Rozdział 12

tiktok: akzgaj

ig: akzgaj.autorka

twitter: AKZgaj

Lubię patrzeć jak światło migocze na tafli wody i wyobrażać sobie, że składa się ona z płynnego złota i kryształów.

Często jeździłam nad jezioro z Rytisem, aby nie siedzieć w domu lub w parku. To znaczy ja pchałam jego wózek inwalidzki (jego noga miała się lepiej i nie bolały go wstrząsy), a on komentował moje zdolności ,,kierowcy". Byliśmy zaopatrzeni w chleb, który rzucaliśmy w kierunku kaczek i łabędzi. Piękne białe ptaki odganiały kaczki, ale mniejszych ptaków było więcej. 

– Lubię je karmić – powiedziałam, rzucając daleko kawałkiem chleba, celując w jakąś kaczkę, która toczyła bój z innymi.

– Ja też – usłyszałam głos Rytisa. – Robiłem tak z tatą, gdy byłem mały. Już dawno tego nie robiłem. – Westchnął: – Dawne czasy.

Spojrzałam na wielki dom, który wyrósł na wzgórzu. Był to piękny dom, ale martwy. Pusty.

– To może być dziwne pytanie...

– Wal. Powinienem się przyzwyczaić – ponaglił Rytis.

– Ej!

– Co? – Spojrzał na mnie swoimi dużymi oczami. W nich tańczyły figlarne błyski.

– Nic – mruknęłam, odwracając głowę. Te oczy dziwnie na mnie działały. – To więc... wolałbyś żyć jak śmiertelnicy i mieć czas z rodzinę, czy aby było tak jak teraz? – To było specyficzne pytanie i nie zdziwiłabym się, gdyby Rytis zamierzał mnie za to ukamienować kamyczkami wielkości paznokcia.

– Nie wiem sam. Lubię wygodę. Ale rodzina... nie chciałem zabrzmieć samolubnie, po prostu zrozum – jak się ma pieniądze, wystarczy sięgnąć po marzenia. Ale marzenia to nie wszystko. Jak nie ma się z kim tym dzielić, życie staje się takie puste. Chcę mieć rodzinę. W sensie, mam rodzinę, ale zarazem jej nie widuję. Chciałbym... chciałbym mieć rodzinę. Mógłbym być biednym. Byle ta rodzina mnie kochała.

– Nie kochają ciebie? Twoja mama mnie zatrudniła...

– Nie o to mi chodzi. Mam na myśli, żeby mieć rodzinę. A nie widzieć ją sporadycznie, w całości. Bo jak tata jest ze mną, mama wyjeżdża w interesach i tak dalej. Razem jesteśmy na święta – westchnął Rytis, rzucając kolejny kawałek chleba w kierunku łabędzia, który ładnie chwycił go w locie, po czym zanurzył się w wodzie.

Milczeliśmy przez chwilę. Zastanawiałam się, czy nie położyć na jego ramieniu swojej dłoni w ramach pocieszenia. Moje serce mocniej zabiło na tą myśl. To przyjacielski odruch. Nic poza tym.

Gdy położyłam rękę na jego ramieniu, poczułam, jak przez jego koszulę, jego mięśnie zesztywniały. Spłoszona od razu zabrałam rękę.

– Ja tylko... – zaczęłam mówić, aby znaleźć jakąś wymówkę, gdy Rytis odwrócił do mnie głowę. Jego oczy inaczej błyszczały. Nie wiedziałam jak to odebrać.

– Chciałabyś kiedyś ze mną popłynąć żaglówką? Jak wyzdrowieję? – zapytał.

– A nie wyrzucisz mnie za burtę, panie sterniku?

– No to zależy od twojego zachowania na pokładzie – zachichotał.

– Ah, to mnie wykopiesz w najgłębszym miejscu w jeziorze – westchnęłam. – A zresztą, ja nie potrafię pływać żaglówką.

– Twój ojciec chyba je tworzy? Widziałem maczki twojego ojca. Dziecko by na tym popłynęło.

– Jak widać, nie jestem dzieckiem – zauważyłam z lekkim śmiechem. – Więc widzę kłopot.

Rytis potarł zdrową ręką swoje włosy. W tym świetle zyskały miedziowej i złotej poświaty, zwłaszcza jak kosmyki unosiły się w bryzie. Moje włosy przypominały raczej srebrzysty popiół.

