8. Dziewczyna z rysunku
- Nie... - szepczę, gdy czarne szpony pędzą w moim kierunku. Jestem w lesie, który już dawno musiał pożegnać zachodzące słońce. Ledwo widzę drzewa przede mną, a co dopiero ziemie, gdy odwracam się czym prędzej w przeciwną stronę i rzucam biegiem.
- Zostaw mnie! - krzyczę, bezskutecznie próbując uniknąć gałęzi, które ranią moją twarz. Czuję coś mokrego ściekającego po moim policzku, a gdy przesuwam po nim rękom, zauważam krew, rozmazaną na wewnętrznej stronie dłoni.
Był to błąd, ponieważ za bardzo skupiłam się na tym co zobaczyłam, a za mało na drodze. Moja noga zahacza o jeden z licznych korzeni, których tak bardzo starałam się uniknąć i z całym impetem upadam na glebę. Wydaję jęk bólu, gdy mój nadgarstek spotyka się z kamieniem. W oczach wzbierają mi łzy, mimo to ignoruję ból i od razu próbuję się podnieść i rzucić do dalszego biegu, lecz gdy jestem już na kolanach, niespodziewanie coś ciężkiego przygniata mnie znów do ziemi. Syczę z bólu gdy moja twarz orze w ściółce leśnej, kamieniach, szyszkach i gałęziach...
Gdy czuję, że ucisk nieco zmalał, od razu przewracam się na plecy, twarzą do mojego przeciwnika. Ostatnie co widzę to ostre jak brzytwa pazury, pędzące w moją stronę.
Z ust wydobywa mi się krzyk.
***
- Nie! - wrzeszczę na całe gardło, miotając się w wszystkie strony, za wszelką cenę starając się uniknąć ostrych szponów.
- Klara - słyszę głos, przebijający się między fikcją, a rzeczywistością. Coś szarpie mnie za nadgarstek.
- Zostaw mnie! - krzyczę, a gdy szarpanie nie ustaje, robię szybki ruch nadgarstkiem jednocześnie dłoń składając w pięść.
- Ei! - zaskoczony głos krzyczy mi do ucha, a to sprawia, że całkowicie trzeźwieje i otwieram oczy. - Uspokój się.
Rozglądam się dookoła i orientuję się, że jestem w pomieszczeniu w którym obudziłam się wcześniej, gdy moje oczy wędrują do drzwi widzę, że są uchylone, a nie zamknięte. Jak przez mgłę pamiętam, rozmowę z Evanem i to, że prawie przysnęłam przy stole, ponieważ pod żadnym pozorem nie chciałam wracać do tego pokoju.
Evan obiecał mi, że drzwi będą cały czas otwarte, lecz jego słowa nie znaczyły dla mnie dużo. Dałam się przekonać dopiero, gdy oddał mi scyzoryk. Podkreślił, że to dla mojego lepszego samopoczucia, ponieważ nie jest mi on tu potrzebny, ale jeśli przyjdzie mi do głowy użyć go przeciwko któremuś z nich, nikt nie będzie się zastanawiał, co ze mną począć.
Ledwo pamiętam jego oczy świdrujące mnie na wylot, gdy to mówił i wyciągniętą dłoń z scyzorykiem w moją stronę. Gdy go wzięłam odwróciłam się i weszłam do tego pokoju zostawiając drzwi otwarte szeroko, po czym padłam na materac, który w tamtej chwili wydawał się być najwygodniejszym posłaniem na świecie i zasnęłam.
- To tylko zły sen - szepcze głos koło mnie, a ja podążam w jego stronę. Nie daleko mnie klęczy drobna blond dziewczyna, włosy ma związane w luźny kok, ubrana jest w czarny t-shirt i stare spodnie. Jej szare oczy są rozszerzone, ale w jej nieufnych oczach widzę coś co wygląda na zaciekawienie. - Krzyczałaś - dodaje cicho, gdy nic nie mówię.
- Przepraszam - szepcze, jednocześnie podnosząc się i siadając.
