Rozdział 3
tiktok: akzgaj
ig: akzgaj.autorka
twitter: AKZgaj
– Nie potrzeba mi pielęgniarki, mamo – powiedział cicho Rytis, dość zachrypniętym, słabym głosem. Nie oczekiwałam oklasków za swoje poświęcenie, ale tego też nie. Zrozumiałabym to, gdyby on to powiedział swojej mamie, kiedy byłabym w domu, ale jak było widać, Rytis miał gdzieś głęboko troskę o cudze uczucia.
Zacisnęłam mocno swoje usta i zaczęłam żuć język, aby nie rzucić jakiejś jadowitej uwagi.
– Rytis – szepnęła ostrzegawczo pani Kairelis.
– Ale...
– Ja to robię dla pieniędzy, więc nie ruszaj się – burknęłam cicho, już nie dając rady powstrzymać tego jadu, który palił moje wnętrze.
– Dla pieniędzy! – zauważył Rytis, a na jego ustach pojawił się lekki dziwny uśmieszek. – Praca wakacyjna? Jak dam ci kasę, to spłyniesz sobie?
– Rytisie! – Pani Kairelis podniosła swój głos i oboje ucichliśmy, choć te ostrzeżenie nie było do mnie skierowane. Spojrzałam na pani Kairelis inaczej, bo nie spodziewałam się usłyszeć w jej ustach wojskowego tonu. Nie wyglądała na ciepłą i kruchą panią domu. A może ona miała kiedyś szkolenie wojskowe? Tata kiedyś wspominał z mamą, że ktoś z tej rodziny miał pochodzenie wojskowe lub coś podobnego.
Zanim pani Kairelis zdążyła zrobić wykład swojemu synowi na temat szanowania uczuć innych ludzi, szepnęłam do niej cichym głosem:
– Wydaje mi się, że to był zły pomysł. Lepiej będzie, jeśli pójdę na dół i jakoś pojadę do domu. Nie rozpuszczę się.
– Celio, wydaje mi się, że Rytis potrzebuje towarzystwa – stwierdziła spokojnie pani Kairelis, kładąc nacisk na ostatnie słowa. Mówiąc to, patrzyła na Rytisa. Wydawał się być zaskoczony. I to bardzo.
– Zostawiam was. Jak będziecie chcieli coś zjeść, dajcie znać – dodała łagodniejszym głosem, po czym wyszła z pokoju, zamykając drzwi. Nie upewniłam się, czy zamknęła nas na zamek, ale machnęłam na to ręką. Odwróciłam głowę do Rytisa i westchnęłam głośno. Wyczułam zapach wanilii.
Rytis podniósł swoje brwi.
– Co to miało znaczyć? – zapytał lekko opryskliwe.
– To, że nie zamierzam niańczyć snoba i egocentryka – odparłam dość wesoło, z uśmieszkiem na ustach. Wiedziałam, że tak będzie – Rytis wyciągał ze mnie tą „szczerą zołzę". Dlatego byłam oporna do przyjęcia tego obowiązku. Naprawdę nie chciałam mieć z nim doczynienia. Te słowa, które do mnie skierował, to były pierwsze słowa, które powiedział do mnie od wielu lat.
Prawdę mówiąc, to, jak go określiłam, sprawiło mi lekką ulgę, że mogłam powiedzieć coś o nim otwarcie, nie bojąc się o...
Chciałam wyrwać sobie język, kiedy dotarło do mnie, że obraziłam syna szefa i przyjaciela moich rodziców. A to Damazy zwykle robił nam problemy ze swoim opowieściami o proktologii, patologii i wszelkich obrzydliwych rzeczach, które normalny człowiek traktuje jako tabu.
Zawstydzona i przerażona tym, co się stało, nie wiedziałam, kiedy wyszłam z pokoju i w ciemności szłam przez dom, szukając schodów i wyjścia. Natknęłam się na matkę Rytisa. Byłam pewna, że moja twarz musiała być czerwona z gniewu i wstydu. Już otwierałam usta, gdy pani Kairelis nakładała na tackę ciastka, ale nic nie zdołałam powiedzieć, kiedy pani tego domu odezwała się łagodnie:
– Już tutaj? Zgaduję, że nie po ciastka. Mów śmiało, znam go.
– Ja... nie powinnam tego mówić... – szepnęłam, zaciskając dłoń na rąbku swojej koszulki.
– Dlatego chcę, abyś z nim przebywała. On tego potrzebuje. Potrzebuje kogoś w swoim wieku. Kogoś, kto nie patrzy na pieniądze i pozycję społeczną. Widzę, że jesteś jak twój ojciec. Dlatego Gediminas lubi twoich rodziców. Są prawdziwi.
– Schlebia mi to. Dziękuję – powiedziałam dość sztywno, nie wiedząc do końca, jak na to zareagować. – Ale...
– Nikt go nie odwiedza – powiedziała ciszej pani Kairelis, podchodząc do mnie. Jej głos był zatroskany i dość smutny. – Nikt go nie odwiedza, a że nie ma tu internetu, też nikt z nim nie pisze.
