Rozdział 7: Krypta

     W drodze do hotelu nie potrafiłem uciszyć wewnętrznych ostrzeżeń. Właśnie zmierzałem na drinka w towarzystwie nieziemsko seksownej laski, na którego sama mnie zaprosiła, więc łatwo można było przewidzieć zakończenie wieczoru. Nie umiałem się jednak zrelaksować.

Czy to z powodu przestrogi tamtej dziewczyny, czy też dziwnych reakcji Wiecznych na mój widok, albo zbyt wielu niewiadomych, nie wiem. Wyluzowanie, które do niedawna przychodziło mi naturalnie w każdej sytuacji, teraz gdzieś wyparowało. Intuicja wręcz wymuszała na mnie czujność.

— Jak się panu podoba Londyn, panie Selva? — podjęła Sheila, aby przerwać dłużącą się w samochodzie ciszę.

— Nie podoba — odparłem bez ogródek. — Za ciasno tu jak na moje standardy.

Nie wydawała się urażona.

— Rozumiem. — Skinęła głową i posłała mi krótkie, rozbawione spojrzenie. — Muszę pana zmartwić. Większość Europy może się panu wydawać klaustrofobiczna.

— Taa, ale tutaj to jest inny poziom. I nawet jeździcie po złej stronie ulicy.

Zaśmiała się cicho, pierwszy raz, od kiedy się znamy, czyli... od niecałej doby. Auto zatrzymało się przed wejściem do hotelu, kiedy spojrzała na mnie znów z tym samym niedowierzaniem i zapytała:

— Zawsze jest pan taki bezpośredni?

Posłałem jej firmowy uśmiech numer jeden, po czym wyszliśmy na zewnątrz. Po chwili staliśmy już w hotelowym lobby.

— Witamy z powrotem, pani Griffiths, panie Selva — powitała nas recepcjonistka, a my podeszliśmy bliżej.

— Zanim oddam pana Selvę pod pani opiekę — puściła mi oko — chcemy zajrzeć na chwilę do Krypty.

— Oczywiście, zapraszam — odpowiedziała i otworzyła dla nas przejście za ladę.

Tuż za kobietą znajdowały się drzwi, które z łatwością mogły uchodzić za wejście do pomieszczenia pracowniczego. Kiedy przez nie przeszliśmy, znaleźliśmy się na schodach prowadzących w dół. Kto by pomyślał? Krypta — pod ziemią? Niesłychane!

Zaintrygowany podążałem za Sheilą, a do naszych uszu coraz wyraźniej docierały przytłumione dźwięki spokojnej muzyki klasycznej.

— Ludzcy pracownicy hotelu są przekonani, że goście Krypty to tak naprawdę członkowie sekty — jej głos odbił się od ścian krótkim echem. — Nie wyprowadzamy ich z błędu.

— Mam się spodziewać ołtarza i ław pełnych wiernych? — rzuciłem przekornie. — Po co tyle zachodu o zwykły bar?

Sheila w odpowiedzi zatrzymała się nagle, a ja zaraz za nią. Nie dość, że byłem od niej sporo wyższy, to jeszcze stałem stopień wyżej, więc musiała zadrzeć głowę, żeby spojrzeć mi w twarz. Ten widok skojarzył mi się mocno dwuznacznie. Zwłaszcza kiedy zmrużyła lekko oczy i wymruczała:

— Gwarantuję panu, nie taki zwykły.

A potem wróciła do schodzenia po schodach.

Dlaczego mi to robiła? Gdybym nie był właśnie uwikłany w cholerną, świętą misję i nie miał tych wszystkich wątpliwości co do szczerości Wiecznych, już dawno podjąłbym grę Sheili. Nie schodzilibyśmy do jakiegoś zakichanego baru, tylko grzalibyśmy pościel w moim pokoju hotelowym.

Ale ja nie miałem pewności, czy jej flirt nie jest przypadkiem udawany. Próbuje zdobyć moje zaufanie w najbardziej prymitywny (i zarazem najprzyjemniejszy) sposób? Po co? Żebym zapomniał o Modyfikatorach, którym przeszkodziliśmy akurat w momencie, kiedy wsłuchiwali się w czyjeś rozmowy telefoniczne i przechwytywali obrazy z kamerek? Teoria „panny Crown" nabierała sensu, choć wciąż nie byłem pewien, czy to tylko zapobiegliwość Wiecznych, czy może ewentualne zagrożenie?

