19. Coś ważnego lub nie.
- Dobrze, więc nagranie mamy za sobą. Musi Pani teraz podpisać dokumenty - mówi głos z głośnika.
Niechętnie spoglądam na kartki przede mną. Ten podpis to oddanie duszy diabłu, jak rzucenie się w niewiadomą. Ale cóż mi pozostało?
Moje rozmyślanie przerywa kaszel, który od pewnego czasu, nie chce mnie opuścić. Spoglądam na głośnik i choć służy on do przekazywania głosu, mogłabym przysiąc, że przesyła teraz świdrujący wzrok kobiety, która do mnie przemawiała.
- Czy wybrała Pani już jakąś osobę, z grona potrzebujących? - pyta milutkim głosem, ale ja dobrze wiem, po co to pytanie.
Aby wywołać we mnie poczucie winy. Aby pokazać mi, że muszę to zrobić, muszę podpisać dokument. Jeżeli nie ze względu na siebie, to dla kogoś innego.
- Nie wskazała Pani nikogo, kto mógłby przyjąć honorarium, więc dobrze by było, aby wytypowała Pani jedną z tych osób - kontynuuje, a ja spoglądam na kupkę kartek w rogu stołu. Jak mam wytypować jedną osobę? Jak mam wybrać z stosu obcych mi żyć?
- Wie Pani, że jak na razie, to jest jedyna dostępna opcja. Rząd nie oferuje niczego innego, dla ludzi w podobnej sytuacji do Pani, a honorarium, to jak ocalenie życia innej osoby...
Innego życia? A co z moim życiem? To nie jest takie proste, jak mogłoby się wydawać. To poświęcenie, na które nie wiem czy jestem gotowa. Jestem zbyt samolubna, ale kto z nas chciałby poświęcić swoje życie, bez mrugnięcia okiem? Też pragnę żyć.
- To słuszna decyzja - dodaje, a w moich oczach zaczynają wzbierać łzy.
- Wybierzcie jakieś dziecko, jakąś sierotę - mówię, wskazując na pliki kartek.
Kiedyś można by je było wziąć za CV. Zawierają nasze najważniejsze informacje, lecz nie takie jest ich przeznaczenie. Chwytam długopis i składam prawdopodobnie swój ostatni podpis w życiu.
Łzy ściekają po moich policzkach, ale wiem że nie mam innego wyjścia. Moje życie obfite jest w śmierć, czemóż miałabym nie dołożyć również mojej? Prędzej czy później i tak by się tu znalazła. To tylko kwestia czasu, który nie jest już po niczyjej stronie.
Tik-tak. Droga śmiercio, nadchodzę. To ja podążam ku tobie.
***
Gdy wracam do świadomości, nie mam pojęcia co się dzieje. Serce wali mi jak szalone, a ja jeszcze zanim otwieram oczy wiem, że są mokre od łez. Płakałam przez sen. Dziwne.
Najmocniej na świecie próbuję przypomnieć sobie, co mi się śniło, jednak jest to tak bardzo nieosiągalne... Gdzieś w głębi umysłu wiem, że miałam powód do płaczu. Wiem, że ten sen był ważny, ale prócz tej wiedzy, nie potrafię uchwycić żadnego wspomnienia.
Błądzę jak we mgle, na ślepo próbując przywołać te emocje i obrazy, jednak jedyną rzeczą jaką pamiętam są kartki. Ale czemu jakieś kartki, miałyby wywołać mój płacz?
Niepodziewanie natłok myśli przerywa głos:
- Zmieniłam mu opatrunki. Oddech na razie ma płytki, ale nie ma gorączki, więc nie rozwija się zakażenie. Jama brzuszna nie jest twarda, możliwe że nie doszło do uszkodzenia organów, ale to bardzo wczesna diagnoza, nie brałabym jej za pewnik. Najważniejsza jest ta doba, wszystko może się wydarzyć.
Przez chwilę zapada cisza. Zdaję sobie sprawę, że cały czas siedzę na krześle pod ścianą, a moja głowa spoczywa na stole. Musiałam przysnąć.
- A z nią co? - pyta cicho kobiecy głos.
Ciężko mi stwierdzi, kto zadał to pytanie, ale wiem kto na nie odpowiada. Starsza z pielęgniarek.
- Musiała chyba przysnąć. Fabian nie informował mnie, że potrzebuje pomocy. Wygląda na trochę poobijaną, ale prócz tego raczej wszystko jest w porządku. Ponoć zemdlała, na widok tego co mu zrobili...
