Rozdział 26

tiktok: akzgaj

ig: akzgaj.autorka

Niebawem siedzieliśmy w jego łódce. Silnik był cichutki, a my poruszaliśmy się z szybkością ślimaka. Gdyby ktoś stałby na brzegu, byłby zaskoczony – zobaczyłby powoli płynącą łajbę, bez napędu wioseł: hałasu niemal nie było. Zresztą, dla naszych sąsiadów (państwo Kairelis), nasza motorówka nie przeszkadzała.

Patrzyłam się na Rytisa, który miał twarz zagubionego szczeniaka. Jego buta była stłumiona przez niewinny uśmiech Damazego, który bezczelnie, bez krępacji, patrzył się w jego oczy. Chciałam poklepać jego plecy, dać mu odrobinę otuchy i wsparcia, ale rozdzielał nas złom mojego brata: jego wędka, podbierak i skrzynka z innymi szpargałami.

– Nie daj się mu nastraszyć – powiedziałam głośno, zakładając parę kosmyków włosów za ucho.

– Co takiego? – zapytał lekko niemrawo.

– O, patrzcie! Stado łabędzi! Jakie jest piękne! – zawołał Damazy, nagle wyłączając silnik. – Nie macie nic przeciwko? Macie wakacje, i macie przed sobą teraz piękny widok! Jest to takie ładne miejsce! I nie jest tak gorąco, wiaterek wieje, idealna pogoda na wędkowanie! – Wstał i zabrał wędkę, a także wyciągnął z plecaka wodę, którą przed nami postawił, abyśmy nie zasłabli z pragnienia. Otworzył małą skrzyneczkę i wyciągnął z niej pudełko. Dostrzegłam jego zawartość.

– Rytis? – powiedział miłym głosem. – Bądź tak dobry i mi pomóż. Założysz przynętę? – Włożył przezroczyste pudełko do rąk chłopaka. Rytis widząc robaki, zbladł gwałtownie. Wyglądał, jakby chciał wyrzucić te pudełko, a nawet raczej wskoczyć do wody.

Parszywiec chce mi go dobić! Co za dziad!, pomyślałam, patrząc się na Rytisa, który bez słów trzymał pudełko, wlepiając w nie swoje duże, szeroko otwarte oczy.

– No co jest? Co je tak obserwujesz? – zapytał przyjacielsko Damazy. – Nie umiesz założyć przynęty? – Mówiąc to, usiadł na ławce naprzeciwko nas, zabrał pudełko i je otworzył, po czym je z powrotem wcisnął w rękę chłopaka.

Nie lubię robaków. Nie lubię tych małych, wijących się, bialutkich larw. Zemdliło mnie. Nie dziwiłam się Rytisowi, któremu chyba też zebrało się na wymioty. Damazy, który jest przyzwyczajony do wszelkich obrzydliwości, nawet nie mrugnął okiem, kiedy wziął haczyk i spojrzał wyczekująco na chłopaka.

– No dalej. Nie ma się czego bać. To ty jesteś większy od nich. No, dalej, pomożesz mi? Chyba Celia ucieszyłaby się, jak złowimy coś na obiad, prawda? Czy może... – Łobuzersko-paskudno uśmiech wrócił na jego usta. – Brak ci ikry?

Rytis dzielnie przełknął ślinę. Ostrożnie odebrał haczyk i powoli wyciągnął palce ku robactwu.

– Nie żartuj sobie, brat. – Rzuciłam uwagę, nie zgadzając się na tą głupią grę. – Nie zmuszaj kogoś do czegoś, czego...

– Rybciu, czy ja kogoś zmuszam do czegoś? Zacieśniamy relację sąsiędzką.

– To jest raczej wymuszanie.

– Oj, nie czepiaj się synonimów.

– Damazy, a czy chciałbyś, aby mama dowiedziała się, co trzymasz między almanachem o tropikalnych zwierzętach, a...

– Gotowe. – Usłyszałam koło siebie głos Rytisa. Trzymał haczyk i wbitego na niego robaka. Uśmiechnęłam się z ulgą. Czyli Rytis miał jaja. A Damazy niewidocznie wykrzywił usta, ale znów nałożył na nie swój przymilny uśmiech. Odebrał haczyk i po chwili spławik dryfował na wodzie. Mój brat odwrócił się do nas plecami i zanurzył się w swój świat. Chyba miał dość interakcji z młodzieżą.

Odwróciłam głowę do Rytisa i uśmiechnęłam się do niego.

– Byłeś dzielny – poruszyłam ustami. Był dzielny, bo nie wystraszył się trującej słodyczy mojego brata.

Rytis w odpowiedzi machnął niedbale ręką. Chyba chciał wstać i zająć miejsce naprzeciwko mnie, tam, gdzie siedział Damazy, ale gdy wstał, łódka się zachybotała, a Damazy, jak pies stróżujący, zastrzygł swoimi uszami. Rytis szybko wrócił na swoje miejsce i udawał, że podziwiał niedalekie lilie. Ja dostrzegłam kątem oka, że brat odwrócił swoją głowę i wrócił do moczenia kija.

