18. Aktorka. A mą chwałą jest kłamstwo.
Alina
Czasami czuję się tak, jakby wszystko wokół mnie było tylko filmem, w którym znalazłam się przez przypadek. Przypadkowa aktorka, wepchnięta na plan z powodu braku kogokolwiek innego. Nagle dowiadująca się, że jej równie przypadkowa rola, nie jest byle jaką lecz tą pierwszoplanową.
Wrzucona na głęboką wodę, musząca grać rolę, w której kompletnie się nie orientuje i nie odnajduje. Grać tak, aby reszta uwierzyła w kłamstwo, którym jestem. Ponieważ nie mogę być sobą, nie tak naprawdę, nie w tym miejscu.
Spoglądam na drzwi celi, w której zaraz ma zostać wykonany wyrok. Nie chce w tym brać udziału, nie chce musieć być współwinna cierpieniu, które mu zaraz zadamy. Kręcę się w kółko, zdając sobie sprawę z tego, że zarówno ja i Christopher mamy to zrobić. Wiem, że Christopher mnie nie wyda, jeśli nie będzie mnie przy nim, ale nie mogę go z tym zostawić. Żadne z nas nie chce tego robić, jak mogłabym go porzucić w tej sytuacji?
Drzwi do szpitala stają otworem, a w nich pojawia się Camila, młodsza pielęgniarka. Od razu przybieram wyraz obojętności, gdy spoglądam w jej stronę.
- Erika powiedziała, że będę wam potrzebna... - mówi cicho.
Wzmianka o mojej matce, niemal od razu działa jak zapałka, która upada na rozlaną benzynę. Szybko i niepowstrzymanie.
- A widzisz żeby tu była?! A widzisz, żeby ktoś cię potrzebował?! - wybucham.
Napięcie, które czuję jest nie do wytrzymania. Szargają mną nerwy, a ja nie potrafię im odmówić, płynę z nurtem złości, która kumulowała się we mnie od dawna. To nic osobistego, nic nie mam do tej dziewczyny. Jest miła, a przede wszystkim odwala kawał dobrej roboty w szpitalu. Jest po prostu przypadkową ofiarą mojej agresji.
Przydałabyś się w końcu do czegoś.
Słyszę syczący głos matki w głowie. Za wszelką cenę staram się go wyprzeć.
- Spokojnie - mówi Christopher, dotykając mojego ramienia w uspokajającym geście.
Biorę głęboki oddech, wiedząc że przesadzam, że nie powinnam tak na nią naskakiwać, w końcu to nie jej wina, że Ona ją tu przysłała. Wiem, że kolejny raz zrobiłam coś czego naprawić się już nie da, jednak jest już dawno po fakcie. Nie cofne czasu, a nawet gdybym go cofnęła, za dobrze znam siebie. Wiem, że zrobiła bym to samo. Bo taka już jestem, najpierw ranie innych, a później ranie samą siebie, myślami, które długo nie opuszczą mojej głowy.
Chciałabym ją przeprosić, jednak to słowo nie przechodzi mi przez usta. Ja nie przepraszam.
Przeprosiny to słabość.
Znów jej głos. Każe mu spieprzać, jednak nie potrafię się mu sprzeciwić. Nie mogę okazywać słabości.
- Zawołamy cię, gdy będzie po wszystkim - odpowiadam cicho w stronę dziewczyny.
Widzę w jej oczach lęk i niechęć do mnie i wcale się jej nie dziwie. Nawet ja sama siebie nienawidzę. Jeszcze bardziej nienawidzę tylko jednej osoby.
Gdy dziewczyna znów zostawia nas samych, czuję ciężar na moich plecach.
Nie powinnam taka być.
Muszę tak być.
- Muszę iść po bicz. Killian kazał użyć tego zakończonego drutami. - mówi niechętnie Christopher, a ja zastanawiam się, kiedy ostatnio kogoś karano w taki sposób.