- Nie masz za co. Każdemu z nas się to zdarza, wierz mi. Jeszcze nie z raz obudzi cię krzyk któregoś z nas - mówi spokojnie, po czym wstaje.
- Nie za to przepraszałam - mówię szybko, zanim ruszy w stronę drzwi. Przygląda się mi teraz jeszcze bardziej zaciekawiona niż wcześniej. - Za to - wskazuję na jej szyje, na której znajduje się biały bandaż, obwinięty dookoła.
Dziewczyna podąża za moim wzrokiem, dłonią dotykając białego materiału, jej wzrok nagle staje się nieobecny, zupełnie jakby wróciła pamięcią do tamtej chwili.
- Przepraszam - powtarzam znów, aby uciszyć sumienie, które od dłuższego czasu nie daje mi spokoju w tej sprawie. - Ja, ja po prostu... - patrzę w jej stronę szukając pomocy w dobraniu słów, ale gdy spotykam jej wzrok od razu zapominam, że w ogóle o tym pomyślałam. Jest nieustępliwy, mówiący o tym, że ona na pewno mi nie pomoże, nie ulży mi, w przyznaniu się do mojej winy.
Wiem, że to co teraz powiem zadecyduje o relacji jaką nawiążemy później. Poddaje się i mówię prawdę.
- Ja po prostu chciałam uciec - tłumaczę spuszczając wzrok na podłogę. - Nie myślałam wtedy wiele, o niczym innym. Przepraszam, że zrobiłam ci krzywdę - dodaje cicho, a gdy nie otrzymuję żadnej reakcji z jej strony, podnoszę głowę i patrzę w stronę drzwi, przy których o dziwo nadal stoi. Jej dłoń cały czas spoczywa na bandażu, gdy zauważa że na nią patrzę jej nieobecny wzrok, nagle łagodnieje.
- Wierz mi, to najmniejsza rana jaką tu doznałam - mówi cicho, a ja zdziwiona marszczę brwi. Nie takiej reakcji się po niej spodziewałam. - Wybaczam ci, ponieważ też byłam w tej samej sytuacji co ty, każdy z nas był. Musimy mieć w sobie sprzymierzeńców, nasz wróg czeka tam - mówiąc to pokazuje sufit, czyli zewnątrz bunkra. - Nie tu - wskazuję na pokój. - Którym z nich jesteś? Wrogiem czy sprzymierzeńcem?
- Sprzymierzeńcem - odpowiadam bez żadnego wahania.
- To dobrze - mówi i odwraca się w stronę drzwi. - Wierzę, że możesz się nam jeszcze przydać, jak każdy który spojrzy na tą sytuacje od świeżej strony. A teraz chodź, jak już się wyspałaś. Nie ma sensu siedzieć w tej klicie.
Z tymi słowami wychodzi z pokoju, a ja od razu wyczołguję się z materaca, podążając za nią.
- Pewnie jesteś głodna - mówi, gdy wychodzę do głównego pokoju, zanim daje radę odpowiedzieć dodaje: - Biorąc pod uwagę to, że każde przygotowane jedzenie jakie ci dawaliśmy zostawiałaś w nienaruszonym stanie, można powiedzieć w pewnym sensie że się marnowało, bo tu każdy posiłek jest na miarę złota, każdy posiłek jest dokładnie liczony na każdy dzień - wyjaśnia, zaczynając otwierać szafki, a ja w tym czasie siadam koło stołu. Znajdują się na niej szkice różnego rodzaju, niektóre przedstawiają Zjawę jeszcze inne różne miejsca, takie jak jezioro, Bar nad Zatoką, jednak moją uwagę przyciągają szkice osób.
Nachylam się i na jednym z nich dostrzegam szkic Evana, jego twarz wydaje się być zamyślona, skupiona i poważna. Jego osoba została tu oddana, zupełnie jakby ktoś wykonał mu zdjęcie, jest tak bardzo podobny do rzeczywistej wersji siebie. Ten jego wyraz twarzy... wiecznie zamyślony.
