Prolog
Pamiętam, jak bardzo się cieszyłam, że miałam go zobaczyć. Nie mogłam spać i jeść. W noc poprzedzającą jego przybycie ciągle wyglądałam przez okno, jakby oczekując, że mój nowy sąsiad zaraz pojawi się w drzwiach mojego domu. Byłam bardzo przejęta. Próbowałam dostrzec światła przez ścianę lasu; znak, że nowi sąsiedzi zamieszkali w potężnym domu na wzgórzu. Moja twarz była przyciśnięta do szyby, a oddech pozostawiał po sobie parę. Chyba tak naprawdę, to czekałam na wschód słońca. Na początek dnia.
Mój brat powtarzał, że te moje podniecenie było bardzo niepokojące. Chciał nawet zrobić ze mnie królika doświadczalnego do swoich notatek z psychologii lub psychiatrii. Uważałam to za dziwne zainteresowanie jak na nastolatka, ale sama byłam dzieckiem, a brata brałam za kogoś dorosłego. Choć wtedy bycie „dorosłym", oznaczało dla mnie to, że ktoś jest bardzo wysoki i ma pryszcze.
W każdym razie, aby nie patrzeć tylko w ciemność, co jakiś czas zerkałam na biurko, które stało niedaleko mojego łóżka. Na nim stał kalendarzyk z rysunkiem jeziora oraz datami, w tym jedną datą podkreśloną wielokrotnie czerwonym flamastrem. Była to data oznaczająca przyjazd mojego nowego sąsiada.
Mojego prawdopodobnego przyjaciela.
Jak tylko dowiedziałam o jego przyjeździe, stałam się bardziej nieznośna dla wszystkich domowników, bo tak nie mogłam się go doczekać. Zdanie: ,,Celio, uspokój się", stało się codziennością. No cóż, moje podekscytowanie miało swoje prawa. Nie mieliśmy tutaj zbyt dużo sąsiadów, choć okolice Jeziora Dunn były oblegane przez turystów po stronie południowej, gdzie stały kurorty i hotele. Ale tereny wschodnio-północne były półdzikie. Czasami gdzieś w lesie między drzewami lub na wyspach stały rezydencje bogatych ludzi, którzy chcieli schować się przed tłumem i rykiem muzyki. Niestety właścicielami takich domów byli starzy ludzie, którzy nie mieli dzieci, albo te dzieci już były na studiach i studiowały jakieś bezsensowne nauki.
Dlaczego tak bardzo chciałam mieć przyjaciela i czekałam na przyjazd nowego sąsiada? Powodem było to, że mój dom znajdował się po północnej stronie jeziora i nie było tam nic interesującego. Za to mieliśmy małą prywatną stocznię. Ale w zasadzie to też nie było nic ciekawego.
W każdym razie oznaki XXI wieku były widoczne dopiero, gdy szło się na południe szutrową drogą i natrafiło na przystanek autobusowy – miasto nie chciało wylewać asfaltu na jezdnię, gdyż nie było tutaj wielu domów, a tym bardziej domów z dziećmi. To nie tak, że w Fern Town nie było dzieci. Tak się składało, że miałam z nimi problemy. W szkole śmiały się ze mnie, z powodu mojego brata i jego (nietypowych) zainteresowań (i tu nie chodziło tylko o psychologię). Liczyłam na to, że coś się zmieni po przyjeździe nowych sąsiadów.
Wiadomość o nowych sąsiadach, którzy wybudowali dom nieopodal mojego domu (w oddaleniu dwóch mil) i do tego mieli dzieciaka w moim wieku (w tamtej chwili miałam osiem lat), była dla mnie czymś wymarzonym i niesamowitym. To było jak wygrana na loterii! Miałabym przyjaciela koło własnego domu. Byłam bardzo zadowolona z tego, że miał być to chłopiec (był to czas, gdy byłam chłopczycą, i panicznie bałam się grzebienia i kąpieli w wannie – ale nie w jeziorze). Miałam już plany na wspólne zajęcia: mogłabym z nim pływać w wodzie, pływać kajakiem, pływać rowerem wodnym... A gdyby było za zimno na pływanie, moglibyśmy chodzić po lesie i budować fort. Naturalnie, gdybym miała mieć za sąsiadkę dziewczynkę, za pewnie podjęłabym działania, aby ją odrobinę przeciągnąć na swoją stronę, ale wtedy uważałam, że dziewczynki są nudne. Mnie interesowały zabawy na świeżym powietrzu, a je na przykład jakieś kolorowe napoje na promenadzie, które ładnie wyglądały na zdjęciach, a koszmarnie smakowały. No i oczywiście leżenie na plaży, aby usmażyć się jak ryba w panierce na złoto.
