3. Przebudzenie.

*** 

- To jest jedyne rozwiązanie - powiedział.

Nie widziałam, go ale dobrze wiedziałam, że jest on za lustrem weneckim. Wpatrywałam się w nie jak głupia, próbując ujrzeć coś więcej prócz, mojej przerażonej twarzy.

- Proszę, nie - szepnęłam, przykładając trzęsące się dłonie do lustra. Widziałam tylko mój dziki wzrok, ale mimo wszystko wiedziałam, że jego dłonie dotykają moich po drugiej stronie i wpatrują się w moje oczy. Nie mógł nic zrobić, wiedziałam. Jednak mimo wszystko powiedziałam:

- Musi być inne wyjście - opuściłam dłonie i znów rozejrzałam się po pustym pomieszczeniu, nie było tu nic innego. 

Gdy nie doczekałam się innej odpowiedzi, poczułam wzbierający we mnie gniew. Wściekła zwróciłam się znów w stronę lustra i uderzyłam w nie dwukrotnie, z całej siły, krzycząc:

- Nie zgadzam się! Musi być inne wyjście! Musi!

Waliłam w nie tak mocno, aż poczułam, że moje dłonie nie zniosą kolejnego uderzenia. Lustro stało tak jak stało. On już nie odezwał się ponownie.

***

- Ale z ciebie skończony kretyn!

Przez omamy mojej świadomości, jak echo odbija się wściekły męski głos. 

- Do końca straciłeś rozum? Co ty sobie myślałeś ona mogła umrzeć!

- Równie dobrze mogła być jednym z nich! - warczy inny głos tak samo wściekły co tamten. - Nie będę głaskać jej po główce! Tu się liczy każdy dzień! Każda godzina! Nie rozumiesz? Cristina zaginęła! A nagle pojawia się ona? Nie wydaje ci się to dziwne?

Głosy niosą się po pomieszczeniu, a ja za wszelką cenę staram stać się niewidoczna. Jeszcze tego by brakowało, aby sobie o mnie przypomnieli. Nawet gdybym chciała zwrócić ich uwagę nie dała bym rady. Nie mogę skupić się na niczym innym niż pulsujący ból w mojej głowie.

Czy ja umieram?

Jednego z głosów nie rozpoznaje wcale, lecz ten drugi jest znajomy, to głos mężczyzny, który mnie zaatakował koło baru. Ten który zabił kucharza. 

Momentalnie moje serce zaczyna bić jeszcze mocniej, a ja sama cała się spinam. Zachowanie ciszy to dobry krok, ale może ucieczka była by lepsza?

- Musimy ją znaleźć - głos zabójcy stał się nagle zadziwiająco błagalny.

- Znajdziemy - odpowiada ten drugi i na chwile zapada cisza.

Czyżby już poszli? Myślę, ale nadal nie otwieram oczu. Nie słyszę też kroków, świadczących o tym, że zostawili mnie, ale ta cisza jest niepokojąca. Serce uderza jeszcze mocniej, gdy zdaję sobie sprawę, że mam mdłości i zbiera mi się na wymioty. Wytrzymam, tak długo aż nie odejdą, nie poruszę się. 

W żołądku skręca mnie mocniej, a mdłości nadal nie ustępują, wręcz powiększają się. Przesuwam delikatnie dłonią, po miejscu gdzie leżę i już po chwili wiem, że to nie ziemia. Powierzchnia pode mną nie jest szorstka, ale przede wszystkim nie jest twarda. Czuję za to materiał, coś jakby kurtka? A może koc? 

Czy to możliwe, że porywacze przenieśli mnie w inne miejsce? Nie słyszę już szumu wiatru i drzew, nic co by świadczyło o tym, że jestem wciąż na zewnątrz. W powietrzu panuję za to nieprzyjemny wilgotny zapach, a pomieszczenie w którym się znajduję jest duszne. 

Muszę za wszelką cenę udawać, że jestem nieprzytomna. Jeśli porywacze, zorientują się, że już się ocknęłam, nie wiadomo co im przyjdzie do głowy. Jestem przecież świadkiem zabójstwa, ten mężczyzna na moich oczach, zabił drugiego niewinnego człowieka. Człowieka, który próbował mi pomóc, gdy on dostał jakiegoś niewyjaśnionego szału.

Mogą zrobić ze mną wszystko, ale z tego co słyszałe sami jeszcze nie wiedzą jak postąpić. I lepiej żeby puki co tak zostało, potrzeba mi czasu. Czasu na obmyślenie jakiegokolwiek planu.

