Rozdział 1
tiktok: akzgaj
ig: akzgaj.autorka
twitter: AKZgaj
Uwielbiam pływać i nurkować w głębinach jeziora. Kocham te uczucie, kiedy mogę płynąć w dół, aby zanurzyć się w inny świat – w tajemniczy świat wodnych istot i roślin. Pod wodą też są lasy – lasy długich wodorostów, wśród których pływa i ukrywa się wiele ryb. Kiedy wpływam między wodorosty, ryby natychmiast uciekają ode mnie, błyszcząc srebrem i złotem. Jak starcza mi powietrza w płucach, często trwam w bezruchu, aby one oswoiły się ze mną, po to, aby podpływały bliżej mnie. Jakaś ciekawska rybka czasami skubie mnie w skórę i szybko odpływa, gdyż muszę prędko wypływać na powierzchnię, aby zaczerpnąć powietrza. Żałuję, że nie mam skrzeli, bo pływałabym głębiej, a tak muszę pływać przy brzegu, aby nurkować i poznawać inny świat. Świat jak z marzeń.
Jeśli chodzi o marzenia związane z pływaniem, to moim marzeniem jest zostanie nurkiem i odkrywanie podwodnych, zatopionych budowli i raf koralowych. Marzy mi się nurkowanie przy wybrzeżach Australii i połowy homarów w wodach Nowej Zelandii. Ale szczególnym miejscem o którym marzę, jest Islandia, gdzie znajduje się miejsce o nazwie Silfra. Jest to szczelina pomiędzy dwoma płytami tektonicznymi; tam płynie krystalicznie czysta woda i istnieje możliwość pływania w tym miejscu. Odkąd zobaczyłam zdjęcia Silfry, po prostu zapragnęłam kiedyś tam zanurzyć się i przekonać się, jak to jest pływać między Ameryką a Europą. Już dawno postanowiłam, że muszę choć raz się tam wybrać – nawet zaczęłam zbierać pieniądze do słoika z nalepką: „Silfra – ŁAPY PRECZ, ŁOBUZY".
Ogółem, Islandia jest krainą żywiołów i rajem dla ludzi, którzy lubią aktywny wypoczynek. A tam wody nie brakuje. W wodzie czuję się jak ryba, jakbym była naprawdę żywa i fruwała w przestworzach.
Jednak i fruwanie w chmurach musi się kończyć, gdy czuje się, jak brakuje powietrza w płucach.
Powoli wypłynęłam na powierzchnię. Spokojnie odetchnęłam powietrzem, czując zapach jeziora i słodką bryzę, która chłodziła mi policzki. Unosiłam się na tafli wody. Pode mną rozlewała się ciemnozielona otchłań. Nie lubię unosić się w jednym miejscu nad taką głębiną – bezpieczniej czuję się pod wodą, zwłaszcza, gdy mogę nurkować i widzieć, co się dzieje pode mną.
Aby nie myśleć i nie dawać czasu swojej wyobraźni, aby wymyśliła coś, co może pływać pod moimi nogami (wiedziałam, że to jest tylko wina wyobraźni, ale ludzki instynkt zawsze szuka niebezpieczeństwa), zaczęłam wspominać ostatnie tygodnie szkoły, zanim rozpoczęły się wakacje. Szkoła była dla mnie obowiązkiem, zwyczajnym miejscem, gdzie mam zdać przedmioty i nic poza tym. Nie wkładałam uczuć i serca do szkoły, nie uczestniczyłam w jej życiu, nie chodziłam na zajęcia dodatkowe ani do żadnych kółek zainteresowań i innych dziwnych miejsc – no może gdyby tam było kółko zainteresowań związane z pływaniem, to bym na takie chodziła, ale od tego miałam basen miejski.