W końcu dotarliśmy do kolejnych drzwi, a za nimi czekało na nas pomieszczenie zupełnie inne niż się spodziewałem. Wysoki sufit dawał wrażenie przestrzeni, ciepłe oświetlenie dobrze grało ze staroświeckimi meblami, których zapach wypełniał całą salę, nawet dobrze wyposażony bar stylem przypominał taki sprzed co najmniej stu lat. Zamiast mrocznej krypty, dostałem przytulną, zatrzymaną w czasie knajpę. Nieźle.

Najbardziej zaskoczyła mnie jednak frekwencja. Przy wielu stolikach siedzieli pogrążeni w cichych rozmowach Wieczni. Co ciekawe, ponad połowa z nich nie miała na sobie formalnych strojów.

— Proszę trzymać się blisko mnie, panie Selva — mruknęła Sheila i kiedy tylko to powiedziała, staliśmy się centrum zainteresowania wszystkich obecnych.

I dokładnie w tym samym momencie dotarło do mnie, że charakterystyczny zapach unoszący się w Krypcie nie należał tylko do antyków. Ta druga woń, metaliczna, to z całą pewnością... krew.
Mój wzrok w ułamku sekundy przeczesał każdy widoczny fragment pomieszczenia, ale źródeł zapachu było zbyt wiele i... tak, nie wydawało mi się.

Kieliszki.

To stamtąd dochodził.

Już rozumiałem, dlaczego nie mogli przesiadywać w ludzkich barach.

Sheila raz jeszcze opanowała sytuację poprzez milczące wskazanie palcem na mój wisior, a potem, gdy większość Wiecznych wróciła do swoich spraw, zaprowadziła mnie do stolika w kącie sali, oddalonego od większości gości. Wybrałem miejsce przy ścianie; wolałem nie mieć nikogo za plecami.

— Lady Griffiths — przywitał się barman, który prawie mnie zaskoczył swoim błyskawicznym pojawieniem się przy naszym stoliku. Spojrzał na mnie z pytaniem w oczach. — Panie...?

Zauważyłem, że inni sami musieli podchodzić do baru, żeby zamówić drinki. Dlaczego barman robił za naszego kelnera?

— Pan Selva — wyjaśniła od razu Sheila — jest dziś moim gościem. — Zerknęła na mnie. — Czego się pan napije?

— Whisky z lodem.

— Dla mnie to, co zwykle — dodała kobieta, po czym barman odszedł.

A więc Sheila była stałą bywalczynią tej knajpy. Widziałem to również w jej ruchach. W tym, jak swobodnie założyła nogę na nogę, jak rozluźnione wydawały się jej ramiona, jak zmieniła się jej ekspresja. Sprawiała wrażenie mniej formalnej niż w murach Siedziby.

Nie zdążyliśmy zamienić słowa, a barman wrócił do nas i postawił przede mną szklankę z brunatnym alkoholem, a przed nią coś, co wyglądało jak bardziej czerwona wersja Krwawej Mary. Sheila podziękowała i znów zostaliśmy sami.

Od razu wyczułem, że jej drink miał w sobie dodatek.

— Naprawdę? Krew? — mruknąłem, przyglądając się kobiecie.

Spróbowałem swojego napitku, który na szczęście był normalny. Pomijam już fakt, że musiałbym dosypać do niego soli morskiej, żebym w ogóle mógł się trochę upić.

Sheila w odpowiedzi podniosła swoją szklankę do ust i upiła łyk. Nie odezwała się.

— Po co te pozory?

Byłem pewien, że wiedziała, o co mi chodzi. Nie była głupia.

— Nie jesteśmy tym, o czym pan myśli — powiedziała z tym samym wyrazem twarzy.

— Wamp-

— Proszę nie wymawiać tego słowa na głos, panie Selva. Wielu Wiecznych ma na nie uczulenie.

— Taa? A jak się ono objawia?

— Agresją.

