8.
- Były jakieś trudności?- zadała sennie kolejne pytanie.
- Wszystko z tobą w porządku, Ykhar?- spytałam, patrząc na nią.
- Wybacz mi.. wypiłam już dzisiaj dwie kawy i zastanawiam się, czy by nie zrobić sobie kolejnej..- odparła, pocierając oczy.- W-więc.. gdzie my byłyśmy? A, były jakieś trudności?
- Były. Spotkaliśmy Blackdoga.
Ykhar podniosła się z krzesła, a jej twarz w sekundę przestała wydawać się senna. Pozieleniała ze strachu.
- Co?!
- Taak.. nikomu nic się nie stało!- zapewniłam od razu, a ona usiadła z powrotem, trochę mniej zestresowana.- Gdy już myśleliśmy, że nie znajdziemy Kappy, usłyszałam jego płacz i wycie Blackdoga.
Streściłam jej całą historię, a ona robiła szybkie notatki.
- Blackdogi.. nigdy nie przychodziły tak blisko..- mruczała do siebie.- Zawsze trzymały się swojego terenu.
- Ykhar, nie stresuj się tak..- poklepałam ją po ramieniu.- To był pewnie tylko jeden osobnik.
- Nie, nie rozumiesz. To zwierzęta stadne.. Nie chodzą nigdzie same.
- Ojć. To robi już trochę większy problem.- powiedziałam cicho. Ykhar przytaknęła.
- No nic, pewnie jesteś zmęczona, prawda? Lepiej idź odpocznij.
- Heh, muszę iść odebrać Kappę od Ewelein.- oznajmiłam.
- W porządku.- odparła i się uśmiechnęła.- Jakbyś potrzebowała pomocy, zawsze możesz tu przyjść.
- Dziękuję!
Wróciłam więc do Ewelein.
- Cześć.- przywitałam się.
- Och, wróciłaś..- uśmiechnęła się.- Z małym wszystko w porządku.
- To super!
- Tak. Lucy, co do tych badań..
- Lucy!- powiedział Kappa, i uśmiechnął się. W sumie był uroczy.
- Woah.. to one potrafią mówić?- zdziwiłam się.
- Nie wiedziałaś?- zaśmiała się.- Jasne, że potrafią. Ale on jest jeszcze młody. Co do tych badań.. najlepiej jakbyś zrobiła je u mnie przed podróżą.
- Jaką podróżą?- spytałam zaskoczona.
- No.. Kappę będziesz musiała odwieźć do miejsca jego zamieszkania..Nie mówili ci?
Właśnie sobie przypomniałam.
- Ah.. tak. Przypominam sobie.- potarłam ręką o czoło.- Sama jeszcze nie wiem, kiedy wypływam. Ale.. przyjdę, obiecuję!
- Nie zapomnij!
Ewelein dała mi Kappę i wyszliśmy razem z gabinetu.
- Lucy! Lucy!- krzyczał ucieszony malec, gdy trzymałam go na rękach, próbując nie zwracać uwagi na smród.
- Taa, taak. Jestem Lucy. A ty jak masz na imię?
Powiedział coś w nieznanym mi języku.
- Eerg, pozwolisz, że sama nadam ci imię?- spytałam go.
- Hii!- krzyknął rozentuzjazmowany.
Uznałam to za „tak".
- To.. Nazwę cię Franklin, dobrze? Gdy byłam malutka czytałam bajki o takim żółwiu o imieniu Franklin i..
- Łeeeee!- zaczął płakać, szarpiąc się.
- N-nie podoba ci się?- zdziwiłam się.
- Elliot! Elliot!- powiedział, ocierając łzy.
- W porządku, będę cię nazywać Elliot.
Przez myśl mi przemknęło, że to nie będzie takie proste, na jakie wyglądało.
Dlaczego się zgodziłam? Kurczę. Przecież nie przepadam za dziećmi. To nie jest dzieciak, ale się zachowuje jak on. I.. urgh. Zgodziłam się, by Straż mogła być dumna. By nie być bezużyteczną.
Tak. Właśnie dlatego.
Wcale nie dlatego, by utrzeć nosa Ezarelowi i pokazać mu, że można mi ufać.
(...)
- Co mogę z tobą zrobić..?- spytałam Elliota, gdy pokazałam mu już całą Kwaterę Główną. W zasadzie, musiałam pilnować gdzie chodzi, bo wszystkiego chciał dotknąć i zobaczyć dokładnie.
- Hi!- uśmiechnął się. Uśmiechał sie ciągle, gdy coś do niego mówiłam.
Usłyszałam burczenie w brzuchu, nie wiedziałam tylko czy to jego czy moje.
- Chodź, kupimy ci coś do jedzenia.- wzięłam go na ręce.
Wyszliśmy na targ i spotkałam Purreru.
- Cześć! Mógłbyś mi pomóc?- spytałam.- Potrzebuję jedzenia dla.. tego chowańca.
