Rozdział 13: Instynkty
Nad Peak District rozpętała się burza. Deszcz zacinał w dach i okna, niebo co chwilę rozdzierały potężne gromy, a huk wstrząsał ziemią w samych posadach. Idealne warunki na to, co właśnie rozgrywało się w niewielkiej sypialni w zajeździe, gdzieś pośrodku niczego.
Pokój Sheili był większy od mojego i, co najważniejsze, miał podwójne łóżko. Panował w nim półmrok, co jakiś czas rozświetlany błyskami zza szyb. To chyba jedyna rzecz, jaką byłem w stanie zauważyć, bo moja uwaga w całości skupiała się na tej zadziornej i niesamowicie seksownej kobiecie.
Kiedy drzwi za nami zatrzasnęły się, a ja rzuciłem Sheilę na zaścielone łóżko, stanąłem tuż przed nią i spojrzałem na nią z góry. Jej twarz zdradzała mieszankę podekscytowania i zaskoczenia. Podobało mi się, że nie psuła atmosfery bezsensownym paplaniem.
— Nie mam zamiaru się powstrzymywać — ostrzegłem ją i złapałem za dół swojej koszulki. Ściągnąłem ją bez pośpiechu, tylko na moment przerywając kontakt wzrokowy. — Jesteś gotowa?
Jej oczy znów rozszerzyły się w tej znajomej, chciwej potrzebie. Skinęła głową.
— Nie chcę specjalnego traktowania — mruknęła, gdy oparłem kolana o łóżko i nachyliłem się nad nią.
Sięgnąłem do guzika jej koszuli i rozpiąłem go, a materiał od razu rozszedł się na boki. To, co skrywał, usilnie próbowało się uwolnić. Ale ja się nie spieszyłem. Sam sobie odkładałem w czasie nadchodzącą przyjemność.
— Panie Selva, pana oczy...
Oderwałem wzrok od kształtnego dekoltu i odwzajemniłem spojrzenie, uśmiechając się półgębkiem. Musiała zauważyć, że zmieniły kolor na srebrny.
— Kogo?
— Pana...
— Jak mam na imię?
Zbliżyłem się do jej ust i zatrzymałem się tuż przy nich. Świdrowałem ją spojrzeniem i mogłem wręcz poczuć mrowienie pod skórą. Moja wilcza natura przejmowała nade mną kontrolę. I tak jak mówiłem...
Nie zamierzałem jej powstrzymywać.
— Jak? — ponowiłem. — Powiedz.
W momencie, gdy moja ręka wtargnęła pod damską koszulę, rozrywając resztę jej zapięć, a twarz zatopiła się w burzy ognistych włosów tuż przy szyi, z gardła Sheili uwolniło się urywane:
— Leo...!
Było tak, jak ostrzegałem. Nie zastanawiałem się nad tym, co robię. Dałem się ponieść instynktom. A te były... bardziej zwierzęce niż ludzkie.
Kiedy tylko pozbyłem się jej ubrań, po raz kolejny przekonałem się jak perfekcyjna była. Ciało tak idealnie proporcjonalne, jakby przez kogoś wyrzeźbione. Nie miałem zamiaru go czcić, o nie. Trzymałem je twardo w ramionach, wbijałem w nie palce, szarpałem, dociskałem, podduszałem, słowem — po raz pierwszy nie dozowałem sił, ale używałem ich tak, jak podpowiadała mi moja natura. A ona przyjmowała je wszystkie, cieszyła się nimi.
Z racji tego jednak, że obiecałem Sheili niezapomniane wrażenia, pamiętałem o skupieniu się na jej przyjemności. Tak więc smakowałem jej ciała dokładnie tak, jak kochają to kobiety. A skoro Sheilę znudzili już nijacy mężczyźni, nie bawiłem się w delikatnego kochanka, ale postawiłem na zabawę, którą tylko stworzenia takie jak my mogły udźwignąć.
