6.

Patrzyłam na nią zdumiona. Nie spodziewałam się, że dostanę pierwszą misję tak szybko. Uśmiechnęłam się.
- Na czym ma ona polegać?
- Musisz odebrać małą Kappę. Będzie w głębi lasu. Musisz się nim zająć przez kilka dni, później będziesz musiała popłynąć w podróż do wioski Kapp, by go oddać. Uważaj, bo on strasznie śmierdzi, tak już mają Kappy, ale ja bym się tego nigdy nie podjęła, smrodu nie maskuje nawet..
- Ykhar, zbaczasz od tematu!- roześmiałam się.
- Ach, tak, przepraszam..- potarła czoło z uśmiechem.- Najlepiej weź ze sobą kogoś do pomocy, by się nie zgubić. Przykro mi, ale naprawdę nie wytrzymuję zapachu Kapp, więc niezbyt ci pomogę, gdy już będzie w Kwaterze Głównej, ale masz jeszcze Kero, i wszystkich innych. Jestem pewna, że nikt nie odmówi ci pomocy, przecież to twoja pierwsza misja!
Ykhar dała mi kilka wskazówek, między innymi to, że po jedzenie dla tego stworzenia mam pójść do Purreru.
- To.. ja muszę lecieć, na razie!- Ykhar bardzo szybko się zwinęła i poszła w drugą stronę.
Kogo spytać o pomoc z pierwszą misją? Hm.. Valkyon odpada. Nie mogę z nim nawet porozmawiać, wydaje się za mną nie przepadać. Nevra..? Ehh, jeszcze zrozumie źle moją prośbę o pomoc i będę miała na głowie głupiego zalotnika przez kilka tygodni.
Drogą eliminacji został mi Ezarel, chociaż z nim też nie chciałam pójść. Pewnie wprowadzi mnie w jakieś krzaczory i tam zostawi. Albo poda złą drogę. Albo odmówi.
Zapukałam do drzwi laboratorium elfa, i okrzyczałam się za to w duchu.
- Wejść.
Weszłam więc zamykając za sobą drzwi. Siedział akurat przy jakiejś książce.
- Cześć.- przywitałam się.
- Czego chcesz?- spytał od razu.
Westchnęłam. Wiedziałam, że to zły pomysł.
- Ech.. słuchaj, dostałam właśnie pierwszą misję, i.. chciałam cię prosić o pomoc.- powiedziałam na jednym oddechu.
Spojrzał na mnie znad książki.
- Nie ma lepszych osób do pomocy?- spytał wrednie.- Jestem zajęty.
- Po prostu zastanawiałam się, czy byś mi nie pomógł..
- Na czym polega ta misja?
- Muszę pójść do lasu odebrać małą Kappę. I się nią zająć.- odparłam w dużym skrócie.
- Hm.. gdzie dokładnie ma być Kappa?
- Nie mam pojęcia, gdzie dokładnie.- przyznałam.- Ykhar powiedziała, że w głębi lasu.
Ezarel zastanowił się chwilę.
- To dziwne.- powiedział w końcu.
- Co takiego?
- To, że Straż wysyła cię na misję nie dając ci żadnych dokładniejszych wskazówek.- odpowiedział, marszcząc brwi.- Pomogę ci, ale tylko dlatego, że beze mnie byś zaginęła.
- D-dzięki.
- Przyjdź po mnie za jakieś..- spojrzał na zegarek.- Pół godziny.
- Okej.
Wyszłam z laboratorium uśmiechnięta. Jednak Ezarel nie był aż takim dupkiem.
Postanowiłam pójść coś zjeść. Zeszłam więc na stołówkę.
Karuto- tutejszy kucharz- nie lubił mnie. Nie lubił prawie nikogo, ale mnie chyba bardziej- dawał mi niedogotowane lub surowe. jedzenie, nie dawał deserów, lub też wsadzał mi do posiłków niejadalne przedmioty.
Postanowiłam to zmienić.
Po zjedzeniu zimnego spaghetti (które było wyjątkowo dobre i jadalne, swoją drogą), zaproponowałam Karuto pozmywanie naczyń.
Podrapał się po brodzie.
- Czemu nie?- wzruszył ramionami.- Ale muszę mieć na ciebie oko, nie wiadomo, co taki człowiek jak ty mógłby zrobić w mojej kuchni.
Puściłam tę uwagę mimo uszu, chociaż zabolała.
- Ech.. dostanę płyn do mycia naczyń?- spytałam, rozglądając się.
Karuto pogrzebał chwilę w szufladzie i rzucił nim we mnie. Złapałam w ostatniej chwili.
- Dzięki..- mruknęłam, trochę oszołomiona.
Zaczęłam zmywać naczynia nucąc moją ulubioną piosenkę. Była z czasów, gdy jeszcze żyłam tam, w dawnym świecie. Przypominała mi godziny spędzane z Drake'm. Przypominała mi godziny nauki strzelania z łuku, przypominała wspólne wypady, przypominała ten dzień, gdy oznajmił mi, że chce być kimś więcej, niż tylko najlepszym przyjacielem..
