Chłopak z busa
Jestem Kang SooMi – zwykła siedemnastolatka z uporem gorszym, niż osioł. Pochodzę z niewielkiej miejscowości położonej niedaleko Seulu, stolicy Korei Południowej. Niby miasto, ale tylko przez to, że jest tak zapisane w papierach – wiocha jak każda inna.
Jestem takim typem człowieka, który jak się na coś uprze to będzie to robić za wszelką cenę, nieważne jaka by była – chociaż dążeniem do celu po trupach bym tego nie nazwała. Takim moim największym uporem była decyzja o codziennych dojazdach do szkoły. Nie chciałam chodzić do liceum w mojej miejscowości – niski poziom i ogólna... patologia. Nie chciałam skończyć jak inni na kasie w McDolandzie. Nie chciałam też przez kolejne trzy lata chodzić i męczyć się w jednej szkole z nielubianymi przeze mnie osobami. Wiadomo – mała miejscowość, więc mało szkół – wszyscy idą tam gdzie ich „ziomkowie" co prowadzi do tego, że wszyscy i tak lądują w jednej szkole. Złożyłam, więc podania do dwóch szkół w Seulu i mimo moich obaw dostałam się do szkoły, do której najbardziej chciałam. Nie była to elita, ale poziom był wysoki. Wiedziałam, że po tej szkole dostanę się na dobre studia i wyjdę „na ludzi". Cieszyłam się jak dziecko, kiedy dostałam powiadomienie, że się tam dostałam. Niestety moja mama była (jak zawsze) przeciwna, żebym to akurat tam szła. Zawsze znajdowała jakiś argument, który by tylko potwierdził jej zdanie. „Przecież to wielkie miastko, zgubisz się tam!", „A co jak się tam nie odnajdziesz?", „A jak będą cię szykanować, bo jesteś z innego miasta, czy cokolwiek innego?" – i różne takie. Miałam to gdzieś, przecież większa demoralizacja czekała mnie w miejscowej patologii. Na szczęście poparcie miałam u mojego taty – zawsze stał po mojej stronie.
Pierwszy dzień był stresujący – jak zawsze w nowym miejscu. Klasa na szczęście trafiła mi się w porządku. Ludzie byli inni, bardziej otwarci – w dodatku typowe śmieszki z mocnym charakterem. Zawsze starałam się porozmawiać z każdym, ale nie szukałam tam przyjaciół. Nie poszłam do szkoły, żeby wiązać się z osobami, z którymi musiałabym się rozstawać za 2/3 lata. Pewnie i tak kontakt by się urwał zaraz po egzaminie końcowym – zawsze tak było. Miałam swoją przyjaciółkę w rodzinnym mieście, z którą spotykałam się co jakiś czas. Ona w zupełności mi wystarczała. Poza tym nie lubiłam otaczać się wieloma ludźmi – zawsze znalazł się ktoś fałszywy, ktoś z kim zawsze darłam koty.
Niestety szkoła ta nie miała internatu, a pozostałe były już pełne. Stąd też wzięła się decyzja o dojazdach. W sumie to wolałam dojeżdżać, niż być z jakąś patologią w jednym pokoju. W wielkich miastach nigdy nic nie wiadomo, zawsze są pełne dziwnych ludzi (a w szczególności w stolicy!). Można się o tym przekonać wsiadając do komunikacji miejskiej tj. tramwaj. Zawsze byłam ciekawa skąd tacy debile biorą się na tym świecie. Ale chyba dobrze jest jednak pozostać w tej słodkiej niewiedzy.
Cholerny budzik zadzwonił jak zawsze o 5:30. Gwałtownie podniosłam się z łóżka i wyłączyłam urządzenie tarabaniące na pół osiedla. Najchętniej bym wyrzuciła ten telefon przez okno za przerwanie cudownego snu, ale w sumie szkoda by było. Poza tym rodzice nie kupiliby mi nowego.
Położyłam się jeszcze na chwilę i przeciągnęłam się jak kot. Niezadowolona i ledwo żywa ruszyłam w stronę łazienki, która znajdowała się tuż przy moim pokoju. Zapaliłam światło, a jako, że byłam jeszcze przyzwyczajona do ciemności myślałam, że momentalnie oślepnę od jasnych żarówek.
Kiedy już się przyzwyczaiłam do światła ruszyłam załatwić sprawę fizjologiczną. Przemyłam twarz zimną wodą, żeby się przebudzić, umyłam zęby i ubrałam mundurek. Wzięłam z półki kosmetyczkę i wzięłam potrzebne mi kosmetyki. Beauty Blenderem rozprowadziłam podkład, poprawiłam brwi kredką, oczy podkreśliłam czarnym eyelinerem (bez którego nigdzie się nie ruszałam!). Rzęsy podkręciłam zalotką i przejechałam po nich tuszem. Nałożyłam trochę rozświetlacza, a usta musnęłam moim ulubionym, poziomkowym błyszczykiem. Włosy, które miałam związane w kucyk rozpuściłam i rozczesałam szczotką. Przejrzałam się w lusterku – nie było źle.
