Rozdział 2




tiktok: akzgaj

ig: akzgaj.autorka

twitter: AKZgaj

Parę dni temu przez naszą okolicę przetoczyła się burza – była potężna, a niebo zrobiło się ciemno-zielone; powietrze dygotało od grzmotów. Podczas burzy zaczęło pachnieć rybami i słonym zapachem morza. Bardzo lubię burze, choć ta odrobinę mnie nawet wystraszyła.

Po zabezpieczeniu łodzi, z bratem siedzieliśmy na werandzie i obserwowaliśmy jezioro oraz pioruny, które grzmiały i błyszczały nad wodą. Są pewne rzeczy, które mnie łączą z Damazym – dziwne zamiłowanie do burz i wszelkich zjawisk atmosferycznych, których człowiek nie może kontrolować.

Ostatnia burza spowodowała uszkodzenia w liniach energetycznych i rozpacz turystów, gdyż bez pomocy internetu i niezliczonych aplikacji, nie mogli pochwalić się swoimi opalonymi pośladkami i mięśniami. Naprawy trwały, ale już od paru dni nie mieliśmy kontaktu ze światem. Ja nie rozpaczałam, choć wiedziałam o przykrych konsekwencjach dla policji czy też lekarzy, którzy musieli używać zapasowych agregatów.

W każdym razie, razem z bratem polowaliśmy z aparatem na błyskawice, aby je sfotografować. To też była pasja, która nas łączyła i to dosłownie: nawet przez moment chciałam zostać z nim łowcą burz. Kłopot polegał na tym, że Damazy szybko zmieniał zainteresowania i bycie łowcą burz, zastąpił sejsmologią. Naprawdę chyba powinnam prowadzić jakiś dziennik, abyś wpisywać pomysły mojego brata, jaką pracę chciałby mieć, bo tymi pomysłami mógłby obdarować co najmniej dwudziestu niezdecydowanych ludzi. No, ale chyba naprawdę napalił się na bycie patologiem, bo jak narazie, trwał przy tych studiach, a rodzice stracili nadzieję, że kiedyś zajmie się ich biznesem; chyba liczą, że moje zamiłowanie do wody, w końcu okaże się zamiłowaniem do szkutnictwa. Nie miałam serca, aby im powiedzieć, że zamierzam być nurkiem. Gdyby Damazy o tym wiedział, za pewnie zaproponowałby mi współpracę – abym wyciągała ludzi z wody, aby ich mu dostarczać.

Koszmar.

Patrząc w niebo, które z błękitu zmieniło się w szarą mgłę, wskoczyłam na rower, wrzuciłam rzeczy do koszyka i zaczęłam szybko jechać w kierunku wzgórza. Gdy tak jechałam, przez moją głowę zaczęły płynąć myśli o księciu, który tam mieszkał. Choć Rytis był bogaty, to chodził do zwyczajnej szkoły – miałam teorię, że jego rodzice chcieli go przyzwyczaić do zwyczajnych ludzi, choć rezultaty były nikłe.

Rytis był gwiazdą w szkole, i prawie wszystkie laski na niego zerkały lub chciały z nim chodzić, i nie tylko ze względu, że był bogaty, ale dlatego, że był przystojny i pochodził z odległego, egzotycznego miejsca, zwanego Europą. Tyle, że Europa, to nie jest jedno państwo, które składa się z Włoch, lawendy i London Bridge. Te panienki, jak dowiedziały się, że ten książę jest z Litwy – takiego państwa w środkowo-wschodniej części Europy – musiały brać lupę i pomyliły Litwę z Liechtensteinem. Byłam tego świadkiem i brzuch mnie bolał od powstrzymania śmiechu. Wyszło na jaw, że adoratorki Rytisa nie rozpoznawały nawet kierunków świata, co było załamujące dla przyszłości naszego państwa.

