20. Sen nie może być jawą, a wyobrażenie rzeczywistością.

Alina

Po krótkiej i nużącej jak dla mnie rozmowie, w końcu obie doszłyśmy do wniosku, że nasza wiedza w większości pokrywa się z sobą. Zarówno wiedza o Żniwiarzu jak i miasteczku Bosk. W pewnym momencie, żadna z nas nie kryła już rozczarowania. Z resztą czego się spodziewałam? Jestem tu dłużej od niej, powinnam wiedzieć więcej. Powinnam, ale nie wiem i to jest najgorsze.

- Wszystko co wiem, wiem od Evana z jego notatek... Nie wiem czy wiedział coś, czym się ze mną nie podzielił... - tłumaczy, a w tym samym momencie drzwi do pokoju, otwierają się.

Wchodzi przez nie Fabian z talerzem w dłoni jednak zamiera, gdy zauważa nas obie.

- No tego się nie spodziewałem - mówi ostrożnie, przyglądając się uważnie to mi to jej.

Nie dziwie mu się ani trochę, po tych scenach na górze jakie odstawiłyśmy, sama nie spodziewałam się, że będę w stanie przebywać z nią w jednym pomieszczeniu, a co dopiero siedzieć przy jednym stole. A jednak.

Kolejny raz przyglądam się dziewczynie na przeciwko mnie i nie mogę znieść myśli, że tak łatwo, dałam się podejść. Już po tej wymianie zdań u góry, powinnam być czujniejsza co do niej. Ktoś kto stawia się nieznajomemu, nie może być słaby. Zignorowałam ją i zlekceważyłam, a ona dziś udowodniła, że wystarczyłby jej głupi scyzoryk, aby kogoś zabić lecz dała się rozkojarzyć. Jestem pewna, że już nigdy nie popełni tego błędu. Tym bardziej warto by było ją mieć po swojej stronie, przynajmniej przez jakiś czas.

- Rozmawiamy sobie - odpowiadam z nutą sarkazmu, na co chłopak, od razu spogląda w stronę dziewczyny.

Śmieszne, trochę się przecież znamy, można by pomyśleć, że już powinien wiedzieć do czego jestem zdolna. W sumie może właśnie dlatego, że mnie tyle zna, wie czego się spodziewać, a ja robię zupełnie coś odmiennego i niezrozumiałego dla niego. Jak gdyby nigdy nic, rozmawiam z nią.

- Musimy pogadać - mówi Fabian, przyglądając mi się z poważną miną. Wiem czego chce, ale nie chce o tym rozmawiać.

- Później, teraz muszę coś załatwić - odpowiadam, podnosząc się zza stołu i wychodzę zanim którekolwiek z nich, spróbuje mnie powstrzymać.

Nie mogą zobaczyć, że ledwo trzymam się na nogach, po prawie dobie bez snu. Gdyby nie to, na pewno nie pozwoliłabym jej na zaatakowanie siebie. Ale pozwoliłam i mogłam zginąć. Popełniłam błąd.

Wymarzona chwila spokoju znika, wraz z trzaskiem drzwi. Szum rozmów i kroków niesie się z korytarza, aż do świetlicy, co oznacza, że baza wraca do życia. Wszyscy kierują się do stołówki, ja za to jak najdalej od nich.

Ruszam dwa metry dalej i wchodzę do mojego pokoju. Padam na łóżko i pięć sekund później, odpływam daleko od tego wszystkiego.

***

- Pani zdaję sobie sprawę z tego, jak zostaliśmy oszukani?

- To nie moja wina... Ona, ona mi kazała... - szepczę cicho.

Podciągam nogi i wtulam się w swoje kolana. Jest to niewygodna pozycja, ale tylko tak czuję się bezpiecznie, na tym małym drewnianym krzesełku.

- Wie pani co sobie zrobiła? Wie pani co teraz panią czeka? Tu już nie są potrzebne umiejętności aktorskie, sama skazałaś się na taki koniec.

- To nie moja wina! - wybucham płaczem, a łzy jak z wodospadu woda, sączą się po moich policzkach. - Nie rozumiecie! Nie znacie jej... Ja nie miałam wyjścia... Nie miałam.