Rozumiałam, że za panią Kairelis przemawiała dusza troskliwej i ciepłej matki, która chciała dobra dla swojego syna, ale ja obawiałam się, że nie sprostam temu zadaniu. Milczałam, żałując, że w ogóle przyjechałam do tego domu.
– On jest naprawdę sam. Jest opryskliwy i zdenerwowany, bo... zrozum, wyobraź siebie na jego miejscu. – Powiedziała.
Wzdrygnęłam się, gdy wyobraziłam siebie połamaną w domu i mojego brata, który chciałby mi umilić czas. Moje serce znów się zbuntowało przeciw rozumowi i poczuło współczucie do Rytisa.
– Ja też jestem zdenerwowana – przyznałam, chcąc zdusić współczucie, choć nadal one domagało się ujawnienia. – Ja mu nie polepszę zdrowia. Ja naprawdę chyba powinnam wracać. – Spojrzałam w okno i pomyślałam, że mimo tego, że lubię wodę, to woda z wiatrem nie była moim ulubionym połączeniem. Burza stała się bardzo silna i widać było przez okna, jak drzewa się uginały. Jeziora nie było widać przez chmurę opadów.
– Zostań choć na godzinę. Odwiozę cię do domu. Mam miejsce na rower. Wysłałam wiadomość do twoich rodziców, i oni uznali, że niebezpiecznie jest jeździć w takich warunkach. Chodźmy; to bardzo dobre ciastka, ulubione Rytisa, ale sądzę, że tobie też zasmakują – powiedziała pani Kairelis, podnosząc tackę.
Pomogłam nieść kubki z herbatą. Latarką oświetlałam nam drogę. Zastanawiało mnie to, czemu oni nie używali agregatu prądotwórczego, jak my – używaliśmy prądu do pralki i paru innych rzeczy, ale i tak musieliśmy używać go coraz rzadziej z powodu przedłużającej się awarii.
Gdy weszliśmy do pokoju Rytisa, położyliśmy na stoliku tackę z piciem i jedzeniem. Pani Kairelis po wymianie paru zdań z Rytisem, i po pogłaskaniu czupryny syna (Rytis uśmiechnął się czule i miło do swojej matki, co wydawało mi się być szczere), zostawiła mnie samą z księciem.
– O, wróciłaś? – zauważył Rytis, szczerząc zęby.
– To chyba widać – mruknęłam niepocieszona.
– Straciłaś punkt – powiedział nagle dość surowym głosem.
– C-co? – spytałam dość głupio.
– Straciłaś punkty w teście na wakacyjną pielęgniarkę – odparł Rytis takim tonem, jakbym kandydowała na prezydenta i popełniła gafę polegającą na tym, że oblałam szlamem swojego przeciwnika politycznego. Stałam tak nad łóżkiem chłopaka i patrzyłam na niego otępiałym wzrokiem, nie do końca rozumiejąc, co on powiedział.
– Co? – dodałam raz jeszcze. – To był... test?
Rytis podparł głowę zdrową ręką, która była jedynie pokryta bandażami i plastrami. Lekko się skrzywił, mimo próby zmienienia pozycji na bardziej nonszalancką – jednak to musiało być trudne ze względu na nogę w gipsie i oczywiście pokryte gipsem ramię.
– Masz mnie zabawiać.
– Mam może jeszcze zrobić fikołka? – spytałam zgryźliwie, kładąc dłonie na swoje biodra.
– To nie jest zły pomysł – zachichotał lekko Rytis, a jego zielono-błękitne oczy zabłyszczały w tym półmroku.
– Ja mam inną propozycję. Możemy pobawić się w coś innego – powiedziałam z uśmieszkiem. – Udajmy, że jesteśmy niewidzialnymi ludźmi.
– Co? – Rytis delikatnie wyciągnął głowę i podniósł brew ku górze.
– To taka zabawa i zaleta, gdy nikt ciebie nie zauważa – wytłumaczyłam mu, nieznacznie unosząc się na palcach i mrużąc oczy, aby odczytać w tym półmroku tytuły książek, które leżały na półce. Byłam zaskoczona, że ktoś taki jak on, chciał cokolwiek czytać. Niestety półmrok był zbyt silny, aby odczytać tytuły książek, a brać latarki mi się nie chciało. Nie chciałam pokazywać jakiegokolwiek przesadnego zainteresowania osobą Rytisa.
Rytis nic nie mówił, co było dość niezwykłym stanem, bo o ile się orientowałam, to w towarzystwie ludzi, jego usta nigdy się nie zamykały i ciągle się śmiał. Ten śmiech mnie rozpraszał i zawsze jak go słyszałam, szłam jak najdalej, aby nie słyszeć jego właściciela, żeby się nie denerwować. Nie mogłam zrozumieć, czemu on mnie tak irytował, bo przecież takich ludzi jak on, znałam wielu i nie działali na mnie tak, jak mój niby-sąsiad.