Wracając do przeszłości, dzień przyjazdu mojego nowego sąsiada przypadał na moje urodziny – to było jak urodzinowy prezent! Gdy tylko nastał nowy dzień, zerwałam się z łóżka, szybko zjadłam urodzinowe śniadanie i po prędkim ubraniu się, wyciągnęłam z domu Damazego – mojego brata, który też nie spał tamtej nocy, dokonując za pewnie dziwnych, choć nieszkodliwych rzeczy w swoim pokoju. Damazy jęczał i marudził, że wolał zostać w swoim pokoju i obserwować, jak coś może wykluć się z jaja (w tamtym momencie sam nie wiedział, co było w jajku i nie chciał zdradzić skąd je wziął; nasi rodzice pewnie obawiali się, że mój brat miał w pokoju jajo jakiegoś węża lub innego uroczego zwierzątka). W końcu mama mu zagroziła, że jeżeli będzie dalej mruczał pod nosem, to za karę będzie musiał spędzić ostatnie tygodnie wakacji na dworze, a swój pokój będzie musiał traktować jak wizytę w hostelu – jako spanie w łóżku w nocy. Ja wolałam milczeć, bo moja kara polegałaby na tym, że to ja byłabym zamknięta w pokoju. Istny koszmar.
Kiedy wszyscy znaleźli się w samochodzie, a tata odpalił silnik, Damazy teatralnie jęknął i rzucił na mnie lekko krzywe spojrzenie. Chyba naprawdę wolał godzinami obserwować skorupkę jaja, niż spotkać się z żywymi ludźmi.
Miejsce do którego jechaliśmy, nazywało się Edmond Hill, które jest jedynym wysokim wzniesieniem w naszej okolicy (drugie było to Fox Hill), a jego łańcuch łagodnie opada aż do mojego domu. Niemal na samym szczycie wzgórza postawiono Kairelis Mansion, rezydencję państwa Kairelis, którzy przybyli z Litwy. Damazy, kiedy usłyszał nazwę tego miejsca, zaśmiał się i powiedział:
– Jedziemy na Bald Hill! Mówcie po ludzku! Czemu ludzie lubią nadawać pospolite nazwy miejscom, które już są dobrze nazwane?
– Jakie Bald Hill? – spytali go nasi rodzice, a ja zachichotałam cicho. Brzmieli na zaskoczonych.
– Inaczej mówiąc, jedziemy na łysy łeb. – Wyjaśnił Damazy. – No tak wygląda te miejsce. Jest łyse od drzew. Tam są tylko kamienie! – Mówiąc to, wesoło uśmiechał się z błyszczącymi oczami. Rodzice spojrzeli ponuro na siebie – chyba zaczęli żałować, że wzięli Damazego ze sobą – było już oczywiste, że mój brat musiał knuć coś w swoim łbie.
– Może tak było, ale widziałem wiele pojazdów, które wiozły sadzonki drzew. Za parę lat, te wzgórze będzie jak park – odpowiedział mój tata i dodał (szczególnie do nas: do mnie i do mojego brata), że nie powinniśmy mówić naszej „wymyślonej" nazwy wzgórza przy naszych nowych sąsiadach. Bo to byłoby w złym guście.
– Aaale to jest nudne! – mruknął Damazy pod nosem i zamknął swoją paszczę po wepchnięciu do niej gumy balonowej. To była moja urodzinowa guma do żucia, którą nawet nie chciał się ze mną podzielić. Jak to zasugerowałam, Damazy wypluł przeżutą gumę i próbował mi ją wepchnąć do ust. To zachowanie nie było czymś nietypowym lub niecodziennym – musiałam się przyzwyczaić do swojej niskiej pozycji bycia „młodszą" siostrą.