W każdym razie, w tamtym momencie, książę miał twarz, która nie pokazała żadnej emocji. Za to mogłabym go podziwiać, ale tak poza tym, Rytis uosabiał wszystko, czego nie znoszę w człowieku: był bardzo arogancki, zapatrzony w siebie, narcystyczny, ironiczny, irytujący, a do tego, choć to nie jest karalne, niestety był tym typem gwiazdy szkolnej, która jest dobra w sporcie i nauce, i nie musi się tym przechwalać, bo od tego ma paczkę przyjaciół, która noszą go na rękach. A do tego podobno chodzi z jakąś Megan lub Maggie, sama nie wiem; w każdym razie, obie takie laski są w mojej szkole i słońce nie widziało ich twarzy bez barw wojennych od co najmniej dziesięciu lat, odkąd zaczęły kraść kosmetyki starszych sióstr.

Nie jestem z natury jakaś nienawistna, ale moją wadą, którą staram się pozbyć – czyli jakoś poskromić, to jest to, że oceniam i osądzam ludzi, i często jestem lekko złośliwa – łącząc to ze szczerością, wychodzi wtedy „bycie szczerą zołzą", jak określił mój brat, który uważa to za dobry przejaw moich uczuć, których nie kryję. No cóż, wiem o tym, ale chociaż staram się poprawić i nawet ostatnio mi się udało, kiedy spotkałam moją kuzynkę – Amelię – która zmienia chłopaków jak rękawiczki i wzdycha i jęczy, że wszyscy chłopcy są tacy sami, przy tym opowiadając o swojej kolejnej ofierze miłosnych podbojów. Na moje usta cisnęła się zjadliwa uwaga, którą pohamowałam, popijając mrożoną kawę – nie chciałam jej obrazić, a do tego uznałam, że wroga w rodzinie nie należy mieć. Jak widać, staram się być lepsza, milsza i nie krytykować wszystkich za głupotę, choć obawiam się, że czeka mnie długa droga do wyzbycia się upierdliwości. Trzymałam myśli o Amelii głęboko w sobie i wznosiłam czasami oczy do nieba, kręcąc głową, kiedy tego nie widziała. Niestety, rodziny się nie wybiera – ze mną też mają kłopot.

Wiatr stał się lekko duszny, przez co podwoiłam swój wysiłek na rowerze. Moje ubranie stało się lepiące, bo było dość parno i wilgotno, a przez otwarte usta szybko brałam powietrze do płuc. Na szczęście droga do pałacu Rytisa była pokryta asfaltem – to jest plus posiadania sąsiada milionera, który pokrył drogę twardą powierzchnią, aby nie niszczyć sobie samochodów. Ja za to mogłam szybko jechać rowerem, a jeszcze bardziej cieszyła mnie myśl, że jeszcze szybciej będę mogła zjechać z górki na dół, kiedy będę wracać do domu.

Przed moimi oczami migotał co jakiś czas płot i wtedy poczułam uścisk w żołądku na myśl, czy drzwi od domu nie otworzy mi sam Rytis. Naprawdę starałam się go unikać w szkole, ponieważ wciąż czułam ból, gdy go widziałam, i mimo tego, że minęło tyle lat, kiedy słyszałam jego szydercze słowa na mój temat, wciąż mnie one prześladowały. Zwykle nie obchodzi mnie to, co ludzie o mnie mówią, choć po jakimś czasie przestali na mnie w ogóle zwracać uwagę (choć czasami było słychać jakieś głupie słowa o mnie i o mojej skłonności do pływania); podejrzewam, że tak się stało ze względu na mojego brata, który ma niecodzienne opinie i stosunek do życia.

Muszę sobie często powtarzać, że nie każdy musi każdego lubić. A zresztą, aby nie zatruwać sobie serca, myśli i wątroby swoim jadem, już dawno postanowiłam nie myśleć o Rytisie i unikać go, podobnie jak innych ludzi, którzy działali na mnie drażniąco.

