•[flying pants]•
Odskoczyła w bok ze wstrętem, gdy czyjeś gacie prawie uderzyły ją prosto w twarz. Rozejrzała się z irytacją, chcąc zlokalizować szkodnika, który zabawiał się w tak niewybredny sposób.
Nie, żeby widok Pottera i Blacka jakkolwiek ją zaskoczył — powinna się spodziewać, że tak niski poziom prezentować mogli tylko oni. Widok Snape’a, na wpół leżącego pod ścianą tuż przy drzwiach łazienki Jęczącej Marty, również nie powinien wzbudzać zdziwienia, a jednak Edith nie mogła powstrzymać odruchu, w którym uniosła brwi ku górze.
— Potter, zaraz to twoje gacie wylądują na buźce Evans — warknęła, podnosząc spodnie Ślizgona z posadzki i rzucając je w stronę upokorzonego chłopaka.
James roześmiał się jedynie w odpowiedzi, niemal rubaszczo (co wyjątkowo skojarzyło jej się z podstarzałymi czarodziejami zaglądającymi pod spódnice młodym kelnerkom), a następnie klepnął ją w ramię, które to szybko otrzepała, jakby pozbywając się nieistniejącego brudu.
— Nie dotykaj mnie, arystokrato z przypadku, i przestań robić z korytarza prywatny plac zabaw.
— Daj spokój, Betsy, trochę luzu — wtrącił Syriusz, bezczelnie obejmując ją w pasie i kładąc pysk na jej ramieniu.
— Merlinie, Black, puść, zanim naprawdę mnie czymś zarazicie i nie mam tu już nawet na myśli głupoty — jęknęła, próbując się odsunąć, lecz ramię Gryfona skutecznie przytrzymało ją w miejscu. — I nie mów na mnie Betsy — dodała, starając się brzmieć w miarę obojętnie.
— Jak to jest, że zawsze kiedy zajmujemy się Smarkerusem, ty pojawiasz się dosłownie znikąd? — spytał James, ruszając brwiami i wyglądając przy tym jak kompletny dureń.
— Nie znikąd, Potter, tylko z zajęć transmutacji. A wy jak zwykle zawadzacie na przejściu — odparła, wciąż jeszcze stonowanym tonem, choć coraz bardziej korciło ją rzucenie Upiorogacka.
— Zawsze możesz iść inną drogą — rzucił James, doprowadzając ja tym samym na granicę cierpliwości.
Uszczypnęła mocno dłoń trzymającego ją Syriusza, po czym odepchnęła go od siebie. Zrobiła krok w stronę Pottera, wyszarpując przy tym różdżkę z kieszeni szaty, by następnie wycelować nią w szukającego Gryfonów.
— Posłuchaj mnie uważnie, śmieciu. Nie obchodzą mnie wasze niskointelektualne potyczki. Możecie się bawić jak dzieci ile chcecie, ale nie róbcie z tego popisówki, bo po pierwsze zawadzacie, a po drugie wyglądacie zwyczajnie żałośnie. To przez takich jak wy inne domy gardzą Gryffindorem — powiedziała cicho, acz wyraźnie, by usłyszeli ją wszyscy stojący blisko.
— Po prostu chwyciła cię chcica na Smarkerusa — zakpił Potter, a Edith parsknęła śmiechem.
— Nie taka, jak ciebie na Evans, która ma cię w poważaniu, więc wyżywasz się na Snape’ie. Jak to możliwe, że mimo iż uważasz go za nic niewartego, to jest on twoją największą konkurencją w drodzę do majtek Evansówny? — spytała, uśmiechając się przy tym szyderczo.
— Przegięłaś, Beverley!
— Protego! — krzyknęła dokładnie w momencie, w którym miała uderzyć w nią Drętwota Jamesa.
Zaklęcie odbiło się na jedną ze ścian, szczęśliwie omijając tłoczących się i nadmiernie zainteresowanych zamieszaniem uczniów.
— Potter, Beverley! Do mojego gabinetu w tej sekundzie!
— Szlag.
####
Tym akcentem kończymy na dziś <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top