- Niestety - mówi mężczyzna z głośników. - Wtedy miała pani zarówno wyjście jak i wybór. Teraz go już nie ma.

Nienawidzę, nienawidzę, nienawidzę jej. Powtarzam jak wiersz, którego nigdy mam już nie zapomnieć.

Nienawidzę, nienawidzę, nienawidzę jej. Mówię wpatrując się w dłoń, na której chciałbym wytatuować te słowa, tak aby pozostały ze mną już na zawsze.

Nienawidzę, poprzysięgam gdy kolejna słona łza, dociera do moich ust. I niech ten smak słonego rozczarowania, już zawsze mi o tym przypomina.

***

Jeszcze zanim dociera do mnie zapach jedzenia, szepty niosą się za mną. A w krok za nimi podążają plotki, które karmią nas bardziej niż jakikolwiek syty posiłek. Ludzie zawsze szepczą na widok mojej matki, Killiana, mnie, zawsze jest coś o czym warto mówić. Czy to wieści z patrolu, który wrócił do osady, czy rozczarowanie z powodu ich braku. Jednak te szepty są inne, tylko dwa razy w życiu, czułam się tak osaczona.

Raz, gdy wszyscy szeptali: "To przez nią tu trafił, to przez nią prawie zginęliśmy". I kolejny, gdy popełniłam najgorszy błąd w moim życiu.

Od niezręcznej ciszy jaka zapada, gdy tylko wchodzę na stołówkę, wolałabym kilkanaście par oczu, wlepionych we mnie i niedyskretnie szepczących. Na co oni wszyscy czekają? I tak nie jestem upoważniona do mówienia czegokolwiek, a nawet gdybym była i tak nic bym nie powiedziała.

Gdy widzę, że nie ma tutaj Christophera, ruszam w stronę kucharki i bez słowa odbieram swoją tace. Po prawej stronie w kącie zauważam młodszą z pielęgniarek - Camille - która, przybyła tu jakiś czas temu. Przeciętna brązowowłosa dziewczyna, zazwyczaj wyglądająca przyjaźnie jak na to wszystko, co tu się dzieje. Jednak dziś wygląda jak wrak człowieka, oczy zapuchnięte, nieobecny wzrok i chorobliwy odcień skóry. Gdybym nie wiedziała czego była niedawno świadkiem, pomyślałabym że złapała coś w szpitalu. Wewnętrznie czuję się tak jak ona, wykończona i otępiała, zewnętrznie pewnie wcale nie wyglądam lepiej.

Przez głowę przechodzi mi myśl, aby się do niej dosiąść, podpytać ją trochę, przecież jako pielęgniarka na pewno dużo wie, jednak czy powinnam pokazywać, że matka nie wtajemniczyła mnie, w to co ma zamiar zrobić z Maksem? Na razie zamknięto ich w izolatce, a izolatka jest tuż przy szpitalu... Czy planuje ich wypuścić? Czy oni postanowią dokończyć to co zaczęli?

Może ci wszyscy ludzie już coś wiedzą? Podczas gdy ja głupia wszystko przespałam? Stąd te szepty?

Zrezygnowana ruszam do stołu Camilli. Dziewczyna jakby wyrwana z jakiegoś amoku, przygląda się mi, gdy siadam na przeciwko niej.

- Co się dzieje? - mówię prosto z mostu.

- To ty nic nie wiesz? - pyta, przyglądając mi się z zaskoczoną miną.

- A co mam wiedzieć? Odsypiałam patrol - wyjaśniam zgodnie z prawdą.

Jednak nie był to zwykły patrol, na który musieliśmy udać się razem z Fabianem, miał swój cel. Od jakiegoś czasu, zaczęto zgłaszać znikające paliwo w aucie. I to nie ten fakt nas zaniepokoił, bo przecież ono po tygodniu znów wraca na swoje miejsce, a bardziej to że ktoś kręcił się w okolicy bazy i pozostawał dla nas nieuchwytny. Nadal nie wiemy przecież w jakim celu chce wykorzystać skradzione paliwo. Wizja podpalenia lub zatrucia nas, była zbyt poważna aby ją zignorować. Byliśmy przygotowani na wszystko, nawet na dzikich ludzi, którzy zamieszkują tereny koło dawnej apteki. Nasze obawy nasiliły się, gdy zauważyliśmy kogoś uciekającego wzdłuż drogi, od razu ruszyliśmy za nim w pościg autem, chcąc złapać uciekiniera.