Wjazd na Bald Hill był stromy, i mimo tego, że jestem dość wysportowana, wzgórze przypominało syzyfową wspinaczkę na piramidę. To mi przypomniało moją ostatnią pracę, którą podjęłam parę dni temu. Po ciężkim męczeniu siebie i swoich zwojów mózgowych, zarobiłam parę dolców – miałam pracę u pana Alcorn, który dał mi parę baksów za pomalowanie płotu oraz koszenie trawnika. Jednakże, nie było tak kolorowo i przyjemnie, bo musiałam parę razy jeździć rowerem do sklepu budowlanego, bo żonie pana Alcorn nie podobał się odcień farby, którą jej mąż kupił. Moja praca nad moją szczero-złośliwością na temat różnicy odcienia mlecznego a porcelanowego, była bardzo napięta. A wożenie farb do sklepu i walka z obsługą, była moją wielką walką wewnątrz siebie; naprawdę ledwo powstrzymałam się przed kupnem farby, która miała odcień śmietankowy. Specjalnie pomalowałabym tą barwą płot. Pan Alcorn nie widziałby różnicy, ale jego żona miała jakąś fobię na temat barw. Ja miałam tylko pomalować płot, a nie być kurierem, dostawcą, negocjatorem ceny, adwokatem do spraw pani Alcorn, której nie podobał się odcień białego! Musiałam walczyć z obsługą sklepu, bo nie miałam paragonu na zakupioną farbę przez jej męża. Na szczęście pan Alcorn zlitował się nade mną i dodał symbolicznie napiwek za te moje jeżdżenie rowerem i dłuższą pracę, której nikt się nie spodziewał.

Po tej pracy, nie miałam wiele do roboty, a mój słoik domagał się pieniędzy, aby przybrać na wadze, która oszacuje, czy będę spać na drodze, czy w co najmniej Islandzkim hostelu z dziesięciorgiem obcych ludzi. Pomimo tej nieprzyjemnej myśli, zaczęłam czuć przedsmak islandzkiej pogody, bo zaczął padać deszcz. Na twarzy czułam drobny grad.

Byłam już przy bramie wjazdowej do posesji naszych bogatych sąsiadów. Państwo Kairelis mają bramę, którą musiałby wyważyć czołg lub inny taran. Była tam też mała kamerka, schowana między kamieniami. Podniosłam lekko do góry teczkę, chroniąc ją swoim ciałem, które było chłostane deszczem.

– Mam to dostarczyć – zawołałam w kierunku czarnej kamerki i nawet nie musiałam nic dalej mówić, bo brama sama się otworzyła, a ja zaczęłam szybko jechać rowerem, aby schronić się pod dachem.

Bald Hill już dawno nie powinno być tak nazywane ze względu na drzewa, które porastały ziemię i tworzyły park, w którym był postawiony piękny wielki dom. Rosły tu świerki, sosny, dęby i inne gatunki drzew, które znikały pod strumieniem deszczu.

Czym prędzej odstawiłam rower pod zadaszeniem i zastukałam w dębowe drzwi. Na początku zawahałam się, ale uznałam, że im szybciej oddam pracę taty, to szybciej wrócę do domu. Nie bałam się deszczu, tylko gradu. Obawiałam się, że ten nabierze siły, a widmo oberwania lodem wielkości piłki do baseballa trochę mnie przerażało.

– Błagam, aby to nie był on. Aby to nie był on – mruczałam, krzyżując palce. Naprawdę nie chciałam, aby on mnie widział z czerwoną twarzą, i z rozczochranymi włosami, które wydostawały się z warkoczy. Musiałam wyglądać jak strach na wróble z tym mokrym ubraniem, które lepiło mi się do ciała. I w tym momencie nagle pomyślałam: Czemu miałabym się przejmować Rytisem?

Szybko się zbeształam za to, że w ogóle myślałam o Rytisie. Zaczęłam gryźć policzek, patrząc na drzwi.

Dębowe drzwi otworzyły się i ujrzałam panią Kairelis – była to wysoka blondwłosa kobieta o poczciwej i ładnej twarzy, w ogóle nie pasującej do wyobrażeń żon milionerów, które wstrzykują sobie jad kiełbasiany do ust i śpią z sztucznymi rzęsami.