Całkowicie spokojna patrzyła mi prosto w oczy, a palcami wodziła po mgiełce, która utworzyła się na ściankach szklanki. W normalnych okolicznościach wyśmiałbym to ostrzeżenie i nadal zachowywał się swobodnie, ale sytuacja była nadzwyczajna. Nie wiedziałem jeszcze, czy Wieczni, pomijając ich wywiad i zaplecze techniczne, byli siłą, która była w stanie mi sprostać.

Odchyliłem się w krześle, żeby przyjąć wygodniejszą pozycję i z whisky w dłoni zadarłem podbródek:

— Okej, oświeć mnie. Pora na moje pytania. Czym się od nich różnicie?

Uśmiechnęła się szerzej i zamieszała słomką w swoim drinku.

— Mniemam, że chodzi panu o porównanie ze stworzeniami z dawnych legend, a nie o współczesne wytwory wyobraźni. Ludzie mają doprawdy wybujałą fantazję — zaśmiała się krótko, z pogardą. — Choć skłamię, jeśli stwierdzę, że to nie my zainspirowaliśmy ludzi do spisywania tych wszystkich bzdur na nasz temat.

— Chcesz powiedzieć, że Dracula nie istniał? — Ukryłem uśmiech za swoim whisky.

— Oczywiście, że istniał. I był jednym z nas. To jego działania popchnęły nas do wprowadzenia bardziej rygorystycznych zasad i, co najważniejsze, do surowego egzekwowania ich od wszystkich Wiecznych. Co nie zmienia faktu, że ludzie mocno przekoloryzowali historię Vlada.

— Różnicie się zatem. Właśnie dlatego w twoim drinku pływa co najmniej kieliszek ludzkiej krwi, co?

Sheila rzuciła mi znów to niedowierzające i jednocześnie mile zaskoczone spojrzenie. Robiła to zawsze, kiedy posługiwałem się sarkazmem. Albo kiedy byłem po prostu szczery. Oni z tym swoim small talkiem chyba nie wiedzieli, co to oznacza.

Kobieta pochyliła głowę, nadając spojrzeniu jeszcze większej intensywności.

— Sugeruje pan, że jestem stworzeniem, które nie panuje nad swoimi żądzami, które poczuwszy zapach krwi, zamienia się w wygłodzonego drapieżnika, które w środku jest tak naprawdę... martwe?

Właśnie teraz wyglądała dość drapieżnie, ale w ten seksowny sposób, więc zachowałem tę myśl dla siebie. Nachyliłem się znów w jej stronę i oparłem łokcie na stoliku. Dystans między nami się zmniejszył.

— Zamieniam się w słuch — mruknąłem.

W tym momencie spojrzenie Sheili zabłądziło na chwilę. Ułamek sekundy dosłownie, ale z łatwością to wychwyciłem. Widziałem, że obejrzała z bliska moją twarz.

— Nie ma na świecie innych tak opanowanych i stabilnych w swoich instynktach stworzeń jak właśnie Wieczni, panie Selva — powiedziała cicho, wolno wymawiając słowa. — Jako jedyni ze wszystkich nadprzyrodzonych, których do tej pory sklasyfikowaliśmy, mamy wybór.

— Co, możesz przestać być Wieczną, jeśli zechcesz? — prychnąłem.

— W dzień dwudziestych piątych urodzin każdy Wieczny staje przed wyborem: albo zrezygnuje z nadprzyrodzonych zdolności i długiego życia i będzie żył tak, jak inni zwykli ludzie, albo zachowa to wszystko i stanie się pełnoprawnym członkiem naszej społeczności.

— Chcesz powiedzieć, że są wśród was tacy, którzy odrzucają swoją naturę? Puszczacie ich wolno?

— Oczywiście. Takich osób jest niewiele, ale kiedy już ktoś podejmie decyzję i zaczyna życie wśród ludzi, jest przez nas nadal bacznie obserwowany. I, przede wszystkim, wykreślamy tę osobę z listy krwiobiorców.

Szybko dodałem dwa do dwóch.

— Czyli to picie krwi aktywuje wasze talenty?

Skinęła potakująco.

— Wystarczy szklanka dziennie i nasze ciała przestają się zużywać. Zyskujemy moc i długowieczność — wyjaśniła, a w jej oczach zalśniła fascynacja. — W dzisiejszych czasach nie musimy uciekać się do mało humanitarnych metod, ponieważ ludzie sami oddają nam swoje życiodajne płyny ustrojowe.