– Mógłbym ciebie nauczyć tego i owego. Mam w domu książki o żegludze śródlądowej i morskiej. Skupilibyśmy się na śródlądowej – powiedział, przestając przeczesywać swoją grzywkę na bok.

– Chciałbyś mnie uczyć? – Byłam zaskoczona. Bardzo zaskoczona. To znaczyło, że on chciałby ze mną spędzać więcej czasu. Nie wiedziałam co powiedzieć. Czułam się jakoś inaczej. To był pierwszy raz, kiedy ktoś sam z siebie chciał ze mną przebywać. Poczułam się dość miło.

Gdy tak się zamyśliłam, usiadłam na ziemi i patrzyłam się na łabędzie, które przepędziły kaczki i unosiły się na wodzie, czyszcząc swoje śnieżnobiałe pióra. W końcu odwróciłam głowę i zauważyłam, że Rytis był bliżej, jakby tak usiadł na wózku inwalidzkim, że znajdował się jakoś nachylony w moim kierunku. Jego wzrok był skupiony na mojej twarzy, a wcześniej chyba na mojej głowie.

– Coś za coś – odezwałam się, czując się niezręcznie pod tym wzrokiem. Od czasu moich urodzin, zauważyłam, że często miałam na sobie wzrok Rytisa. – Nauczę cię nurkować. To też pomoże podczas naszych tych wypraw.

Zauważyłam, że na słowo „nurkować", Rytis zadygotał, a raczej wstrząsnął się.

– Boisz się nurkowania czy pływania? – zapytałam z ciekawości.

– Pływania? Nie boję się – zaśmiał się i znów zaciągnął swoje włosy na bok. – Nie przepadam za tym mrokiem. I tym chłodem. Ja nie wiem, jak sobie tam radzisz. Nie boisz się?

– Na początku się bałam. Unikałam ciemnych miejsc. Nie cierpiałam czuć na nogach tego zimnego oddechu wody, i tego mroku, gdzie nie było widać nic, oprócz jakiś roślin, które rosły głęboko i przez tyle lat urosły do ogromnych rozmiarów. Oh! – zawołałam – W Nowej Zelandii jest miejsce takie, które zwie się Kaikoura. Jest tam piękne wybrzeże z górami, pewnie spodobałoby ci się. W każdym razie, jest tam ponoć możliwość pływania z fokami...

– Brzmi zachęcająco. – Rytis wyglądał na bardzo zainteresowanego.

– Ale mnie interesuje bardziej pływanie z delfinami. Z delfinami na wolności. No oczywiście, jak są młode, to nie pływa się z nimi, ale jak są starsze i nic nie przeszkadza... magia – szepnęłam, myśląc o pływaniu z pięknymi istotami. – Kłopot zaczyna się przy tym, że tam gdzie są delfiny, znajduje się kanion czy coś. Jest tam głęboko, chyba na jakieś trzydzieści metrów...

Rytis zbladł.

– Żartujesz? I ty tam chcesz pływać? – zapytał z zaskoczeniem i zgrozą.

– Czuję się na siłach. Byle nie panikować – powiedziałam spokojnie.

– Zaraz! Jak tam są dzikie delfiny, to tam mogą być rekiny, prawda?

– Mogą.

– I nadal chcesz tam pływać? – Rytis był już niemal blady jak ściana.

– Zawsze jest ryzyko. Liczę, że będę szczęściarą. Ale one przypływają rzadko. Rekiny boją się delfinów – zaśmiałam się lekko.

Rytis powoli zaczynał się uśmiechać. Ja się nadal śmiałam, będąc rozbawiona tą troską. Było to dość urocze widzieć zmianę zachowania Rytisa. Zmianę na taką milszą, a nie chimeryczną.

– Dekoncentruję się przez ciebie! – Nagle odezwał się z udawaną naganą.

– Niby czym? Moim śmiechem?

– Oczami! – powiedział z uśmiechem.

Nadal się śmiałam i uśmiechałam, patrząc się niego, siedząc naprzeciw jego wózka inwalidzkiego.

– Rozumiem, że nadstawianie karku podczas pływania, jest twoim hobby – zauważył Rytis. – A jakie są inne?

– A twoje? Tarzanie?

– Najpierw twoje, Morświnko.