Szybko odpycham od siebie odpowiedź, jaka pojawia mi się w głowie. Druciany bicz, trzydzieści sześć batów, złamana ręka i wyrzucenie poza Osadę. Erika wydała na niego wyrok śmierci.
- Idź - szepczę cicho, unikając jego wzroku. Czuję jego dłoń na moich ramionach i cała się spinam. Myślami jestem już w zupełnie innym miejscu.
Po momencie czuję jak dłoń znika z mojego ramienia, a uderzenie serca później, jestem już sama w korytarzu.
Co mam mu powiedzieć? Czy w ogóle cokolwiek powinnam?
Jesteś dla mnie najważniejszą osobą... - szepczę Evan, siedząc na przeciwko mnie.
Cała czerwieniejąc na twarzy, spoglądam w jego kierunku.
- Ty dla mnie też - odpowiadam zgodnie z prawdą. Przyglądam się jego twarzy, uparcie poszukując czegoś, co potwierdziło by jego uczucia do mnie. Sposób w jaki na mnie patrzy, jak się do mnie uśmiecha...
Szkoda, że wtedy nie uświadomiłam sobie prawdy. Na tej twarzy, nie było ani krzty uczucia.
Wściekła odwracam się w stronę drzwi, za którymi się znajduje. Oszust. Kłamca. Zdrajca.
Nigdy nic dla niego nie znaczyłam, nigdy nie byłam dla niego nikim ważnym... Gorycz jaką czuję w środku jest nie do zniesienia. Pod impulsem burzy, która znów się we mnie kłębi, wpadam do pokoju.
Moim oczom ukazuje się klęczący Evan, z przywiązanymi dłońmi do krat i opartą o nie głową. Energia jaka ze mnie tryska, niespodziewanie zderza się z brakiem jakiejkolwiek reakcji. W pierwszej chwili myślę, że śpi, ale wiem, że w tej pozycji jest to raczej niemożliwe. W następnej kolejności przez głowę przemyka myśl, która mówi, że podano mu coś na uspokojenie, ale wiem, że to też jest niemożliwe. Nie marnujemy tego typu leków na więźniów, a tym bardziej na tych, na których zaraz ma zostać wykonana kara.
Skąd to uczucie niepokoju, jakie czuję, gdy patrzę na niego, a które się we mnie zbiera, gdy tylko podnosi głowę ku górze i tępo wpatruję się w moim kierunku. Czy jest to wstyd?
Uciekając wzrokiem, widzę jak kącik jego ust wędruje ku górze, jednak nie jest to miły uśmiech. Gdyby był przedmiotem, był by żyletką i ciął nim ostro.
- Myślałem, że nie przyjdziesz - przerywa ciszę, a ja przełykam ślinę, naglę zdając sobie sprawę skąd to dziwne uczucie.
Cisza i spokój, które kiedyś tak uwielbiałam w Evanie, wyewoluowały w coś zupełnie odmiennego. Nie koi już lecz niepokoi.
I pomyśleć, że minął rok, każde z nas tu żyje z zupełnie innym piętnem, odciśniętym przez to miasteczko. Nie ma już tego co było, jest tylko teraz i tu. Jest tylko on i ja po dwóch różnych stronach. Jak starzy przyjaciele z piaskownicy. Teraz prócz wspomnienia wspólnej łopatki, nie łączy nas nic więcej. Ulotny sentyment, nic nie warty.
- Myślałam, że nie żyjesz. Widzisz oboje jesteśmy zaskoczeni - odpowiadam, zerkając ku niemu i oddycham z ulgą, widząc że jego oczy nie świdrują mnie już na wylot.
- Gdybyś wiedziała... Gdybyś wiedziała, ilu rzeczy dowiedziałem się przez ten czas... - mówi drżącym głosem, przez co przyglądam mu się uważnie.
Z ran na jego rękach nadal cieknie krew, która pozostawia niemałe ślady na podłodze.