Edmond Hill było dość niezwykłym miejscem po wybudowaniu rezydencji – przywitała nas wysoka brama z kamienia, która dla mnie, jako że byłam dość niskim dzieckiem, wydawała się być murem obronnym jakiegoś zamku. Gdy przejechaliśmy przez bramę, ujrzeliśmy wielki dom koło klifu (raczej stał on tuż obok stromego brzegu wzgórza); taras domu był niemal zawieszony w powietrzu, a z niego musiał się roztaczać cudny widok na jezioro. Jednak moje oczy nie zajęły się podziwianiem jeziora i okazałego domu (w końcu państwo Kairelis posiadali firmę, która produkowała luksusowe umeblowanie do jachtów i okrętów, i stać ich było na piękny dom), a poszukiwaniem sąsiadów.
I wtedy go ujrzałam.
Zobaczyłam chłopca, który siedział na schodach i podrzucał sobie piłkę do baseballa.
Moi rodzice, którzy przyjechali tam w interesach, nie zdążyli mnie złapać, gdy od razu podbiegłam do chłopaka i wyciągnęłam do niego rękę. Na moich nadgarstkach błyszczały splecione kolorowe bransoletki przyjaźni (to były jedyne moje dziewczyńskie rzeczy, oprócz plastrów z jednorożcami na moich kolanach i policzku).
– Jestem Celia. – Przedstawiłam się wesoło i dziarsko.
Chłopak wlepił we mnie zaskoczony wzrok, a piłka do baseballa, którą podrzucił, spadła na jego głowę. Nie zdążyłam powstrzymać chichotu, kiedy pochyliłam się i podniosłam piłkę z ziemi. Chłopak nadal nic nie mówił; był zajęty pocieraniem dłonią swojego czoła. Z tego co zdążyłam wtedy zauważyć, był opalony na orzech (to był dla mnie dobry znak – mogło to oznaczać, że dzieciak lubił siedzieć na dworze) oraz bawił się piłką, co mogło świadczyć, że może lubił grać w baseball. Ja nie umiałam w to grać, ale gdyby on mnie tego nauczył, uniknęlibyśmy płacenia odszkodowań za stłuczone szyby.
Patrzyłam na niego z ciekawością, czekając, aż coś powie, ale wtedy nagle przypomniałam sobie, że dzieciak pochodził z Europy.
I wtedy chłopak otworzył usta:
– Rytis. – Po chwili milczenia, wsunął do kieszeni piłkę, którą ostrożnie zabrał z mojej dłoni. W tamtym momencie nie byłam zaniepokojona tym tonem głosu, ponieważ uznałam, że każdy, kto zostałby uderzony w głowę twardą piłką, mógłby poczuć się źle. Wciąż patrzyłam na chłopaka z nieukrywanym zainteresowaniem, co nie mogło umknąć jego uwadze. Rytis milczał i zagryzał usta, a jego duże zielono-błękitne oczy wszędzie patrzyły, byle nie na mnie. Zaczęłam sądzić, że może on się wstydził lub był zakłopotany. Gdy miałam już zacząć rozmowę, szukając w głowę żartów, aby go rozbawić, nadszedł czynnik wysoce rozpraszający – mój brat, który miał w sobie talent do odstraszania ludzi.
– Podobno zabito tutaj mężczyznę, a potem ogolili mu głowę, bo miał tyle włosów, że wychodziły z worka na zwłoki. Dlatego Bald Hill. – Przywitał się, stukając swoją ręką w drewnianą belkę koło wejścia do domu.
Zamknęłam oczy i chciałam ukryć się pod ziemią. Nie musiałam widzieć twarzy Rytisa, aby wiedzieć, że Damazy musiał mu podarować koszmary na co najmniej miesiąc, jeżeli zrozumiał, co powiedział mój brat.
Efekt był szybki, co potwierdziło moje przypuszczenia, że dzieciak musiał dobrze znać angielski: Rytis przeprosił nas i zniknął w domu.
– Ty kretynie! Przestraszyłeś go! I mnie też! Skąd takie okropne pomysły przychodzą ci do głowy?! – szepnęłam, umyślnie depcząc jego stopę.
– Tego kwiatu jest pół światu, Rybciu. – Damazy mrugnął okiem. Zawsze tak robił, gdy przerażał swoją „ofiarę". To było jedno z jego zainteresowań. Mój brat był dziwnym nastolatkiem.