- Niestety musisz zadowolić się tylko jakimiś krakersami, póki nie dotrze dostawa jedzenia - mówi odwracając się w moją stronę, gdy zauważa czemu się przyglądam, marszczy brwi jakby nie do końca pewna czy chce komuś pokazywać swoje rysunki, oczywiście o ile to ona jest ich autorką.
- Co masz na myśli mówiąc o dostawie? - pytam zdezorientowana.
- Lucas i Evan wyszli poszukać jedzenia - tłumaczy, niewzruszona.
- Tak po prostu? Wyszli sobie? Nic im się nie stanie? A jeśli spotkają Zjawe? - wyrzucam z siebie potok słów.
- Miejmy nadzieje, że nie spotkają - mówi. - Każdy z nas podejmuje ryzyko, ale coś musimy jeść. Nie przejmuj się, oni wiedzą co robić, już nie raz się tym zajmowali - tłumaczy, ale w jej głosie wyczuwam niepewność, zupełnie jakby chciała przekonać również sama siebie.
Ma racje. Każdy z nich podejmuje ryzyko. Każdy z nas, ponieważ to teraz ma stać się też i moim życiem. Spoglądam znów na szkice i przyglądam się każdemu z nich z osobna, starając się zająć myśli czymś innym.
- Nie jestem przyzwyczajona, że ktoś tak wnikliwie przygląda się moim dziełom - mówi, a w jej głosie wychwytuje nutkę sarkazmu przy słowie "dzieła". Podchodzi, powolnym krokiem do stołu i rzuca mi dwie paczki krakersów.
- Są niesamowite - mówię zerkając na rysunki. - Wszystkie są twoje? - pytam, roztwierając paczkę ciastek. Niemal się krzywię czując suchy smak, jednak nie mówię nic. Wygrywa głód. Przesuwam paczkę w stronę dziewczyny, jednak ona kręci tylko głową.
- Zjedz je. Prawie dwa dni odkąd tu jesteś nic nie jadłaś. Zjedz cokolwiek - z tymi słowami przesuwa je znów w moją stronę. - Oczywiście, że są moje - odpowiada na moje wcześniejsze pytanie, wskazując na podpisy u rogu szkiców. - Myślisz, że któryś z tamtej dwójki parał by się takim czymś? - dodaje śmiejąc się pod nosem.
- Po co te wszystkie szkice? - pytam z czystej ciekawości.
Stół roi się od nich po niektórych można rozpoznać z stanu kartki czy są to nowe czy stare dzieła.
- A po co ludzie robią zdjęcia? - pyta, przyglądając się mi uważnie.
- Bo im się coś podoba? - pytam niepewnie.
- Nie - odpowiada wstając i przesuwając w moją stronę ich szkice.
Widzę szkic Evana, obok niego rysunek Lucasa, którego mina wyraża zaciętość i gotowość do akcji, zupełnie jakby miał wyruszyć zaraz do boju. Jego policzek przecina siatka czarnej pajeczynki. Dotykam jej dłonią, pokrytą bliźniaczym wzorem.
- Co znaczą te wzory? Na jego twarzy? Na moich dłoniach? - pytam, pocierając nadgarstki.
- Ciężko powiedzieć. A co znaczą na moich nogach? - pyta cicho, a ja zaskoczona podnoszę wzrok.
Dziewczyna kładzie nogę na stole, po czym podciąga nogawkę spodni. Jej szczupłą nogę, od kolana, aż po kostkę stopy pokrywa identyczny wzór do mojego i Lucasa. Zdziwiona nie wiem, jak mam zareagować na ten fakt. Emocje buzują we mnie jak szalone, jednak głos jakim przemawiam o dziwo jest stabilny.
- To jakaś choroba?
Ciężko jest nie zauważyć smutku w jej oczach. Chciałabym go nie widzieć, chciałbym aby skłamała i powiedziała odwrotność tego, co już wiem. Jednak nie robi tego.