- Majaczysz - odpowiadam, jednak nie umyka mi jego ciężki oddech.
Był w złym stanie, gdy znaleźliśmy ich w lesie, prawdopodobnie po spotkaniu z Żniwiarzem, teraz przesłuchanie, na którym stracił trochę krwi...
- Jestem zmęczony - odpowiada cicho, zupełnie jakby miał za chwilę zasnąć i może tak byłoby najlepiej. Może nie czułby tyle, może nie musiałabym patrzeć na ból w jego oczach. - Przepraszam - szepczę, a ja zaskoczona staję w miejscu.
Nie wiem nawet, kiedy zaczął się mój nerwowy pochód, ale chyba już chwilę musiałam chodzić w te i z powrotem.
- Przepraszam, że nie wróciłem - dodaje, a ja robię krok ku niemu. - Wymyśliłem coś... - powtarza znów.
- Czego się dowiedziałeś? Co wymyśliłeś? - pytam zaskoczona.
Ja też wiele się dowiedziałam, przez ten rok. Niemal codziennie dowiadywałam się jakiejś nowej, chorej rzeczy o tym miejscu. Dzięki tej wiedzy żyję tutaj, ale nie uwolni mnie ona stąd. Nikogo nie uwolni. Nie mamy tu pieniędzy, nie mamy nic na wymianę, wszystko jest potrzebne na wagę złota. Jednak jest coś ulotnego, coś co nie waży ani grama, a cenniejsze jest niż diamenty. Tym czymś jest wiedza, to nią się tu handluję.
Już mam otwierać usta, aby zapytać go znów co ma na myśli, jednak mój głos zamiera, gdy drzwi za mną otwierają się z hukiem.
- Nie macie prawa, to były rozkazy Eriki!
Zaskoczona odsuwam się od krat i odwracam w stronę intruzów. Do pokoju wbiega para osiłków, której w pierwszej chwili nie poznaje. Oboje mają twarze powykrzywiane w gniewie, która przejęła kontrole nad ich ciałami. W chwili gdy orientuje się, że jest to Maks i Jack, moja twarz momentalnie blednie.
- Gdzie jest ten skurwiel?! - warczy wściekły Maks, odpychając mnie z taką siłą, że prawię uderzam o ścianę. W ostatniej chwili, łapie mnie Christopher. Z jednej strony czuję ulgę, że nie uderzyłam w ścianę, ale z drugiej szlak jasny mnie trafia. Nie mieli prawa mnie tak potraktować. Od razu wyrywam się z rąk Christophera i ruszam w ich kierunku. Widzę, że przerażony Evan, robi wszystko, aby uwolnić dłonie przywiązane do krat, jednak nieudolnie.
Co ja narobiłam, po co go tu przyprowadziłam...
Pierwsze uderzenie w jego twarz, odbija się echem po pomieszczeniu.
- Co wy kurwa robicie?! - wrzeszczę, ruszając w ich kierunku.
Oni jednak jak w transie ignorują mnie całkowicie, Maks nadal okłada go pięściami, natomiast Jack zaczyna go kopać w żebra. Evan już nie reaguje, musiał stracić przytomność, a oni mimo wszystko tłuką go jak worek ziemniaków.
- Co wy robicie?! Zabijecie go! - wrzeszczę dalej, jednak gdy tylko Maks odwraca się w moim kierunku, z czymś dzikim w oczach i z krwią na pięściach, Christopher chwyta mnie za ramie i wyciąga z pokoju.
- Chodź - mówi, ciągnąc mnie w kierunku szpitala.
Ani trochę nie ułatwiam mu zadania, szarpiąc się i wyrywając.
- Przecież oni go zabiją, nie mogą... Nie tak miało być - mówię, gdy wypycha mnie siłą z małego korytarza, wprost do szpitala.