Wypuściłam z ust głuche westchnienie i wpatrywałam się w czysto błękitne niebo, które było pokryte pojedynczymi puszystymi chmurami koloru lodów śmietankowych – to jest jeden z moich ulubionych kolorów. Z uśmiechem obserwowałam obłoki, powoli uderzając rękoma o wodę, aby unosić się na niej i nie trwać w miejscu. Czułam jak woda przepływała między moimi palcami i lekko łaskotała dłoń. Powoli podniosłam głowę. Tafla jeziora była niemal równa, nienaruszona i gładka. Usłyszałam w oddali kaczki i łabędzie. Kątem oka dostrzegłam nawet stado ptaków, które spokojnie płynęło nieopodal mnie.
Uśmiechnęłam się szerzej, i po wzięciu powietrza w płuca, zanurzyłam się pod wodę. Czułam chłód, gdy nurkowałam coraz głębiej. Na dnie jeziora rosły długie wodorosty oraz inne wodne chwasty, które lekko kiwały się pod wpływem ruchu wody. Ogółem, jak dotykam ich, to w ten sposób pokonuję swój wstręt do szorstko-obślizgłych roślin, które są obrzydliwe, zwłaszcza, gdy woda jest ciemna, a one nagle owijają się wokół nogi.
Natrafiłam na miejsce, gdzie dostrzegłam muszelki. Zaczęłam grzebać ręką w ziemi, aby znaleźć jakieś ładne muszle do kolekcji. Właśnie wtedy pomyślałam o urodzinach. Moje urodziny są w sierpniu. Zostało jeszcze parę tygodni, zanim będę mieć siedemnaście lat. Machnęłam ręką, aby odrzucić piasek, który unosił się i nie chciał opaść, a tworzył brzydką szaro-brązową chmurę. Nic nie mogłam dostrzec przez przez tę zasłonę.
Zaczęłam powoli machać ramionami i nogami, aby wypłynąć na powierzchnię. Kiedy wyłoniłam się z wody, przywitał mnie chłodny wiaterek. Chwyciłam powietrze do płuc, po czym moja głowa znów zanurzyła się pod taflę. Wtedy poczułam, jak ktoś lub coś uderzyło mnie w bark. Brak powietrza zaczął mnie dusić, gdy ostatnie bąbelki tlenu wydostały się z mojego gardła, do którego wpłynęła woda. Moje ciało szybko się wyprostowało; wynurzyłam się z wody, parskając i krztusząc się.
Szybko dostrzegłam sprawcę. Moje ręce chwyciły wiosło i zaczęły ciągnąć je w kierunku piersi.
– Chcesz mnie zabić?! – wrzasnęłam. – Za dużo widzisz świadectw zbrodni i to na ciebie źle wpływa! – Nie ukrywałam gniewu i irytacji.
Odpowiedzą był śmiech.
– A jak mam na siebie zwrócić uwagę? Ciągle pływasz i masz głowę pod wodą, Rybeńko moja.
– Nie nazywaj mnie tak! W szkole mnie tym przezwiskiem dręczą!
– Ignoruj!
– Łatwo ci mówić, bo ty nie masz nikogo do rozmowy. Twoi towarzysze są aż za bardzo milczący – sapałam, trzymając w rękach wiosło. Zaczęłam płynąć do łódki. Byłam zaskoczona, że wcześniej nie zauważyłam tej łajby. Od razu zanotowałam sobie w głowie, żeby bardziej uważać, bo naprawdę nie chciałabym następnym razem stanąć na drodze jakiegoś rozpędzonego jachtu lub motorówki.
Damazy nie przejmował się moją miną oraz napadem zamierzonej i słusznej złości na niego, choć te uczucie już powoli zaczęło znikać – nie potrafiłam długo gniewać się na własnego brata.
– Chciałeś mnie zabić? – zapytałam ponuro.
– Rybciu, znam wiele sposobów na zabicie i uwierz mi, patentów na to jest wiele, i gdybym miał się ciebie pozbyć, to na pewno nie poprzez uderzenie wiosłem i utopienie – zaśmiał się głośno Damazy. – A zresztą, ja ciebie ledwie musnąłem. To nie moja wina, że tak się przestraszyłaś. Wiesz, właśnie dużo zgonów jest spowodowane przez strach i to często...