Ogarnęłam łazienkę do stanu pierwotnego i wróciłam do swojego pokoju. Piżamę rzuciłam na niepościelone łóżko i wzięłam plecak, który leżał już przyszykowany na krzesełku przy biurku. Wzięłam telefon do ręki i sprawdziłam godzinę – była 5:51.
Z plecakiem na ramieniu ruszyłam po schodach na dół. Było ciemno, więc zapaliłam światło na klatce schodowej. Rodzice jeszcze spali – mama nie pracowała, a ojciec miał dopiero na ósmą do pracy.
Przeszłam do kuchni, zostawiając plecak na schodach. Zrobiłam sobie kanapkę z dżemem, a do szklanki nalałam soku pomarańczowego. Zjadłam szybko swoje śniadanie, przeglądając jeszcze co ciekawego wydarzyło się na Facebooku podczas mojej nieobecności. Wychodząc z pomieszczenia zgarnęłam zawinięte w woreczek kanapki i pieniądze na busa, które zawsze wieczorem zostawiała mi moja mama. Z przedpokoju wzięłam płaszcz, buty, czapkę, szalik i rękawiczki. Położyłam to wszystko na schodach. Usiadłam na jednym ze stopni i ubrałam moje ulubione botki na podwyższeniu. Następnie założyłam płaszcz, którego jak
zwykle nie zapięłam, a szyję owinęłam grubym szalem. Była jesień, połowa października – niby nie było tak zimno (jak na tę porę), ale nienawidziłam wychodzić, kiedy na zewnątrz było poniżej 15 stopni na termometrze.
Gotowa zarzuciłam plecak na ramię, a w uszy wsadziłam słuchawki. Puściłam moją ulubioną piosenkę od P!nk – „Fucking perfect" i schowałam telefon do kieszeni płaszcza. Przed wyjściem założyłam jeszcze czapkę i rękawiczki. Otworzyłam drzwi, a moją twarz otulił zimny powiew wiatru. Wzdrygnęłam się, kiedy ciarki przeszły mi po plecach. Ciężko wypuściłam powietrze z ust, zeszłam po schodach i dróżką wyłożoną kostką brukową przeszłam do bramki. Otworzyłam ją i ruszyłam w kierunku „mojego" przystanku autobusowego.
Niebo wciąż było ciemnie, lampy przy ulicach oświetlały drogi. Drzewa kołysały się pod wpływem jesiennego wiatru. Ulice jak na tę porę były bardzo spokojne – było mało ludzi, mało samochodów, a sklepy zaczynały się dopiero otwierać. Jak co dzień minęłam pana z psem – ten się na mój widok uśmiechnął. Powiedziałam standardowe „Dzień dobry" odwzajemniając uśmiech i szłam dalej. Niedaleko sklepu minęłam panią w granatowym płaszczu, która jak zawsze paliła papierosa – jak zawsze miała pomalowane usta czerwoną szminką, a na głowie uroczy berecik pasujący do długiego płaszcza. Z taką figurą mogłaby zostać modelką, gdyby nie paliła..
Droga zajęła mi niecałe dziesięć minut. Na przystanku stała już spora grupa ludzi, która czekała na bus miejski, tzw. przemysłowiec. Przemysłowiec jeździł do pobliskiej wsi, w której znajdowały się zakłady pracy.
Byli to różni ludzi, w różnym wieku – były też w ci podeszłym wieku. To oni zawsze z rana się uśmiechali i byli pełni energii, mimo przeżytych tylu wiosen. W porównaniu do tych dwudziestopięcio-, trzydziestolatków, którzy stali tam jakby ktoś im kazał wyglądali na tych co najbardziej cieszą się i najbardziej korzystają z życia. Nigdy nie rozumiałam tego głupiego „grymasu" dorosłych. Sami decydujemy o swoim życiu, rodzinie, pracy. Jesteśmy kowalami własnego życia, nikt im nie kazał pracować w tym (czy innym) zakładzie. Zawsze jest czas na spełnianie własnych marzeń.
Kilka minut po moim przyjściu podjechał mój bus. Otworzyłam drzwi i wyciągnęłam z uszu słuchawki. Uśmiechnęłam się do kierowcy.
- Dzień dobry! – przywitałam się.
- Dobry, dobry! – mężczyzna również się uśmiechnął i wziął należną kwotę. Lubiłam jeździć z tym panem. Czułam, że mnie lubił, bo tylko do mnie się uśmiechał, a czasami nawet dawał jakiś mały rabat. Może to dlatego, że byłam miła i uprzejma, a nie to co reszta ludzi, która by tylko narzekała i nie zmieniała wyrazu twarzy do końca życia?
Ruszyłam przed siebie na praktycznie sam koniec pojazdu i zajęłam miejsce na ostatnim podwójnym siedzeniu. Ściszyłam muzykę do 50% głośności – zawsze jakaś stara, gburowata babcia się doczepiała, że „wszystko słychać". A niby starsi ludzie mają taki okropny problem ze słuchem...
Zdjęłam płaszcz i ułożyłam go sobie na udach. Plecak postawiłam na ziemi, między nogami. Swój wzrok skierowałam w stronę okna – lubiłam patrzeć na miasto, które dopiero budziło się do życia, było wtedy takie cudowne.