Gdy ta osoba wbiegła do lasu, nie wiedziałam co się ze mną dzieje, nadal nie wyjaśniłam tego Fabianowi, ale po prostu wysiadałam z auta i wbiegłam w las. Coś mnie tam wzywało, a ja jak idiotka w transie, biegłam do tego czegoś. Mogłam nas zabić, gdyby był to Żniwiarz. Jednak zamiast niego odnalazłam Evana i ją... Nawet nie wiem, jak ta dziewczyna ma na imię.

Ktoś mógłby powiedzieć, że to przeznaczenie nas do siebie doprowadziło, ta niewytłumaczalna potrzeba, która kazała mi wbiec do lasu. Ale to nie było przeznaczenie, to musiał być Żniwiarz, spotkałam go kilkukrotnie, jednak nigdy nie doświadczyłam żadnych halucynacji, czy nie czułam się jak w transie, tak jak opisywali to inni mieszkańcy osady.

To co wtedy poczułam było bliższe temu, a nie jakiemuś tam przeznaczeniu. Tylko po co mieliśmy się spotkać? Dobre pytanie. Na początku sądziłam, że jest to bestia, dzikie zwierzę, które zabija bez zastanowienia. Dawno temu jednak pojęłam, że to coś, ta istota jest o wiele mądrzejsza niż ktokolwiek z nas tutaj. Zabija tylko wtedy, gdy stwierdzi, że naprawdę tego chce, jeśli nie zabija to dokładnie z tego samego powodu. Bo tego nie chce, bo zaplanowała coś innego.

- Już krążą plotki, że Maks i Jack nie żyją - mówi szeptem, a ja patrzę na nią zszokowana.

- Co ty pieprzysz. Przecież to niemożliwe...

- Mówię o tym co widziałam... - odpowiada, a w jej oczach widzę potwierdzenie tych słów. Ona nie kłamie.

Rozglądam się dookoła i dostrzegam, że nie jedna ciekawska osoba się nam przygląda. Nie czekając na reakcje dziewczyny, wstaje i wyciągam ją na korytarz. Ku mojemu zaskoczeniu nie protestuje, tylko w ślad za mną rozgląda się dookoła, szukając jakiegoś ustronniejszego miejsca.

Mijam kilka osób i wciągam ją do toalety. Zamykam za nami drzwi, a gdy upewniam się, że obie kabiny są puste, dosłownie zarzucam ją pytaniami.

- O czym ty mówisz? Przecież byli zamknięci, po tym co zrobili Evanowi. Na pewno nikt nie miał do nich dostępu prócz Kiliana i mojej matki, nikt by tam nie wszedł...

- Nie, ty nic nie rozumiesz - przerywa mój wywód w pół słowa, po czym przygląda mi się uważnie. Kolejne słowa wypowiada bardzo powoli. - Oni nie zostali zamordowani, oni nie żyją. Umarli.

- Ale jak to? Przecież nic im nie było, ludzie nie umierają od tak... - mówię, próbując poukładać sobie wszystko dokładnie w głowie.

- Matko ty na prawdę o niczym nie wiesz. Myślałam, że matka cię informuje o wszystkim... Ja... Chyba nie powinnam z tobą o tym rozmawiać, nie chcę mieć później problemów - mówi, jednak gdy stawia krok w stronę drzwi, zasłaniam je własnym ciałem.

- Mów o co chodzi - mówię, wbijając w nią wzrok.

Dziewczyna nie wiedząc co zrobić, zerka to na mnie to na wyjście. Wie, że jej nie przepuszczę, wie też, że zdradziła trochę za dużo, więc jeśli nie uzyskam informacji od niej, zacznę węszyć w innym miejscu, a wtedy najpewniej wyjdzie, że to ona puściła parę z ust.