- Zostań tu do cholery - warczy w moim kierunku, po czym rusza ku Camili. - Pilnuj jej, nie może tam wejść, nawet jeśli będzie się szarpać, nie może - mówi lodowatym głosem, po czym wybiega z pomieszczania.
Od razu ruszam ku korytarzykowi, jednak moją drogę zagradza starsza z pielęgniarek.
- Nie możesz.
- Założymy się? - pytam i znów próbuję się przepchnąć, jednak kobieta, nieustępliwie nie przepuszcza mnie ani o krok, a wręcz odpycha mnie z całej siły.
- Co ty niby planujesz zrobić? Planujesz przyjąć parę razów za tego cholernego zdrajcę? Tylko się zbłaźnisz i oberwiesz.
- Oni nie mieli prawa tego zrobić!
- Właśnie że mieli, kto jak kto ale Maks miał do tego prawo! Nie pamiętasz kogo stracił w zeszłego roku? Nie pamiętasz już? - kobieta przypatruję się mi z uwagą, dobrze wie, że wiem.
- Elene - odpowiadam cicho.
- On nie jest jedynym, który przyjdzie do niego. Ludzie tutaj cały czas pamiętają i poprzysięgli zemstę, do której nadarzyła się teraz okazja.
- Nie mieli prawa - warczę znów w jej kierunku, gdy w tej samej chwili z korytarza nadbiega dwójka strażników, następny Christopher, a zaraz po nim Kilian. Wbiegają do więzienia, a ja ruszam zaraz za nimi jednak pielęgniarka nie pozwala mi tam wejść, przytrzymując mnie w miejscu.
- Weź mnie zostaw - warczę w jej kierunku, jednak ta ani śmie ustąpić.
Do naszych uszu dobiegają dźwięki szarpaniny oraz krzyk, który niesie się echem nawet po szpitalu.
- Zabije go! Zabije tego skurwiela!
- Myślisz, że wchodząc tam coś zmienisz? - pyta kobieta, z niezadowoleniem kręcąc głową. - Nie mam najmniejszego zamiaru cię składać, po tym, jak oni nie zdadzą sobie sprawy, że tam jesteś i któryś ci przywali.
- Nic takiego by się nie stało - odpowiadam zirytowana.
- Oczywiście, przecież mężczyźni nie biją kobiet - odpowiada oschle, puszczając moje ramię, a ja dopiero teraz rejestruję, że jej dłonie pokryte są w niektórych miejscach siniakami. - Niestety tylko tych, które mają dobrą męską obstawę - dodaje cicho, a ja marszczę brwi.
Oczywiście że biją i nie tylko. Za to grozi śmierć. Nikt by mnie nie tknął, nie odważyli by się, nie pozwoliłabym na to.
Kłamiesz - syczy głos mojej matki.
Po chwili, gdy szamotanina ustaje, niepewnie zerkam do małego korytarza. Kilian stoi przy drzwiach izolatki, kręcąc głową, natomiast reszta stoi w pobliżu krat, nachylając się nad czymś, a właściwie nad kimś. Evan.
Wpadam do pomieszczenia i przepycham się między Christopherem, a strażnikami. Obraz jaki widzę, odbiera mi oddech. Leży on pod nienaturalnym kątem. Twarz została pobita, a z nosa i ust cieknie stróżka krwi, z resztą ciężko stwierdzić z czego nie cieknie, biorąc pod uwagę kałuże krwi w której leży.
- Czy on... - zaczynam, jednak pytanie nie przechodzi mi przez gardło. Patrzę po twarzach zebranych, ich miny nic nie wyrażają, jedynie Christopher jest cały blady.
- Czy on kurwa nie żyje?! - pytam, rzucając się ku niemu i w panice próbując znaleźć puls.