W co ja się wpakowałam...

Mój żołądek ściska się jeszcze bardziej, gdy znów słyszę, tym razem już opanowany głos zabójcy.

- Co z nią zrobimy? Ja bym jej nie ufał...

Z ledwością powstrzymuję wzdrygnięcie się, gdy słyszę jak jeden z nich zbliża się do mnie o parę kroków.

- Nie wiem - szepczę, ten drugi. - Na razie wygląda na to, że śpi. Może zróbmy tak...

Zdanie niestety nigdy nie zostało dokończone. Nim w ogóle rozumiem co się dzieje, zrywam się z swojego posłania, odwracam w stronę moich prześladowców i wymiotuję na podłogę. 

- Kurwa! - wrzeszczy, jeden z nich, ale w tej chwili nie zwracam szczególnej uwagi który to. 

Moim ciałem wstrząsają torsje, gdy wyrzucam z siebie resztki zawartości żołądka. Dziwne że po całym dzisiejszym dniu w ogóle coś w nim jeszcze było. Moje ciało całe się trzęsie, a ból głowy w najmniejszym stopniu nie ustępuje. Gdy już jest po wszystkim w pokoju zapada cisza. 

Nie wiem ile czasu mija, zanim odważam się podnieść wzrok do góry. W pokoju panuję grobowa cisza, a wzrok jakim obdarza mnie mężczyzna, który jest o dwa kroki ode mnie, mogłabym przysiąc, gdyby zabijał już po momencie, leżałabym na ziemi bez ducha w ciele. 

To jest zabójca! Z tej odległości widzę równie wściekłe zielone oczy takie same jak w chwili, gdy ujrzałam go po raz pierwszy, brakuję mu tylko pistoletu, którym wtedy we mnie celował. Na jego twarzy widnieje, grymas obrzydzenia, ewidentnie skierowanego w moją stronę. Odruchowo odskakuję do tyłu, a moje plecy trafiają na ścianę. 

Jednak to nie wyraz jego twarzy tak mnie przeraża, jednak czarne żyłki na prawym policzku. Takie same jak te znajdujące się na moich dłoniach.

Przerażona rozglądam się dookoła, niedowierzając własnym oczom.

Orientuję się, że siedzę na starym materacu, który wyłożony jest szorstkim kocem. Pomieszczenie nie jest duże, wydaje się zaledwie skrytką lub spiżarnią w piwnicy. To musi być piwnica ściany są stare, a z sufitu zwisa pojedyncza lampa, oświetlająca małe pomieszczenie. Nie ma tu też okien, ściany są puste, a podłoga...

Gdy mój wzrok pada na nią rozumiem, dlaczego mężczyzna wygląda na tak wściekłego. Nie dosyć, że zwymiotowałam na podłogę, to jeszcze na jego buty. Boże...

Kulę się przerażona w koncie pokoju, otaczając dłońmi kolana. Cała się trzęsę, a mężczyźni przyglądają się mi jak spłoszonemu zwierzęciu, z całą pewnością też tak wyglądam. 

Lampa zwisająca z sufitu, daje na tyle światła, że mogę przyjrzeć się dokładnie ich twarzą.

Mężczyzna, który mnie zaatakował ma na sobie ten sam strój co wcześniej. Jest wysoki i umięśniony, na oko wygląda na nie więcej niż dwadzieścia pięć lat. Daje radę jeszcze dostrzec jego krótko przycięte blond włosy, które wcześniej zasłaniała maska. Teraz miejsce maski zastąpiła siatka czarnej pajęczyny rozciągającej się od szyi wzdłuż policzka.

Przyglądam się jego twarzy, nie zwracając najmniejszej uwagi na to że się na niego gapie. Nic nie mogę na to poradzić. Ale on może i to właśnie robi, odwracając twarz wykrzywioną w wściekłym grymasie, odwraca się, wymija swojego wspólnika i wychodzi, trzaskając wielkimi metalowymi drzwiami. Boże... wyglądają jak drzwi od celi więziennej. 

Zostałam tylko ja i mężczyzna blokujący moją jedyną drogę ucieczki. Wygląda na młodszego od tamtego, dałabym mu może najwięcej dwadzieścia trzy lata, ale to tylko moje przypuszczenie. Na nogach ma starte spodnie morowe i zielony tshirt.

Wygląda jak żołnierz, to pierwsza myśl jaka przychodzi mi do głowy, jest też równie głupia. Wpatruję się we mnie dłuższą chwile, jakby zastanawiał się co zrobię, jak się zachowam. A może sam zastanawia się co powinien zrobić. 

