Rozdział 8


tiktok: akzgaj

ig: akzgaj.autorka

twitter: AKZgaj

Parę chwil później byliśmy już na zewnątrz, w otoczeniu sosen i świerków. Zapach był cudowny, świeży i czysty. Lekki wiaterek chłodził rozgrzaną skórę. Promienie słońca oświetlały ostrymi, białymi liniami igły sosen i liście, które migotały przy powiewie wiatru.

Patrzyłam na drzewa, dotykałam kory i liści. Gdy rozglądałam się, zauważyłam kątem oka, że Rytis mi się przyglądał. Myślałam, że zaraz mnie ochrzani za to, że powoli pchałam wózek. Chciałam zacząć rozmowę, ale z moich ust wyszły okropne słowa:

– Słuchaj, nie obraź się, ale czy twoja mama mnie zatrudniła, bo...

– Bo nie mają oni czasu? Abym nie siedział sam w domu? Jakbym nie wiedział – odparł zachrypnięty głos.

Zacisnęłam usta i westchnęłam cicho. Nie musiałam widzieć, że był zgorzkniały i nie chciał o tym mówić. Bogaty dzieciak, który nie widzi rodziców. Widziałam na jego twarzy smutek, żal oraz zamyślenie. Jego ręka po omacku szukała jakiegoś chrupka w pustej paczce przekąsek.

Nic nie mówiłam i spojrzałam przed siebie, pchając wózek w kierunku małego strumienia. Strumień wesoło pluskał, woda migotała różnymi barwami. Zatrzymaliśmy się na chwilę. Włożyłam stopy do wody i milczałam. Oboje milczeliśmy pogrążeni w myślach. Ja myślałam o pieniądzach i czułam wstyd. Wstyd, mimo, że zarabiałam legalnie i zajmowałam się czasem tego gbura i egocentryka. Mimo to, było mi go żal. Nie sądziłam, aby człowiek był całkowicie zły czy zepsuty na wskroś. Mimo to, myślałam o sobie – o tym, czy ja byłam jak ci jego przyjaciele – ci, którzy nie przyszli do niego, bo nie mieli z tego żadnego benefitu. Czy ja powinnam być tutaj z Rytisem za darmo i spędzać z nim czas z własnej woli? Pani Kairelis zatrudniła mnie, abym była przyjaciółką jej syna, pod płaszczykiem bycia opiekunką. A jak było z innymi? Czy też szli na kasę i prestiż? Odpowiedź była oczywista i Rytis nie był głupi. Nie wiedziałam czy wiedział to od początku czy mógł to zrozumieć po złamaniu swoich kończyn.

Przypomniałam sobie zdjęcia, które leżały na jego stole w jego pokoju – na zdjęciach był z swoimi przyjaciółmi; wesołe minki, beztroska i radość. Radość? Szczera czy gra pozorów? Przypomniało mi się również to, że mimo tego, że miał ten swój fanklub i zakochaną w nim jakąś ponad połowę dziewczyn, to na początku w szkole, jak byliśmy mali, widziałam go samego z książkami w rękach. Potem już nie widziałam książek, a jedynie nowy telefon i gromadę dzieciaków, które chciały się z nim przyjaźnić. Nic rozumiałam co było nie tak z tym człowiekiem i nie mogłam go rozgryźć.

W każdym razie, patrząc na wodę, która płynęła w strumieniu, pomyślałam o tym, jak czułam zawsze zazdrość na plotki, wieści czy zdjęcia z imprez Rytisa, które były znane z powodu jego wybryków. Czy to też było kłamstwo? On dobrze się bawił? Czy tylko udawał? A może bawił się dobrze, nie zdając sobie sprawy, że jest wykorzystywany?

– Myślisz, że oni byli ze mną tylko dla forsy mojego starego? – usłyszałam cichy głos Rytisa. Nie patrzył się na mnie, a jego oczy były gdzieś daleko, zamglone i nieobecne. Może zapytał sam siebie. Jeżeli chciał zapytać się mnie, to musiałabym zacząć go podejrzewać o rozwinięcie jakiś partii jego mózgu w kierunku na telepatię. Oby Damazy o tym się nie dowiedział, bo Rytis stałby się obiektem badań.

– Myślisz, że istnieje przyjaźń bez pieniędzy?