Pokiwałem z wolna głową.

— No tak, szpital w Siedzibie.

— Otóż to. — Uśmiechnęła się.

Nastała chwila milczenia, kiedy oboje sięgnęliśmy po swoje drinki. Cały czas nie odrywaliśmy od siebie spojrzenia.

— Czyli co? Żadnej żądzy krwi, żadnego palenia się w słońcu ani powstawania z martwych?

Jej uśmiech się poszerzył, kiedy chyba po raz pierwszy zobaczyła niedowierzanie w moich oczach.

— Nie. Ludzka krew jest dla nas jak kolejny rodzaj soku owocowego, nadmiar słońca potrafi sparzyć naszą bladą skórę, ale nie zamienia nas w popiół, a żeby zostać Wiecznym... — wzruszyła ramionami — trzeba się nim po prostu urodzić.

Chłonąłem informacje jak gąbka, zaintrygowany po raz pierwszy od... dwóch lat. Od kiedy stałem się w pełni sobą, nic nie potrafiło do takiego stopnia wzbudzić mojego zainteresowania.

— Widziałem już próbkę waszych zdolności. Wymazywanie wspomnień, usypianie ludzi na odległość, iluzja... Co jeszcze potraficie?

Nie zdążyła otworzyć ust, gdy dotarły do mnie wyraźne, złe wibracje. Komuś w Krypcie coś nie leżało. Wyraz twarzy Sheili mówił sam za siebie — też wyczuła tę zmianę. Mimo to odpowiedziała na moje pytanie:

— Te, które pan wymienił, to umiejętności, które posiada właściwie każdy Wieczny, ale niektórzy z nas...

Nie skończyła, bo do naszego stolika podeszło dwóch jegomości w garniturach — pewnie też pracowali w Siedzibie. Jak u większości facetów z ich gatunku, ich włosy zaczesane były do tyłu, wyglądali młodo i mieli symetryczne i gładko ogolone twarze. Chociaż co do tego ostatniego nie byłem pewien. Wyglądali tak, jakby nie byli w stanie wyhodować zarostu.

— Lady Griffiths, cóż to za specjalna okazja? Kim jest pani gość? — zaczął jeden, ten niższy, o ciemniejszych włosach.

Jego kumpel patrzył na mnie. Zaciekawiony, zaalarmowany, ale przede wszystkim — niesamowicie pewny siebie. Odważnie odwzajemniłem spojrzenie. Nie był w stanie przebić mojej pewności siebie.

— Pan Selva... — zaczęła Sheila, ale on nie przyszedł tu rozmawiać.

— To wilkołak, czy tak? Ten, o którym głośno w całym Londynie? Uważa pani, pani Griffiths, za rozsądne dzielić się informacjami na nasz temat z... — zerknął na mnie krótko — z obcym?

Po pierwsze — w całym Londynie? Rasowy celebryta, nie ma co.

Po drugie — mówił o mnie tak, jakby mnie tam nie było, ale miałem to gdzieś. Dopóki jawnie mnie nie obrażał, mógł traktować mnie jak powietrze. A tak poza tym, byłem ciekaw, jak Sheila poradzi sobie z tą sytuacją. Jak zareaguje?

— Mam na to przyzwolenie Jego Nieśmiertelności — odpowiedziała spokojnie, nawet na nich nie patrząc. — A teraz, jeśli łaska, chcielibyśmy kontynuować roz...

— Wielu z nas już od dawna podaje w wątpliwość jego kompetencje. — Znów wszedł jej w słowo. — Ten młokos sprowadzi na Wiecznych kłopoty, nie powinien w ogóle nosić miana Władcy.

W tym momencie Sheila odstawiła z trzaskiem szklankę, która jakimś cudem się nie stłukła. Kobieta podniosła wzrok.

— Proszę nie obrażać Lorda Alberta w mojej obecności. To ostatnie ostrzeżenie.

Powstrzymywała się, widziałem to doskonale. Dziwiło mnie, że nadal próbowała być uprzejma, kiedy tamci co chwilę okazywali jej brak szacunku.

Faceci jeszcze nie skończyli.