Wraz z jej słowami, do głowy powracają obrazy sprzed snu. Widok jaki zastałam, gdy wniesiono go na noszach do pokoju. Przeraziłam się tak bardzo, byłam pewna, że przynieśli do mnie trupa, że specjalnie przynieśli mi jego ciało, aby się nade mną pastwić. Nie wiem nawet, kiedy się to wydarzyło. W pewnym momencie, po prostu nie mogłam złapać oddechu i tu film się urwał. Pamiętam też, że po ocknięciu, nie mogłam znieść myśli, że w każdej chwili może umrzeć, a ja będę leżeć tuż obok niego. Wstałam, chcąc wyjść z tego pokoju, ale szybko okazało się, że drzwi zostały zamknięte. Zamknęli mnie tu razem z śmiercią, która czekała tylko, aby kosą uciąć resztki życia jakie zostały Evanowi... Co oni mu zrobili.
Cały opuchnięty na twarzy, dziwne że może jeszcze złapać oddech przez tą opuchliznę. Siniaki podejrzewam ma na każdej części ciała, zresztą jak zeschniętą krew, która znajduję się prawie wszędzie, jakby spadł na niego krwawy deszcz.
Nie mogłam położyć się tuż przy nim, to było ponad moje siły. Dlatego usiadłam na krześle, uważnie obserwując jego każdy wdech i wydech. Z niepokojem wstrzymywałam powietrze, gdy oddech nagle się urywał i wypuszczałam z ulgą, gdy tylko wracał do normy. Byłam bezsilna, pomyślałam i była to moja ostatnia myśl, gdy położyłam głowę na twardym drewnianym stole. Byłam bezsilna i nie mogłam już mu pomóc. Wszystko pozostało w rękach Boga, problem tylko w tym, że ja już w niego nie wierzę.
- Idę, muszę zdać raport z jego stanu. Mam nadziej, że nikt nie będzie się wymądrzał na ten temat bardziej ode mnie, jak ostatnio, kiedy ten kretyn Aleksander, twierdził że wie jak leczyć głęboką ranę ciętą. Swoją drogą ktoś powinien postawić patrol przy kuchni, bo niektórzy aż za bardzo capią alkoholem, stąd potem wiedza, niepojęta przez innych w ich głowach... - po chwili słyszę kroki w stronę drzwi i gorzkie słowa na odchodnym. - A można by pomyśleć, że w takim miejscu jak, to nie będzie alkoholików, ale oni zawsze przyciągają do siebie wódkę jak magnez, nawet w cholernej klicie...
Drzwi się za nią zamykają, a ja wciąż leżę nieruchomo, z zamkniętymi oczyma. Nie wiem, kto pozostał ze mną w pokoju i nie wiem czego się po tym kimś spodziewać. Słyszę szum kroków tak jakby ten ktoś przechadzał się w te i z powrotem, później nagle kroki się urywają. Nie wiem co się dzieje, nie wiem czy udawać, że śpię czy może powinnam otworzyć oczy.
Z doświadczenia jednak wiem, że udając osobę śpiącą, mogę dowiedzieć się czegoś, co nigdy nie dotarłoby do moich uszu w normalnych okolicznościach, tak przynajmniej było w bunkrze, gdy obudziłam się tam pierwszego dnia. Tak też postanawiam zrobić, jednak gdy cisza nieubłaganie się przedłuża, wygrywa ciekawość i lęk. Lęk o to, co robi ta osoba w kompletnej ciszy. To jest silniejsze ode mnie, każdy by spojrzał.
Gdy otwieram oczy, zastaję widok prawie taki, jaki widziałam zasypiając. Evan leży w łóżku, a jego posiniaczona twarz, odwrócona jest w stronę ściany, jednak przed nim klęczy jakaś osoba.
Ciemne włosy, dają mi do myślenia. Czy jest to Alina? A może jej matka, ciężko stwierdzić, gdy jest odwrócona do mnie tyłem. Przyglądam się uważnie temu co robi, prawie że nie oddychając, jak zwierzę, które czeka aby ruszyć do ataku. I tak właśnie się czuję, ledwo udaje mi się pohamować odruch zaatakowania jej.
- Co miałeś na myśli? - pyta, głośno i wyraźnie, dając mi odpowiedź na moje pytania. Alina.
Obserwuję ją bardzo uważnie, delikatnie zjeżdżając dłonią ku kieszeni, w której ukryty pozostał scyzoryk. Pierwszy raz w życiu mam ochotę kogoś zabić. Zabić za to co mu zrobiła. To wszystko jej wina, to ona nas tu przyprowadziła, to przez nią prawie zatłukli go na śmierć.