- Posłuchaj mnie, nikt się o niczym nie dowie i nie wygadam, że dowiedziałam się od ciebie. Ale powiedz, co zataiła przede mną matka?

- Ja naprawdę nie chcę... - zaczyna znów, ale wchodzę jej w słowo.

- Powiedz. Przecież wiesz, że tej wariatce nie można ufać. Na pewno nie raz widziałaś...

- A tobie niby można? - pyta, z nutą podejrzliwości w głosie. - Jesteście takie same.

Czyli jednak, jesteśmy takie same... Dobrze, niech tak myśli. Szkoda tylko, że w ogóle się z tym nie zgadzam. Trzeba dobrze wybierać strony, a wrogów trzymać blisko i to właśnie robię, trzymając się mojej matki.

- Wybierz mądrze - mówię, robiąc krok w bok i odsuwając się od drzwi.

Wszystko mi jedno czy mi powie, czy nie. Ja i tak się dowiem, a inni zaczną węszyć, kto uchylił rąbka tajemnicy.

Po chwili dziewczyna chyba dochodzi do tego samego, bo zaczyna w końcu mówić.

- Maks... On miał ślady, takie jak ty i kilka innych osób. Jego prawa noga była pokryta właśnie takimi wzorami, natomiast u Jacka ich nie było, tak jak u części innych osób z osady, w tym i u mnie. Nie posiadam takich śladów. Nie wiemy co to, z Kiersten uważamy, że może to być jakaś dziwna odmiana choroby skórnej, raczej niezakaźna, bo wszyscy już byśmy padli jak muchy tylko że...

- Tylko że co? - naciskam.

Przyglądam się jej uważnie jednak jej twarz, naglę staje się bardziej blada, a dziewczyna pędem wymija mnie wpadając do kabiny. Moment później cała zawartość jej żołądka, ląduje w muszli klozetowej.

- Wszystko w porządku? - pytam, zaglądając do środka. Dziewczyna wygląda strasznie, może faktycznie czymś się zaraziła w szpitalu.

- Przepraszam, po tym co widziałam, nie mogę powstrzymać mdłości, cały czas jest mi niedobrze, zupełnie jakbym była w ciąży czy coś, ale przecież to niemożliwe - mówi cicho.

Racja, to niemożliwe. Ludzie do osady przybywają tak często, jak często z niej znikają. Śmierć i przebudzenie jest tu czymś oczywistym, nikogo już nie dziwni widok zbłąkanej dziewczyny takiej jak ta, którą przyprowadził Evan, czy przerażonego dorosłego mężczyzny. Pierwsze dni po przebudzeniu są straszne dla każdego, bez względu na wiek, płeć czy sprawność fizyczną. Brak pamięci i jakiejkolwiek pomocy innych jest wyniszczająca. Zaledwie garstce udało się odnaleźć osadę, przed spotkaniem Żniwiarza, jednak większość przechodzi te inicjacje jeszcze zanim tu trafia. Jeśli ktoś przeżyje Żniwiarza, przeżyje wszystko, nic go nie złamie psychicznie. Na zawsze zostanie w nim zapieczętowane jedynie pytanie: Dlaczego ja? Czemu mnie to spotkało?

Jednak jest jeszcze coś, czego nikt z nas nie potrafi wyjaśnić. Kobiety tutaj, nie zachodzą w ciąże. Nie ma tu ani jednego małego dziecka, a można by było sądzić, że przez rok pobytu tutaj urodzi się kilka dzieci, jednak nic z tego. Jest to jedna z kolejnych rzeczy, które nie sposób wyjaśnić. Matka kiedyś powiedziała mi, że żyje tutaj od trzech lat i nigdy nie widziała na oczy żadnego małego dziecka, czy kobiety ciężarnej.

Może to i błogosławieństwo. Sprowadzenie dziecka na ten świat to wręcz zbrodnia.

- Przecież oni go pobili... Jesteś pielęgniarkom, na pewno widziałaś gorsze rzeczy - mówię wprost, ani trochę nie cackając się.