— Powinna pani zastanowić się jakim wartościom jest pani lojalna. Jeszcze nie jest za późno — kontynuował protekcjonalnym tonem. — Nawet pani prędzej czy później dostrzeże, że obecny Władca nie dorasta do pięt swemu ojcu i tylko hańbi jego dobre imię. Ten ślepy idealizm...

— Proszę mi wybaczyć bałagan, panie Selva — zwróciła się do mnie niespodziewanie Sheila, przerywając wywód natręta.

Wtedy nie wiedziałem jeszcze, że wcale nie przepraszała mnie za tych dwóch. Dokładnie w momencie, kiedy wymówiła te słowa, jej oczy zalśniły jasną czerwienią, a podłoga pod naszymi stopami zaczęła drżeć.

Potem w ułamku sekundy zobaczyłem, jak fragmenty kamiennej podłogi i ścian odrywają się ze swojego źródła i z impetem ciskają w dwóch delikwentów. Zamiast odbić się i upaść, kawałki zatrzymywały się przy ciałach, w mgnieniu oka tworząc na nich człekokształtne trumny. Tylko głowy zostały oszczędzone.

Przezornie odsunąłem swojego drinka i z zaciekawieniem przyjrzałem się widowisku.

— Lady Griffiths, proszę natychmiast przestać! Jesteśmy partnerami Lorda Vanbrugh, on o wszystkim się...

Kiwnięciem palcem Sheila zakneblowała jego usta kawałkami kamieni. Kiedy obaj byli już unieruchomieni i uciszeni, kobieta wstała z wolna i stanęła wprost przed kamiennymi posągami.

— Ostrzegałam — powiedziała spokojnie, a oni odpowiedzieli jej rozwścieczonymi spojrzeniami. — Panie Selva, nie podoba mi się tutejszy wystrój.

Bez słowa dopiłem whisky, dołączyłem do kobiety i z rozbawieniem zerknąłem na oba pałające gniewem oblicza.

— Chyba próbują coś powiedzieć — rzuciłem, tłumiąc śmiech.

— Pan Vanbrugh jako wasz partner, może teraz przyjść i panów uwolnić. Bo nikt w tym barze nie udzieli panom pomocy. Życzę miłego wieczoru.

Po tych słowach po prostu odwróciła się i ruszyła w kierunku wyjścia. Opuściliśmy Kryptę odprowadzani przez dziesiątki przestraszonych i zszokowanych spojrzeń.

Szliśmy już w górę schodów, kiedy moja ciekawość zwyciężyła:

— Ci dwaj naprawdę nie są w stanie sami się uwolnić?

— Nie, dopóki celowo ich tam przetrzymuję. Przyda im się nauczka — odparła i zerknęła na mnie przez ramię. — Pytał mnie pan o inne umiejętności, a więc pokazałam panu próbkę.

— Ktoś jeszcze potrafi to, co ty? — podjąłem, idealnie dzieląc swoją uwagę między rozmowę i obserwowanie kołyszących się przed moją twarzą kobiecych bioder.

— Nie, tylko ja — odpowiedziała. — Tylko arystokraci z najstarszych rodzin odnajdują w sobie dodatkowe talenty. Każdy jest wyjątkowy, rzadko się też powtarzają.

— Czyli Philip i wasz Władca...

— Oni szczególnie, ich rodzina dowodzi Wiecznymi od samego początku naszego istnienia.

Znaleźliśmy się znów w luksusowej recepcji, gdzie Sheila w końcu mogła zwrócić się przodem do mnie. Nie wiedziałem, którą z jej stron wolałem. Przód czy tył?

— Wyjaśnisz mi, o co chodziło tym dwóm na dole?

Sheila zerknęła na recepcjonistkę, a potem znów na mnie. Chyba rozważała, czy może powiedzieć więcej. Potem bez słowa podeszła do kontuaru i poprosiła o dwie szklanki whisky z lodem.

— W pańskim pokoju nikt nie powinien przeszkadzać nam w rozmowie, prawda? — mruknęła cicho, wręczając mi naczynie.

Uśmiechnęła się półgębkiem, a potem ruszyła przodem, a ja zaraz za nią. Szliśmy z wolna opustoszałym korytarzem.