Jest on wysoki i dobrze zbudowany, włosy na jego głowie są ciemnego koloru, jednak w tym świetle ciężko dojrzeć czy są bardziej czarne czy może kasztanowe. Koloru oczu też nie mogę stwierdzić z tej odległości, ale wydaje mi się, że wpadają w brąz. Jego mina jest nieodgadniona, a usta zaciśnięte. Intensywnie nad czymś myśli, przez chwile spoglądając na ścianę za mną. Jego postawa jest rozluźniona, co może świadczyć o tym, że w żadnym stopniu nie bierze mnie za potencjalne zagrożenie. 

Co nie jest niczym dziwnym. Cóż takiego mogłabym mu zrobić? Przewyższa mnie prawdopodobnie o głowę, nawet gdyby udało mi się jakimś cudem wydostać z tego pomieszczenia, za drzwiami czeka na mnie ten drugi, a on zapewne nie będzie się ze mną patyczkował. Ciekawi mnie tylko jeszcze, czy obydwaj są uzbrojeni czy tylko mężczyzna za drzwiami.

Przestaję rozglądać się w poszukiwaniu jakiejkolwiek broni, nic tu nie ma, prócz tego materaca, plastikowych naczyń z wodą i czymś co prawdopodobnie miało być jedzeniem, ale nie wygląda w najmniejszym stopniu apetycznie. 

- Nie masz żadnych pytań? - pyta niespodziewanie. Intensywność z jaką się ze mnie wpatruję świadczy o tym, że oczywiście zauważył moje błądzące po pokoju oczy. Dobrze wie czego szukam, wie też że niczego nie znajdę.

Nie odpowiadam na jego pytanie, bo jaki w tym sens? Nie powie mi gdzie jestem, kim oni są, ani co się ze mną stanie. Na to ostatnie, chyba wolałam puki co nie znać odpowiedzi.  

Widząc, że nie mam zamiaru odpowiadać, znów zaczyna otwierać usta aby coś powiedzieć, ale zauważa grymas bólu na mojej twarzy.

Nagłe pulsowanie w głowie jest tak niespodziewane, że odruchowo przykładam dłoń do skroni. Pulsującą opuchliznę, strasznie bolącą nawet przy delikatnym dotyku, ciągnie się aż do skroni, która musi być rozcięta, sądząc po śladach krwi na mojej dłoni. Moja dłoń...

Czarne ślady nadal na niej tkwią i ciągną się aż do łokci. Dłonie znów zaczynają się trząść, gdy wpatruję się w nie szerokimi oczyma. W ataku paniki chwytam za koc leżący pode mną i zaczynam trzeć w niego dłonie, nie po to żeby zmyć ślady krwi, lecz te czarne żyłki. Mogła bym trzeć aż do kości, ale to nic nie daje. Nic.

Łzy zaczynają wzbierać w kącikach moich oczu, gdy zrezygnowana odrzucam koc na bok. Przecieram twarz dłońmi, odgarniając przy tym zagubione kosmyki włosów. Znów spoglądam na mężczyznę przy drzwiach, który w najmniejszym stopniu nie jest zaskoczony moim zachowaniem. Stoi tam opanowany z obojętnym wyrazem twarzy, podczas gdy ja... ja powoli popadam w obłęd. Przed oczami mam tylko moje dłonie, twarz tego mężczyzny i wzrok tego chłopaka...

- Odpocznij - mówi, odwracając się w stronę drzwi. - Otwórz! - krzyczy głośniej. Po chwili słyszę pstryknięcie i drzwi się uchylają.

- Proszę, nie - szepczę ledwie słyszalnie, jednak ku mojemu zdziwieniu, mężczyzna nieruchomieje przy drzwiach. Po chwili odwraca się z moją stronę, a ja na zmianę spoglądam to na niego, to na moje drżące się dłonie. - Pomóż mi.

Patrzę mu w oczy i mogłabym przysiąc, że widzę w nich współczucie, ale musiałam się pomylić, ponieważ odwraca się i wychodzi. Znów słyszę pyknięcie zamka. Znów pogrążam się w ciszy, która stała się moim najgorszym przekleństwem.

*** 

Nie wiem ile czasu minęło, odkąd brązowowłosy mężczyzna wyszedł i zostawił mnie tu samą. Pierwszą reakcją był szloch, nie przejmując się już czy ktoś mnie usłyszy czy nie, płakałam tak długo, że gdy tylko zabrakło mi już łez, skuliłam się na materacu. 