Nie słuchałam gadania Damazego; westchnęłam, przewróciłam oczami i powoli, z jego pomocą, weszłam do wnętrza łódki. Usiadłam na ławce, nakładając na kolana przygotowany dla mnie ręcznik. Damazy musiał być pewien, że mnie znajdzie.
– Znalazłaś coś ciekawego? – spytał niewinnie. – Wiesz, mordercy często porzucali zwłoki ludzi w głębinach jezior i tak się pytam. – Damazy odkąd zaczął studiować pewien kierunek studiów, ciągle gadał o trupach i o innych okropnych rzeczach, ale w sumie to był jego stan normalny, bo gdyby tak nie zaczynał rozmowy, uznałabym, że stało się coś naprawdę niepokojącego.
– Ja wolę znaleźć Pierścień. – Mruknęłam pod nosem.
– Tak, aby ktoś ciebie udusił. Pod względem...
– Błagam, nie kończ! – zawołałam, nie chcąc słuchać tego gadania. Gdyby ktoś nie znał mojego brata, bałby się go.
– Wiesz co, brat? Przerażasz mnie czasami. To jest denerwujące. Weź choć raz postaraj się być kimś innym.
Damazy się uśmiechnął z litością i politowaniem.
– Dobrze, Rybciu – mruknął do siebie, ale nadal miał niewinny uśmieszek na ustach.
Aby nic nie mówić i nie rozpoczynać rozmowy na temat równie okropny jak poprzedni, z ciekawością wpatrywałam się w Damazego. Zastanawiałam się, czemu mnie szukał. No cóż, nie mogłam dostrzec odpowiedzi na jego twarzy. Pokręciłam głową, patrząc na jego ogolone policzki i schludne ubranie. Nie przypominał w żadnym stopniu chłopaka z pryszczami, który zawsze miał założony kaptur na głowie. Z innej beczki, muszę przyznać, że to jest dość głupie, ale nie dziwię się dziewczynom, które śnią o nim po nocach, dopóty nie poznają jego charakteru i zainteresowań. Choć jestem jego siostrą, to uważam, że Damazy jest typem człowieka o przystojnej, niecodziennej urodzie: jego twarz jest twarzą modela, z mocno zarysowanymi rysami, typowo męskimi, ale zarazem łagodnymi. Oczy jego są takie same jak moje, szaro-błękitne. Kolor włosów też mamy taki sam. Ma on włosy średniej długości, jasne, niemal platynowe, zaczesane do tyłu, gęste i proste.
Damazy zawsze sprawiał wrażenie spokojnego i uroczego chłopczyka. No, ale jak on tylko ujawnia swoją prawdziwą naturę, ludzie, którzy koło niego przebywają, zazwyczaj uciekają od niego, gdzie pieprz rośnie. Nikt nie chce ryzykować tego, że Damazy zanurzy czyjeś członki w formalinie.
No dobra, z tym ostatnim przesadzam.
Choć jego opis może przerażać, Damazy z pewnością nie był psychopatą – z natury był po prostu czasami dziwny, ale zupełnie nie groźny.
– Czemu się na mnie patrzysz? – zapytał mnie, kiedy przestał wiosłować. Musiał zauważyć to, że ciągle patrzyłam mu w twarz.
– To podstawowa czynność życiowa, która nie wymaga myślenia – odparłam.
– I to mnie nazywają świrem. – Damazy uśmiechnął się lekko.
– To boli.
– Wiem. Życie to ból – zachichotał, po czym znów wrócił do roli galernika, tylko że bez kajdan.
– Chciałbym ciebie zabrać na uczelnię, znaczy, abyś zobaczyła, jak wygląda życie studenta – nagle dodał z miłym, strasznie słodkim uśmiechem.