Przewróciłam oczami i położyłam łokcie na kolana, obejmując swoją twarz dłońmi. Gdyby nie Rytis, wyskoczyłabym z tej łajby i popłynęłabym do domu. Ale było zbyt głęboko, jak na komfort chłopaka, abym go za sobą ciągnęła. Nie wiem ile czasu minęło, odkąd wypłynęliśmy. Choć mieliśmy wodę, a niebo było lekko zachmurzone, i nie doskwierał nam upał, to zaczęła nam doskwierać inna rzecz: nuda. Nie mieliśmy co robić. Damazy miał jedną wędkę, jeden podbierak i skrzynię z innymi przynętami. Oczywiście, wyciągnął swoje najobrzydliwsze, aby obrzydzić nam dzień. Nie mógł wybrać tych swoich błyszczących, ładnych przynęt na wielkie ryby. Kiedy byłam bardzo mała, lubiłam się nimi bawić, kiedy one jeszcze należały do ojca. Dostałam od niego wielkie pouczenie, że jest to niebezpieczne, bo haczyk mógł mi wydłubać oko... do dziś mam koszmary po tej rozmowie. Ale przemawiała za nim troska.

Cicho westchnęłam i spojrzałam na Rytisa, który poruszył ustami:

– Czy on nas uprowadził?

Podniosłam brew i niespiesznie, sugestywnie skierowałam głowę ku bratowi. On sobie spokojnie wpatrywał się w wodę, jak sęp na swoją ofiarę.

Wzruszyłam ramionami.

– Może.

Rytis ostrożnie pochylił się w moją stronę, wyciągając głowę, aby widzieć mnie. Odgradzały nas w końcu klamoty Damazego, i parę innych zbędnych rzeczy, które powinne być schowane w szopie na narzędzia (coś czuję, że ten mur nie powstał przypadkowo).

– Myślisz, że on będzie próbował z nas zrobić przynętę?

Niezdarne parsknięcie wydobyło się z moich ust, zamaskowane szybkim kaszlem.

– Rybciu, jak ci zaschło w gardle, mam wodę. – Powiedział Damazy, nie odwracając głowy. – Jak chcesz, możesz potrzymać podbierak i usiąść przy mnie. A Rytis niech się uczy. Może często będziemy tak się wybierać? Co wy na to?

Oboje z Rytisem zaczęliśmy tłumaczyć się, że musimy uczyć się do szkoły, bo zaraz skończą się wakacje, i niestety nie będziemy mieli czasu na te wspaniałe wyprawy. Damazy nic nie powiedział, uśmiechając się jedynie i wracając do postawy niemal nieruchomej. Spojrzałam na Rytisa, który posłał do mnie uśmiech. Powoli wyciągnął do mnie rękę. Nie wiedziałam, co on chciał ode mnie, więc nachyliłam się ku niemu, myśląc, że może chciał butelkę wody. Ale on chwycił moją rękę i pogłaskał ją kciukiem. Fala gorąca zalała moje policzki.

– Są plusy tego więzienia – szepnął niemal bezgłośnie.

Podniosłam brwi. Nie wiedziałam co mówić.

– Jakie? – Z trudem wydusiłam to słowo.

– No bo jestem tu z tobą, przyjaciółko niedoli. – Mrugnął okiem.

– Weź te suche teksty, Kairelis! – wycedziłam. Z bólem mówiłam te słowa, ale wiedziałam, że jak Damazy usłyszał głos Rytisa, oboje będziemy tkwili w tej łajbie do wieczora.

Rytis zrobił zbolałą minę. To była szczera reakcja. Poczułam się okropnie. Zaczęłam pokazywać głową i oczami na Damazego, mając nadzieję, że on zrozumie, że nie miałam wyboru. Okazywanie przyjacielskich gestów i to zbyt fizycznych, nie spodobałoby się mojemu bratu. Na szczęście chłopak zrozumiał w mig i mrugnął poruziewaczo okiem.

– Nie są one tak suche, jak twoje włosy, Harvey. Co za pogoda! Nigdy więcej!

– Oh, a co? Do dżakuzi ci tak spieszno, książę? – zapytałam z lekką ironią.

– Jakbyś nie zgadła! – Parsknął. – Nawet oglądanie ligi zawodów bingo jest bardziej interesujące, niż bycie spalanym przez słońce w tej małej łupinie.

Uśmiechnęłam się szeroko, choć pokazałam na swoje włosy i zacisnęłam swoją pięść, drugą dłonią kiwając ostrzegawczo palcem. Rytis podniósł dłonie i uśmiechnął się przepraszająco, szybko zmieniając kształt swoich warg na filuterny uśmieszek.