Nie miałam wątpliwości, na pewno nie puszczą mnie wolno, nie po tym co widziałam. Teraz mogłam już tylko zastanawiać się co ze mną zrobią? Nikt nie wie, że tu jestem, nikt nie będzie mnie szukał. W głowie miałam tysiąc okropnych scenariuszy, każdy gorszy od poprzedniego. 

Gdy już przeszukałam cały pokój upewniwszy się, że nie ma tu nic prócz starego materaca, przystawiłam ucho do drzwi, licząc, że może usłyszę coś, cokolwiek, jakiś urywek rozmowy, który podpowie mi czego mogę się spodziewać. Ale nic. 

Zrezygnowana ruszyłam w stronę posłania, głowa bolała mnie tak strasznie, a zapach wymiocin wcale nie pomagał. Skuliłam się na materacu i czekałam. Ostatnią myślą jaką zapamiętałam, zanim zapadłam w sen była myśl, że wolałabym, aby zostawili mnie tu na pastwę losu, niż czekać i wyobrażać sobie najgorsze. 

Raz będąc w półśnie usłyszałam, jak drzwi się otwierają lecz nie miałam nawet siły otworzyć oczu. Gdy się obudziłam, zauważyłam że ktoś zostawił mi jedzenie, którego znów nie tknęłam oraz kubek wody, który wypiłam w dwóch szybkich łykach. Wokół siebie nie słyszałam żadnych dźwięków, przez myśl przeszło mi, że może faktycznie mnie tu porzucili, ale gdzieś wewnątrz siebie czułam, że to by było za proste.

Położyłam się znów na materacu, zamykając oczy. Za wszelką cenę walczyłam, aby uciszyć myśli krążące w mojej głowie, w tej ciszy były jak głośny krzyk rozpaczy. Nie mogłam ich słuchać, nie chciałam ich dopuścić do głosu, ponieważ wtedy poddałabym się ostatecznie. Panika ogarnęłaby mnie całkowicie, a na to nie mogłam sobie pozwolić. Nie chciałam.  

Gdy budzę się po raz kolejny tego dnia, mój instynkt rejestruje coś czego nie widzą jeszcze zamknięte oczy. Ktoś jest w pokoju.

Słyszę przesuwanie jakiś rzeczy oraz chodzenie po pomieszczeniu. Postanawiam nie zdradzać tego, że się już przebudziłam, jak na razie działało to na moją korzyść, może i teraz uda mi się czegoś dowiedzieć?

Jednak osoba będąca ze mną w pokoju, nic nie mówi. Jej obecność słyszę jeszcze przez chwilę po czym czuję, że podchodzi bliżej w moim kierunku i klęka przy materacu. 

Serce uderza w klatkę piersiową jak szalone, a ja walczę o to aby utrzymać równy oddech i nie zerwać się z mojego posłania. 

Jednak cała walka jaką dzielnie toczyłam sama z sobą lega w gruzach, gdy mojego czoła dotyka coś śliskiego i ciepłego. Momentalnie zrywam się i odsuwam od tego jak najdalej. Po chwili orientuję się, że jestem po drugiej stronie pokoju, a ku mojemu zdziwieniu przy materacu klęczy jakaś dziewczyna. Jej oczy są szeroko otwarte w przerażeniu i zaskoczeniu. Jej blond włosy sięgają do ramion, ubrana jest w stare starte jeansy, w niektórych miejscach rozdarte i pobrudzone oraz w szary T-shirt zdecydowanie za duży jak na jej drobną posturę.

- Spokojnie - mówi kojącym głosem. - Nic ci tu nie grozi.

Podnosi się z kolan, na co ja robię odruchowy krok w tył i uderzam plecami w ścianę, czuję że coś wbija mi się w skórę przy kieszeni od spodni. Ostrożnie przesuwam dłoń w tamtą stronę i niemal oddycham z ulgą. Scyzoryk! Jak to możliwe, że go nie zgubiłam lub że mi go nie zabrali? Czyżby nie sprawdzali co mam przy sobie? Jednak od razu się opanowuję, nie mogę dać niczego po sobie poznać. To moja jedyna broń, jedyna deska ratunku.

Patrzę na dziewczynę która ostrożnie podnosi dłonie do góry, pokazując że ona sama nie ma przy sobie żadnej broni. Zamiast niej trzyma w jednej ręce starą szmatkę, która jest ubrudzona od czegoś czerwonego. Od krwi orientuję się od razu, od mojej krwi. 