Ogarnie mnie strach, lęk i obrzydzenie. To nie tak miało być, my nie każemy tak więźniów. Nie zabijamy ich, najwyższa kara to taka, jaka została wydana na Evana. Osłabienie go, odebranie mu szansy na przeżycie i wyrzucenie z osady, ale to nie my zabijamy. Dajemy szanse nawet najgorszym, ponieważ wyrzucenie nie oznacza, że nie uda mu się przetrwać, to czy przeżyje nie zależy od nas. Ale to co tu się wydarzyło... To wygląda jak sprawka Żniwiarza, nie człowieka z krwi i kości.
Moje dłonie całe pokryte od jego krwi, próbują odnaleźć puls, jednak jestem cała w rozsypce, nie panuje nad ciałem, cała się trzęsę.
Co ja narobiłam? Zabiłam go...
- Alina - mówi cicho Christopher i próbuje mnie od niego odciągnąć.
- Weź mnie kurwa zostaw! - wrzeszczę. - Camila! - krzyczę, wstając i rzucając się w stronę szpitala.
Wraz z moim krzykiem, po chwili wraca odpowiedź. Do pokoju wbiegają obie pielęgniarki, starsza z nich zaciska usta w odrazie na widok jaki zastała, młodsza natomiast wygląda jak ja. Nie dowierza, że ktoś mógł coś takiego zrobić.
Wszyscy wstrzymują oddech, gdy przyciska palce do jego szyi. Sekundy trwają wieczność, a ja czuję jak przy moim boku staje Kilian, który przygląda się temu wszystkiemu z zaciśniętymi ustami. Nie wiem co o tym myśleć. Nic tu nie dzieje się bez jego wiedzy, jego i mojej matki, jednak byłabym skłonna wierzyć, że on nie wiedział. Ale Ona? Ona byłaby zdolna do wszystkiego, w to nie wątpię.
- Żyje - mówi w końcu pielęgniarka, a ciśnienie schodzi trochę z obecnych w pokoju. - Jeszcze - dodaje, studząc naszą reakcje. - Niech go ktoś do cholery odepnie, bo udusi się własną krwią - warczy ku strażnikom, jednak ci patrzą po sobie.
- Wracajcie na warte - mówi Kilian, podchodząc do Evana.
Wyciąga nóź po czym rozcina go, a chłopak upada na podłogę. Niezadowolona tym pielęgniarka, szybko rusza do oględzin. W tym czasie strażnicy wychodzą, jednak na odchodnym dostają jeszcze jeden rozkaz.
- Ani słowa o tym co się wydarzyło. Nikomu. Ci dwaj zostają do wyjaśnienia sprawy w izolatce, nikt nie ma prawa tam wchodzić. Jutro pełnicie tu warte. Zrozumiano? - mówi, a gdy w odpowiedzi dostaje ponure mruknięcie, wrzeszczy znów: - Pytałem czy zrozumiano?!
- Tak jest! - odpowiadają tym razem głośniej.
- I niech do mnie tylko dotrze jakakolwiek ploteczka, o tym co się tu wydarzyło, to pożałujecie. Wszyscy tu obecni.
Wszyscy bez wyjątku potulnie kiwają głowami.
- Camila przynieś bandaże, trzeba zatamować krwawienie, zrobić coś z nosem, bo może być złamany...
Camila posłusznie wybiega z pokoju, natomiast starsza z kobiet, pielęgniarka przebiega dłońmi po jego klatce piersiowej.
- Kurde - warczy pod nosem. - Połamali mu co najmniej dwa żebra.
- Wykrwawi się wewnętrznie? - pytam cicho.
- Nie mam pojęcia, musimy czekać. Ciężko stwierdzić czy jakieś organy zostały uszkodzone, a nawet jeśli... - przerywa, gdy Camila wbiega z kartonem pełnym opatrunków. - Obandażuj ręce, bo cieknie z nich jak jasna cholera - mówi do dziewczyny.
Kobiety pracują w skupieniu, w tym czasie Kilian odwraca się w stronę Christophera.
- Przynieś nosze, trzeba go stąd zabrać.