Aby naprawić zepsutą próbę nawiązania kontaktu z Rytisem, postanowiłam odwiedzać go jak najczęściej, aby przekonać go, że w mojej rodzinie są też przykłady normalnych ludzi, którzy nie węszą wszędzie morderstw i nie opowiadają przypadkowym osobom jakiś wyssanych z palca bajek, aby oglądać z satysfakcją strach w ich oczach.
Przyjeżdżałam do niego rowerem, wiele razy spadając z niego na drogę pokrytą sypkim piachem, żwirem i ostrymi kamieniami, które wielokrotnie piły moją krew z podrapanych kolan. Ale nadal podnosiła mnie na duchu myśl o Rytisie. To dawało mi siły do pchania roweru na wzgórze.
Aby nie przychodzić do Rytisa z pustymi rękoma, często wiozłam ze sobą słodycze i ciasto, abyśmy mogli coś zjeść po zabawie. Niestety, zawsze czekało mnie rozczarowanie. Rytis często mówił mi, że choć cieszy się na mój widok i chciałby bawić się ze mną i pospacerować nad brzegiem jeziora, nie ma na to czasu, bo jego rodzice każą mu się uczyć do szkoły – to było dla mnie nie do pomyślenia, żeby tak dręczyć dzieciaka w wakacje. Kiwałam wtedy głową i zawsze mu proponowałam, żeby pisał do mnie wiadomości lub dzwonił, gdy będzie wolny. On wtedy naśladował mój ruch głową, uśmiechał się i znikał we wnętrzu wielkiego domu.
Wciąż byłam sama i zawsze po spotkaniu z nim szłam do domu smutna, bardzo powoli, i to nie dlatego, że było stromo, a droga schodziła w dół.
W taki sposób mijały pierwsze dni po przyjeździe nowych sąsiadów, a ja markotniałam. W tamtym momencie zyskałam niepospolite towarzystwo mojego brata, który za karę miał siedzieć na dworze (miał banicję na swój pokój i mógł tam tylko wchodzić, aby karmić jakiegoś gada czy coś i spać na łóżku). Zazwyczaj moczył ze mną nogi na pomoście i obserwował błękit jeziora, którego toń zmieniała się w ciemność nocy, odbijając diamenty gwiazd.
– Wiesz, ci bogacze mają nierówno pod sufitem, więc nie bądź zaskoczona, że on musi siedzieć przy książkach lub grać na jakimś wymyślnym instrumencie. – Damazy pocieszał mnie, klepiąc moją głowę swoją dłonią. Nie lubiłam tego, ale on nic nie robił sobie z moich próśb (i gróźb).
– Myślisz, że on może jest nieśmiały? – Pytałam go, krzywiąc się, gdy jego dłoń znów głaskała mnie po głowie. Jakoś nie mogłam zrozumieć, jak można było czytać książki w piękny słoneczny dzień. Gdy tylko o tym wspominałam, Damazy robił wtedy zamyśloną minę. W końcu pewnego razu powiedział tajemniczo:
– Mówiłem, żeś się zbyt mocno podniecałaś na wieści o przyjeździe nowych sąsiadów.
– Co masz na myśli? Mów prawdę! – Zmarszczyłam udawanie groźnie brwi i wpatrywałam się w jego oczy. Nie doczekałam się odpowiedzi, bo ręka Damazego popchnęła mnie, a ja wpadłam do wody. To było tyle na temat moich relacji z bratem, gdy byłam młodsza.
Nie wiedziałam wtedy, co kryło się między słowami Damazego. Mój brat, który był ode mnie wiele lat starszy, widział co nie co ze świata i znał ludzkie zachowania. Po prostu z miłości do mnie, nie chciał powiedzieć czegoś głośno, co mógłby spowodować, że mogłabym zacząć inaczej patrzeć na życie.
Gdy skończyły się wakacje, bardzo się ucieszyłam, że Rytis miał chodzić do tej samej szkoły co ja – niestety nie miałam z nim wielu wspólnych zajęć, ale to mi nie przeszkadzało, bo już myślałam o wspólnych przerwach. Zawsze moglibyśmy pouczyć się czegoś z książek i choć nie byłam wtedy molem książkowym, to mogłabym zrobić dla niego wyjątek – strasznie chciałam mieć przyjaciela. Moje zdesperowanie było widoczne na każdym kroku.
