14 - Tajemnicza dziewczyna

Marinette była zaskoczona, jak szybko minęła jej sobota. Połowę dnia przespała, ale kiedy obudziła się popołudniu, odkryła ze zdumieniem, że gardło prawie przestało ją boleć, podobnie jak głowa, a żołądek zdecydowanie domagał się jedzenia. Wszystko wskazywało na skuteczność magicznych sposobów Adriena na przeziębienie.

Ostrożnie wstała z łóżka i owinęła się szalem, który Alya pożyczyła jej tydzień temu. Na nieco miękkich nogach ruszyła do salonu. Na jej widok Adrien zerwał się z kanapy na równe nogi.

- Mari! Powinnaś leżeć! – powiedział z przejęciem.

- Czasami trzeba skorzystać z toalety, wiesz... - mruknęła, uśmiechając się blado. – I chyba jestem głodna.

- Zaraz odgrzeję ci obiad – zaoferował się.

Bez słowa kiwnęła mu głową i udała się do łazienki. Na widok swojego odbicia w lustrze jęknęła cicho. Była blada, pod oczami miała cienie, a włosy były skołtunione i oklapnięte jednocześnie! Aż dziwne, że Adrien nie uciekł z krzykiem na jej widok. Marinette nie pozwalała nikomu spoza rodziny oglądać się w takim stanie. Nawet Luka nigdy jej nie widział tak rozmemłanej, a chodzili ze sobą dobrych parę lat!

Westchnęła ciężko i zabrała się za doprowadzanie się do względnego porządku. Po dłuższej chwili jej twarz zaczęła jakoś wyglądać, a włosy zostały ujarzmione w jej ulubione kucyki. Kiedy wreszcie wyszła z łazienki, na blacie czekał już talerz gorącej zupy. Adrien spojrzał na nią pytająco, kiedy zobaczył, że sadowi się na wysokim stołku.

- Może zaniosę ci tę zupę do pokoju? – zaproponował.

- Zjem jak człowiek... Przy stole. I pójdę się położyć, obiecuję.

- W porządku.

- Bardzo ci dziękuję za to, że się mną tak opiekujesz.

- Zrobiłabyś dla mnie to samo.

- Pewnie tak. Choć nie wiem, czy umiałabym zaparzyć orientalną herbatę na przeziębienie albo ugotować zupę tajską. Skąd ty w ogóle umiesz takie rzeczy?

- Wyobraź sobie, że w tej głowie są jakieś szare komórki... - zaśmiał się Adrien. – Nie jestem pustogłowym modelem.

- Jesteś nerdem – sprostowała. – Trudno, żebyś miał pusto w głowie.

- Powinienem się obrazić za tego nerda. Ale masz rację... Trochę nim jestem. A poza tym lubię gotować. Relaksuję się przy tym.

- Kiedyś jakaś kobieta będzie miała z ciebie pociechę... - mruknęła pod nosem Marinette, a Adrien niespodziewanie się zarumienił. Ona jednak zupełnie na to nie zwróciła uwagi, bo wpatrywała się zaskoczona w swój talerz. – Boże, ta zupa jest cudowna!

- Dziękuję! Niech ci wyjdzie na zdrowie.

Marinette przez chwilę jadła w milczeniu, ale czuła się niekomfortowo, podchwyciwszy raz i drugi dziwnie intensywne spojrzenie Adriena. Nie była pewna, o co mogło mu chodzić, bo przecież już skomplementowała jego potrawę i podziękowała za opiekę. Czego jeszcze mógł oczekiwać od niej? Głowa odmawiała jej współpracy, bo magiczne sposoby uzdrawiania nie były tak skuteczne, jak się jej to wcześniej wydawało, i po tych kilkunastu minutach aktywności, ból powoli wracał. Żeby zająć chłopaka czymkolwiek, spytała zdawkowym tonem między jedną łyżką a drugą:

- Opowiesz mi o swojej dziewczynie?

Adrien momentalnie zbladł i twarz mu się wydłużyła.

- O Kagami? – wykrztusił zszokowany.

- No coś ty! – zaprzeczyła natychmiast, obrzucając go szybkim spojrzeniem. – O tej twojej obecnej dziewczynie.

- Ja... Ja n-nie mam dziewczyny...

- Jak to nie masz? A z kim się codziennie umawiasz?

- Jeszcze nie jest moją dziewczyną – przyznał Adrien, czerwieniąc się dla odmiany. – Dla-Dlaczego chcesz o niej słuchać?

- Skoro i tak jestem zajęta jedzeniem, to chętnie bym czegoś posłuchała.

- I akurat przyszło ci do głowy, że słuchanie o mojej dziewczynie to jest to, na co masz ochotę?

- Ha! Jednak przyznajesz, że to twoja dziewczyna!

- Eee... – zmieszał się Adrien. – No dobra... – poddał się i usiadł naprzeciwko niej. Splótł dłonie i zerknął na Marinette niepewnie. – Jeste... - zaczął i urwał natychmiast. Poprawił się szybko: – Jest naprawdę wspaniała. Że aż sam nie wiem, od czego zacząć. Inteligentna, z poczuciem humoru, utalentowana. Rozumiemy się w lot.

- Chyba wiem, co masz na myśli... – szepnęła, bo właśnie stanął jej przed oczami Czarny Kot. Adrien uśmiechnął się nieznacznie. Tak, rozumieli się w lot...

- Sam nie mogę uwierzyć, że tak długo byłem ślepy... – mruknął pod nosem.

- To ile wy się znacie? – spytała zdziwiona.

- Kilka lat... – odpowiedział wymijająco. – Nie widzieliśmy się jakiś czas. I całkiem niedawno wpadłem na nią, akurat kiedy potrzebowałem pomocy. No i tak jakoś...

- Tak jakoś zaczęliście się spotykać? – dokończyła za niego.

Uśmiechnął się do swoich myśli, wiedząc doskonale, o kim rozmawiają. I że ona kompletnie nie ma o tym pojęcia...

- A w dodatku jest prześliczna... – dodał półgłosem.

- No tak, oczywiście! – prychnęła. – To przesądza sprawę...

- Hmmm... Bywa sarkastyczna – zauważył. – Ale nie złośliwa. Świetnie nam się ze sobą rozmawia. Jest po prostu... Po prostu idealna...

Marinette zrobiło się gorąco. Zapewne po zupie... Lub z emocji... Jak ona by chciała, żeby ktoś kiedyś o niej tak mówił. Z taką pasją.

- Wiesz, Mari... – zaczął Adrien i wykonał gest, jakby chciał ją chwycić za rękę.

- Chyba znów mi gorzej... – zdążyła go ostrzec i zaczęła odpływać. Zupa, emocje i wysiłek zrobiły swoje...

Ostatnie, co pamiętała, to silne ramiona, które ją chwyciły, zanim upadła na podłogę.


***

Ten rozdział to taki mały prezent dla @MiraculumCK z okazji urodzin. Wszystkiego najlepszego, Krystian! :-) 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top