– Jesteś cała mokra! Oh, czemuś przyjechałaś o tej porze? Deszcz ciebie złapał, tak? – przywitała mnie tymi słowami. – Chodź tutaj! Tylko zdejmij buty! Aj, no trudno, zmyje się. – Pani Kairelis ponoć była pedantką i nie cierpiała brudu. – Wchodź, wchodź! – Musiała dostrzec moje zmieszanie. – Zaparzę herbaty. – Mówiąc to, pani domu wciągnęła mnie do hallu i zamknęła drzwi.

– Proszę się mną nie przejmować, proszę pani – powiedziałam, trzymając teczkę w ręce i nie wiedząc, gdzie ją położyć, bo wszystkie meble wydawały mi się być dość kosztowne, i nie chciałam, aby woda po nich spływała.

– Oh, połóż to na stole! Usiądź sobie – poleciła mi pani Kairelis, zapraszając mnie do salonu. Salon był duży i przestronny; oprócz pięknych mebli, stały tu drewniane rzeźbione filary z wielkich drzew. Sufit był wysoki i zwisał z niego piękny kryształowy żyrandol; mimo tego, że na zewnątrz było szaro i dość ciemno, jego klejnoty migotały ładnymi kolorami pod wpływem mdłego światła; światło te dostawało się do wnętrza domu przez długie okna, które były ogromne – przez nie widać było całe jezioro. Gdybym mieszkała w tym domu, naprawdę lubiłabym siedzieć w tym salonie podczas brzydkiej pogody, aby obserwować to, co dzieje się za oknem.

Niebawem siedziałam w wygodnym fotelu. Zostałam opatulona puszystym kocem, pod którym był ręcznik. Nie chciałam przebierać się w suche ubrania, które pani Kairelis mi zaproponowała. Było to bardzo miłe z jej strony, ale należę do tej kategorii ludzi, którzy nie lubią pić z cudzej butelki i też dzielić się lodami. Tak samo było z ubraniami. Podziękowałam grzecznie, dodając, że ręcznik dość zadziałał jak gąbka.

Trzymałam w dłoniach ciepłą herbatę. Rozejrzałam się dookoła siebie. Jak cicho jest w tym domu, pomyślałam. Ta cisza była dla mnie nienaturalna; w moim domu ciągle coś się dzieje – tata naprawia jakieś rzeczy, mama gotuje nam jedzenie lub rysuje projekty łodzi, a Damazy, jeżeli nie planuje jakiś nihilistycznych akcji, biega po domu, szukając książek, które wszędzie upycha. Jak ja jestem w domu, to słucham muzyki lub zmywam z siebie piasek w wannie.

Kiedy obserwowałam salon, dostrzegłam pusty, martwy kominek, w którym od dawna nikt nie palił, a także fortepian, który błyszczał szlachetnym kolorem. Zastanawiałam się, czy ten fortepian był wart całej mojej podróży do Islandii i luksusu w spa Blue Lagoon. Moje szacowanie ceny fortepianu i prób dostrzeżenia, jakiej był firmy (umiem grać na pianinie, ale że w domu nie było na nie miejsca, musiałam się zadowolić keyboardem, który ustawiłam sobie na brzmienie organów kościelnych), przerwała pani Kairelis.

– Co porabiasz na wakacjach? Masz jakiś zajęcia? Jedziesz na obóz lub na jakąś wycieczkę? – spytała miłym głosem, choć nie musiałam być Sherlockiem, żeby wykryć, że pani Kairelis chciała dowiedzieć się czegoś innego.

– Nic nie mam w planach – przyznałam zgodnie z prawdą.

– Oh – westchnęła, pijąc łyk herbaty z ładnej filiżanki w kwiaty.

Czekałam na rozwój wydarzeń, ale pani Kairelis wydawała się być lekko zamyślona. Z grzeczności zapytałam, czy ona coś planowała na wakacje. Lekko się ożywiła, choć raczej znów wydawała się być ponura lub bardzo oddalona myślami.

