Prolog

     — Wejdźcie.

Drzwi przestronnego, oświetlonego skąpym światłem gabinetu, wypełnionego nowoczesnymi meblami i bogatymi zdobieniami ze złota i marmuru, otworzyły się szeroko. Do środka równym krokiem weszły dwie elegancko odziane postaci. Białowłosy, wysoki mężczyzna oraz niższa od niego kobieta, której ruchy przepełnione były wrodzonym seksapilem. Stukot jej szpilek zagłuszył miękki dywan, na który wkroczyli.

Oboje zatrzymali się przed potężnym, mahoniowym biurkiem, za którym w głębokim, skórzanym fotelu siedział równie potężny mężczyzna. Czarne kosmyki okalały jego jasne czoło i niemal dosięgały krwiście czerwonych oczu, wpatrzonych w dwójkę przybyłych.

Goście ukłonili się z należytym uniżeniem i szacunkiem.

— Wasza Nieśmiertelność — przywitali się wspólnie, a potem się wyprostowali.

— Mamy wieści — powiedział od razu jasnowłosy, złączywszy ręce na plecach.

Umilkli, czekając na pozwolenie. Tamten bez słowa skinął głową.

— Kanadyjczycy zgodzili się na spotkanie — wyjaśniła kobieta głębokim, zmysłowym głosem. — Wyślą do nas swojego przedstawiciela.

Na te słowa mężczyzna za biurkiem wyraźnie się ożywił. Podniósł się z fotela, prezentując w całej okazałości swoją postawną sylwetkę i idealnie dopasowany garnitur.

— Wreszcie — skomentował i pozwolił sobie na krótki uśmiech. Ta jedna zmiana sprawiła, że magicznie odmłodniał o dekadę. — Może zdążymy przed ich odejściem — powiedział jakby do siebie, a potem dodał głośniej: — Postawili warunki?

— Żadnych.

— Ufają nam? — zamyślił się i zerknął na białowłosego. — Cóż, wygląda na to, że dwa lata temu zrobiłeś na nich dobre wrażenie, Philipie.

Tamten skłonił się lekko, widocznie rad z pochwały.

— Dziękuję, Wasza Nieśmiertelności, starałem się.

— W naszym gronie wystarczy zwykłe „tato" — odparł, kręcąc głową w nieznacznym rozbawieniu.

Stojąca obok kobieta spięła się i odrzuciła perfekcyjnie wystylizowane, płomienne włosy na plecy.

— Może i nie postawili warunków, ale nasz gość nie zostanie tu na zawsze. Mamy ograniczony czas — zauważyła z błyskiem w oku.

— A to oznacza, że musicie działać szybko i według planu — wtrącił się niespodziewanie niski, spokojny głos.

Z cienia w rogu pomieszczenia, gdzie w kąt zbiegały się dwie wysokie pod sufit półki wypełnione książkami, wyłoniła się kolejna postać. Trzeci już w tym gronie mężczyzna w garniturze, jedyny jednak, na którego twarzy widać było znamiona wieku — niewielkie zmarszczki obok czerwonych oczu. Jego spojrzenie, w przeciwieństwie do tego, należącego do białowłosego, przepełniały ciepło i łagodność.

— Pani Griffiths ma słuszność — powiedział, podchodząc do biurka.

Gdy zatrzymał się obok Jego Nieśmiertelności, goście znów mogli zauważyć podobieństwo między dwoma mężczyznami. Te same czarne włosy, ten sam kształt ust i bijący z twarzy spokój.

— Szukamy ich już od prawie dwóch wieków. Jaka jest szansa, że jeden wilkołak zdoła dokonać tego w pół roku? Albo nawet w rok? — kontynuował, patrząc po atrakcyjnych obliczach zebranych.

— Tak właściwie to... — zaczął Philip, ale jego ojciec wszedł mu w słowo.

— Przecież już to ustaliliśmy. Kto inny skuteczniej wytropi wilkołaka jak nie drugi wilkołak?

— To w zasadzie nowonarodzeni — odparł starszy. — Jestem przekonany, że ich wiedza na temat natury wilkołactwa, jej mocnych i słabych stron, możliwości i przekleństw, jest wciąż znikoma. Nie pomoże nawet fakt, że przyjedzie do nas ich przywódca.

— Proszę o wybaczenie, ale obawiam się, że sytuacja prezentuje się gorzej, niż wszyscy podejrzewaliśmy — wtrąciła się kobieta, ale w jej tonie nie słychać było skruchy, a pełne zaangażowanie.

— Co masz na myśli?

— To — zaczął zamiast niej Philip — że mamy o wiele mniej czasu. I znacznie mniej doświadczonego wilkołaka do pomocy.