— Nie da się każdemu dogodzić, panie Selva — kontynuowała, co jakiś czas popijając drinka. — Za czasów poprzedniego Władcy wielu Wiecznym nie podobała się jego tyrania. Dzisiaj również pokojowe nastawienie Lorda Alberta nie każdemu jest w smak. — Wzruszyła ramionami, choć w jej wykonaniu był to nadal elegancki gest. — Na nieszczęście tych wszystkich niezadowolonych, nie są w stanie nic zmienić.

— Wasz Władca wydaje się... w porządku — mruknąłem zgodnie z prawdą.

Słowo klucz: wydaje się.

— Prawda? — rzuciła i spojrzała na mnie krótko z uśmiechem.

Ten uśmiech różnił się od wcześniejszych. Przepełniały go ciepło i wdzięczność. Sheila nie udawała swojej lojalności, ona naprawdę stała murem za Albertem. Podejrzewałem, że jej oddanie nie było do końca stricte profesjonalne.

— Jeden z facetów w Krypcie nazwał go młokosem. Ile ma lat?

Kobieta znów się zaśmiała.

— Och, no tak. Tytuł „Jego Nieśmiertelności" może być mylący. — Pokiwała głową. — Tak się składa, że jesteśmy rówieśnikami. Niedawno skończyliśmy pięćdziesiąt cztery lata.

Prawie wyplułem na siebie whisky. Niby się tego spodziewałem, jednak nadal ciężko było przyjąć do wiadomości fakt, że flirtowałem z kobietą, która mogłaby być moją matką.

— Proszę mi wierzyć, w oczach wielu Wiecznych jesteśmy wciąż nastolatkami i nie traktują nas poważnie — kontynuowała, niezrażona moim zaskoczeniem.

— Dlaczego więc pozwolili przejąć władzę niedoświadczonemu? Ojciec i dziadek Alberta już nie żyją? — zastanawiałem się na głos i pierwszy raz zobaczyłem grymas niezadowolenia na twarzy Sheili, kiedy nie użyłem stosownego tytułu jej uwielbianego Władcy.

— Ojciec Lorda Alberta — podkreśliła drugie słowo — nasz poprzedni Władca, popadł w obłęd po tragicznej śmierci swojej żony, dziadek zmarł młodo, a pradziadek, również były Władca, Lord Victor, nadal pełni rolę doradcy — wyjaśniła rzeczowo. — Ale nie w tym rzecz. Rodzina Vanbrugh od pokoleń przekazuje miano Jego Nieśmiertelności swoim trzydziestoletnim potomkom.

— Dlaczego? Odrzucacie doświadczenie starszych?

Doświadczenie było czymś, co bardzo by mi się przydało dwa lata temu. Dzięki niemu wiedziałbym, kiedy zachować czujność, szybciej przejrzałbym kłamstwa, rozpoznałbym oszustwo. Wyłączyłbym emocje i kierował się we wszystkim zimną logiką. Ostatecznie je zdobyłem, jednak... za jaką cenę?

— Tak jak mówiłam, Lord Victor pełni rolę doradcy, a Lord Albert bardzo ceni sobie jego mądrość. — Napiła się whisky, a potem spojrzała mi w oczy. — Nigdy nie zaszlibyśmy tak daleko, gdybyśmy pozwolili rządzić kilkusetletnim reliktom. Ich wiedza jest nam droga, ale to młode umysły pozwalają nam kwitnąć. Dzięki tej tradycji idziemy z duchem czasu i nie tkwimy uwiązani do starożytnej mentalności.

— Hm... to ma sens.

Wieczni... mieli łeb na karku. Musiałem to przyznać. Od momentu, kiedy po raz pierwszy postawiłem stopę na brytyjskiej ziemi, bacznie przyglądałem się wszystkiemu, co robili i mówili. Próbowałem odnaleźć ich słabe punkty, coś, co mógłbym ewentualnie wykorzystać, gdyby sprawy zabrnęły w złą stronę. Jak na razie jednak... pomijając podziały w ich społeczeństwie, niczego się nie doszukałem.

Musiałem spróbować innej taktyki.

— Domyślam się, że nie powiedziałaś mi jeszcze wszystkiego — podjąłem, mając już w głowie plan na rozegranie tej rozmowy.