– Owszem, miałam swoje plany. Ale plany się zmieniają. Tak, wiele jest wypadków lub niespodziewanych zdarzeń – westchnęła cicho, po czym podniosła swoją głowę i spojrzała mi w oczy. – Odnośnie planów, czy myślałaś o pracy podczas wakacji?

Lekko wyprostowałam się i przyjęłam minę bizneswoman, choć niespecjalnie dobrze zagraną.

– Tak się składa, że tak. A na czym polegałaby ta praca? – spytałam. Starałam grać spokojną dziewczynę, która jest rozważna i poważna, choć zawsze czułam się spięta w takich momentach.

– Umiesz zajmować się ludźmi? – zapytała mnie pani Kairelis, a ja zaczęłam zastanawiać się nad tym pytaniem. Nie wiedziałam czemu, ale przypomniało mi się to, jak mój brat zajmował się mną, kiedy byłam dzieckiem. Raz wrzucił mnie do wanny pełnej majonezu. Do dzisiejszego dnia nie rozumiem, skąd się wziął ten majonez i co Damazy chciał z tym dopiąć – liczyłam, że nie chciał mnie przygotować na kolację. W każdym razie, oboje byliśmy upośledzeni pod względem opieki nad innymi ludźmi. W ostateczności, lepiej byłoby zostawiać nam dziecko do opieki tylko na parę minut, bo za demoralizację lub zmiany w psychice, nie moglibyśmy odpowiedzieć.

– Jak to ,,ludźmi"? W sensie opieką nad kimś? – zapytałam. Nie do końca rozumiałam, co pani Kairelis miała na myśli.

– Mam na myśli ludzi złamanych – wyjaśniła pani Kairelis, która spojrzała w kierunku okien, przez które było widać, jak pogoda robiła się coraz bardziej ponura. Stawało się coraz ciemniej. Wiatr był silny i poruszał gałęziami drzew w szybkim tańcu.

Ja natomiast zaczęłam myśleć, że dla takich ludzi, chyba powinna być potrzebna opieka rodziny i czasami terapia lub psychiatra. Ale z ciekawości, zaczęłam zastanawiać się, dla kogo potrzebna byłaby ta pomoc. Jednak okazało się, że nie chodziło o załamanie psychiczne, a złamanie kości.

– Biedny Rytis – westchnęła głośno pani Kairelis, w tym samym momencie kładąc dłonie na swoje kolana. – Połamał się. Lekarz zalecił mu spokój, ale jest młody i potrzebuje towarzystwa. – W tym momencie nie wiedziałam, jak to odebrać, więc milczałam. – Jest bardzo samotny. – Zastosowałam moją sprawdzoną metodę z siorbaniem napoju, aby dać czas sobie i pani Kairelis. – Tak sobie pomyślałam, że jak nie masz pracy i planów, to mogłabyś się nim zająć.

Miałam nadzieję, że ta kobieta miała dobre ubezpieczenie na tę zastawę, albo ja coś mogłam źle zrozumieć.

– Mam być pielęgniarką? Nie lepiej zatrudnić kogoś z kwalifikacją? – zapytałam po chwili milczenia. Chciałam dodać, żeby ten ktoś miał też zapasy anielskiej cierpliwości. Mogłoby to być gwarancją, że ta biedna osoba nie obleje Rytisa wrzątkiem z powodu jego irytującego zachowania.

– To nic wielkiego – oznajmiła pospiesznie pani Kairelis, odkładając filiżankę herbaty na mahoniowy stół. – Rytis ma złamaną prawą rękę i lewą nogę – westchnęła z ubolewaniem.

– Niesymetrycznie – mruknęłam cicho do siebie.

– Słucham?

– Poważnie się połamał? – spytałam szybko. – Naprawdę uważam, że na świecie są bardziej odpowiednie osoby do tej pracy niż ja. – Nie widziałam się w roli pielęgniarki księcia.