Skrzywiłam się lekko, choć starałam się powstrzymać grymas bólu i obrzydzenia.
– Wiele razy już to mówiłam: nie zabierzesz mnie tam. Chyba, że jako zwłoki.
– To dobre miejsce.
– Wiem! Człowieku, ja rozumiem, że każdy student chce zabrać kogoś z rodziny do miejsca, gdzie się uczy zawodu, ale zrozum, że nie każdy chce iść do prosektorium! – Podniosłam ręce i machnęłam nimi w powietrzu, powodując tym samym wesoły śmiech Damazego, który zaczął mnie naśladować.
Czy wspominałam o tym, że Damazy odkąd zapragnął zostać patologiem, ciągle mnie namawiał, abym chociaż raz poszła z nim do jego uczelni i zanurzyła się w jego świat, jak ja zanurzyłam go w świat podwodnych roślin, które fotografowałam? Pewnie nie zabrałby mnie do kostnicy lub do innych niepokojących miejsc, ale jakoś uczelnia wyższa mnie nie kręciła. Zostanie patologiem było jednym z jego pomysłów na życie; ludzie z naszego miasta byli do tego przyzwyczajeni, choć i nie do końca – Damazy został znany z tego, że podczas wywiadu dla lokalnej stacji telewizyjnej, kiedy reporterzy zaczepili go na ulicy, powiedział, że chciałby zostać tanatokosmetologiem. Naturalnie kobieta z telewizji nie wiedziała, co to był za zawód. Damazy szybko pospieszył z wyjaśnieniami. Wtedy chciał być facetem od przygotowania ciała do pochówku i nakładania makijażu na twarz trupa. Oczywiście to wszystko dokładnie objaśnił, a babka z telewizji pomimo własnego makijażu, zrobiła się zielona, za pewnie tak samo jak telewidzowie.
– Ehm, no to po co mnie szukałeś? – spytałam, udając kaszel, aby odwrócić uwagę Damazego od jego rozmowy i wciąganiu mnie w jego świat.
– Eh, mama chce coś od ciebie. Jako że ciebie nie znalazła, to kazała mi wypływać na jezioro, aby ciebie poszukać. Chyba bała się, że zaplątałaś się w sieci lub ktoś ciebie wyłowił podbierakiem.
– Słodko.
Damazy milczał przez chwilę, a wpatrywał się w wodę, na której przez moment unosiła się lekka piana od uderzenia wiosła.
– Rybciu, jak tak jesteś wodnym stworzeniem, to weź mi nazbieraj żabek.
– Po moim tru... – zamilkłam, by dodać: – Nie będę uczestniczyć w twojej patologicznej wiwisekcji.
– Oh, a ja dla ciebie nurkowałem w tym mule i glonach! – Damazy udawanie obruszył się i obraził. W tym momencie chciałam mieć pod ręką wodorost i rzucić nim w jego twarz. Chciał na mnie wymóc poczucie winy, ale za nic w świecie nie łapałabym biednych żabek do jego zabaw lub inaczej: nauki. Mój brat to człowiek nauki z krwi i kości.
– Czemu musisz być taki? – spytałam, głęboko wzdychając. – W każdym razie, dlaczego mama mnie szukała? Wiesz coś na ten temat?
– Nie wiem. Może szukała ciebie, abyś pomogła jej przyrządzać kolację. Ja chciałem jej pomóc, ale mnie wygoniła z kuchni – przyznał z ubolewaniem. Miał dość żałosną minę, i aż zrobiło mi się go żal. Mimo to, zaczęłam żuć język, bo wiedziałam, że każdy, kto wie, czym parał się mój brat, nie chciałby, aby jego ręce dotykały jedzenia. Wczorajszego dnia, gdy usiedliśmy przy kolacji i mama szukała noża do ciasta, Damazy nagle wstał, skądś wyciągnął nóż i powiedział wesoło: „Mam doświadczenie. Ostatnio dużo kroiłem". Nie jest to dziwne, że nikt nie zjadł kolacji i wszyscy wyszli z salonu. Ogółem, to nasi rodzice mieli dużo czasu, aby przyzwyczaić się do stylu bycia Damazego, choć czasami takie jego niewinne wybryki powodowały, że wszyscy czuli się dość nieswojo.