Dostrzegłam kawałek profilu Damazego, który nic się nie ruszał. Byłam pewna, że uśmiechnął się do siebie. O kolego, dziś nasypię ci swędzącego talku do łóżka. Pożałujesz, że zadarłeś z Celią Harvey, pomyślałam, knując już w głowie plan, jak odegrać się na bracie.

Nasze dogryzanie trwało jakiś czas. Miałam nadzieję, że w ten sposób Damazy dojdzie do wniosku, że dostatecznie się na siebie obraziliśmy, będąc rozdrażnieni nudą i zbyt ciasnym otoczeniem. Ale niestety on był zbyt pochłonięty rybami lub ich brakiem.

– To mi przypomina to, jak siedziałeś nad maszyną do szycia i starałeś się ją rozgryźć. Gapiłeś się na nią jakieś dwie godziny. Liczyłam minuty. – Powiedziałam, zanurzając dłoń w wodzie i czując miły chłód. Rytis z niemym przerażeniem patrzył się na moją dłoń, jakby bojąc się, że jakiś potwór z głębin mi ją odgryzie.

– Kiedy to było? – zapytał Damazy, dość niemrawym głosem, nadal nie odrywając oczu od nieruchomej tafli wody.

– To było wtedy, gdy interesowałeś się modą i szyciem. No i chciałeś być brafitterem.

– Ah, tak, teraz pamiętam! – Potarł swoją twarz dłońmi, nie kryjąc uśmiechu.

– A co to jest? – zapytał cicho Rytis. – Ten brafitter.

Próbowałam się nie roześmiać. Damazy nie spieszył się z wyjaśnieniami, ale również walczył z uśmiechem. Wymusiłam poważny ton głosu:

– Ktoś, kto dobiera biustonosz, aby służył zdrowiu babki i pasował do jej sylwetki.

Rytis otworzył usta, spojrzał na mojego brata i zapytał dociekliwie:

– W naszym mieście jest miejsce do wykonywania tego zawodu?

Oblałam wodą twarz chłopaka.

– Wam tylko staniki w głowie! – zawołałam.

Reakcja na te słowa, obu facetów, była różna. Damazy uśmiechnął się słodko, niewinnie, jakbym mówiła w jakimś niezrozumiały języku, a Rytis spłonął rumieńcem. To był nadzwyczajny widok.

– Chciałem otworzyć sklep z damską bielizną. – Wyjaśnił Damazy, patrząc się na spławik. – Ale sieciówki. Phi! Ludzie nie znają się na rzemiośle i wolą kupować masówkę. – Prychnął. – Celio, nawet nie wiesz, ile czasu musiałem ci naszukać się tych płetw, które ci kupiłem. Takich z twoim kolorem, nie było wcale. Musiałem ich bardzo długo szukać i kupiłem je w małym, prywatnym sklepiku. Trzeba wspierać swoich.

Rytis nagle obudził się z własnych myśli i energicznie powiedział:

– Celio, może w nich kiedyś popływasz w Poor Knights? Jest tak super miejsce dla nurków! No i tam ponoć są delfiny! I nie jest daleko do Russell, a tam...

Otworzyłam usta i nim zdążyłam coś powiedzieć, Damazy podchwycił słowa chłopaka.

– Nurkiem? Chcesz być... nurkiem? Czy hobbisty... ah, no tak. Ty chcesz być nurkiem!

– Mówisz to tak, jakbym chciała być astronautą i polecieć na Marsa.

– Ale ja tak nic nie mówię! – zawołał Damazy, siadając koło mnie, ale nadal nie wypuszczając wędki z dłoni. – Będę cię wspierać w każdym zawodzie! Oj, Rybciu, czego się wstydzić! – Poklepał mnie po głowie i potarmosił lekko moje włosy. Na moich ustach pojawił się lekki zawstydzony uśmiech.

– Ja też mogę? – zapytał Rytis, kładąc dłoń na moim ramieniu. Nie zdążył musnąć mojej głowy, aby poklepać ją swoją dłonią, bo spławik nagle zanurzył się w wodzie, a Damazy zaczął walczyć z rybą.

– Łap obiad, księciuniu! – zawołał, biorąc podbierak, który równocześnie chwycił rybę, jak i głowę Rytisa. Może i dobrze, że nie było to nagrane, jak biedne wodne stworzenie parę razy spoliczkowało chłopaka za pomocą swojego mokrego ogona. Obawiam się, że Rytis przez długi czas będzie miał awersję do ryb i do wędkarstwa. 

Zachęcam do zostawiania gwiazdek i komentarzy. Z góry za to wszystko bardzo dziękuję (bardzo mnie to motywuje i wiele dla mnie to znaczy )

Co sądzicie o zachowaniu Rytisa? 

No i oczywiście o naszym Damazym? 

Zapraszam na moje social media, by widzieć więcej Harvelis (Celia x Rytis):

ig: akzgaj.autorka

tiktok: akzgaj

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top