Bus zatrzymał się na ostatnim przystanku przed wjazdem na autostradę. Zgarnął stamtąd dwie.. trzy osoby. Nie wiem, nie patrzyłam w stronę drzwi, bo nie obchodziło mnie kto wsiada, kto wysiada (w przeciwieństwie do osiedlowego monitoringu – one były wszędzie, nawet w busie). Widoki za oknem były o wiele ciekawsze. Uśmiechałam się jak głupia, kiedy widziałam billboard „Today is a new day", który stał po drugiej stronie ulicy. Kochany brak weny na plakat..
Nagle poczułam, że ktoś obok mnie usiadł. Spojrzałam w prawą stronę – był to jakiś chłopak. Nigdy go nie widziałam, ale był przystojny – cholernie przystojny. Płaski, szeroki nos, pełne usta (wręcz do całowania!), oczy delikatnie podkreślone, dopełniające oko, wyrazista linia szczęki. Włosy miał gęste, platynowe, ułożone na księcia jednej z Disneyowiskich bajek. Wyglądał jak anioł – brakowało mu tylko skrzydeł i aureoli nad głową! Pachniało od niego subtelnymi, męskimi perfumami. Miał na sobie mundurek zupełnie inny, niż ja. Przez krój, kolor i sposób uszycia mogłam stwierdzić, że chodził on do jednej z elitarnych szkół. Super - nie dość, że przystojny to w cholerę mądry.
Pan idealny odwrócił głowę w moją stronę, kiedy ja jak jakaś głupia wpatrywałam się w niego z otwartą buzią. Uśmiechnął się - przymknął delikatnie oczy, a te ułożyły się w wąską linię. Szybko odwróciłam głowę w stronę okna i schowałam twarz w szalik. Zrobiłam z siebie idiotkę, która gapi się na ludzi, śliniąc się przy tym jak pies podczas nasypywania karmy do miski. Dobrze, że się nie odezwał, bo zrobiłabym z siebie jeszcze większego debila.
Zastanawiało mnie to czemu usiadł akurat obok mnie. Przecież połowa busa była wolna – dwa siedzenia przede mną, trzy pojedyncze, jedno obok jakiejś kobiety i cztery na samym końcu, czyli w sumie dziesięć wolnych miejsc! Ale nie, usiadł obok mnie – zwykłej licealistki z jakiegoś tam liceum. Ładna nie byłam, więc raczej nie stawiałabym na to, że mu się spodobałam i usiadł obok mnie (marzenie). Wyglądał na osobę z wyższych sfer, kogoś kto wręcz śpi na pieniądzach.
Zamiast przespać się te czterdzieści minut (jak miałam w zwyczaju) siedziałam wyprostowana ze wzrokiem skierowanym za okno, bawiłam się swoimi dłońmi, modląc się, żeby nie patrzeć w stronę chłopaka. Miałam dziwne wrażenie, że to on czasami na mnie spoglądał.. A może po prostu byłam najzwyczajniej w świecie przewrażliwiona? Czemu byłam taka głupia? Przecież to tylko chłopak – jak każdy inny tylko, że ładniejszy.
Dobra, jednak nie był taki jak inny – kiedy się na niego patrzało wydzielało się więcej śliny, niż zazwyczaj, a serce waliło jak oszalałe. Przyszło mi nawet przez myśl, czy to nie jest przypadkiem jakiś znany model, aktor, czy ktokolwiek inny. W tych czasach wszystko było możliwe mając dobrą twarz.
Kiedy postanowiłam skupić się na piosence, która leciała w słuchawkach dopiero się zorientowałam, że wjechaliśmy do Seulu. Przeraziło mnie to, że przez ponad pół godziny rozmyślałam nad panem idealnym – to nie było normalne, prawda?
Pierwszym przystankiem, na którym zatrzymał się kierowca był tuż przy filharmonii – wysiadła tam jakaś kobieta. Standardowo stanęliśmy jeszcze na dwóch sygnalizacjach świetlnych na czerwonym świetle.
Następny przystanek był przy jednej z galerii handlowych. Chłopak obok mnie ubrał swoją kurtkę i zabierając swój plecak, wstał kierując się w stronę wyjścia. Nie mogąc się powstrzymać spojrzałam na niego – miał cudowne, chude nogi. Powiedziałabym nawet, że lepsze ode mnie (i reszty dziewczyn). Zanim wyszedł spojrzał swoimi cudownymi, hebanowymi oczami w moją stronę – zarumieniłam się. Patrzałam przez równoległą szybę jak idzie - co ja właśnie wyprawiałam!?
Bus zatrzymał się na jednym przystanku, obok hotelu. Wszyscy już wysiedli, zostałam sam na sam z kierowcą. Nie musiałam mówić, gdzie chcę, żeby się zatrzymał – już to zapamiętał po półtorej miesięcznym dojeżdżaniu. Pożegnałam się z kierowcą, życząc mu miłego dnia i podbiegłam na przystanek tramwajowy, na który podjechał już mój tramwaj. Szybko wsiadłam i zajęłam miejsce na jednym z wolnych miejsc (o które ciężko było po południu).