- Niestety chyba tak. Ciężko powiedzieć, biorąc pod uwagę to, że prócz tych śladów nie ma żadnych innych objawów. Nic innego nam nie dolega.
- To nie jest normalne - szepcze cicho.
- Wiem. Ale na razie nie zaprzątaj sobie tym głowy. Skoro nam nic nie jest, to tobie też nic nie będzie.
- Musimy poszukać pomocy, nie wiem. Wydostać się stąd, ktoś na pewno nam pomoże.
Mówię z nadzieją w głosie jednak, gdy tylko wypowiadam kolejne słowa sama wiem, że jest to niemożliwe. Jak mamy wydostać się na zewnątrz i stąd odejść, skoro to coś tam jest?
- Sama wiesz, że to nie jest takie proste - odpowiada, potwierdzając moje myśli.
Nie, to nie jest nie proste. To jest praktycznie niemożliwe.
Aby zająć myśli czymś innym, znów spoglądam na szkice na stole i dostrzegam rysunek samej Mirandy. Dziewczyna ma na nim nieprzeniknioną minę, z jej wyrazu twarzy nie idzie za dużo wyczytać. Tak jakby nie potrafiła do końca odwzorować samej siebie. W porównaniu do innych, których odwzorowała dokładnie, tutaj widzę wahanie w tym szkicu. Jakby nie potrafiła dokładnie oddać tego jaka jest, kim jest.
Ostatni rysunek jest zupełnie inny od poprzednich, bardziej naturalny. Przedstawia dziewczynę siedzącą na krześle, długie nogi ma wyciągnięte przed siebie, jest szczupłej budowy. Jej długie kręcone włosy opadają kaskadą do ramion, a na ustach widnieje szeroki uśmiech. Twarz ma lekko przechyloną w prawo, tam również podąża jej wzrok. Jakby na kogoś patrzyła lub z kimś rozmawiała. Widać że nie jest świadoma tego, że ktoś ją maluje. Wiem, że widzę ją po raz pierwszy, jednak coś w jej osobie, nie daje mi spokoju. Zupełnie jakbyśmy się kiedyś minęły, na ulicy... Ale to jest nie możliwie.
- Oh nie zwracaj uwagi na mój szkic, jest paskudny, ciężko jest uchwycić samego siebie... ale wracając do mojego pytania. Ludzie robią zdjęcia po to aby pamiętać. Dla pamięci. To wszystko co po nas zostanie, co zostanie po mnie. Może moje obrazy przydadzą się komuś innemu, kto trafi tu po nas, może nie. Ale robię to głównie dla pamięci, zresztą sama dobrze wiesz jak to jest, gdy jej zabraknie - z tymi słowami ściąga nogę z stołu oraz chwyta szkice i odwraca obrazem w drugą stronę, każdy po kolei.
- Wow - szepcze, gdy na drugiej stronie, ukazują mi się podstawowe informacje o każdym z nich. Imie, nazwisko (którego, nie ma przy żadnym z rysunków) przypuszczalny wiek. Wyczytuję, że Miranda ma około 20 lat, Evan ma około 22-23 lat, a Lucas 23-25 i mniej więcej każdy z nich na tyle wygląda.
- Nie wiecie ile macie lat? - pytam podnosząc na nią wzrok. Dziewczyna na to uśmiecha się pod nosem i odpowiada:
- A ty wiesz?
- Nie - mówię. - Ale jesteście tu dłużej niż ja.
- To o niczym nie świadczy - mruczy pod nosem, a ja znów patrzę na te kartki. Są tu jeszcze takie informacje jak opis wyglądu, kolor oczu, włosów, których nie da się wyczytać z szarego szkicu.
Mimowolnie mój wzrok podąża znów do szkicu radosnej dziewczyny, moja pierwsza myśl się zgadza jest nią Cristina, jednak przy niej znajduje się więcej informacji.
Imię: Cristina
Nazwisko: Brown
Wiek: 23 lata
Wygląd: Długie kręcone, rude włosy, aż do pasa, szczupła i wysoka, zielone oczy.