- Chciałam ci tylko przemyć twarz i opatrzeć ranę - tłumaczy, widząc na co patrzę.

Spoglądam na podłogę i orientuję się, że bałagan jakiego narobiłam został już posprzątany, a obok dziewczyny stała mała miska z wodą. 

- Gdzie ja jestem? - pytam, zerkając w stronę drzwi. Czy są zamknięte? Może są tylko przymknięte? Rozumiem, że dla tych dwóch mężczyzn mogłam nie być żadnym zagrożeniem, dlatego nie bali się zamknąć ze mną w tym pokoju, ale czy naprawdę wyglądam tak mizernie, że nawet ona się nie boi?

Dziewczyna podąża za moim wzrokiem, po czym od razu patrzy na mnie. Nie biorąc nawet miski, powoli przesuwa się w stronę drzwi.

- Nie wiem - mówi cicho. Jak to nie wie? Co to ma znaczyć? 

- Jak to? - pytam znów, odpychając się od ściany. - Co to znaczy, że nie wiesz? Musisz mi pomóc.

- Niestety nie mogę - mówi i odwraca się w stronę drzwi. Czuję, że moja jedyna szansa właśnie mija. Gdy tylko wyjdzie za próg, znów zostanę tu sama, w ciszy i w strachu. 

Co się stanie gdy ona wyjdzie? Czy przyjdzie któryś z tych dwóch mężczyzn? Czy wiedzą już co ze mną zrobią? W głowie buzuje mi miliard myśli, a strach opanowuje całe moje ciało. Dłonie dostają drgawek, a serce wyrywa się z piersi, jednak moje ciało bez udziału mózgu robi coś zupełnie innego od tego, czego się po nim spodziewałam. 

Wszystko trwa może z dziesięć sekund, ale ja czuję się jakby świat stanął. Nim orientuję się co robię, ruszam w stronę dziewczyny i wyciągam scyzoryk. Ona stoi odwrócona do mnie plecami, gotowa dać sygnał do otwarcia drzwi. Tak jak myślałam. Nie bierze mnie nawet za najmniejsze zagrożenie, co jest jej błędem. Odrzucam od siebie jakiekolwiek myśli o tym, że przed chwilą chciała mi pomóc, po czym ciągnę ją do tyłu, zakrywam usta i przyciskam scyzoryk do jej szyi.

- Wydaje mi się, że jednak możesz - szepcze trzymając ją mocniej. - Krzyknij o pomoc, a już więcej nie wydasz z siebie żadnego dźwięku. Zrozumiałaś? 

Dziewczyna kiwa głową, a ja przyciskam scyzoryk jeszcze mocniej, aby wiedziała, że sobie nie żartuje. Cała trzęsie się ze strachu, równie mocno co ja przed chwilą, rozumiejąc już że nie żartuję sobie w najmniejszym stopniu.

- Teraz zdejmę dłoń z twoich ust, a ty krzykniesz, że mają otworzyć drzwi - mówię dalej, na co dziewczyna przerażona kiwa głową. - Żadnych numerów, jasne? 

Kiwa jeszcze raz, a ja przez chwilę nie robię nic. Biorę parę głębokich wdechów. Dziewczyna raczej mnie nie oszuka, te drzwi to również jej jedyna droga ucieczki, jeśli zawoła o pomoc...

Mam nadzieje, że jest przerażona perspektywą śmierci tak bardzo, że tego nie spróbuje, mam też nadzieje, że ją przekonałam, ponieważ dobrze wiem, że nie dam rady zrobić jej krzywdy. Najbardziej mam jednak nadzieje, że ona tego nie wie.

- Zdejmuję - mówię i dla efektu przyciskam scyzoryk mocniej. Ściągam dłoń bardzo powoli, gotowa aby zasłonić w każdej chwili jej usta, jednak nie wydają one żadnego dźwięku. Gdy napięcie i cisza jest już tak wielka, a dziewczyna dosłowne trzęsie się jak galaretka, mówię: - Już. Niech otworzą. 

Dziewczyna bierze parę drżących oddechów, po czym ku mojemu zdziwieniu jej głos brzmi zadziwiająco mocno, gdy krzyczy: - Otwórzcie!

Słyszę szczęk drzwi, na który wzmacniam uścisk. 

Właśnie rozpoczęłam grę śmierci, dwóch przeciwników, ja i zakładnik. Role zostały obrócone, mam tylko nadzieje, że uda mi się ocaleć.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top