Droga zajęła mi jakieś piętnaście minut. Wysiadłam na odpowiednim przystanku i pokierowałam się w stronę szkoły.
Po pięciu minutach byłam już w budynku. Spojrzałam na zegarek, który wisiał tuż przy wejściu – 7:37. Miałam jeszcze czas, bo lekcja zaczynałam dopiero o ósmej.
Weszłam po schodach na drugie piętro. Podeszłam do szafek, wyjęłam z plecaka kluczyk i ją otworzyłam. Wzięłam potrzebne mi zeszyty, które zawsze zostawiałam, żeby nie musieć ich wozić. Płaszcz, czapkę, rękawiczki i szal wepchnęłam do szafki – nie lubiłam zostawiać ubrań w szatni. Szkoła była połączona z podstawówką i żeby dostać się do szatni trzeba było walczyć z dzikimi zwierzętami.
Pokierowałam się kilometrowym korytarzem pod salę, w której miałam mieć lekcję języka angielskiego. Usiadłam na jednej z ławek, które były ustawione na całej długości korytarza. Moje myśli znów wróciły do tamtego chłopaka. Nie mogłam o nim tak po prostu zapomnieć. Zastanawiałam jak ma na imię, do jakiej szkoły chodził, czym się interesował.. Czy to było zakochanie? Niemożliwe! Przecież miłość od pierwszego wejrzenia nie istniała, była tylko zwykłą bujdą romantyków. Ja nawet nigdy w życiu nie byłam zakochana, nie miałam nigdy chłopaka.. A może to przez to, popadłam w jakiś kryzys? Niedorzeczne!
Przez niego nie mogłam się skupić przez cały dzień na lekcjach. Na W-F'ie dostałam piłką w twarz przez to, że się nie skupiłam na grze. Dobrze, że nie miałam żadnego egzaminu, bo z pewnością bym go zawaliła.
Jechałam w tramwaju z nadzieją, że znów go zobaczę. Niestety szybko ją rozwiano, bo jechałam w busie z samymi dorosłymi, którzy wracali z pracy do domu. Byłam zawiedziona, nie ukrywałam tego.
W domu zjadłam obiad z rodzicami, dzieląc się wydarzeniami, które działy się w szkole. Oczywiście pominęłam fakt, że najprawdopodobniej się zauroczyłam w jakimś chłopaku. Później musiałam wrócić do szarej rzeczywistości jaką była nauka i odrabianie zadań domowych.
Przez to, że było tego tak dużo siedziałam z tym do późna – jak się kładłam było już chyba po pierwszej. Rano oczywiście musiałam wstać o tej 5:30, bo przecież matematyki z samego rana nikt mi nie odwoła „od tak".
Tak jak każdego ranka wyszykowałam się, zjadłam śniadanie i wyszłam z domu. Tak jak każdego ranka na przystanku stali ci sami ludzie, w słuchawkach leciała ta sama piosenka i podjechał ten sam bus, w którym zajęłam to samo miejsce. Wszystko stało się już taką rutyną. Zaszła pewna zmiana – zamiast patrzeć się za okno, patrzałam się czy pan idealny czasami nie wsiada. Niestety tego ranka jak i każdego kolejnego go nie było. Może ja po prostu go sobie zmyśliłam?
Teoria o zmyślonym chłopaku poszła w niepamięć jak w poniedziałek on znów się pojawił i zajął miejsce obok mnie. Nie odezwał się tylko delikatnie uśmiechnął jak w zeszły poniedziałek. Jego wzrok był skierowany do przodu, siedział wyprostowany z brodą delikatnie wysuniętą do przodu. Dyskretnie czasami na niego spoglądałam, żeby zapamiętać każdy jego detal. Niestety nie widziałam jego plakietki z imieniem, bo miał ją przypiętą pod marynarką. Próbowałam go znaleźć na różnych portalach społecznościowych, ale zawsze kończyło się to fiaskiem. Czy to nie była już jakaś obsesja?
Pod koniec listopada postanowiłam się spotkać z moją najlepszą przyjaciółką – Han JiWoo. Nie widziałyśmy się dwa miesiące, więc postanowiłam, że dobrze byłoby się w końcu spotkać na jakiejś kawie. Umówiłyśmy się w galerii handlowej w naszej ulubionej (i jedynej) kawiarni w naszym mieście. Rzuciłyśmy się sobie na szyję, gdy się zauważyłyśmy – byłyśmy bardzo zżyte, niczym siostry.
Zajęłyśmy miejsce przy jednym ze stolików i zamówiłyśmy Latte Macchiato. Oczywiście od razu zaczęłyśmy rozmawiać jak najęte o wszystkim i o niczym. Starałam się unikać tematu pewnej osoby, która mieszała mi w życiu już dobre półtorej miesiąca.
- Wydajesz mi się jakaś inna – wyskoczyła przyjaciółka, kiedy rozpoczynałyśmy już któryś z kolei temat.
- Huh? Podcięłam trochę włosy i zmieniłam szampon – uśmiechnęłam się. – O i jeszcze eyeliner, bo tamten zepsuli i jest teraz do niczego!