W takiej atmosferze milczenia, może nie takiej samej jak po wczorajszej kolacji, oboje wpatrywaliśmy się w toń jeziora, słuchając w oddali krzyków ptaków. Na szczęście można było usłyszeć brak muzyki, która musiałaby tutaj dostać się za pomocą wiatru z kierunku miasta. Bardzo się cieszyłam, że nie musiałam słuchać tych groteskowych śpiewów i okrzyków z głośników, które o tej porze rozlewały się na południowym brzegu, a z wiatrem docierały nawet na północny brzeg. W końcu trwał sezon turystyczny.
Powoli zbliżyliśmy się do naszego domu, który wyłonił się spod wody i powoli zaczął rosnąć na horyzoncie, aż w końcu pojawił się w pełnej okazałości. Odnośnie naszego domu, był to średni dom zbudowany z drewna, z werandą wspartą na palach tuż nad wodą, i pomostem dla łódki i żaglówki.
Na pomoście czekał na nas tata; już z daleka widać było jego postawną posturę z wielkimi, opalonymi barami, które były pokryte bliznami. Damazy zdecydowanie miał urodę po tacie, ale był on blady jak trup – no raczej jak alabaster, aby brzmieć lepiej i bardziej naturalniej.
Widząc nas, tata podszedł do łódki, którą Damazy cumował.
– Rybciu, nie wypływaj tak daleko! Mówiłem coś o tym! – zwrócił się do mnie z lekką naganą. Brzmiało to tak, jakbym wypłynęła na środek morza. – Gdzieś ją wyłowił, Damazy?
Damazy głupio się uśmiechnął i poklepał wiosło swoimi ładnymi palcami. Ja dałam mu delikatnego, acz sugestywnego kuksańca z łokcia w jego bok.
– Tato, ja... – zaczęłam się usprawiedliwiać, ale tata westchnął ciężko.
– Nie jesteś delfinem lub inną rusałką. Pływaj tam, gdzie...
– Tato, ja pływam, gdzie ty pływasz – zauważyłam słusznie i poważnie. – Znam swoje siły i nie ryzykuję z wielkimi odległościami czy głębokościami.
Tata znów westchnął i oparł swoje duże ręce o swoje biodra.
– Wypad z łódki. Oboje. Celio, przebierz się w suche ubrania. Damazy, ty zostań, bo to nie dla ciebie robota. Jeszcze powiesz coś głupiego, a potem będę miał nieprzyjemną rozmowę z panem Kairelis. – Machnął ręką, uspokajającym gestem skierowanym do Damazego, który za mną wyskoczył z łódki.
– Tato, nie bądźmy aż tak drobiazgowi. – Damazy wzruszył ramionami.
– Celio, jak się przebierzesz, pójdziesz do Edmond Hill – powiedział tata, sprawdzając linę, aby łódka nam nie odpłynęła. Oczywiście zignorował mowę mojego brata. Jak Damazy mówił: „To nic drobiazgowego" lub „A czy to ważne?", to znaczyło, że w swojej głowie już knuł jakieś nihilistyczne zamieszanie.
– A co ja mam do roboty w Bald Hill? – zapytałam z przekąsem. Jakoś ta wiadomość nie sprawiła mi przyjemności i nie dała powodu do radości.
– Nie mam czasu, aby tam pójść – wyjaśnił tata. – A ty chyba nic nie masz do roboty, więc zaniesiesz plany żaglówki do domu państwa Kairelis. Ruch na lądzie ci się przyda; więcej siedzisz pod wodą, niż chodzisz po ziemi. Zapominasz, że jesteś istotą lądową. Jeszcze chwila i wyrośnie ci ogon lub płetwa grzbietowa.