- Kim ona jest? - pytam, odwracając znów kartkę szkicem na zewnątrz.
- Ona... Cristina, zaginęła. Dzień przed twoim pojawieniem się - mówi Miranda, a w jej głosie wyczuwam smutek i żal, który stara się przede mną zamaskować.
Podnoszę na nią wzrok i pytam:
- Jak to się stało?
- Po pierwsze musisz wiedzieć, że nie siedzimy tu całymi dniami i nic nie robimy. Codziennie ryzykujemy życie wychodząc i szukając wyjścia, którego do dziś nie udało nam się odnaleźć. Pierwszy w tym bunkrze był Lucas, ponoć przyniósł go tu jakiś mężczyzna po tym jak Żniwiarz, czy jak ty wolisz go nazywać Zjawa nieomal go zabił, cudem wyszedł z tego cało. Jednak jego towarzysz długo nie pożył, Lucas ledwo się wylizał, a już został sam. Nie wiedzieć skąd jego towarzysz rozgryzł w jaki sposób można rozpoznać, gdy Zjawa nadchodzi i powiedział o tym Lucasowi...
- Jak? - przerywam jej, na co ona podnosi w górę brew zdziwiona i zirytowana tym, że jej przerwałam.
- Żaden z nich ci tego nie wytłumaczył? - pyta, mówiąc jak do małego dziecka, jakby liczyła że może jednak o czymś zapomniałam.
- Nie.
- O boże... Dobra. Uważaj, jedno słowo. Gotowa? - pyta, czerpiąc satysfakcje z tego, że wie coś czego ja nie. Mimo to kiwam głową, chłonąc jej słowa jak zahipnotyzowana.
- Cisza.
- Cisza? - pytam, gdy nie oddaje nic więcej. - Jak to cisza? Co to znaczy?
- Nie odniosłaś takiego wrażenia, tam na górze jakby świat w niektórych momentach zamierał? Wstrzymywał oddech? Gdy nic nie było słychać?
- Tak? Ale tam cały czas jest cicho, bo nikogo nie ma.
- Oczywiście, że nikogo nie ma, ale to jest cisza, której nie słyszysz, a mi chodzi o tą którą słychać mimo, że jest milcząca, śmieszne prawda? Usłyszeć cisze... Na pewno nie raz tego doświadczyłaś. Wiesz jak je odróżnić? - pyta, a ja kręcę głową, nie jestem nawet pewna do końca czy wiem o co jej chodzi.
- Cisza której nie słyszysz to ta, gdy nie ma żadnych aut, muzyki... ludzi. Słyszysz szum wiatru, szelest drzew, ćwierkanie ptaków, nie zwrócisz na to uwagi a mimo to i tak powiesz, że jest cicho i spokojnie. To cisza której nie słyszysz, ponieważ jej nie zauważasz. A cisza, którą słyszysz to...
- To ta gdy nie słychać nic, gdy czas się zatrzymuje - szepcze, przerywając jej.
- Dokładnie. Mówiłam, że zrozumiesz. Na obydwie powiesz, że są ciszą, jednak ta którą słychać, to ta która nie wydaje żadnego dźwięku, a jednocześnie krzyczy w twoich uszach. Niemy krzyk. Gdy ją usłyszysz, Zjawa nadejdzie. Dobrze zapamiętaj moje słowa, kiedyś mogą ocalić twoje życie... W którym miejscu historii skończyłam? - pyta marszcząc brwi, w skupieniu próbując sobie przypomnieć wcześniejsze słowa.
- Na tym, że towarzysz Lucasa zginął? - podsunęłam, na co ona zgodnie kiwa głową.