Christopher wychodzi, a ja zadaję pytanie, które wydaje się głupotą w tej sytuacji, ale nie mogę się powstrzymać.
- Czy on przeżyje?
- Jeśli organy zostały uszkodzone, nic nie mogę już zrobić... Trzeba czekać.
Bezsilna odwracam się w stronę wyjścia, nie mogę tutaj zostać, nie mogę na to patrzeć. Gdy jestem w szpitalu, zatrzymuje mnie głos Kiliana.
- Gdzie niby pójdziesz? Do niej? Przecież nie mogła wiedzieć... - mówi, dobrze znając moje zamiary. Czasami to jest przerażające, gdy ktoś obcy zna cię o wiele lepiej niż własna rodzina.
- Oczywiście, że wiedziała! Nic tutaj, nie dzieje się bez jej wiedzy.
- Bez mojej ponoć też! - warczy w moim kierunku.
- Oh daj sobie spokój! Oboje dobrze wiemy, kto tutaj wydaje rozkazy! Nic nie dzieje się bez jej wiedzy! Nie wiem tylko, co chciała tym osiągnąć! - wrzeszczę, odwracając się w jego stronę.
Mężczyźni... Z jednej strony są silniejsi, ale tylko pod względem fizycznym. Pod względem psychicznym, dają się wyrolować jak małe dzieci...
- Masz manie na punkcie obwiniania jej o wszystko...
- Nie! To ty masz manie na punkcie wierzenia jej! W odróżnieniu od ciebie, ja znam ją naprawdę... Ja... Ja wiem, że nie powinnam jej ufać. Może kiedyś się o tym przekonasz.
Wściekła wychodzę z pokoju i ruszam do jej biura. Nie wiem nawet, kiedy mijam jeden i drugi patrol, schodząc na najniższe piętro.
To co powiedziałam, o tym żeby jej nie ufać... Nie jest to chory uraz czy coś podobnego. Ja po prostu to wiem. Odkąd spotkałam ją po raz pierwszy, wiedziałam że nie mogę jej w nic wierzyć. Cholera obudziłam się tutaj, nie pamiętając nic innego, ale to wiedziałam i nie zamierzałam dać odejść tej wiedzy. Tylko z tym tu przybyłam, resztka to pustka i tego zamierzam się trzymać. Zresztą odkąd tu jestem, tylko utwierdza mnie w tej wiedzy.
Wchodzę do jej gabinetu, a drzwi za mną zamykają się z trzaskiem.
Rozglądam się po pokoju, który przypomina w dużej części bibliotekę. Kilka regałów z książkami, które zebraliśmy z okolicznych domów. Każda z książek podpisana imieniem mojej matki, dzięki czemu rzeczy te nie znikają po tygodniu, bo stają się czyjąś własnością. Zresztą jak wszystko tutaj, każdy przedmiot, podpisany jest czyimś imieniem, wystarczy dobrze poszukać czy to rama łóżka czy garnek kuchenny. Inaczej nie byli byśmy w stanie utrzymać tutaj wszystkich ludzi, wszystkie przedmioty wracały by na swoje miejsce.
Przypominam sobie słowa Evana, o tym że czegoś się dowiedział... Ciekawe czy o tym wiedział, niby to nic takiego, lecz ta wiedza była już w osadzie, zanim tutaj przyszłam, ktoś kiedyś musiał to rozszyfrować, a łatwe to na pewno nie było. Choć z pozoru wydaje się to oczywiste...
Im dłużej tutaj jestem, im więcej się dowiaduję, tym bardziej zdaję sobie sprawę, że ani trochę nie rozumiem tego pojebanego miejsca, jakim jest miasteczko Bosk.
Ona podnosi na mnie niezainteresowany wzrok, a ja mam ochotę rozerwać ją na strzępy. Czemu musi wyglądać jak ja? To uczucie jest jak policzek. Przez to, że jest tak bardzo podobna do mnie, nienawidzę jej jeszcze bardziej. Zaraz potem nienawidzę już tylko siebie.