Pośmialiśmy się, a nasz śmiech rozniósł się po plaży.

– No dobra – powiedział już poważniej. – Oprócz żeglowania, interesuję się... nie śmiej się ze mnie! Interesuję się nocnym niebem. Mam swój teleskop i lubię obserwować księżyc.

– Szukasz baz wroga na srebrnym globie? – spytałam, przekrzywiając głowę. To było coś nowego. Nie wiedziałam, żeby Rytis miał takie zainteresowania.

– Nie, baz wojskowych kosmicznych robotów. – Uśmiechnął się lekko irytująco, choć mnie to nie wzruszyło. Rytis szybko przestał się tak uśmiechać, jakby to był jego stary odruch, i zaśmiał się lekko.

Spojrzałam w niebo i dostrzegłam słaby księżyc. Szepnęłam:

– Oprócz marzenia o nurkowaniu i nurkowania, gdy nastaje zima, ewoluuję z ryby w mola książkowego. Lubię czytać książki przygodowe... i majsterkować.

– Majsterkować? – spytał zaskoczony Rytis.

– Taaa... robię budki dla ptaków. Niespecjalnie interesujące zajęcie. Ja uwielbiam ptaki i buduję im karmniki i budki, aby miały bezpieczne miejsca. Dlatego wzięłam wolne na dłużej, bo potrzebuję światła. Kiedyś robiłam te budki w nocy, dopóty, nie miałam małego wypadku. – Potarłam kark prawą dłonią z zakłopotaniem. Zastanawiałam się, czy mówić dalej.

– Miałaś wypadek? Coś poważnego? – Rytis zmarszczył czoło i się pochylił bliżej. Wyglądał mi na zatroskanego. Pomyślałam, że mi się to zdawało.

– Aj, stare dzieje sprzed roku. – Machnęłam ręką.

– Jestem ciekaw, mów! To też coś równego mojego wypadku?

– Ty nie straciłeś kończyny, Tarzanie. – Uśmiechnęłam się z melancholią.

– Nic ci nie brakuje! Znaczy, widzę, że masz wszystkie członki. – Rytis przyjrzał mi się pilniej, jakby szukając krypto-protezy.

– Jesteś pewien? – Podniosłam brew. – Nie jestem kompletna.

Nie wkręcaj mnie.Rytis uśmiechnął się, choć nie do końca pewny.

Zawahałam się, ale w sumie, to nie było nic do ukrycia. Gdyby ktoś zacząłby się ze mnie śmiać, ta sama dłoń miała niezły lewy sierpowy. Wyciągnęłam rękę i...

– Ty nie masz... znaczy masz... ale ty masz mniej niż połowę palca! Co ci się...? – Rytis wziął mnie za rękę i przyglądał się kikutowi mojego czwartego palca lewej ręki. Poczułam jakiś dreszcz. Powstrzymam się jednak przed zabraniem ręki.

– Słabe światło. Zmęczenie. Nie będę tłumaczyć, że...

– O Boże! – Rytis zakrył usta z przerażenia.

– Mój brat zatelefonował na pogotowie, do swojego znajomego ze studiów. Była niezła akcja. Rodzice o mały włos nie zemdleli. Ojciec sam nie ma paru palców i jak zobaczył to, co się stało... Teraz majsterkuję, gdy jestem w pełni wyspana i jest światło.

– Kiedy to było? Przecież bym słyszał!

– Nic byś nie usłyszał. Miałam tylko bandaż na ręce po feriach. Nic poza tym. Nikomu o tym nie mówiłam. Gdybym osłoniła dziecko podczas ataku, i straciła palec, to byłby powód do chwalenia się, ale to? Wypadek w pracy. – Zabrałam powoli dłoń. Rytis równocześnie powoli puszczał ją. Widziałam, jak jego policzki były czerwone. Od czego? Nie wiedziałam.

– Jesteś bardzo silna. Ja nie wiem sam, co bym zrobił... a ty to mówisz z takim spokojem – szepnął.