– Jak już jesteś przy książkach, to mogłabyś mi coś poczytać. – Usłyszałam za sobą jego głos i chrupanie ciastka.
– Ale... – westchnęłam w głębi duszy. Obowiązek wzywał. Zresztą, on był połamany i powinnam mieć litość dla niego i jego zachowania (ale wiedziałam, że nie mogłam od siebie dużo wymagać – mogłam przecież mu współczuć w sercu, ale tego nie pokazywać).
Wyciągnęłam z półki jakąś książkę i wzięłam latarkę, która na złość wyłączyła się. Baterie musiały się rozładować.
– Nic z tego – mruknęłam, nie wiedząc, czy się cieszyć, czy smucić – musiałam wymyślić inne urozmaicenie czasu księcia.
– Nieopodal łóżka jest okno. Wydaje mi się, że powinno być tam dość światła. – Rytis wskazał zdrową ręką na brzeg łóżka. Naprawdę nie specjalnie chciałam usiąść na cudzym łóżku, a zwłaszcza na jego łóżku.
Zacisnęłam usta i usiadłam na krawędzi łóżka, ustawiając książkę w taki sposób, żeby światło padało na kartki, choć i tak było dość ciemno. Okazało się, że wzięłam książkę Zew Krwi.
– London! – mruknęłam zaskoczona.
– Coś nie tak? Za stare? – spytał Rytis, ponosząc brwi w lekkim irytującym odruchu.
– Nie, tylko... jestem zaskoczona.
– Niby czym? – Rytis nie dawał za wygraną.
Nic nie odpowiedziałam i zaczęłam czytać książkę. Czytałam dość długo, co jakiś czas zagryzając ciastko z Rytisem, który nic nie mówił. Wydawało mi się, że musiał wsłuchać się w historię lub odpłynąć w myśli. W sumie na początku nawet mi to odpowiadało, bo on mnie nie denerwował, a ja mogłam coś czytać i być wyobraźnią gdzieś indziej.
Czytałam tak, dopóty nie podskoczyłam do góry, gdy zostałam na chwilę oślepiona przez wielki rozbłysk; grzmot pioruna był tak silny, że byłam pewna, że kubki z herbatą zadygotały, włącznie z moją wątrobą. Zamyśliłam się, rozważając potęgę natury, odwracając głowę w kierunku okien. Patrzyłam przez nie na jezioro. Ja też miałam widok na jezioro z okna mojego pokoju, ale było ono przysłonięte przez drzewo. Rytis miał piękny widok ze swojego pokoju.
– Czemu nie czytasz? – Obudził mnie lekko opryskliwy głos Rytisa. – Zapomniałaś alfabetu?
– Bo jak nie mam wokół siebie nikogo mądrego, wolę milczeć – odburknęłam, gdy chłopak przerwał mi myślenie o burzy i huraganach.
Rytis prychnął głośno i zaczął coś mruczeć do siebie o karnych odsetkach. Przewróciłam oczami i westchnęłam; otworzyłam raz jeszcze książkę i znów zaczęłam ją czytać.
Do pokoju weszła mama Rytisa ze świecami, stawiając je obok nas. Może nazwałabym to romantycznym nastrojem, gdy burza jest za oknem, a siedzi się w pięknym domu, w cieple, i z dobrym jedzeniem, przy świecach, tylko że towarzystwo Rytisa wszystko psuło.
Długo czytałam Zew Krwi, ale zaczęłam ziewać i kryć to dłonią. Zastanawiałam się, jaka była godzina; nie wzięłam zegarka. Byłam naprawdę zmęczona i śpiąca.
– Nie wkładasz do tego serca. – Rytis zwrócił mi uwagę. Zajadał sobie kolejne ciastko.
Musiałam ugryźć się w język i kontynuowałam czytanie, aż za mocno wczuwając się w rolę bohaterów i ich uczucia.
– Nie znasz umiaru? – mruknął zgryźliwie Rytis.
Zamknęłam książkę i westchnęłam głośno.
– Może włożę więcej serca następnym razem – powiedziałam, zastanawiając się nad tym, kiedy będę mogła uciec z tego domu. I wtedy pani Kairelis pojawiła się jak z podziemi i oznajmiła, że ktoś przyjechał po mnie.
– Kto taki? Tata? – spytałam, ale szybko otrzymałam odpowiedź w postaci głosu mojego brata, który musiał poślizgnąć się na podłodze. Jego wrzask był charakterystyczny, bo przypomniał okrzyk mewy.
– Żywy trup chodzi – zaśmiał się cicho Rytis.
Wtedy odwróciłam się do niego. Naprawdę chciałam rzucić książką w jego pyszałkowatą twarz, ale uznałam, że nie warto niszczyć okładki. Powoli wstałam i rzuciłam w niego tym, co miałam pod ręką. Rzuciłam w niego poduszką (nie wiem, czy cokolwiek poczuł, ale starałam się, aby to poczuł) i wyszłam. Mógł ze mnie się nabijać, ale nie z mojego brata.
Tylko ja miałam do tego prawo, choć nie korzystałam z tego.
No nie za często.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top