Gdy moja dłoń dotyka metalowego przedmiotu w kieszeni, ona znów się odzywa.
- Domyśliłeś się czegoś? Tak jak zawsze? - dodaje, a w jej głosie słyszę śmiech? Jak może się śmiać? I o czym mówi? Czego się domyślił?
Gdy widzę jak dotyka dłonią jego twarzy i odgarnia pukiel włosów z czoła coś we mnie pęka. W mgnieniu oka, pokonuję odległość od stołu aż do niej. Ciągnąc ją bezlitośnie za włosy odchylam jej głowę w tył, jednocześnie przystawiając scyzoryk mocno do szyi. Drugi raz w życiu jestem w takiej sytuacji, pierwszy raz wiem, że nie zamierzam się wycofać.
Z jej ust wydobywa się jęk zaskoczenia i bólu.
- Ciekawe ile rzeczy można się o kimś dowiedzieć, samym patrzeniem, gdy druga osoba nie zdaję sobie sprawy, że jest obserwowana. Nie sądzisz? -pytam, poważnym głosem.
Dziewczyna nie wierzga się, jednak czuję jak jej oddech w nerwach przyspiesza. I dobrze, niech się boi. Tak jak ja się bałam idąc tu, jak boje się nadal o życie swoje i Evana. Niech się boi.
- Nie zabijesz mnie - szepcze, przełykając ślinę.
Słyszę niepewność w jej głosie i wiem skąd ona się bierze. W tym miejscu nie można ufać nawet bliskiej osobie, a co dopiero komuś obcemu.
- Przeceniasz mnie, ale dobrze. Przekonaj mnie, żebym cię nie zabiła - odpowiadam wzmacniając uścisk. W głowie przelatuje mi myśl, że gra na czas, próbuję mnie czymś zająć.
- Zabiją cię - odpowiada, na co ja wybucham gorzkim śmiechem.
- To twój jedyny argument? A skąd pomysł, że nie zabiję ciebie, a później siebie? A może zabiję ciebie, znajdę Fabiana i powiem, że ma mnie wypuścić, tak jak mi obiecał, że zrobi? Zanim ktoś sobie o tobie przypomni, mnie już dawno tu nie będzie.
- Nie zostawisz Evana - rzuca znów.
- Jego życie nie jest ci na rękę, patrząc po tym co zrobiliście. Nie mów mi jak postąpię, bo gówno wiesz - odpowiadam. - Nie przekonasz mnie, nie mam nic do stracenia - dodaje i wiem, że muszę to zrobić teraz albo nigdy.
- To tak jak ja. Zrób to. Zabij mnie i uwolnij mnie w końcu od tego cholernego miejsca - mówi, a ja zaskoczona nieruchomieje. - Tylko śmierć nas uwolnij, więc zabij mnie. Zrób to - mówi z taką pewnością siebie w głosie, że nie dowierzam. Ona naprawdę chce śmierci. - Zrób to - powtarza znów, a ja o chwilę za późno orientuję się co jest granę.
Szybkim ruchem odpycha moją dłoń od siebie i przewraca nas w taki sposób, że kolanami unieruchamia moje dłonie, wyrywając mi scyzoryk z ręki, przykładając do gardła.
- Nadal nie lękasz się śmierci? - pyta, a na jej twarzy pojawia się fałszywy uśmieszek.
Przechodzą mnie ciarki, gdy to widzę oraz gdy spoglądam w jej oczy obwodzone ciemnymi żyłkami. Wygląda jak śmierć, której wyczekiwałam w tym pokoju, której bałam się, że kosa dosięgnie Evana.
- Zamiana ról? To może teraz ty mi powiesz, czemu miałabym cię nie zabić? - pyta, a ja widzę, że sprawia jej to dużo frajdy.
Zimne ostrze przyciska się do mojej szyi, a ja wiem, że wystarczy jedno dobre przeciągnięcie i będzie po mnie. Te dłonie wprawione są w zabijaniu, a ona w odróżnieniu ode mnie, nie będzie się wahać.
- Czemu miałabym tego nie zrobić, po tym jak ty próbowałaś zabić mnie? - pyta znów.
- Bo ty próbowałaś zabić Evana - odpowiadam.
- To nie jest moja sprawka - syczy w moim kierunku, na co marszczę brwi. - Ale ciebie to nie interesuje, prawda? I tak mi nie wierzysz. Może chciałabyś coś powiedzieć, jakąś ostatnią prośbę? - pyta, nachylając się nade mną. Uchwyt jakim mnie trzyma, jest mocny, chwyt pewny. Nie ma opcji, aby udało mi się uwolnić, tak jak jej chwilę temu.