— Co chcesz przez to powiedzieć? — dopytywał go ojciec.

— To, że to nie przywódca klanu Selva zjawi się za tydzień w Londynie, a... jego syn.

Trzy pary czerwonych oczu skupiły się na wyprostowanej postaci Philipa. Ze wszystkich spojrzeń biła powaga, bo i sprawa była niezwykle istotna.

— Wysyłają dziecko? — Jego Nieśmiertelność zmarszczył brwi. Nie był zadowolony. — Przecież znają cel wizyty, wiedzą, co leży na szali.

— Nalegaliśmy na zmianę, ale pan Selva kategorycznie odmówił — wyznała kobieta, krzyżując ręce na piersi, jednak na tyle ostrożnie, by nie zepsuć idealnie ułożonego żabotu ciemnej koszuli.

— Ile ma lat?

— Dziewiętnaście — odpowiedział białowłosy rzeczowo. — Miałem okazję spotkać go dwa lata temu. Z tego, co udało się nam zaobserwować, nikt z jego klanu nie spodziewał się po nim przebudzenia drugiej natury.

Ojciec Philipa zamyślił się znów, wolnym krokiem wychodząc zza biurka. Zatrzymał się przed dwójką swoich podwładnych, górując nad nimi nie tylko wzrostem. Wszystko w jego spokojnych ruchach, nieprzeniknionym spojrzeniu i wewnętrznej sile, którą byli w stanie niemal namacalnie wyczuć, wymuszało u innych respekt. Urodzony Władca, tak o nim mówiono.

— Od wieków nie byliśmy tak blisko odnalezienia Smæc — powiedział po dłuższej chwili napiętej ciszy. — To może być nasza jedyna okazja, więc musimy zrobić wszystko, co w naszej mocy, żeby wreszcie się udało.

Tamci skinęli głowami, ale głos zabrał stojący na uboczu starszy mężczyzna:

— Co proponujecie?

To z pozoru zwyczajne pytanie kryło w sobie podtekst, którego oboje byli świadomi. Wiedzieli, że najbliższy doradca Władcy poddaje ich swego rodzaju testowi, choć jego mimika nie zdradzała najmniejszej zmiany w intencjach czy nastroju. Wciąż tak samo stoicki, tak samo łagodny.

Pani Griffiths już otworzyła muśnięte drogą szminką usta, by przedstawić swój pomysł, ale ubiegł ją jej towarzysz:

— Powinniśmy pomóc wilkołakowi. Nie zostawiać go samego z tym zadaniem.

— W jaki sposób? — zapytał znów doradca.

Tym razem to kobieta odpowiedziała:

— Ktoś powinien wyruszyć na poszukiwania razem z nim.

Jego Nieśmiertelność pokiwał głową z aprobatą. Widocznie spodobał mu się ten pomysł.

— To powinien być ktoś, kogo Smæc nie będą się obawiać, ktoś, kto reprezentuje dobre wartości samą swoją profesją. Proponuję Hectora — powiedział Philip z całkowitą pewnością w głosie.

— Tak, uzdrowiciel to dobry wybór. Ale to za mało — przyznał Władca i zaraz przez jego usta przebiegł cień uśmiechu, gdy zmrużył nieco oczy, zerkając na parę. — Jedno z was potowarzyszy naszemu gościowi. Sami zdecydujcie, które.

— Ja pójdę! — rzuciła stanowczo kobieta, występując krok do przodu. — Jestem gotowa podjąć się tego zadania.

Jej przełożony uśmiechnął się z uznaniem, zerknął na starszego mężczyznę, a potem młodszego. Ostatni poczuł się wywołany do odpowiedzi, więc skomentował:

— To jak najbardziej fair. W końcu ostatnie zadanie w terenie przypadło mojemu oddziałowi.

— Dziękuję, panie Vanbrugh — odparła tamta, a wprawny słuchacz mógł wychwycić w jej głosie szorstką nutę niechęci.

— Niemniej, chciałbym pomóc. Posłużę jako łącznik z Siedzibą — dodał i spojrzał na swojego ojca w poszukiwaniu aprobaty.

Władca skinął na znak zgody, by zaraz skupić uwagę na swojej poddanej. Na jego twarzy wykwitła najzwyklejsza w świecie troska.

— Zdajesz sobie sprawę z niebezpieczeństw. — Nie pytał, a twierdził. — Wiesz, jakie pokusy cię czekają. I wiesz też, że nie wolno ci im ulegać. Choćby nie wiem, co się działo.

— Tak, panie — powiedziała, pochylając głowę, a potem uroczyście dodała: — Zbuduję most, na którym Wieczni i Smæc podejmą dialog. Daję ci moje słowo, Wasza Nieśmiertelności.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top