Boże, nie sądziłem, że seks mógł być aż tak... narkotyzujący. Miałem wrażenie, że przechodzę w inny stan świadomości. Każde pchnięcie, każdy pocałunek i urywany oddech zalewały moje ciało falą przyjemności, jakiej dotąd nie doświadczyłem.
Jak przez mgłę patrzyłem na jej jarzące się w półmroku czerwone oczy, na ostre zęby, które uformowały się w rozchylonych ustach, widziałem, jak patrzy na mnie wręcz odurzona bliskością, głodna, wyczekująca. Wciąż było jej mało.
W pewnym momencie pozwoliłem jej nawet przejąć inicjatywę i była to najlepsza decyzja, jaką mogłem podjąć. Nareszcie pokazała mi swoją prawdziwą twarz. Zniknęła ułożona, poprawna w każdym calu Sheila, a zastąpiła ją wyuzdana, pewna siebie, prowokująca diablica. W szybkim tempie wznosiła się i opadała, a ja obserwowałem z dołu, jak jej dłonie sunęły po jej własnym ciele, a na ustach pojawił się ten niegrzeczny uśmieszek...
Obraz, który nagle pojawił się przed moimi oczami, znikł w ułamku sekundy. Obraz osoby, której nie chciałem już nigdy wspominać, ale... to chwilowe podobieństwo...
Nie! Nie dam się temu znowu opanować. Zacisnąłem na moment powieki, a potem ze zdwojoną energią przejąłem prowadzenie.
Burza i silny deszcz jeszcze przez dwie godziny swoim hałasem kamuflowały jęki, westchnienia i inne odgłosy dochodzące z naszego pokoju. Dopiero kiedy na zewnątrz nastał wieczór, a niebo zasnuło się czernią, opadliśmy zmęczeni na splądrowaną pościel.
Zmęczeni, ale ukontentowani.
— To było... — zaczęła Sheila półszeptem, a potem podparła się na łokciu i spojrzała na mnie zza zasłony poskręcanych włosów. Uśmiechnęła się leniwie i wymruczała: — Chcę jeszcze.
Całkiem niedawno te słowa znów sprawiłyby, że straciłbym głowę, ale teraz... Powoli wracała mi jasność umysłu. Napięcie, które dotąd mnie męczyło i dopominało się o uwolnienie, wreszcie zelżało.
Ciało Sheili przez cały ten czas nawet trochę się nie rozgrzało, była chłodna, niezmiennie. Jej skóra lśniła, ale ta wilgoć nie należała do niej. To był mój pot, ślina i...
Patrzyłem na nią i poza znacznie słabszym już pociągiem seksualnym... nie czułem nic. Ta kobieta była mi obca. Chociaż seks z nią był chyba najlepszym, jakiego doświadczyłem, już po wszystkim miałem chęć zrobić dokładnie to samo, co po każdej takiej przygodzie — pójść w swoją stronę bez pożegnania.
I wtedy nagle dotarło do mnie, co ja najsłodszego odjebałem.
Miałem ją unieszkodliwić, a nie się z nią pieprzyć. Kurwa mać!
Co z moim szybszym powrotem do domu? Może mogłem jeszcze naprawić swój błąd? Drink z trutką powinien nadal być na dole.
Wkurwiony na siebie do granic możliwości, starałem się trzymać fason i nie wychodzić z roli. Nie mogłem pozwolić, by Sheila zauważyła mój gniew. Posłałem jej więc półuśmieszek, a potem podniosłem się z łóżka.
Zakładając spodnie, kątem oka widziałem, jak mnie obserwowała i drapała się leniwie po płaskim brzuchu.
— Przyniosę coś do picia, a potem... — Omiotłem jej nagie ciało spojrzeniem w bardzo sugestywny sposób.
Sheila uśmiechnęła się, zadowolona.
— Nie każ mi długo czekać.
Wyszedłem z pokoju i zamknąłem za sobą drzwi. Już chciałem zbiec po schodach, kiedy dostrzegłem postać na końcu korytarza.