- Co miałaś na myśli? - pytam, a jedyne co wyraża niezrozumienie z jej strony są brwi, wędrujące ku górze. - Co miałaś na myśli, mówiąc że Evan się czegoś domyślił?
Nie wiem dlaczego to pytanie pojawiło się w mojej głowę, nie wiem dlaczego właśnie o to pytam. Jednak jest jedyna jasna myśl jaką mam teraz w głowie.
- To chyba ja powinnam o to spytać ciebie - odpowiada, odwracając ode mnie na chwilę wzrok. Wygląda jakby coś gorączkowo analizowała. Jej umysł myśli, jednak ciało pozostaje czujne, nie da się podejść tak jak ja chwilę temu. - Zacznijmy od tego, że nie ja mu to zrobiłam. Jasne? Nienawidziłam go... - mówi i przerywa zaciskając usta. - Nienawidzę go za to co zrobił, ale był mi jak brat. Nigdy nie zatłukłabym go na śmierć, nie pozwoliłabym na to. Szlag! - warczy, po czym niespodziewanie wstaje.
W mgnieniu oka odsuwam się od niej i wstaję na nogi.
- Zabieram to sobie, żeby czasami nie przyszło ci do głowy znowu nic głupiego - mówi, pokazując mi scyzoryk. Bierz go, myślę sobie. On i tak do mnie wróci. - Nikt inny nie potraktuję ci tak ulgowo jak ja - dodaje.
- Też mi ulga - burczę pod nosem.
- Odwdzięczam się tym samym, co dostaję - warczy w moim kierunku, wskazując na swoją szyję.
Widać na niej małą stróżkę krwi, najwidoczniej nie byłam tak precyzyjnie ostrożna jak ona, zresztą przecież wcale się o to nie starałam. Chciałam ją skrzywdzić, ona jak widać mnie nie, ale chciała pokazać mi gdzie moje miejsce. Udawała, grała, odstawiając idealny pokaz.
- Co Evan mógł mieć na myśli, mówiąc że wiele się dowiedział? - pyta, nieufnie spoglądając w moim kierunku.
Nie mogąc się powstrzymać, wybucham śmiechem.
- Myślałam, że go znasz - odpowiadam.
- Co cię niby tak śmieszy? - pyta, kolejny raz zaciskając usta. Bardzo szybko ulega emocją, warto zapamiętać.
- W przypadku Evana, mogło to znaczyć dosłownie wszystko - odpowiadam, zgodnie z prawdą. Nie ma sensu jej okłamywać, zresztą sama nie wiem, o co mogło mu chodzić. O wszystko, co wie, albo... - Chyba, że czegoś się domyślił - dodaję, a nasze oczy momentalnie się spotykają.
Przez tą jedną chwilę wspólna niechęć i rywalizacja znika. Obie zastygamy z myślą, że kto jak to, ale tylko Evan mógł domyśleć się czegoś nowego.
- Dlaczego sam ci nie powiedział, co ma na myśli? - pytam, zerkając na niego i znów na nią.
- Pobili go - odpowiada, nie wyjaśniając nic więcej. - A ty nie wiesz, o co mogło chodzić? - pyta spoglądając na mnie.
Chwilę się zastanawiam, jednak kręcę głową. Wszystko co wiem, przeczytałam w jego notatkach, ale ona jest tu równie długo co on, musi wiedzieć większość z tych rzeczy.
- Nie wiem - odpowiadam, kręcąc głową. - On zawsze uciekał głową gdzieś indziej, był taki...
- Nieobecny - kończy za mnie, a ja kiwam głową, zgadzając się.
Obie wiem, że nie szło dogonić jego myśli. To co miał w głowie, tylko on może nam powiedzieć.
- Mógł na to wpaść w sekundę, mógł myśleć o tym od dawna - szepczę, lecz nie mogę znaleźć nic, co przykuło by moją uwagę na dłuższą chwilę. Nie wiem, co mógłby mieć na myśli. Mogło to być coś ważnego lub nie. Mógł coś wymyślić, ale równie mocno, mógł grać na czas, licząc że jakoś ją ubłaga...
- Może porozmawiamy? - pyta, siadając przy stole i spogląda na krzesło na przeciwko.
Nie mając innego wyjścia, robię to co mówi. Obie wiemy, że możemy się wiele dowiedzieć od tej drugiej. Obie wiemy, że cała nasza wiedza, nie sprawi, że pojmiemy sens prawdopodobnie jego ostatnich słów w życiu.
Co wyniknie z tej rozmowy?
Coś ważnego lub nie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top