– Tak, tato – westchnęłam. – Żałuję, że nie mam skrzeli.
Damazy cicho zachichotał.
Tata poprowadził mnie do jego malutkiej, prywatnej stoczni, która stała nieopodal naszego domu (stocznia była ładnie ukryta w lasku i z daleka wyglądała jak warsztat – główna stocznia taty była bliżej miasta, a tutaj on naprawiał i budował swoje żaglówki; między innymi malutkie maczki). Gdy weszliśmy do jej wnętrza, przywitał nas specyficzny zapach. Do środka wpadało złociste światło, które tańczyło na pięknej żaglówce, tworząc na niej ciepłą poświatę.
Tata wyciągnął pendrive z szuflady, a także papierowe rysunki, które włożył do teczki. Damazy, który za nami przydreptał, miał beznamiętną, zupełnie znudzoną twarz; nie patrzył na to, co tata robił – bardziej zainteresowały go żagle: obserwował jak plamy światła układały się na nich przy ruchu liści drzew. Ja natomiast wyjrzałam przez drzwi. Jezioro wyglądało bajecznie. Choć zauważyłam zmianę koloru wody. Niebo zaczęły pokrywać liczne chmury.
Odwróciłam się, czując smutek, że nie mogę zanurzyć się w toni jeziora. Ta moja jeziora melancholia została przerwana, gdy tata podszedł do mnie; w rękach trzymał wypchaną papierami brązową skórzaną teczkę.
– Błagam cię, Celio, gdy tam będziesz, nie mów nic o Bald Hill, to znaczy o Edmond Hill. – Poprosił. – Państwo Kairelis nie lubią tej nazwy. – Miałam niejasne wrażenie, że tata zwracał się głównie do Damazego (zmyślona nazwa Edmond Hill stała się niemal oficjalna po tym, jak mój brat, podczas lekcji geografii w szkole, napisał tę nazwę na mapie okolicy).
– No jasne...
– Nic trudnego – dodał Damazy. – Zawiozę Celię do tego domu burżuazji!
Tata wzdrygnął się na te słowa.
– Synu, proszę... – westchnął głęboko tata, klepiąc ramię Damazego. – Pamiętasz swoją ostatnią wizytę u państwa Kairelis? I ten wazon z ponczem i pieczone ryby?
Damazy z zadumą pokiwał głową.
– No, ale... Uznałem, że rozmowa na temat gastronomiczny, będzie jak najbardziej...
– Tylko że nikt nie chce słuchać o zatruciach pokarmowych na takiej imprezie!
– To są ludzkie sprawy, i nie widzę powodu do...
– Celia musi wyjść na ląd i przyda się jej zwyczajny chód. A nie jazda samochodem.
– Skoro Damazy tak chętnie chce mnie zabrać, to...
– Celio, masz tylko dać plany. Nie mam jak przesłać planów do pana Kairelis, a tu chodzi o ważną poprawkę, którą u mnie zamówił. – Tata wręczył w moje ręce grubą teczkę.
Nie pytałam, o jaką poprawkę chodziło, bo nie znałam się aż tak dobrze na budowie jachtów i łodzi – znałam się jedynie na prowadzeniu motorówki i innych jednostek pływających o napędzie własnych mięśni – tylko, że nie żaglówki. Choć lubiłam je rysować. Zabawne było to, że jakoś nigdy nie chciałam uczyć się żeglowania – no, ale tata traktował to bardzo poważnie i podczas nauki nie mogłabym wygłupiać się, i też odpływać w marzenia. Naprawdę nie chciałabym przez nieuwagę oberwać bomem, który mógłby rozwalić mi głowę.
Gdy wyszliśmy z stoczni na dwór, tata niezgrabnie szedł po pomoście w kierunku domu (gdyby chodziłby on po pokładzie, lepiej by się poruszał – jego chód był przystosowany do wody i fal). Niebawem zeszliśmy z desek i stanęliśmy przed tarasem. Wtedy dopiero zauważyliśmy, że Damazego z nami nie było.