Vilde stała w wejściu do swojego pokoju i opierała się o futrynę. Miała na sobie swój strój do przemian, a na jej szyi spoczywały białe słuchawki nauszne. Szybko skojarzyłem fakty — dzięki nim nie musiała słuchać mnie i Sheili. Patrzyła na mnie z dezaprobatą i kręciła lekko głową.
Poczułem nagły wstyd. Prawie zapomniałem, że takie uczucie w ogóle istnieje.
Gdybym tylko mógł się odezwać! Chociaż... co bym jej powiedział?
Nie zwlekając, pobiegłem na parter, bo wierzyłem, że mogę jeszcze naprostować cały ten kwas. Nie zastałem tam żywej duszy, było czysto i cicho. A na ladzie...
Pusto.
Butelka zniknęła, tak samo, jak dwie szklanki.
Kurwa!
Doskoczyłem do drzwi prowadzących na zaplecze i zapukałem. Po chwili zobaczyłem przed sobą gospodarza, który z wejścia posłał mi porozumiewawczy uśmieszek. Ech, no tak. On też musiał słyszeć hałasy na górze.
— Tommy, gdzie szklanki, które tu zostawiliśmy? — zapytałem, wskazując na blat za sobą.
— Długo was nie było, myślałem, że nie wrócicie. Posprzątałem po was.
To się nie działo naprawdę! Nie mogłem mieć aż takiego pecha! Nie mogłem zaprzepaścić jedynej szansy na szybszy powrót do domu! Pozostało mi tylko mieć nadzieję, że Vilde trzymała w swojej torbie podróżnej jeszcze jedną trutkę.
Nagle usłyszałem na górze szybkie kroki, a potem trzaśnięcie drzwi. Co tam się działo? Czyżby Vilde postanowiła zrobić to, czego ja nie potrafiłem?
Zostawiłem zdezorientowanego mężczyznę, a sam pobiegłem na piętro. Drzwi do pokoju Sheili stały otwarte, ale jej nie było w środku. Szum wody dochodzący z łazienki zdradzał, że była właśnie tam. Vilde raz jeszcze wychyliła się na korytarz i posłała mi pytające spojrzenie.
— Straciłem trutkę — poruszyłem bezgłośnie ustami na tyle wyraźnie, by nie miała problemu z odczytaniem słów. Sądząc po jej zszokowanej minie, zrozumiała. — Ale...
Krzyk z łazienki rozdarł ciszę. To był jęk bólu, nie mogłem się mylić.
I Vilde, i ja zmarszczyliśmy brwi i podeszliśmy pod drzwi.
— Sheila, wszystko gra? — zapytałem z ręką na klamce.
— Panno Crown... — żałosny ton Sheili zdradzał cierpienie, bez dwóch zdań. — Z-zdaje się, że potrzebuję p-pomocy...
Norweżka posłała mi jeszcze bardziej zaalarmowane spojrzenie, ale w końcu strząsnęła moją rękę z klamki i wepchnęła się przede mnie.
— Zaczekaj tu — nakazała chłodno i weszła do łazienki.
Zanim usłyszałem ich rozmowę, trybiki w mojej głowie ruszyły i zacząłem pojmować, co się tak naprawdę mogło stać.
Skoro krew wilkołaków była dla Wiecznych silnie trująca, czy to możliwe, że inne wydzieliny również...?
— To wygląda na silną reakcję alergiczną... — usłyszałem fachowy ton Vilde.
— Da się coś z tym zrobić? Okropnie piecze... — jęknęła Sheila.
— Tylko tutaj, czy...
— Praktycznie wszędzie. Mam to wszędzie.
Nastała chwila ciszy, podczas której uszy aż paliły mnie od wytężania.
— Pierwszy raz spotykam się z czymś takim — podjęła w końcu Norweżka po dłuższej chwili milczenia — i nawet gdybym chciała opracować lekarstwo, to niestety nie mam tutaj odpowiedniego sprzętu.
— Nie ma innego sposobu?