- Nie o to chodzi - syczy w moim kierunku, podnosząc się i podchodząc do umywalki, gdzie przemywa twarz. - Oni umarli, bo to coś ich rozwaliło. Rozwaliło ich od środka.

Spoglądam na jej odbicie w lustrze, ale ona ucieka przed moim wzrokiem.

- Mówisz o tych wzorach pod skórą? - pytam, jednak moje zdradzieckie oczy, spoglądają na moje odbicie. Oczy diabła, często mam to skojarzenie, gdy widzę siebie w lustrze.

- Tak. Mieliśmy już kilka takich przypadków, twoja matka zabroniła komukolwiek o tym mówić. Ludzie umierali niespodziewanie, przypominało to nagłą śmierć, jak ze starości, zawał czy coś podobnego, po prostu padli i już nie wstali. Nie przyszło nam do głowy, aby zrobić sekcje zwłok, zawsze te niewyjaśnione zgony, były spychane na margines, bo przecież nie ma nic dziwnego w tym, że ktoś dostał zawału czy wylewu, żyjemy w dużym stresie, presji... - bierze głęboki oddech, po czym kontynuuje.

- Jeden z strażników poszedł zanieść im tace z jedzeniem, myślał że śpią, jednak gdy zobaczył twarz Jacka... - przerywa, kręcąc głową, zupełnie jakby starała się, wymazać ten obraz z głowy. - On wcześniej nie miał tych znaków, jednak jego usta były otwarte, niemal jakby wydawał niemy krzyk, a z środka, aż po policzki ciągnęły się te ślady. Kirsten zrobiła sekcje... Wszystkie narządy wewnętrzne zniszczone, wyglądało to tak, jakby jego żyły eksplodowały, dosłownie rozwalając go od środka. Nigdy czegoś takiego nie widziałam...

Kończy swą opowieść, a ja nie wiedząc co powiedzieć, milczę. Jak takie coś mogli przede mną ukryć? Cisza przeciąga się już dłuższą chwilę, aż dziewczyna z niemrawą miną, wymija mnie, a ja nawet jej nie powstrzymuję, gdy wychodzi zatrzaskując za sobą drzwi.

"Żyły eksplodowały". Brzmi jej głos w mojej głowię, gdy znów patrzę w stronę lustra, a moje oczy pokryte czarnymi wzorami spotykają się z sobą. Eksplodowały. Przełykam ślinę przerażona, zdając sobie sprawę, z tego, że w miasteczku Bosk najwidoczniej nie da się ukryć przed śmiercią. Ni straszne jej ceglane mury, metalowe drzwi z zamkiem czy wymyśle hasła. Jeśli zażyczy sobie czyjejś klęski, dostanie ją. A ty możesz jedynie umrzeć, zgodnie z jej życzeniem.

***

Moje oczy rozszerzają się, gdy wchodzę do pokoju i zastaję tam Christophera. Siedzi na naszym łóżku, a jego twarz ukryta jest w dłoniach. Wygląda jakby spał, jego ramiona unoszą się i opadają w równych i głębokich oddechach. Od razu podchodzę bliżej i klękam przy nim, delikatnie odsuwając jego dłonie od twarzy.

- To prawda? - pytam, choć już znam przecież odpowiedź, a smutek w jego oczach, tylko mnie w tym utwierdza.

- Tak - mówi cicho, a ja przytulam go niezręcznie.

Rzadko kiedy jestem czuła, rzadko kiedy jest ktoś taki w stosunku do mnie, dlatego jest to dla mnie takie niezręczne. Ale on to wie, rozumie i nie osądza. To jest dla mnie najważniejsze, wie że się staram, ponad wszystko.

Rozumiem jednak jego ból, sama odczuwałam taki sam, gdy zniknął Evan, gdy myślałam, że umarł. Strata przyjaciela, jest kolejnym ciężarem, który trzeba dźwigać, żyjąc tutaj. Christopher, znał zarówno Jacka jak i Maksa, ale to z tym ostatnim łączyła go przyjacielska więź. Wspierał go, gdy Elena została zabita, najczęściej to właśnie z nim odbywał patrol, z nim spędzał czas. Jak ja z Evanem, jeszcze zanim pękło mi serce.