– Pofrunął do domu. Ten to potrafi znikać kiedy chce – mruknęłam. Nie byłam jakoś specjalnie przejęta deficytem brata.
Już miałam iść za dom, aby wziąć samochód (nie miałam ochoty na ślamazarne wspinanie się na wzgórze), ale tata zatrzymał mnie, jak zauważył, że nie miałam jak się przebrać w suche ubrania w jakiś magiczny sposób. Kazał mi zawracać do domu, abym nie ruszyła do Kairelis Mansion w stroju kąpielowym.
– Toż to nie bikini – westchnęłam; choć w zasadzie nie chciałam paradować w tym pałacu, w takim stroju, jak jakiś prostak, w mniemaniu Rytisa.
Damazy, który prawdopodobnie porzucił nas po wzmiance o Bald Hill i słynnej imprezie, udając, że nic nie rozumie (i pewnie, że nic nie wie o swoim nietakcie), musiał wrócić do domu. Gdy stanęłam na schodach, ktoś zrzucił mi na głowę moje ubrania. Jeden klapek pacnął mnie w czoło.
– Tato, czemu musieliście mnie ukarać takim bratem? – spytałam głośno. Trzymałam w ramionach moje ubrania, które na szczęście nie wpadły do wody. Tata tylko zaśmiał się i poklepał mnie po barku.
– Najważniejsze jest to, że on nie jest groźny. No i dba o ciebie. Nie musiałaś biec po schodach i uważać na jego książki, które powoli przejmują każdy skrawek podłogi w domu. Oszczędza twój czas.
– Groźny jest jego skalpel przy żabach i ciastach. Oszczędza mój czas? Sama nie umiem wziąć koszulki i spodni? On traktuje mnie jak pięciolatkę – mruczałam, spoglądając na oddalone, lekko spowite mgiełką Bald Hill. Mogłam dostrzec twierdzę państwa Kairelis, do której nie chodziłam od lat.
Szybko przebrałam się i poszłam na tył domu. Żałowałam, że miałam pojawić się w domu Rytisa. Dodatkowo, nie mogłam skrócić tej męki. Musiałam wziąć rower, bo nie miałam jak jechać tam samochodem. Nie zauważyłam na podjeździe naszego charakterystycznego gruchota. Mama chyba musiała nim pojechać do miasta, kiedy byłam nad jeziorem. Domyślam się, że szukała mnie w innej sprawie i nie miała zamiaru mianować mnie na kuriera.
Spojrzałam na teczkę. Włożyłam ją do plecaka. Zaczęłam jeszcze bardziej żałować, że w mieście nie było prądu od paru dni i tata nie mógł przesłać plików przez internet do swojego szefa – a raczej od paru lat, swojego przyjaciela. Zastanawiające było raczej to, jakim cudem Rytis był z krwi pana Kairelis, który podobno był całkiem miłym facetem.
No cóż, byłam skazana na przejażdżkę na Bald Hill i miałam nadzieję, że książę wyjechał na zabawy do jakiegoś kurortu dla małoletnich milionerów. Trzymałam się nadziei, że nie zaszczycę go swoją osobą.
– No, ale mam rower. To już coś. Powinnam szybko wrócić. Hmm... – Spojrzałam w niebo i zrozumiałam, że czekała mnie poważna zmiana pogody. Pogodna nad wodą szybko się zmieniała. Chmury przejmowały błękit, a firmament nieba stawał się odzwierciedleniem mojego humoru.
– Nie przedłużamy agonii. Im szybciej tam pojadę, tym szybciej wrócę. I postaram się wrzucić kogoś do wody. – Odwróciłam głowę i zmrużyłam oczy, widząc w oknie uśmiechającego się Damazego, który figlarnie pomachał mi na pożegnanie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top