— Oczywiście, że nie — przyznała bez ogródek. — Nie sposób streścić naszą historię, kulturę i tradycję w jeden wieczór.

Zatrzymaliśmy się przed drzwiami mojego pokoju. Wszędzie dookoła panowała względna cisza. Słyszałem oddechy ludzi śpiących na innych piętrach, ale na moim nie było nikogo poza nami. Celowo wyłączyli je z użytku?

— Zatem... Czy zdołałam zaspokoić pana ciekawość, panie Selva? — mruknęła i podeszła bliżej.

Znów użyła „tego" tonu, flirciarskiego, zmysłowego. Gdybym tylko nie musiał być czujny, od razu zrozumiałbym jej intencje. Nie świdrowałbym jej spojrzeniem, tylko zabrał się do działania.

— Nie — odpowiedziałem i sam również się do niej zbliżyłem. Zadarła głowę, a czerwone włosy spłynęły jej z ramion na plecy. Mrużyła lekko oczy, a jej nozdrza drgały niespokojnie, czego zwykły człowiek nigdy by nie dostrzegł. — Jeszcze nie...

Zdążyłem jedynie zauważyć, jak jej źrenice nienaturalnie się rozszerzają, kiedy pochyliłem się nad nią, a potem...

Obie szklanki z whisky potoczyły się głucho po dywanie. W ułamku sekundy przygwoździłem Sheilę przodem do ściany. Ramię zacisnąłem na jej szyi, a drugą dłonią unieruchomiłem jej ręce na plecach. Nasze twarze nadal były blisko, a moje usta dotykały jej ucha. Znów przestała oddychać.

— Rozkazano ci mnie uwieść? — wycedziłem cicho. — Po co?

Już to przecież kiedyś przerabiałem...

Usłyszałem wyluzowany śmiech.

— Odradzano mi to.

Nie takiej odpowiedzi się spodziewałem. Trzymałem ją mocno, choć tak naprawdę wcale nie czułem oporu.

— Dlaczego to robisz?

Zerknęła na mnie, na tyle, na ile pozwalało jej moje ramię. Nie wydawała się poruszona swoim położeniem.

— Panie Selva, jesteśmy dorośli... — Uśmiechnęła się półgębkiem. — Uwodzi się zazwyczaj w jednym celu, prawda?

Mając ją dosłownie przyklejoną do siebie, ciężko prowadziło mi się jakiekolwiek procesy myślowe. Od wielu godzin roznosiła mnie energia i kiedy sposób na jej ujście znajdował się tak blisko...

Już chciałem obrócić ją przodem do siebie, kiedy ona znów się odezwała:

— Ale jeśli mam być szczera to... chciałam się sprawdzić. — W jej głos wdarła się powaga. — Przetestować swoją silną wolę. Dziękuję, że pomógł mi pan zdać ten test. A teraz... — chrząknęła znacząco — puści mnie pan, czy mam się sama oswobodzić?

Usłyszałem jedynie świst, a potem krótki szmer powietrza. Obejrzałem się za siebie i przełknąłem ślinę.

Meble stojące pod oknami korytarza zniknęły i zamieniły się w setkę ostro zakończonych pali wycelowanych... prosto w moje plecy. Wisiały nieruchomo w powietrzu, każdy gotowy przebić się przeze mnie na wylot.

Spokojnie puściłem Sheilę i cofnąłem ręce. Broń złożona z drewna i obić w tej samej chwili odleciała i uformowała się w swoje pierwotne kształty. Meble wyglądały na nienaruszone.

Sheila wygładziła na sobie ubranie i znów na mnie spojrzała. Patrzyliśmy na siebie chwilę w milczeniu, aż w końcu kobieta wystawiła przed siebie dłoń. Tym razem nie było na niej rękawiczki.

— Dziękuję za miły wieczór. Do zobaczenia rano, panie Selva — powiedziała.

Z wahaniem uścisnąłem jej chłodną dłoń, idealnie gładką i kobiecą.

— Do jutra.

Źrenice Sheili znów dziwnie się rozszerzyły. Znów miałem wrażenie, że chciała się do mnie zbliżyć. Ostatecznie jednak wycofała się i ruszyła korytarzem w stronę wyjścia.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top