- Przykro mi - szepczę, dotykając pukli jego brązowych włosów, na co on przytula mnie, jakby nigdy nie chciał już puścić. Oddaje mi uczucie, którego nie potrafię okazać, które nie jest dla mnie proste. Miłość, troska, zaufanie... Nigdy tego nie zaznałam, nie nauczyłam się ich, więc nie potrafię ich okazywać, ale on robi to za nas dwoje, zawsze robił, uczył krok po kroku. Bo miłości, troski i zaufania też trzeba doświadczyć, aby móc przekazać ją dalej.

Gdy odsuwa się ode mnie, od razu wiem, że coś jest nie tak.

- Nie wiesz co tam się wydarzyło... to... - zaczyna, a mój wzrok od razu wędruje ku czarnym śladom na jego szyi.

"Dosłownie wybuchły", brzmi znów w mojej głowię. Szybko odtrącam tę myśl, on tu jest i nic mu nie grozi. Jednak gdy widzę smutek i obawę w jego oczach, gdy patrzy na mnie wiem, że też słyszy je w głowie. On wie jak oni umarli. I najbardziej boi się o mnie.

- Dowiedziałam się o wszystkim - oznajmiam, a w jego oczach zauważam zaskoczenie, które szybko znika.

- Oczywiście że się dowiedziałaś, inaczej nie byłabyś sobą. Mówiłem im, że powinni ci powiedzieć, że nie zdołają tego ukryć...

- To pomysł mojej matki prawda? Ona nie chciała mi powiedzieć - stwierdzam, a on zgodnie kiwa głową.

- Była w szoku, po tym co się wydarzyło, na pewno chciała cię ochronić... - tłumaczy, ale ja jak z bicza strzelił, od razu mu przerywam.

- Przed czym niby? Przed tym że cała mogę wybuchnąć? Proszę cię... Dobrze wiesz, że niewiedza mnie przed tym nie uchroni...

- Ale.. - zaczyna znów, ale szybko mu przerywam.

- Ale co? Nie ma żadnego ale. A gdybyś to był ty? Albo ja? To mogło zdarzyć się każdemu z nas, nadal może... Nie zniosłabym, gdyby mi nie powiedzieli. Rozumiesz? - pytam, przyglądając się mu uważnie.

- Rozumiem... Ale wiesz jaka ona jest, musiałem wykonywać rozkazy. Nie wiedziałem, jak mam ci to powiedzieć, przecież wiesz, że najbardziej chciałbym nas stąd wydostać. Niczego innego nie pragnę, ale teraz to. Powoli nie wiem już, z czym powinniśmy walczyć najpierw; Żniwiarz, Erika, znaleźć wyjście z tego miasta, a teraz to... - mówi, a ja przez chwilę milczę, analizując jego słowa.

Od pewnego czasu, planowaliśmy opuszczenie osady. Co prawda była to zaledwie myśl, wypowiedziana kilkukrotnie w zaciszu naszego pokoju, ale dla mnie była to muzyka mojej duszy. O niczym bardziej nie marzę, niż wydostanie się stąd, uwolnienie od matki, od Żniwiarza. Pragnę żyć. Ale ta niemoc, mnie wykańcza. Opuszczenie osady to najmniejszy problem, z jakim przyszło by nam się mierzyć. Pozbycie się Żniwiarza i bezpieczna wędrówka w nieznane, to tutaj pojawia się kłopot. Nic nam tego nie zagwarantuje.

Teraz dochodzi jeszcze do tego sprawa Evana... Póki to się nie rozwiążę, nie mogę stąd odejść. Nic mnie nie obchodzi, czy zrobił to o co go obwiniają, a skoro mówi że nie, ja muszę mu wierzyć. Był moim przyjacielem, dla mnie nawet znaczył o wiele więcej, niż ja kiedykolwiek znaczyłam dla niego. Myślałam, że nie żyje, a skoro on też sądził, że ja nie żyje, to logiczne, że nigdy już tu nie wrócił... A teraz gdy okazuje się, że przeżył... Nie mogę go porzucić, po prostu nie mogę.

- Mam być po kolacji na zebraniu u Eriki w biurze - rzuca niespodziewanie, a ja od razu spoglądam w jego stronę.