– Pozory. Bolało jak nie wiem co i byłam w szoku. Stałam i patrzyłam się, jak krew mi się lała. Nawet teraz nie jestem z tym oswojona. – Starałam brzmieć pewna siebie, choć czułam się obnażona, ale coś głęboko we mnie, chciało dalej mówić, jakoś pokazać się z ludzkiej strony i mimo lekkiego tonu rozmowy, pragnęłam jakoś ujawnić tą historię, która sprawiała mi ból: – Czasami czuję, że mam ten palec, a wtedy mój mózg ma problem, gdy dotykam szklanki, i nie czuję szkła. Jakby ten palec wciąż był. Na szczęście to palec, a nie ręka. Mimo to, Chopinem nie będę na moim... keyboardzie. – Pomyślałam o fortepianie w jego domu. Ten keyboard właściwie był zabawką.

– Mówisz to tak lekko! Ja naprawdę nie wiem, co ja bym zrobił na twoim miejscu! – Upierał się. – Jesteś naprawdę silna! Może, aby uniknąć kolejnego rozlewu krwi... to pomógłbym ci co nieco. Nie znam się na budowaniu budek, ale chyba uzbrojeni w cztery dłonie i dziewiętnaście i pół palca, dalibyśmy radę...

Śmiejąc się, dałam mu kuksańca w zdrowe kolano.

– To miłe z twojej strony. Przydałaby się pomoc, ale obawiam się, że mój warsztat, to nie jest zbyt piękne miejsce. Jest zagracone i to po prostu jest warsztat. Pełno w nim narzędzi, oleju, farb i desek. Chcę na zimę przygotować kramiki i je sprzedawać, a także część podarować, jak w zeszłym roku miastu, gdy...

– Te zielone budki mieście to twoja robota? – przerwał mi Rytis.

Zaczerwieniłam się mocno.

– N-no... wiem co powiesz. Mogłam zgarnąć wiele szmalu. Trochę dostałam, ale i tak to wydałam... na karmę dla ptaków. – Potarłam zawstydzona czoło i czułam jak skóra mnie parzyła ze wstydu. Chciałam wyrwać swój język. Nie ma to jak oddać swoją pracę z przelaną krwią i zarazem wydać kasę na ptaki, które powinni dokarmiać mieszkańcy.

Gdy podniosłam głowę, widziałam, że nie ja jedyna miałam czerwone policzki. Rytis trzymał się za swój gips i bębnił palcami.

– Nic nie wiedziałem. Działasz z ukrycia i więcej robisz niż ja z swoimi pieniędzmi – szepnął. Czułam w jego głosie wstyd i zażenowanie.

– Weź przestań! To...

– Bogaty powinien pomagać. A ty... oh. – Rytis nic nie powiedział i ukrył twarz w dłoni. Trwał tak przez długi moment. Nic nie mówił. Wydawało się też, że niemal nie oddychał. Czułam się źle na siebie, że zawstydziłam go. Nie chciałam, aby poczuł się przeze mnie gorzej. Nie oczekiwałam jakiś gorących pochwał od ludzi, choć było fajnie taką dostać, ale ja po prostu lubiłam coś tworzyć i przy tym pomagać dla małych żyjątek. Nie szukałam sławy. Żałowałam, że coś mówiłam o tym moim kikucie i budkach, i o karmnikach.

Po chwili przypomniałam sobie o pieniądzach, które otrzymywałam od pani Kairelis.

Czułam wstyd.

Byłam bezinteresowna dla ptaków, a nie dla człowieka. W mojej głowie pojawiła się myśl, że on przecież mi dokuczał w pewien sposób i nie był niewinny jak te ptaki. To była moja forma samoobrony. Ale teraz było inaczej. Ja z Rytisem rozmawiałam normalnie – nie jak z gwiazdą szkoły, tylko z normalnym chłopakiem z ciekawymi zainteresowaniami. Chciałabym z kimś takim zaprzyjaźnić się, ale zaczęłam obawiać się, co się stanie, kiedy moja umowa z panią Kairelis się skończy. Czy i on chciałby się ze mną przyjaźnić? A co z pieniędzmi? Nie będą one drzazgą w oku? Mogłabym przyjaźnić się z nim za darmo.

Zupełnie za darmo, gdybym wcześniej wiedziała... że Rytis jest całkiem fajny.

 Kolejny rozdział! Zachęcam do zostawiania gwiazdek i komentarzy (bardzo mnie to motywuje ♡). 

Zaskoczeni Celią? 

Zapraszam na moje konta na instagramie akzgaj.autorka i tiktok akzgaj, gdzie publikuję rysunki, spoilery i smaczki związane z tą książką. 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top