Odepchnęłam od siebie te myśli dopiero wtedy, gdy poczułam łzy na policzkach.
- Coś nie tak?- zmieszał się Karuto.- Wiesz, nie musisz tego robić. Miiko ci kazała?
Szybko wytarłam łzy rękawem.
- Nie, n-nie, wszystko gra.
Kucharz zaplótł ręce.
- Nie chcesz mówić to nie mów, ale nie płacz mi na talerze, które właśnie umyłaś..
Parsknęłam śmiechem.
- W-wybacz, Karuto..- rozkleiłam się na dobre.- Ja tylko.. Chciałam, żebyś mnie nie nienawidził..
Karuto spojrzał na mnie smutno.
- Wiesz, mała, zaimponowałaś mi.
Podniosłam głowę.
- Huh?
- Daj mi to.- wskazał na gąbkę do mycia naczyń.- Ja to skończę, idź się uspokój. Najwyżej któregoś dnia pomożesz mi w kuchni.
- D-dzięki.- mruknęłam.- Wiesz, nieźle gotuję. To moja jedna z niewielu umiejętności.
- Ta, bo ci pozwolę wejść do mojej kuchni.- uśmiechnął się ironicznie.- Spadaj już, dzieciaku.
W podskokach, by nikt mnie nie zobaczył, uciekłam do pokoju.
Miałam jakieś dziesięć minut, by stawić się u Ezarela. Nie chciałam nawalić pierwszej misji, bo gdybym się spóźniła pewnie by ze mną nie poszedł.
Przejrzałam się w lustrze i stwierdziłam, że nie jest źle. Nie wyglądałam jakbym płakała, włosy upięte w kok się nie rozwaliły, a makijażu nie miałam, więc się nie rozmazał.
Westchnęłam i wyszłam z pokoju, wcześniej karmiąc Karmelka.
Zatrzymałam się przed Laboratorium. Weszłam po cichu. Ez siedział tyłem, czytał coś. Nie usłyszał mnie, więc miałam chwilę na przyjrzenie mu się. Trzeba mu przyznać- jest przystojny, ale nie podoba mi się jego kucyk. Jest jakiś taki..
Przyłapałam się na tym, że lustruję go od stóp do głów, więc natychmiast przestałam.
- Hej.- powiedziałam cicho.- Potrzebujesz jeszcze trochę czasu?
Odwrócił się i spojrzał na mnie.
- Nie, już jestem gotowy.
Wyszliśmy z laboratorium i z K.G. w ciszy. W schronisku Eel spotkaliśmy Mery'ego, malca, któremu pomagałam znaleźć jego chowańca, ale niestety nie udało mi się, i musiałam mu złapać nowego.
Powitał mnie uśmiechnięty.
- Cześć, Lucy!
- Hej, Mery.- pomachałam mu.- Co u twojego chowańca?
- Wszystko gra! Nazwałem go Karmel!
- ... Też tak nazwałam swojego chowańca.
- Wiem, dostałem cynk od Kero, i też tak nazwałem swojego Crylasma.- odparł uśmiechnięty.
- To naprawdę super, ale musimy już iść, więc spadaj, mały.- rzucił Ezarel.
- Ezarel!- syknęłam przez zaciśnięte zęby.
Elf jak gdyby nigdy nic stał dalej i uśmiechał się. Znałam ten uśmiech. Gdyby ktoś go nie znał, pomyślałby, że to przyjazny uśmiech. Ale to był szyderczy uśmiech.
- Hej! Wcale nie jestem mały!- naburmuszył się Mery.
- Och, racja, jesteś taki wielki, że niedługo mnie przerośniesz.- powiedział Ezarel z kamienną twarzą.
Szturchnęłam go w bok.
- Wybacz Mery, musimy już iść.- spojrzałam na Ezarela znacząco.
- A gdzie idziecie?- spytał zaciekawiony.
- Tam, gdzie takie małe dzieci jak ty, są zjadane przez Blackdogi.- warknął.
- Wszystko ci wyjaśnię potem, na razie!- rzuciłam szybko i dogoniłam Eza, który wsześniej ruszył.
- Co to było?- spytałam go.
- Ale co?- odparł, z miną niewinnego.
- Mery to jeszcze dziecko! Jest tylko ciekawski! Nie trzeba od razu się z niego nabijać i mu dokuczać.
Ezarel wzruszył ramionami.
- Spieszymy się, a on nie chciał sie odczepić.
- C-co?
Zatrzymał się i wziął głęboki oddech.
- Posłuchaj.- warknął.- Chcę to zrobić szybko i sprawnie. Nie mam czasu na takie przerywniki jak on. Rozumiesz?
I ruszył przed siebie, narzucając jeszcze szybsze tempo.
///
Przypominam, 5 gwiazdek i kolejny rozdział!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top