- Czego chcesz? - pyta znudzonym głosem, znów nachylając się do notatek na stole.
- Dobrze wiesz, po co tu przyszłam - odpowiadam, starając się nie dać ponieść emocją.
- Nie wiem - odpowiada całkowicie mnie ignorując.
Dobrze zdaje sobie sprawę z tego, że po wszystkim, po biczowaniu Evana, od razu przyszłabym do niej... To co kazała nam zrobić, co kazała zrobić mi. Jest jednocześnie tak bardzo niezrozumiałe, jak zrozumiałe w jej przypadku. Tylko ona mogłaby coś takiego zrobić swojej "córce".
- Zdaje mi się, przydzieliłam ci lepsze zadanie do wykonania - dodaje, a na jej twarz wypływa okrutny uśmieszek. - Mam nadzieje, że wszystko przebiegło pomyślnie.
Nie wiem jak, to co się tam wydarzyło, albo to co mieliśmy zrobić, można było nazwać "przebiegiem pomyślnym". Nic z tych rzeczy, nie powinno się wydarzyć.
- Przecież dobrze wiesz - odpowiadam, podchodząc do niej krok bliżej. - Czy może jednak nie?
Przypatruję się jej uważnie, prosząc w duchu, aby powiedziała po prostu, że nie wie. Że coś jednak odbyło się bez jej zgody i wiedzy. Jest to naiwna prośba.
- Oczywiście - mówi cicho, nie przerywając notatek. - Oczywiście, że wiem.
Naglę cała złość, jaka kłębiła się we mnie znajduję ujście, gdy podchodzę do jej biurka i uderzam wściekła ręką o blat. Ona na ten widok nieruchomieje i rozgoryczona, podnosi głowę w moim kierunku. Spogląda na mnie zniesmaczona, unosząc jedną z brwi.
- Czego ty kurwa ode mnie chcesz? Możesz mi powiedzieć? Te twoje marne smęty, zajmują mi czas.
- Czego chce?! Co to miało do jasnej cholery znaczyć?! Oni praktycznie go zabili!
- Oczywiście, że prawie go zabili, a co myślałaś? Że po główce go pogłaszczą, bo przepraszam nie rozumiem?
- To ja się miałam tym zająć z Christopherem, to my mieliśmy to zrobić...
- Tak i oczywiście bardzo mocno się do tego paliliście... - wchodzi mi w słowo, ale ja nie jestem jej ani trochę dłużna.
- To po jaką cholerę kazałaś nam to robić?!
- Po taką, że masz kurwa robić co ci każe! To że plany się zmieniły...
- Ty zabicie kogoś, nazywasz zmianą planów? Jesteś chora... - wybucham wściekła.
- Akurat ty nie powinnaś się na ten temat wypowiadać, czyż nie? - mówi, a ja automatycznie robię krok w tył, jakby mnie uderzyła.
- Jak śmiesz... - szepczę cichym głosem.
Podejrzewam, że gdyby faktycznie mnie uderzyła, to bolałoby to o wiele mniej.
- Jak ty śmiesz? Myślisz, że wiesz cokolwiek o tym miejscu? - mówi, wstając za biurka. - Myślisz, że żyjesz tutaj od roku i wiesz wszystko? To zaskoczę cię. Ja jestem tu prawie trzy lata. Trzy cholernie długie lata. I wiesz co? Widziałam tyle krwi i śmierci, widziałam ludzi względnie normalnych i tych, którzy na pierwszy rzut oka wyglądali na psychopatów. Sama go tu przyprowadziłaś - mówi wychodząc zza biurka i popychając mnie ręką. - Ty, jesteś temu winna. I ukarałam cię za ten pusty łep. Następnym razem może rusz trochę, tym czymś co się nazywa mózgiem i nie przyprowadzaj do osady zdrajców i morderców. A potem nie becz jak dziecko, że spotkała ich zasłużona kara, bo możemy popłakać też nad pewnym innym panem... - dodaje kolejny raz pchając mnie, a ja uderzam plecami w ścianę.