– Nie wiem – powiedziałam cicho. Poczułam na sobie jego wzrok. Jakoś nie chciałam odwracać głowy. Czułam, jak ten wzrok domagał się odpowiedzi. Innej odpowiedzi. – Jestem zaskoczona – dodałam po namyśle.

– To znaczy? – Rytis domagał się wyjaśnień. Na sam koniec złagodził głos.

– To, że wydaje mi się, że tak, istnieje. Ale pod warunkiem, że obie osoby tego chcą. Jak starają się utrzymywać kontakt, oboje się angażują w tą relację. A nie jedna osoba to podtrzymuje. W końcu ta osoba odchodzi, bo jest zmęczona. – Ja tak uważałam, ale wiedziałam, że to bajka dla takich marzycieli jak ja.

Rytis nic nie mówił. Nastała cisza. Słyszałam w oddali śpiew ptaków. Lubiłam, a raczej, kocham ptaki. Zwłaszcza te malutkie, które chciałabym brać w dłonie i głaskać te malutkie główki.

– Masz ładny ogród. I park – zauważyłam rozglądając się. Gdybym miała taki park, to bym z niego nie wychodziła.

– Hm? A, tak. – Rytis musiał się rozbudzić. – A co ci się tu najbardziej podoba?

– Drzewa. Uwielbiam drzewa.

– Chyba naturę też, prawda?

– Człowiek i natura... ludzie i natura rozłamali się. My jesteśmy gośćmi – mruknęłam. – Jak człowiek ingeruje w naturę, powoduje to katastrofy. – Odwróciłam się szybko, zdając sprawę, że powiedziałam na głos moje myśli. – Nie ważne – machnęłam ręką i zaśmiałam się sztucznie.

– Czemu teraz udajesz? – Rytis zganił mnie. – Mówiłaś mądrze. I ciekawie.

W tej chwili ja się na niego popatrzyłam pełna zaskoczenia. Nie wiedziałam z początku co powiedzieć.

– Widziałam kiedyś sekwoje. Coś niebywałego. Czuć było w nich potęgę – powiedziałam cicho.

– Chciałbym zobaczyć kiedyś sekwoje – mruknął Rytis.

– Piękne drzewa są też w parku w Yellowstone. – Lekko uniosłam stopy, aby wiatr wysuszył mi je z wody.

– Byłaś w Yellowstone? – Rytis wyglądał na zainteresowanego.

– Jak byłam mała. Pamiętam z tego miejsca głównie strach – zaśmiałam się cicho. Mimo to było miłe wspomnienie, mimo tego lęku. – Mój brat mi ciągle mówił, że wylecimy w powietrze. No, jakbyśmy wylecieli w powietrze, to stamtąd bliżej nam byłoby do Bramy św. Piotra. W każdym razie, mówił mi, że to jest jeden wielki superwulkan. Chciał też wrzucić do gejzeru mydło. Dobrze, że tata odkrył w plecaku mydło zawinięte w chustki. Miał niezłą karę za ten nie wykonany wybryk – zachichotałam na końcu. – Po tej wizycie w parku, mój brat chciał zostać wulkanologiem. Ciągle opowiadał jak potok piroklastyczny jest zabójczy i tak dalej. W sensie gadał o zgonach.

Widziałam jak Rytis lekko wykrzywił usta w uśmiechu.

– A twoje zainteresowania? Coś pozostało z tego parku? – zapytał.

– Z tego parku? Zapach siarki – odparłam oblewając sobie nogi wodą i polewając nią wyciągniętą w stronę strumienia stopę Rytisa. Ale jakoś wstydziłam mu mówić o swoich zainteresowaniach, wystarczająco wiedząc, że ludzie śmiali się ze mnie, że częściej jestem pod wodą, niż na lądzie. Inne moje zainteresowania też dodałyby mi pewnie kolejnych przezwisk.

– A ty masz jakieś zainteresowania? – spytałam go. Przypomniało mi się nagle to, że on pływał na żaglówce. Czemu pamiętałam o tych szczegółach?