- No nie i pewnie nawet o tym spotkaniu, nie powinnam wiedzieć prawda? - mówię, a moja złość odraz powraca na swoje poprzednie miejsce.

Gdy widzę skruchę na jego twarzy, żadna odpowiedź nie jest mi już potrzebna.

- Jak ona może mnie o niczym nie informować? Dlaczego nie chce mi nic powiedzieć? Przecież mogłabym wam jakoś pomóc - mówię i zaczynam chodzić zniecierpliwiona w te i z powrotem.

- Chyba chodzi o tych nowoprzybyłych - rzuca Christopher, a ja przerywam chód.

- Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że ktoś łączy ich przybycie tutaj, z tym co się wydarzyło? Prawda? - pytam zmartwiona.

- Z przybyciem nie, ale z ich śmiercią tak. Evan jest głównym podejrzanym, miał powód do zemsty.

- Przecież on leży ledwo żywy, widziałam go niedawno. Poza tym te znaki, które pojawiły się na ciele Jacka, wcześniej ich nie miał, a my nie możemy się ich pozbyć, więc niby jak ktoś miałby mu to zrobić. To jest śmieszne, moja matka na prawdę bierze to pod uwagę? - pytam z ironią w głosie, przecież to przeczy samo sobie.

- Nie ona, a inni mieszkańcy osady, myślą, że to ta dziewczyna, która tu z nim przybyła. Sądzą, że znalazła sposób, aby ich otruć albo zabić, a plotki podsyca to, że przecież okoliczności ich śmierci, nie są znane reszcie osadników. Podejrzewam, że twoja matka o tym chce rozmawiać.

- I tak bym się o wszystkim dowiedziała, od razu wiedziałam, że coś jest nie tak. Ludzie szeptali, a ja nie wiedziałam o czym. Jak myślisz? Co zamierzają zrobić, jak wytłumaczą ludziom to, że nie zrobiła tego ona? Skoro nie chcą nikomu mówić o tej... chorobie.

- Obawiam się, że nikt nikomu nic nie będzie tłumaczyć. W końcu i tak jego wywalą, bez względu na to czy się pozbiera czy nie. Taki jest jego wyrok...

- A teraz mają też pretekst, żeby pozbyć się jej - dodaje, zaczynając powoli wszystko rozumieć.

Wiedziałam, że matka nie robi nic bez powodu. Ona nawet nie myśli, pozwolić Evanowi tu zostać, nie wierzy w jego niewinność, a teraz wykorzysta śmierć Jack'a i Maksa aby pozbyć się ich obojga. Wie że zrobiłabym wszystko aby doprowadzić do uniewinnienia Evana, a teraz zarzuty jakie ciążą na tej dziewczynie, nie pozostawiają żadnych wątpliwości nawet mi. Nawet gdyby mógł zostać, to odejdzie razem z nią.

- I ty nadal chcesz się upierać, co do dobrych intencji mojej matki? - to jest jedyny temat, którego nie potrafię z nim przerobić.

Jest tutaj dłużej niż ja, dłużej zna Kiliana i ją, dlatego nie potrafi zrozumieć mojego uprzedzenia do niej. Kiedyś powiedział mi, że powinnam być wdzięczna losowi, że mam przy sobie tutaj kogoś takiego jak matka, bo nikt z nas nie pamięta swojej poprzedniej rodziny. Wtedy się z nim zgodziłam, ale po kolejnych ochłapach zaledwie tolerancji w stosunku do mnie i licznych przekrętów wiem, że nie mogę jej ufać. To była moja pierwsza myśl, gdy tylko ją zobaczyłam. Moje obawy zaczęły się też potwierdzać, gdy tylko zaczęłam mieć dziwne sny z nią. Czasami mam wrażenie, jakby ktoś zaprogramował mnie tak, abym jej nienawidziła i nie ufała. A ja w najmniejszym stopniu, nie zamierzam tego zmieniać.

Christopher jest ode mnie starszy o dobrych parę lat, ma inne spojrzenie na ten świat, ale wiem, że najbardziej na świecie pragnie dowiedzieć się, co stało się z jego rodziną. To dlatego nie może do końca zrozumieć, dlaczego nienawidzę swojej.