– To nie są poważne uszkodzenia. Ma on leżeć w łóżku przez dwa tygodnie, a potem siedzieć i poruszać się na wózku przez kolejne dwa, do czasu zdjęcia gipsu.

Wzdrygnęłam się mimowolnie. Mimo tego, że go nie lubiłam, po ludzku było mi go szkoda, bo sama zwariowałabym, gdybym miała być uziemiona na taki długi czas, i to zwłaszcza latem. Zwłaszcza z Damazym; już widziałam w wyobraźni, jak mój brat chciałby mi umilić mi czas, zwłaszcza wieczorem. Wiem, że on chciałby mi poprawić nastrój, ale obawiam się, że po naszych sesjach, potrzebowałabym prawdziwej terapii. Już poczułam nieprzyjemne uczucie mdłości.

– Sądzę, że naprawdę będzie lepiej, jeśli ktoś inny się nim zajmie. Znaczy, mam na myśli, żeby był to ktoś, kto ma do tego powołanie – powiedziałam, dodając w myślach: I ktoś, kto nie jest uprzedzony do niego. Ktoś, kto nie chciałby go czasami zrzucić ze schodów za bycie kretynem.

– Celio, tu nie chodzi o zajmowanie się Rytisem w sensie medycznym, a w sensie niemalże towarzyskim – wytłumaczyła pani Kairelis, a moja twarz na te słowa zrobiła się czerwona. Pani tego domu musiała to szybko zauważyć, bo podniosła uspokajająco dłoń. – Wszyscy jego przyjaciele wyjechali, a on jest samotny. Wydaje mi się, że on potrzebuje przyjaciółki do rozmowy. Rozmowy, która oderwie go od ponurych myśli.

To mnie uspokoiło, bo moja wyobraźnia poszybowała za daleko. Powtarzałam sobie w sercu, że państwo Kairelis byli podobno bardzo miłymi i porządnymi ludźmi, choć stanowiło to też wyjątki, jak osoba Jego Wysokości Księcia Rytisa.

– Obawiam się, że Rytis i ja nie mamy ze sobą kontaktów – powiedziałam dość cierpko. Nie chciałam wracać do tych czasów, kiedy płaszczyłam się przed nim, aby on został moim przyjacielem – i tu nie chodziło o pieniądze czy prestiż, tylko o posiadanie przyjaciela, z którym mogłabym spędzać czas. Z którym mogłabym na przykład włóczyć się po lasach, spacerować nad brzegiem jeziora, i rozmawiać na wszelkie fajne tematy.

– Rozumiem, słońce – westchnęła pani Kairelis.

Wtedy przez głowę przemknęła mi myśl, że może ona coś wiedziała o mnie i o swoim synu. Wydało mi się, że widziałam na jej twarzy smutek. To mnie poruszyło i nagle zrobiło mi się szkoda tej kobiety.

– Ta praca, to zwyczajna opieka. Dostałbyś pieniądze za proste zajęcia: pomoc przy wynoszeniu go na dwór, pomoc przy codziennych zajęciach. Mogłabyś mu robić posiłki. Słyszałam, że dość dobrze gotujesz. Ja mam bardzo dużo pracy, a teraz przez tę burzę, czekają mnie zaległości... To nie jest trudne zadanie. A gdybyście się z czasem zaprzyjaźnili...

Co?

Przyjaźń z Rytisem?

Próbowałam nie parsknąć śmiechem.

Mam zaprzyjaźnić się z nim? To jakiś żart.

Moja twarz znów zbyt dużo zdradziła, bo pani Kairelis dodała:

– Tak, więc... Zapłaciłabym tobie, jak opiekunce. Potraktuj to jako bycie opiekunką chorego. – Nagle podniosła swoją głowę, a jej jasne oczy zabłyszczały.

Sprytne.

– Ja nie wiem, czy to jest dobry pomysł – zauważyłam. Nadal nie byłam skuszona wizją bycia opiekunką Rytisa nawet za pieniądze.

– Dałabym ci sto sześćdziesiąt dolarów. Za każdy dzień ,,pracy" w ciągu sześciu dni, bo niedziela będzie wolna.