- Nie o to mi chodzi – zaśmiała się. Zapanowała chwilowa cisza między nami. Przeszła mnie fala dziwnego gorąca. I to nie był efekt gorącej kawy. – Jesteś inna tak ogólnie, zbyt dobrze cię znam! Zakochałaś się? – zatrzymałam kubek z gorącym napojem w połowie drogi, a serce zaczęło mi bić szybciej. Faktycznie, znała mnie zbyt dobrze.
- N-no co ty! Ja? Zakochana? – zaśmiałam się nerwowo. Czułam jak ręce mi się pocą. Mój wzrok robił wszystko, żeby tylko nie patrzeć na przyjaciółkę.
- Przestań udawać, widzę przecież! Kim jest tym szczęściarzem, hm? Chcę wiedzieć wszystko o nim, żeby wiedzieć komu skopać tyłek jak ci coś zrobi!
- Dobra, dobra! Nie nazwałabym tego zakochaniem, tylko takim zauroczeniem. Nigdy z nim nie rozmawiałam. Jeździ zawsze w poniedziałki ze mną busem. Dosiada się do mnie, mimo że jest dużo miejsc wolnych. Nie wiem jak się nazywa, ale chodzi do elity w Seulu. Uśmiecha się do mnie od czasu do czasu, ale nic nie mówi. Ma ślicznie, platynowe włosy i piękną linię szczęki. Wygląda jak połączenie anioła i księcia z bajki! Nie umiem go opisać słowami, jest zbyt idealny – oparłam brodę o dłonie i wypuściłam powietrze, kiedy przed oczami pojawił mi się obraz chłopaka.
- Powiem ci kochana, że nieźle wpadłaś. Musisz się przecież w końcu do niego odezwać! Pewnie nie przypadkowo obok ciebie siada! Do odważnych świat należy! A jak nie to sama cię z nim umówię!
- NIE! Nie rób tego, proszę cię.. Przecież on pewnie ma już dziewczynę. Nie mam nawet u niego szans! Facet z wyższych sfer!
- Przestań! Musisz zaryzykować! Ryzyk fizyk!
- Nie jestem fizykiem, nie lubię fizyki. Nie będę niczym ryzykować! Wolę go sobie poobserwować – przez to niczego nie stracę.
- Uparta jesteś.. Ale nie wpłynę na to, bo w końcu taki twój charakter – zarzuciła zrezygnowana przyjaciółka. – Mam nadzieję, że będziesz szczęśliwa.. Trzymam kciuki za ciebie, wariatko!
- Jestem szczęśliwa! Poza tym po co mi facet? Mam przecież ciebie! – uśmiechnęłam się szeroko w kierunku dziewczyny.
- Kochany uparciuch – poczochrała mnie po włosach.
Całą sobotę spędziłyśmy razem. Rozstałyśmy się dopiero pod wieczór, kiedy było już ciemno i zimno. Nie było późno – było delikatnie po osiemnastej. Oczywiście mama zrobiła mi wywiad z kim i gdzie byłam. Odkąd poszłam do liceum ubzdurała sobie, że się z kimś umawiam. Nie wiedziałam skąd jej takie pomysły przychodziły do głowy. Pewnie czytała za dużo tych wszystkich gazet i naoglądała telewizji, w której leciały tak głupie programy o nastolatkach, że to się w głowie nie mieściło!
Poniedziałek był dla mnie ciężki, bo budzik mi nie zadzwonił i wstałam dziesięć minut później niż zwykle (każda minuta z rana była dla mnie cenna), nie zjadłam śniadania, zapomniałam słuchawek i prawie wywaliłam się na prostej drodze. Dobre było to, że zdążyłam na busa! Było w nim wyjątkowo dużo ludzi. Moje miejsce zajął jakiś gruby facet, który dziwnie się do mnie uśmiechnął. Zrezygnowana wyminęłam go wzrokiem i usiadłam na poczwórnym siedzeniu tuż przy oknie. Dlaczego musiałam zacząć tak beznadziejnie początek tygodnia?
Humor mi się poprawił, kiedy zobaczyłam tajemniczego nieznajomego. Jak zawsze usiadł obok mnie, zdjął kurtkę i położył ją sobie na kolanach. Słyszałam jak oddycha – nawet jego wymiana CO2 na tlen była taka idealna.
- Cześć – odwróciłam głowę w jego stronę. Przesłyszałam się? Czy on się odezwał? A może to moja głupia wyobraźnia? – Cześć – powiedział głośniej i spojrzał mi prosto w oczy. Pierwszy raz usłyszałam jego głos – był cudowny, melodyjny, brzmiał jak prawdziwy anioł.
- Em, ym.. Heej – zająkałam się. Uśmiechnął się, kiedy widział moje zakłopotanie. Rozbawiło go, że robię z siebie błazna?
- Spokojnie, nie musisz się stresować. Ja nie gryzę! Najwyżej połykam w całości – dopowiedział cicho. Uśmiechnęłam się delikatnie. - Pomyślałem, że jak tak razem jeździmy to warto by się w końcu przywitać – podrapał się w tył głowy. – Więc korzystam z okazji, że nie masz dzisiaj słuchawek! – „nie odzywałeś się do mnie tylko dlatego, że miałam słuchawki w uszach?" – pomyślałam. - Jestem Park Jimin – uśmiechnął się wyciągnął swoją dłoń w moją stronę.