- Lucas... Właściwie nigdy nie przyznał nam się ile czasu był tu sam, zanim zachorował i musiał udać się do opuszczonej apteki. Tam spotkał Evana, który twierdził, że z Lucasem było źle, prawdopodobnie dopadł go jakiś wirus. Z resztą przebywając w tych warunkach sami się o niego prosimy. Nic dziwnego, że wybrał się w tą ryzykowną podróż, mógł zginąć albo w bunkrze, albo próbując na zewnątrz. Nie daleko apteki zaatakowała Zjawa, gdyby Evan nie zareagował wtedy, szybko odpychając Lucasa, najpewniej jego flaki walały by się już na bruku. Evan chwycił za jakąś długą metalową część od płotu i ponoć zmasakrował Zjawe...
- Evan? - pytam. Ten opis wydaje się mało wiary godny, gdyby mówiła o Lucasie... - On wydaje się być taki opanowany, spokojny...
- Różne rzeczy w ludziach tkwią - wyjaśnia. - Zresztą gdy po będziesz tu dłużej sama zobaczysz... Pamiętaj pierwsze wrażenie zawsze jest najczęściej mylne. To wtedy staramy się udawać kogoś, kim tak naprawdę nie jesteśmy, lepszą wersję "nas", a nasze brudy wychodzą później. Z resztą nigdy nie pytałam, ale to najpewniej był jego pierwszy dzień tu. Musiał być w szoku jak ty... W szoku czy nie, ale uratował mu życie, w zamian za pomoc Lucas przyprowadził go tu. Ja spotkałam ich jakiś czas później, gdy błąkałam się w lesie... Miesiąc później pojawiła się ona. Cristina. Byłam wtedy w bunkrze, a Evan i Lucas wybrali się w poszukiwaniu... Wyjścia? Jakkolwiek głupio to brzmi, stąd się nie da wydostać. Do pewnego obszaru dojdziesz, dalej możesz iść lecz droga nigdy nie ma końca, nie skończy się, możesz iść i iść, a końca nie ujrzysz - ostatnie zdanie szepcze.
Przez chwilę zastanawiam się co tak naprawdę kryje się pod słowami "błąkałam się w lesie". Czyżby szła i szła, a końca nie było widać? Moje myśli przerywa jej głos, gdy mówi dalej:
- Gdy zamknę oczy potrafię wywołać te chwile w pamięci, jakby się to działo teraz przed moimi oczami. To jak Evan trzaska o drzwi bunkru, a ja przerażona otwieram je najszybciej jak mogę. Jak wpadają tutaj, a Lucas trzyma ją w ramionach... Takie deja vu co? W twoim przypadku było podobnie... Jednak ta dziewczyna... Ona była... Nie chce mówić obłąkana, lecz od początku była inna... Znała swoje imię, nazwisko nawet wiek, czego żaden z nas nie może sobie przypomnieć, choćbyśmy się nie wiem jak starali. Na początku mówiła dziwne rzeczy. Twierdziła, że musi wyjść na zewnątrz, że musi się z tym zmierzyć, że ucieczka nic nie wskóra, a zapytana o to ile czasu minęło od jej przebudzenia, twierdziła że tydzień. Oczywiście nikt jej nie wierzył, tydzień na zewnątrz to samobójstwo, bez odpowiedniej broni czy schronienia, wydaje się to niemożliwe i z stanem psychicznym jakim do nas trafiła, było to po prostu mało wiarygodne. Lucas twierdził, że to szok, że znaleźli ją z Evanem koło Krwawego Lasu, a tam można zobaczyć wiele paskudnych obrazków, trup na trupie, wisielec na co drugim drzewie... Ta dziewczyna była w rozsypce, ledwo zamykała oczy, a już budziła się z krzykiem, a czasami nawet się nie budziła, krzyczała przez sen. Sny które śniła były straszne, śniła o Zjawie, o "Czyścicielu" jak go nazywała, czasami miała sny o tym, że to ona zabija... - przerywa biorąc głęboki wdech.
- Ale na tym rysunku wydaje się być szczęśliwa, w ogóle nie przypomina dziewczyny, którą opisujesz - szepcze patrząc na obraz, wyobrażając ją sobie w długich rudych włosach...