Przez moją głowę przewijają się obrazy, których już od dawna starałam się nie wypuszczać. Zamknęłam te wspomnienia głęboko we mnie, zakopałam, ale wystarczyło tylko jedno jej słowo, by przypomnieć mi, że one tam są.
- Myślisz, że jesteś taka silna - mówi, nachylając się w moim kierunku, ja natomiast robię wszystko, aby nie pozwolić łzą płynąć.
Serce uderza w moją klatkę piersiową, a ja czuję się jakbym stała twarzą w twarz z samym Żniwiarzem. Zresztą patrząc na jej bliznę oraz czarne wzory na oczach, bliźniaczo podobne do moich, mogłabym śmiało powiedzieć, że mamy z nim więcej wspólnego niż mogłoby się wydawać.
- A tak naprawdę beze mnie jesteś niczym, już raz się o tym przekonałaś. I dobrze o tym wiesz. Więc weź się w garść - syczy, po czym odwraca się ode mnie i wraca do biurka.
Nie siada jednak na poprzednie miejsce, tylko staje plecami w moim kierunku i podpiera się dłońmi o jego brzeg. Biorę głębokie oddechy, kolejny raz odsuwając jej słowa jak najdalej. One nic nie znaczą, Ona nic nie znaczy. Odpycham się od ściany, ostatni raz spoglądając w jej kierunku...
- Przed czym my uciekamy, skoro sami gotujemy sobie tutaj takie piekło? - pytam.
Wydaje mi się, że mówię to za cicho, aby mnie usłyszała, jednak przez chwilę widzę jak sztywnieje.
Długo nic nie mówi, w końcu odwracam się w stronę drzwi, chcąc znaleźć się jak najdalej od niej. Gdy tylko dotykam klamki, słyszę jej głos z końca pokoju.
- Nigdy przed tym nie uciekniemy. To ludzie, gotują piekło i to na pewno też zbudowali ludzie. Nikt inny, nie był by do tego zdolny...
Nie odwracając się nawet w jej kierunku wychodzę. Opieram się o ścianę, i wpatruję w pustą świetlicę przed mną, wszyscy śpią. Niedługo, znów w osadzie obudzi się życie, a może raczej to, co z niego pozostało...
Pojedyncza łza spływa, po moim policzku.
Tak. Tylko człowiek jest zdolny, skazać drugiego na coś takiego.
Gdy ślad po niej w końcu ginie, ostatni raz pociągam nosem, słysząc że jedne z drzwi się otwierają. Nakładam maskę, uciekam wewnątrz siebie. Odpychając to co czuję, to kim jestem.
Bo jestem jak aktorka. A mą chwałą jest kłamstwo.
Hej, hej, hej 😊 wracam do was z całkiem nowym rozdziałem! Bardzo długo mnie tutaj nie było, ale wszystko niestety związane jest z szkołą, klasa maturalna to nie przelewki, a w dodatku w technikum to podwójna nauka 😅
Na szczęście nadchodzą święta, później ferie i mam w planach trochę popisać, więc spodziewajcie się nowych rozdziałów! 🤣
Miałabym do was jedną prośbę, moi czytelnicy. Nigdy o gwiazdki nie prosiłam, jednak jeśli podoba wam się moja praca, nie pogardzę, a wręcz będę za nie wczieczna 😅 chciałbym wiedzieć, że ktoś tu jest ze mną, czyta to, czy coś... Taki mały prezent możecie mi sprawić 😊
Kolejny rozdział wpadnie jutro i będzie równie długi co pozostałe 😅 A w między czasie życzę wam miłego weekendu 😁
PS. Wybaczcie błędy jeśli jakieś są xd mogłam trochę wyjść już z wprawy 🤣
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top