- Kang SooMi – odparłam nieśmiało i uścisnęłam jego dłoń - była taka gładka i miękka w dotyku.
- Ładne imię, pasuje do ciebie! – skomplementował, a ja myślałam, że spłonę na miejscu. – C-coś nie tak? – zapytał przestraszony, spuszczając wzrok na policzki.
- N-nie, nie! – zaprzeczyłam i szybko schowałam twarz w szalik. Co za żenująca sytuacja... Taka kompromitacja przed takim chłopakiem...
- Słodko – zaśmiał się. – Zawsze tak reagujesz jak ktoś powie ci komplement?
„Nie, tylko wtedy, gdy mówi mi to ktoś tak przystojny jak ty" – pomyślałam.
- Jestem przystojny? – spytał.
- Hm? – zareagowałam przestraszona.
- No powiedziałaś, że tylko wtedy, kiedy mówi to ktoś tak przystojny jak ja – znów się uśmiechnął. Czy ja powiedziałam to na głos!?
Myślałam, że naprawdę spłonę żywcem... KOMPROMITACJA.
- Prze-przepraszam, nie chciałam tego powiedzieć na głos.. – powiedziałam chicho, jeszcze bardziej chowając się w szal.
- Nie masz za co przepraszać – zaśmiał się. – Miło jest usłyszeć, że jest się przystojnym od takiej dziewczyny jak ty.
- Jak ja, czyli...?
- Takiej słodkiej i nieśmiałej – za dużo tego było. – Przyznam szczerze, że bałem się trochę do ciebie zagadać. Zmotywował mnie do tego YoonGi, mój kolega – zaśmiał się nerwowo.
- Bałeś się? – zapytałam speszona.
- Może też jestem nieśmiały jak ty... Onieśmieliłaś mnie, że tak powiem – zabójczy uśmiech znów wskoczył na jego piękną twarz. Kto tu kogo onieśmielał? – Poniedziałki przez ciebie stały się moim ulubionym dniem w tygodniu! Muszę wstać wcześniej, ale warto! Nie dojeżdżam jak ty codziennie, bo na weekendy jestem u babci i tylko w poniedziałki wsiadam w busa i muszę dojechać do szkoły, bo mieszkam na co dzień w Seulu z rodzicami. Ale mógłbym nawet codziennie dojeżdżać, gdyby byłoby to z tobą!
- Mówisz to jakbyś się zakochał.. – takie zachowanie nie było raczej normalne. W sumie moje też nie.
- A skąd wiesz, że tak nie jest? – zadał to pytanie patrząc mi się prosto w oczy. Przestałam oddychać, serce stanęło w miejscu, a ciało całe zesztywniało. Nie mogłam się w ogóle ruszyć.
Przez chwilę panowała między nami cisza, ale wciąż utrzymywaliśmy kontakt wzrokowy.
- Bo to niemożliwe, żeby książę zakochał się w żebraczce – odpowiedziałam.
- Ale możliwe, żebym ja, Park Jimin zakochał się w SooMi. Poza tym nie żyjemy w średniowieczu – skwitował, a jego usta ułożyły się w piękny łuk. – Śmiałem się z ludzi, którzy wierzyli w miłość od pierwszego wejrzenia, ale sam się w taki sposób zakochałem. Kiedy po raz pierwszy cię zobaczyłem wyglądałaś cudownie – wpatrzona w krajobraz znajdujący się za oknem z delikatnie rozchylonymi ustami, twoje czarne włosy idealnie ułożyły się na różowo-białym szalu. Kiedy się spojrzałem w twoją stronę ty mi się przyglądałaś. Nie miałem odwagi, żeby się przywitać, więc tylko się uśmiechnąłem, ale ty szybko odwróciłaś głowę, chowając się w szal jak teraz. Czasami na ciebie spoglądałem mając nadzieję, że załapię z tobą jakiś kontakt wzrokowy..
To nie mogło się wydarzyć. Co był sen, tak? Ja wciąż śniłam? Ja wcale się nie obudziłam?
- Ugh, czemu się nie odzywasz? Nie chciałem cię przestraszyć...
- Po prostu to zabrzmiało trochę tak samo jak w moim przypadku – uśmiechnęłam się. – Myślałam, że chłopcy z elit nie zadają się z kimś takim jak ja.
- Myślisz, że jesteś gorsza, bo nie chodzisz do elity? Głupiutka! – puknął mnie w czoło. – Może cię nie znam, ale wydajesz się być cudowną osobą! – przejechał dłonią po moich włosach. Wzdrygnęłam się. - Zapraszam cię na kawę w sobotę! – odparł zadowolony.
- Zapraszasz mnie.. na randkę?
- Tak, dokładnie! – nie owijał w bawełnę, super. Szczerość to podstawa, tak? – Spokojnie, podjadę po ciebie! Nie musisz się o nic martwić – złapał mnie za rękę, a moje serce znów zaczęło mocniej bić.