Gdy nasze oczy się spotykają, widzę że chce coś powiedzieć lecz w ostatniej chwili zmienia zdanie. Może to i lepiej, nigdy na tej płaszczyźnie nie dojdziemy do porozumienia, a nie warto aby moja matka, była kolejnym powodem kłótni między nami. To on jest dla mnie prawdziwą rodziną, z nią łączy mnie aby łudzące podobieństwo.

- Staw się dzisiaj na patrol, na piętrze zerowym. Gdy wszyscy rozejdą się do pokoi po kolacji, wejdziesz do pomieszczenia z bojlerem wody...

- A później tak jak zawsze, szybem do wentylacji. - kończę za niego, a on zgodnie kiwa głową.

Christopher powiedział mi kiedyś, że stosował to przejście naprawdę w rzadkich przypadkach. Nikt nie miał prawa się o nim dowiedzieć. Ale od jakiegoś czasu korzystaliśmy z niego naprawdę często. Szybem wentylacyjnym można dostać się do poziomu -1 oraz do archiwum, które znajduje się obok biura matki. Oficjalnie nigdy w nim nie byłam, bo drzwi zamknięte są na klucz, nieoficjalnie jestem tam co raz częściej razem z Christopherem, szukając w zapiskach matki czegoś, co pomoże nam w ucieczce stąd. Jak widać, na razie szło nam cholernie kiepsko.

- Nikt się nie domyśli? Przecież nie miałam mieć tam patrolu. Z resztą jak wytłumaczę drugiemu strażnikowi, gdzie idę? Gdy byliśmy w dwóch, mogliśmy sobie na to pozwolić...

- Dzisiaj patrol miałem mieć ja i Maks - tłumaczy.

- Nie będzie to dziwnie wyglądać, że akurat mnie wyznaczyłeś na wasze zastępstwo? - pytam, sceptycznie.

- Jakby ktoś się doczepił, powiem że przynajmniej cię czymś zająłem i nie będziesz przeszkadzać - dodaje, a kąciki jego ust wędrują ku górze. - Powinni mi raczej dziękować, bo zawsze wszędzie jest ciebie pełno.

- Ałć - mówię i na mojej twarzy pojawia się sarkastyczny uśmieszek. - Albo nauczyłeś się kłamać, albo za dużo czasu spędzasz razem ze mną, bo to praktycznie plan idealny.

Na jego twarzy, pojawia się identyczny uśmiech, gdy podchodzi do mnie i obejmuje, kładąc dłonie na moich biodrach. Spoglądam w jego oczy, gdy nachyla się w moim kierunku i całuję moje usta.

Ma rację, wszyscy dobrze wiedzą jaka jestem, a wysłanie mnie na patrol to odpowiednie zajęcie, które sprawi, że nie będę im przeszkadzać. Mądry chłopak.

Gdy się odsuwa, nie zrywam kontaktu wzrokowego, chcąc mieć go jak najbliżej siebie, choćby w ten niesamowity sposób, który łączy nas za każdym razem, gdy tylko spojrzę mu w oczy.

- Okłamywałbym cały świat, jeśli bym musiał - szepcze, dotykając mojego policzka. - Ale nie ciebie. Ciebie nie potrafiłbym okłamać.

Wtulam się w niego mocniej, a w mojej głowie pojawia się obraz jakiego pragnę dla nas obu. Obraz wolności i spokoju, praktycznie na wyciągnięcie dłoni. Lecz sen nie może być jawą, a wyobrażenie rzeczywistością.

Niewykonalne pragnienie, życzenie nie do spełnienia. Wolność i spokój, jak krzyk, który już na zawsze echem będzie się dobijał w mojej, zwiędłej i zgorzkniałej duszy. 

Witam, witam, witam wszystkich, którzy nadal czytają moja historie 😊 Mam nadzieję, że święta minęły wam w dobrej atmosferze! A tym czasem wpada nowy rozdział, a kolejny już się szykuje 😁 jak zawsze za wszystkie błędy przepraszam 😉

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top