Oczami wyobraźni widziałem, jak Vilde opiera ręce na biodrach i robi tę swoją wszystkowiedzącą minę.
— Proszę wziąć prysznic i wypić co najmniej szklankę zero Rh plus. Zalecałabym skorzystać z leczniczego snu.
— Ale co z poszuki-
— Nie dziś. Musi pani dojść do siebie — ukróciła ją Vilde, a potem usłyszałem, jak chwyta za klamkę. — I tak nie uczestniczy pani aktywnie w poszukiwaniach. Proszę sobie pozwolić na noc odpoczynku.
Po tych słowach wyszła z łazienki, a na mnie spłynęła niewypowiedziana ulga.
— Wygląda na to, że dziś będziemy musieli ruszyć do lasu tylko we dwoje — powiedziała, nie spojrzawszy na mnie nawet przez sekundę. Minęła mnie i ruszyła do swojego pokoju. — Nie stój tak, tylko poproś gospodarzy o wymianę pościeli na czyste.
Sposób, w jaki to powiedziała, nie pozostawiał złudzeń. Była wkurzona. Czym? Przecież ostatecznie cel został osiągnięty; znokautowałem Sheilę na swój własny sposób. Co w tym złego?
— O co ci chodzi, co?
— O nic. Ucisz się.
Od momentu, kiedy Sheila została zmuszona do położenia się do łóżka i odpoczynku, a my opuściliśmy wreszcie zajazd i ruszyliśmy drogą w stronę pól, Vilde zaczęła ignorować mnie zdecydowanie bardziej niż zwykle. Szła przede mną szybkim krokiem nadąsana i spięta. Nawet nie patrzyła pod nogi i wchodziła we wszystkie, także te największe kałuże.
Zostawiliśmy wiochę na tyle daleko za sobą, że Sheila nie mogła nas usłyszeć.
— Jest, jak chciałaś. Idziemy tam bez niej. Więc w czym problem?
Pokręciła głową, a jej blond kita zafalowała w powietrzu. W nocnych ciemnościach jej włosy wyróżniały się najbardziej.
— Mogłeś wszystko zepsuć — mruknęła, nadal patrząc przed siebie.
— Nic nie zepsułem — odciąłem się. — Cel osiągnięty, więc odpuść sobie wreszcie.
— Ale mogłeś! — rzuciła nagle głośniej, z twarzą zwróconą do boku. — Zmarnowałeś ostatnią trutkę!
Próbowałem przypomnieć sobie, dlaczego tak właściwie wdałem się w tę dyskusję, ale nie zdołałem odnaleźć odpowiedzi. Postanowiłem zakończyć ją w inny sposób.
— Myślisz, że nie wiedziałem, co robię? — zacząłem, przeszedłszy znów w tryb aktora. — Domyśliłem się, że skoro moja krew jest dla niej śmiertelnie trująca, to inne moje wy-
— Daruj sobie — przerwała mi i odwróciła się przodem do mnie. — Mam uwierzyć, że wszystko to sobie zaplanowałeś? Masz mnie za idiotkę?
— Nie ma jej tu, to chyba wystarczająca odpowiedź, co?
Jej twarz wykrzywił nagle kpiący uśmiech, gdy pokręciła głową w niedowierzaniu. Czułem, że się powstrzymywała.
— Możesz tego nie wiedzieć, ale potrafię bardzo trafnie czytać ludzi. I wiesz, kogo widzę teraz przed sobą?
Wtedy jeden z nielicznych razy spojrzała mi prosto w oczy. Wyprostowałem się i skrzyżowałem ręce na piersi, nie dając po sobie poznać, że jej świdrujące spojrzenie posłało dreszcz po moich plecach. Dlaczego tak właściwie? Nie miałem pojęcia.
— Widzę kłamcę — powiedziała oschle. — Prawda jest taka, że zamierzałeś skorzystać z trutki, ale ostatecznie postanowiłeś najpierw zaspokoić swoje... — skrzywiła się — prymitywne potrzeby. Tylko ogromne szczęście sprawiło, że wywołałeś tym sposobem reakcję alergiczną, ale było to dla ciebie tak samo wielkim zaskoczeniem, jak dla niej.