- Tak... zdarzały się takie chwile. Przez te jej nocne pobudki trzeba było na zmianę sypiać w tym samym pomieszczeniu, budzić ją, zanim ona obudzi całą resztę. To chyba wtedy z Lucasem zbliżyli się do siebie...
- Chcesz powiedzieć, że on i ona byli parą? Mówimy o tym samym Lucasie? - pytam zaszokowana.
- Wierz mi, gdy ja go poznałam, był gorszy niż jest teraz... Ale przy niej był po prostu inny, spokojny, łagodny... Ona też się uspokoiła chyba dawał jej oparcie i siłę, której jej musiało brakować. Gdy już się uspokoiła chciała już wychodzić z bunkru, ja sama rzadko to robię, ale jednak. Lecz ona nigdy tego nie robiła, nigdy nawet nie wspominała, że chce znów wyjść, wszyscy myśleliśmy, że tu czuje się dobrze, bezpiecznie. Ale w końcu znów jej się pogorszyło, znów mówiła że musi wyjść, że nie wytrzyma tu ani dnia dłużej. Dzień przed twoim pojawieniem się tu po prostu wybiegła, krzyczała że nie chce tu być, że nie zmusimy jej do tego. Znów zobaczyłam w jej oczach ten obłęd, który widziałam w pierwsze dni jej pobytu tutaj... Wybiegł, za nią Lucas, a za nim Evan... Ja zostałam na wypadek gdyby wrócili...
- Mówisz, że to wydarzyło się dwa dni temu? - pytam przypominając sobie coś.
Moment w którym się przebudziłam, to jak miałam wrażenie, że coś przebiegło po brzegu, ale nic nie wypatrzyłam. To musiała być ona. Później pojawił się on, Lucas, to do niego krzyczałam i on mi nie pomógł. Zatrzymał się, ale po chwili pobiegł dalej, a ja wpadłam do wody i ktoś mi pomógł. Aż do teraz sądziłam, że musiałam sobie to wyobrazić... Ale to musiał być Evan. Bo kto inny? Dlatego mnie zostawił. Wyciągnął mnie, co i tak było już wystarczająco ryzykowne, bo w każdej chwili mogła pojawić się Zjawa i pobiegł na poszukiwania przyjaciela. Przez cały czas myślałam, że musiał to być ten stwur... Ale to byli oni.
- Lucas nie może sobie wybaczyć tego, że jej nie znalazł...
- Czy ona nie żyje? - pytam cicho, spoglądając na twarz dziewczyny z rysunku.
- Nie wiem... Naprawdę nie wiem. Ale cóż mogło się tam z nią stać? Nikt nie mówi tego na głos i ty też tego nie rób, ale tak najprawdopodobniej się stało. Zjawa ją dopadła... Była za dobra do tego miejsca, za delikatna - szepcze zbierając, szkice sprzed mojej twarzy.
Rzuca je jednak z powrotem na stół, gdy drzwi zaczynają się trząść od walenia w nie od zewnątrz.
- To my! - słyszę krzyk Evana. Miranda uwija się szybko, z wprawą otwierając liczne zamki i wpuszczając ich do środka.
- Widzisz? - mówi dziewczyna, zatrzaskując za nimi drzwi. - Mówiłam, że ich nie da się tak łatwo załatwić.
Staje pod ścianą, nie chcąc im zawadzać. Miranda kończy zamykanie drzwi, a chłopacy rzucają torby na stół, jedynie ja stoję nie robiąc nic. Szybkość, z jaką wykonują swoje poszczególne zadania, świadczy o tym jaką mają już w tym wprawę, o tym jak wiele razy robili to w kółko i w kółko. Dzień po dniu, nie mając pewności co przyniesie kolejny, co napotkają na swojej drodze, czy przeżyją lub czy się stąd wydostaną. Ta ciągła adrenalina, ciągły strach i nieustanna niewiadoma, stały się ich tlenem. Oddychają ryzykiem, karmią się nim, zażywają jak narkotyk, ponieważ nie pozostało już nic innego. Tak wygląda każdy dzień. Tak będzie wyglądać reszta mojego życia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top