Niestety, mój plan nie zadziałał, ponieważ Rytis był zawsze otoczony ludźmi, a ja nie miałam jak się do niego przedostać. Byłam też bardzo zaskoczona tym, że jak machałam do niego i witałam się z nim, to bywało tak, że on mnie ignorował lub nie dostrzegał, odwracał głowę i odchodził. Wtedy sądziłam, że to była moja wina. Byłam pewna, że za słabo go wołałam i on mnie nie słyszał, a przez tłok, nie widział mnie, bo często widywałam go w zbyt głośnych, zatłoczonych miejscach (gdy miałam z nim zajęcia, on siedział w pierwszych ławkach, tuż przed tablicą, kiedy ja wolałam siedzieć jak najdalej od nauczyciela – to też mi nie pomagało w nawiązaniu znajomości).
Ta moja gra z Rytisem trwała bardzo długo. Moje próby zaprzyjaźnienia się z nim kończyły się niepowodzeniem. Wszystko zmieniło się, gdy słowa i zachowanie mojego brata stały się jasne, gdy pewnego dnia podeszłam do mojego niedostępnego sąsiada podczas przerwy w szkole. Chowałam się w cieniu drzew, patrząc na niego z zazdrością, gdy siedział na schodach w otoczeniu paru chłopaków z którymi wesoło rozmawiał. Chciałam podejść do niego ze specjalnie kupioną przeze mnie piłką do baseballa. Chciałam go poprosić, aby wpadł do mnie podczas weekendu, aby pouczyć mnie tej gry (widziałam, że zapisał się na zajęcia związane z tym sportem). Ale wszystko zmieniło się, kiedy usłyszałam:
– Ona mnie tak denerwuje! Dzikuska! Widziałeś jej włosy? Takie sztywne! Fuj! – powiedział Charles, chłopak z przylizanymi brązowymi włosami, który siedział tuż obok Rytisa. Był on synem producenta wioseł, który zaczął mieć trochę kasy w kieszeni, odkąd otworzył swoją firmę w naszym mieście.
– Masz rację! Te włosy nigdy nie widziały grzebienia! A do tego, ona jest taka nieznośna! I dziwna! Czy ona nie rozumie tego, że daję jej do zrozumienia, że nie chcę z nią być? Znaczy, nie chcę się z nią bawić? Przecież niewiele mówię! Nie chcę jej znać! A ona nadal przypływa! – Śmiał się Rytis. – Przypływa! Jak ryba! Ha, ha! Rozumiecie? Bo ona ciągle jest w wodzie. I chyba tam powinna zostać. – Skrzywił się i zaczął udawać żabę.
Zrozumiałam drwinę w jego głosie.
Zrozumiałam wszystko.
Piłka do baseballa spadła na ziemię, a ja niemo patrzyłam się na Rytisa. Na szczęście wciąż byłam ukryta w cieniu drzewa. Zaciskałam usta. Po chwili zaczęłam trzeć oczy rękoma, aby zetrzeć łzy. Nie rozumiałam tego, dlaczego to powiedział i czemu był taki złośliwy. Przecież starałam się być miła i wesoła.
Zaczęłam obwiniać mojego brata za jego zachowanie w domu Rytisa, ale dopiero po jakimś czasie dotarło do mnie, co Damazy miał na myśli, gdy siedzieliśmy na pomoście: nie pasowałam do otoczenia bogatych ludzi, mimo tego, że nasi rodzice tworzyli i budowali jachty i łodzie na zamówienie bogatych klientów. Choć moi rodzice mieli bardzo dobre stosunki z państwem Kairelis, ich syn zrobił mi „łaskę", że w ogóle ze mną zamienił parę słów.
Po tym przykrym zetknięciu się z rzeczywistością, postanowiłam nikomu nie robić „łaski", aby ktokolwiek był moim przyjacielem. Nie zamierzałam się nikomu kłaniać ani zabiegać o czyjeś zainteresowanie. Nie zamierzałam być tą jedną stroną, która daje coś od siebie. Stałam się samotnikiem, jak mój brat, tylko że szybciej.
O wiele szybciej niż on.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top