Przejrzała mnie. Znów to uczucie, to nieprzyjemne ssanie w dołku. Wstyd? Dlaczego?
Zaraz jednak odzyskałem rezon. Co mnie obchodzi jej opinia na mój temat?
— Myślisz, że ja nie przejrzałem ciebie? — odbiłem piłeczkę, sprawnie unikając tłumaczenia się. — Gdyby Sheila wypiła trutkę, po przebudzeniu od razu zorientowałaby się, co jej zrobiłem. Miałbym na głowie wściekłych Wiecznych, a ty zwiałabyś wolna od podejrzeń, prawda? Zaryzykowałabyś mnie tylko po to, żeby osiągnąć swój cel.
Jej wyraz twarzy w ogóle się nie zmienił. Ani krzty skruchy, zaskoczenia, paniki, czegokolwiek. Dalej patrzyła mi prosto w oczy z tym samym zacięciem.
— Szacowałam, że zdążyłbyś zwiać, zanim Sheila poinformowałaby Wiecznych, ale... tak, masz rację. Mój cel jest ważniejszy od ciebie.
Nie jestem pewien, co poczułem, kiedy wypowiedziała te słowa. Jedno uczucie jednak wznosiło się ponad wszystkie inne. Gniew.
Staliśmy na środku drogi otoczeni jedynie zanurzonymi w ciemnościach polami i żadne z nas nie zauważyło, że znów zaczęło padać.
— Co za różnica, czy ci pomogę, czy nie? — wzruszyłem ramionami. — Pomyśl. Po co czekać do jutra, skoro mogę uciec już teraz?
Nie wiem, dlaczego zamiast po prostu to zrobić, powiedziałem jej o tym. Teraz to ona skrzyżowała ręce na piersi. Zadarła podbródek, całkowicie niewzruszona.
— Nie sądzę — powiedziała przeciągle. — Jeśli to zrobisz, poinformuję Wiecznych o twojej zdradzie.
— „Mojej" zdradzie?! — podniosłem głos, niemądrze dając się ponieść emocjom. — Przecież sama mnie do tego namówiłaś, ty świrusko!
Vilde stała przede mną opanowana i nawet powieka jej nie drgnęła na mój wybuch.
— Jak sądzisz, komu uwierzą? Niewychowanemu wilkołakowi, którego wielu z nich boi się nawet dotknąć, czy może dziewczynie, która od ponad roku lojalnie dla nich pracuje?
Nie mogłem w to uwierzyć.
— Oszukałaś mnie.
— Nie — ucięła dalej tym samym, pewnym siebie głosem. — Nie kłamałam. Jeśli mi pomożesz, naprawdę zamierzam uruchomić swoje kontakty i umożliwić ci szybszy powrót do Kanady. Nie sądziłam jednak, że okażesz się takim egoistą i olejesz fakt, że to od ciebie zależy życie wielu niewinnych osób. Musiałam uciec się do szantażu. Zmusiłeś mnie do tego.
Po tych słowach odwróciła się i ruszyła w dalszą wędrówkę. Za to ja stałem nadal w miejscu i patrzyłem na jej pewny krok, uniesioną głowę, kołyszące się jasne pasma, na ciało, które wołało „szach-mat!".
Mógłbym ją zabić.
Pozbyć się jej i pod osłoną nocy dostać się na lotnisko. Była problemem, którego nie dało się inaczej rozwiązać.
Poczułem nagły skok adrenaliny, tak silny, że aż zapiekły mnie oczy. Byłem pewien, że znów stały się srebrne. Instynkt przetrwania zaczynał przejmować nade mną kontrolę.
Nie pozwolę się więcej oszukiwać, nie dam więcej sobą manipulować. Odzyskam wolność, nawet kosztem czyjejś krwi.
Bez zastanowienia zerwałem się z miejsca i zaatakowałem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top