Siedzieliśmy w kompletnej ciszy. No może nie do końca, bo leciała jakaś tandetna muzyka z radia. Dlaczego żadne z nas nie mogło wydobyć z siebie, ani jednego słowa?
- Za chwilę musisz wysiadać... - odparłam, kiedy zauważyłam, że zbliżamy się do jego przystanku. Naprawdę musiałam przerwać ciszę takim głupim tekstem?
- Oh, faktycznie... Zadzwoń do mnie! To jest mój numer – wziął do ręki długopis i napisał mi na dłoni swój numer. – Dzwoń o każdej porze! Możesz mnie znaleźć na Facebooku, jak ci wygodniej.. Do zobaczenia w sobotę, skarbie – wyszeptał mi na ucho, po czym je pocałował i wyszedł z pojazdu, zostawiając mnie w totalnym osłupieniu.
Byłam w szoku. Nie wiedziałam co się właśnie wydarzyło. Dotknęłam ucha, które zostało ucałowane przez chłopaka. Spojrzałam na dłoń, na której miałam napisany numer. „ON SIĘ UMÓWIŁ ZE MNĄ NA RANDKĘ!" – krzyknęłam w myślach. Nigdy nie byłam tak speszona jak w tamtej chwili. Musiałam się uszczypnąć w rękę, żeby sprawdzić, czy to na pewno nie był sen. Nie, nie był.
Po chwili ogarnęłam, że muszę już wychodzić. Zebrałam wszystkie swoje rzeczy i wybiegłam z busa. Tradycyjnie przebiegłam do tramwaju, który jak zawsze prawie by mi odjechał. Dopiero wtedy założyłam płaszcz – bieganie bez kurtki nie było zbyt dobrym pomysłem przed tak ważnym dniem.
Wyciągnęłam telefon z kieszeni i wybrałam numer do przyjaciółki. Wydarłam się do słuchawki, że w sobotę idę na randkę. Chyba obudziłam jeszcze zaspaną przyjaciółkę..
- (...) Mówiłam, że musisz się odezwać! A ty jak jakiś uparciuch, że nie, że on się nie będzie zadawał z takim kimś jak ty!
- To on się do mnie odezwał, nie ja do niego! – poprawiłam.
- Ale mi to wielka różnica. Sama powiedziałaś, że on też potrzebował motywacji od przyjaciela! W końcu będziesz mogła na legalu wpatrywać się w niego i robić z nim... różne rzeczy – zaśmiała się.
- JIWOO TY NIEWYŻYTY ZBOCZEŃCU! – krzyknęłam po raz kolejny do słuchawki, a kilka osób obróciło się w moją stronę. – Dobra, muszę kończyć, bo właśnie zrobiłam z siebie psychicznie chorą.
- Jakbyś nie była chora psychicznie – zażartowała.
- Kochana jak zawsze – prychnęłam. – Zadzwonię do ciebie jeszcze po lekcjach. Powiem ci w szczegółach co i jak. Trzymaj się! Powodzenia na lekcjach!
- Powodzenia!
Wysiadłam z tramwaju w bardzo dobrym humorze. Nie ważne, że niezbyt dobrze zaczęłam poranek. Mogłabym wręcz latać, śpiewać i wiele innych rzeczy na raz. Moja mama pewnie by stwierdziła, że brałam jakieś narkotyki. W sumie tak jakby miłość była pewnego rodzaju narkotykiem – kiedy się jej spróbowało nie dało się od niej uwolnić, a „kończąc" z nią bolało i żyło się w cierpieniu, aż do zażycia kolejnej dawki.
Przez cały dzień dotykałam ucha, które ucałował chłopak. Wyglądałam jak jakaś nienormalna chodząc z ręką przy uchu. W sumie kto w tych czasach jest normalny...
Numer, który miałam zapisany na dłoni szybko przepisałam w szkole do swojego telefonu, zapisując go pod nazwą „Pan Perfekcyjny".
Wracając busem do domu wyszukałam go na Facebook'u. Zawahałam się i go nie zaprosiłam. Nie chciałam wyjść na.. łatwą(?) – chociaż on już wiedział, że mam słabość do jego zabójczego uśmiechu (i nie tylko).
Dobrze, że mama nie dopytywała czemu jestem cała w skowronkach. Nie chciałam jej mówić o Jiminie, ani o randce w sobotę. Pewnie zrobiłaby wywiad środowiskowy – kto to, czym się zajmuje, do jakiej szkoły chodzi, ile ma lat.. Przecież ja sama tego nie wiedziałam. Przeraziło mnie to – przecież ja nic o nim nie wiedziałam!
Pół wieczoru przegadałam z JiWoo o jakiś tam nieistotnych bzdetach. Kiedy wzięłam się za robienie zadania z matematyki mój telefon postanowił się odezwać. Wzięłam go do ręki – był jeszcze ciepły po odbytej rozmowie. Kliknęłam na ikonkę Facebooka, na którym to właśnie przyszło mi powiadomienie – ktoś zaprosił mnie do znajomych. Sprawdziłam kto to. Chwilę się zatrzymałam i przeczytałam jeszcze kilka razy imię i nazwisko tej oto osoby.
