problemów całego świata. A przynajmniej z dala od tego, w którym przyszło mi żyć.

***

Promienie wschodzącego słońca sunęły powoli po betonowej podłodze. Przyglądałam się im z zainteresowaniem, sunąc palcem tą samą drogą, którą obrały. Chłonęłam ich soczysty, pomarańczowo-złoty kolor. Niebawem niebo zasnują szare chmury i trzeba będzie czekać do kolejnego wschodu, by móc je zobaczyć.

Ciche kroki zwróciły moją uwagę. Głowa Ezry pojawiła się w wejściu na antresolę, a tuż za nią reszta jego ciała i dwa kubki w rękach. Uniosły się nad nimi niewielkie obłoczki pary, do moich nozdrzy dotarł zapach świeżo parzonej kawy.

Usiadłam, po czym przyjęłam od niego naczynie. Przyjemnie ogrzewało zmarznięte palce, zdecydowanie bardziej, niż sweter, który na sobie miałam.

Upiłam łyk, smak rozszedł się równomiernie po języku. Ezra usiadł na podłodze tuż obok łóżka, po czym oparł się jednym bokiem o jego krawędź. Posłał mi delikatny uśmiech. Złote refleksy promieni słonecznych odbijały się od soczewek okularów.

– Wszystko w porządku? – zapytał, sięgając wolną ręką do mojej twarzy. Kiwnęłam głową, zanim zdołał założyć zbłąkany kosmyk za moje ucho.

– I tak, i nie – westchnęłam. – Wciąż jestem na ciebie zła.

– Wiem.

– Wciąż nie powiedziałeś mi wszystkiego.

– Nic straconego.

– I wciąż nie mam wspomnień.

– Oprócz jednego. – Posłał mi porozumiewawcze spojrzenie. Tak bardzo nie pasowało do uśmiechu, który nie schodził z jego ust.

– Chcę pamiętać wszystko. Nie tylko to.

Skinął głową. Uciekł myślami gdzieś daleko.

– Postaramy się odzyskać je jak najszybciej. 


Ach udało się jednak napisać rozdział zanim jeszcze zaczęłam wyzwanie adwentowe. Cóż mogę rzec, zaczyna się robić ciekawie :D coraz bardziej zagmatwanie. Jak myślicie, Nicola liczył na to, że Ezra nic nie powie Madeliene, czy może to jebitne kłamstwo i tak naprawdę nic ich nie łączyło, a Cohen ma prywatne pobudki, by mieć trimiskę po swojej stronie? 

Dajcie znać co myślicie!

Statystyki dla freaków:

4279 słów

28 318 ZZS

12 stron A4

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top