- K-Kappa nie jest chowańcem!- oburzył się.
- Wybacz.. w takim razie, potrzebuję jedzenia dla tej Kappy.
- O-oh. Wiesz, t-to jest sklep dla chowanców. A-ale chyba mogę ci pomóc.
Wskazał mi wielką skrzynię magicznej kapusty, ogórków i ziemniaków.
Pozwoliłam Elliotowi samemu wybrać, wziął ogórki.
- T-to będzie 100 Maany.- oznajmił Purreru.
- 100? Purreru, n-nie wiem, czy tyle mam..- powiedziałam żałośnie, szukając po kieszeniach.
- Przykro mi, ale nie mogę bardziej obniżyć ceny..- powiedział smutno.
Znalazłam pieniądze i zapłaciłam, choć teraz jestem bankrutem. Ciekawe, czy Straż zwróci mi te pieniądze.
Zastanawiałam się, jak wziąć tę skrzynkę, aż w końcu zdecydowałam, że Kappa usiądzie na skrzynce a ja ją podniosę.
Skrzynia była dosyć ciężka, ale jakoś dawałam radę. Weszłam do Kwatery Głównej, na swojej drodze spotykając Nevrę, który wyjął mi skrzynię z rąk.
- Pani pozwoli, ja to wezmę.- powiedział i skłonił się lekko.
Nie mogłam się powstrzymać od lekkiego uśmiechu.
- Dziękuję.- odpowiedziałam, i wzięłam kappę na ręce.
- Gdzie niesiemy?
- Uhh. Myślę, że byłoby okej, gdybym postawiła to w spiżarni. Bo te ogórki trzeba dodawać do normalnych posiłków, a w pokoju raczej nie będę tego trzymać.- stwierdziłam.- Taak, spiżarnia będzie super.
- Okej.
Udaliśmy się więc do spiżarni, gdzie Nevra zostawił skrzynię.
- Właśnie.. pójdziesz zaraz coś zjeść? Chyba jesteś zmęczona po całej misji.
- Padam z nóg i jestem głodna jak wilk.- przyznałam rozbawiona.- Aaale- nie mogę zostawić Elliota. Poza tym, muszę zaraz iść go nakarmić.
- Okej, jakbyś chciała ze mną zjeść, to wiesz gdzie mnie szukać.- mrugnął do mnie i odszedł.
Nevra to fajny kumpel. Ale kumpel. Drażni mnie, że ciągle mnie podrywa i ze mną flirtuje. Zwłaszcza, że jest naprawdę przystojny. Ale nie jestem tu, by szukać miłości. Z resztą- Nevra i tak raczej nie jest do tych „stałych związków". Przynajmniej tak nie wygląda.
Z rozmyśleń wyrwał mnie Elliot, który powiedział moje imię.
- No, co tam, maluchu?- spytałam uśmiechnięta.- Jesteś głodny?
- Hiii! Głodny!- zakrzyknął ucieszony.
Nie jestem pewna, czy on w ogóle kuma co mówię. Ale jest przesłodki.
Przytuliłam go i postawiłam na ziemię, udaliśmy się do mojego pokoju.
- Spójrz, to mój chowaniec, Karmel.- pokazałam mu Seryphona. Elliot wydawał się nim naprawdę zainteresowany.
Nakarmiłam Karmelka, przebrałam się, i poszliśmy na stołówkę. Przygotowałam kappie posiłek, a sama zrobiłam sobie szybką sałatkę. Karuto oczywiście patrzył mi na ręce, ale nie był już przynajmniej na mnie zły.
Kappa zjadł szybciej i czekał na mnie z niecierpliwością.
Gdy odniosłam już talerze, postanowiłam iść umyć Elliota. Tylko.. nie wiedziałam gdzie. Nie chciałam przecież zasmrodzić łazienki!
Chciałam pójść do biblioteki spytać o to Kero lub Ykhar, ale po drodze wpadłam na Ezarela.
- Cześć, mógłbyś mi pomóc..?- spytałam.
- O co chodzi?- odwrócił się do mnie. Teraz widziałam, że w rękach trzymał jakieś zwoje i książki.
- Uhh, nie wiem gdzie mogę wykąpać Elliota.
- Jak go nazwałaś?- roześmiał się. W ostatniej chwili złapałam książkę, która mu wyleciała z rąk.
- Elliot. Sam sobie je wybrał. Poza tym, mówienie na niego ciągle „kappa" byłoby nudne.- powiedziałam.
- Haha, okej..- skończył się śmiać.- Umyć go możesz w fontannie.
- Serio?
- Czemu nie?- wzruszył ramionami.
- Nikt nie będzie miał z tym problemu?- zdziwiłam się.
- Nie. Inni często tam myją chowańce, to nie kłopot.
- Okej.. dziękuję.
Wyszłam z K.G. I ruszyłam w stronę ogrodu z fontanną.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top