– Żaglówki i regaty. Z ojcem mamy tą pasję, lubimy żeglować – Rytis westchnął. – Oczywiście, jak ojciec ma czas. Ale lubię pływać żaglówkami. Chciałbym kiedyś pływać po świecie, i popłynąć do Australii. I Nowej Zelandii. Popłynąć na wiele miesięcy, zaszyć się na jakieś ładnej zatoczce, aby ciągle mieć widok na nieskażoną naturę i codziennie widzieć wschody i zachody słońca, aby widzieć te kolory, które malują się na niebie. Ale firma ojca. To moja odpowiedzialność, znaczy kiedyś, w przyszłości. Eh – znów westchnął, ale głębiej. – To – postukał lekko w gips – otworzyło mi oczy, jak ludzkie ciało jest kruche i słabe. Odpowiedzialność. To co zrobiłem, aby udowodnić odwagę, to była głupota.

Patrzyłam się w jego oczy. Widziałam w nich smutek. Przez lata nie widziałam w jego oczach tylu stłumionych emocji. Sama poczułam jego ból, im dłużej przyglądałam się jego twarzy.

– Słuchaj, nie martw się na zapas – szepnęłam. – Teraz masz tą melancholię, ale pewnie za parę dni, znów będziesz tryskać energią. Wrócisz do normy i zdrowia, i pewnie do poprzedniego stanu.

– Poprzedniego stanu? – przedrzeźniał mnie.

Zacisnęłam usta i pomyślałam o śmietankowej owieczce, która wesoło skakała po trawie. Dlatego wolałam nie pocieszać ludzi i trzymać się z daleka. Wszystko tak samo się kończy – wyciągasz rękę, a ktoś ci ją odgryza w podzięce.

– A co? Zamierzasz zgrywać ponuraka? – spytałam miłym głosem, z nutką zniecierpliwienia do tych jego zmian zachowań.

– Ty jesteś w tym dobra. Zarażasz mnie – odpowiedział z lekką ironią, a w jego oczach pojawiły się błyski.

Tego Rytisa znałam.

– Nie jestem ponura – powiedziałam z ostrzegawczą nutą. – Tylko logiczna.

– Ty? Nie wyglądasz – uśmiechnął się lekko.

– Co proszę? Zarzucasz mi bycie ćwierćmózgiem? – zawołałam, będąc lekko urażona. No dobra, szybko brałam wszystko do siebie.

– Nie o to mi chodziło. – Rytis machnął uspokajająco ręką. Nie starał się złagodzić napięcia, a raczej powstrzymać kłótnię. Ja milczałam, bo nie wiedziałam o czym mówić, aby nie spowodować kolejnej prawie-kłótni.

– Milford Sound.

– Co? – spytałam zaskoczona, oderwana od myśli.

– Chciałbym tam pływać.

– Nie lepiej do Doubtful Sound? Jest mniej ludzi i komercyjnych wycieczek. Choć Milford Sound ma swój urok – powiedziałam, patrząc na jezioro, które było widoczne mimo wielu drzew, które zasłaniały widok.

Przez chwilę zaległa cisza. Nie wiedziałam co to miało znaczyć.

– Co sądzisz o Bay of Islands? – spytał Rytis cicho. Patrzył się na mnie jakby badał mnie.

– Kamienie, wyspy, woda i delfiny – odpowiedziałam, odwracając głowę. Też spojrzałam na niego badawczo.

– No proszę. Kto się spodziewał – mruknął Rytis bardziej do siebie. Pocierał brodę dłonią w zamyśleniu. – A Taupo? Chyba jako wodna istota powinnaś to znać?

– Za kogo mnie masz? – Podniosłam kąciki ust do góry. – Ty jako żeglarz, powinieneś wiedzieć o tej kalderze napełnionej wodą.

– Chciałbym pływać tam żaglówką – wymruczał cicho, a jego oczy stały się marzycielskie. – I Rotoura, Maoryska kultura i gorące źródła... – dodał cicho. – Wiesz... – Zerknął na mnie i potarł kark dłonią. – ...naprawdę fajnie jest spotkać kogoś, kto zna się na geografii i czymkolwiek się interesuje...

– I zna kierunki świata?

Rytis nic nie mówił przez chwilę, by znów szepnąć:

– Naprawdę to jest fajne – jego ton głosu był cieplejszy i milszy. Taki przyjemny dla ucha. Ja też się cieszyłam, że ktoś interesował się tym czym ja. 

Podobało się? Zachęcam do zostawiania gwiazdek i komentarzy (uwielbiam wasze reakcje ;)) Jak sądzicie, oni zaczną w końcu ze sobą dogadywać?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top