Zachłysnęłam się herbatą, która poparzyła mi język. Mój mózg szybko obliczył, ile dostałabym pieniędzy za opiekę nad tą łamagą przez cały czas jego nieużyteczności. Już mogłam czuć w ustach smak herbaty z porostu i skyr oraz powiew wiatru, który pachniał siarką z pobliskiego wulkanu.

Milczałam, nie wiedząc, co powiedzieć. Naprawdę chciałam zapracować na te pieniądze, ale to było zbyt cudowne. I potworne – musiałabym przebywać z kimś, kogo nie znosiłam. Duma moja okazała się silniejsza od rozumu. Odłożyłam filiżankę na stół i powiedziałam:

– Naprawdę przepraszam, ale wydaje mi się, że każdy będzie lepszy ode mnie. – Spojrzałam w okno, przez które widziałam ulewę. Westchnęłam – nie byłam z cukru, ale ze wzgórza z pewnością łatwo było zjechać rowerem i dołączyć do Rytisa w byciu połamanym i niedostępnym przez miesiąc.

– Celio, jesteś pewna? – spytała pani Kairelis zaskoczonym głosem. Na jej twarzy malowało się zupełne niedowierzanie. Pewnie nie sądziła, że ktoś mógłby odrzucić taką ofertę. – On naprawdę jest samotny – powiedziała cicho. – Nie ma przyjaciół.

Nie wiedziałem, co o tym myśleć, bo w szkole nie dało się podejść do Rytisa, ani nawet przejść obok niego, bo ciągle ktoś był w jego pobliżu. Trudno było mi w to uwierzyć, że Rytis był tak biedny i samotny. Choć w sumie, dopiero w chwili, gdy błyskawica oświetliła salon, dotarło do mnie, że on też nie miał kontaktu ze światem, a naprawa elektryczności była poważna i bardzo długo trwała.

Zagryzłam usta, a ta część mnie, która zawsze była odrobinę za bardzo uczuciowa i współczuła komuś, kto nie miał możliwości wydostania się z domu, wybiła się i przejęła nade mną kontrolę:

– No trudno. Zajmę się nim. Nie obiecuję... przyjaźni, bo aby taka była, potrzeba dwoj... Sądzę też, że te pieniądze, to za dużo i...

– Wspaniale! – Pani Kairelis wstała i klasnęła w dłonie. – Zaprowadzę cię do niego. Jesteście sąsiadami od tylu lat, a nigdy jeszcze tutaj... Znaczy, chodźmy, pokażę ci drogę.

– A co z moimi rodzicami? Oni nie będą się o mnie martwić? – spytałam.

– Wiesz, teraz nie wydaje mi się, żeby to było bezpieczne jechać rowerem w taką burzę. A zresztą, wyślę jakoś krótką wiadomość do twoich rodziców – oznajmiła pani Kairelis. Wszyscy ci, którzy mieli naładowane telefony, dbali o to, aby ich nie rozładować, gdyby nastał jakiś wypadek. Lub taka sytuacja jak ta.

Wstałam z miejsca i poszłam za panią Kairelis. Przeszliśmy przez salon, po czym weszliśmy na schody. Słyszałyśmy przez ściany podmuchy wściekłego wiatru, który uderzał w dom i w biedne drzewa. Deszcz bębnił w szyby, a woda spłynęła rzekami po szkle. W domu i na korytarzu panował półmrok; z panią Kairelis musiałyśmy oświetlić sobie drogę za pomocą zapasowych latarek. W końcu pani Kairelis popchnęła drzwi i wesoło powiedziała:

– Rytis, masz gościa!

Wyjrzałam przez ramię pani Kairelis i ujrzałam całkiem duży pokój, i jego władcę leżącego na łóżku. Mogłam dostrzec liczne bandaże i gips na kończynach.

Przede mną leżał książę Rytis, który przypomniał połamaną Jabbę. Liczyłam, że nie została przeznaczona mi rola Lei.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top