Park JiMin.
Wdech. Wydech. Tysiąc myśli na sekundę. Kliknęłam „Zaakceptuj" – z niewiadomych mi przyczyn zaczęłam piszczeć. Tak po prostu. A przecież nie miałam wyjść na taką łatwą...
Słyszę dźwięk z Messengera. Patrzę na ekran – napisał. Szybko klikam w dymek z jego piękną twarzą.
Jimin: Martwiłem się! Czekałem cały dzień na SMS od ciebie, ale mój telefon był cicho, żadnej wiadomości.. Wróciłaś cała do domu? Jak minął ci dzień w szkole? Jesteś zmęczona? Jeżeli tak to idź spać!
Jimin: Cześć! – przepraszam, chyba nie mam w zwyczaju się z tobą witać.. Popracuję nad tym!
Mimowolnie uśmiechnęłam się do ekranu. Było to urocze z jego strony. I w sumie to wcale nie ja wyszłam na łatwą.
SooMi: Przepraszam, że musiałeś się martwić! Nie chciałam przeszkadzać.. czy coś. Mam nadzieję, że nie jesteś zły! Wróciłam bezpiecznie do domu i zjadłam porządny obiad. Spokojnie, nie musisz się o to martwić!
A w szkole jak każdego dnia – dużo pracy. Raczej nic specjalnego...
Przede mną jeszcze zadanie z matematyki, więc nie zaznam jeszcze przez najbliższą chwilę odpoczynku. Spokojnie! Nie jestem za bardzo zmęczona! *nie martw się!*
No tak, witanie się w naszym przypadku nie jest normą.. Ale witaj!
Chłopak natychmiast odczytał wiadomość i zaczął mi odpisywać. Serce waliło mi jak oszalałe. Po jakiś dwóch minutach otrzymałam wiadomość zwrotną.
Jimin: Nie musisz przepraszać! Martwiłem się, bo nie napisałaś, a czekałem ;-; I mówiłem, że możesz pisać lub dzwonić o każdej porze! Zawsze odpiszę!
Moje serce jest teraz spokojniejsze. Dobrze, że wróciłaś bezpiecznie – dojazdy są niebezpieczne, a w szczególności w zimę..
Matematyka o tej porze? Nie za późno? ;-; Dasz radę? ;-;
SooMi: W takim razie będę pamiętać, żebyś nie musiał się już więcej martwić! ^-^
Bez przesady. Nie ma jeszcze śniegu, a drogi nie są oblodzone. Jeżeli już zrobi się niebezpiecznie po prostu zostanę u cioci, a na weekend wrócę do domu ^^
W sumie rozgadałam się z przyjaciółką, dlatego tak.. Ale dam radę, bo to nie jest trudne! Nie martw się tak, bo czuję się głupio ;-;
Czułam się naprawdę niezręcznie w takiej sytuacji. Może po prostu nie byłam przyzwyczajona, że ktoś się o mnie martwi?
Jimin: Jakbyś podała swój numer byłoby prościej ^^
Zawsze możesz też zostać u mnie! Mam duży dom i wolny pokój! Więc.. pisz w razie czego, dobrze?
Aish ;-; Mam nadzieję, że się wyśpisz... Powodzenia z tym zadaniem ;-;
Kilka razy przeczytałam drugą linijkę. On proponował spanie u niego? Pierwsza linijka też była.. dwuznaczna? Przecież ja go prawie nie znałam...
SooMi: Przepraszam, ale my się praktycznie nie znamy, a ty już jesteś na etapie wymiany numeru telefonu i propozycji nocowania u ciebie... To jest trochę.. Ugh, nie wiem jak to ująć..
Jimin: Niewłaściwe?
Jimin: Przepraszam, nie chciałem być taki.. Chcę po prostu być z tobą w kontakcie, nie wiedziałem, że to tak zabrzmi ;-; To takie nieeleganckie z mojej strony. Kretyn...
Jimin: Ale mam nadzieję, że cię nie wystraszyłem, nie chciałem ;-; Wybaczysz mi?
Jimin: Księżniczko?
Księżniczko? Do księżniczki mi dużo brakowało, ale w końcu książę potrzebował wybranki swojego serca, prawda?
SooMi: Nie wyzywaj się od kretynów, przecież nie chciałeś, żeby to tak zabrzmiało - sam to napisałeś!
SooMi: Nie wiem, musisz się postarać...
Jimin: Postarać?
SooMi: Tak, dokładnie
Jimin: Chyba czuję się spanikowany...
Uśmiechnęłam się do ekranu. Byłam ciekawa jak bardzo się dla mnie postara.
Po niedługim czasie usłyszałam charakterystyczny dźwięk przychodzącej wiadomości.
Jimin:
Jimin: Postarałem się?
Wyglądał na tym zdjęciu tak idealnie... Przejechałam palcem po jego twarzy. Obsesja..
SooMi: Mógłbyś bardziej, ale wybaczam
SooMi: Mój książę z bajki
Jimin: Aaaw, przyznałaś się, że jestem twój >(*O*)<
Jimin: Urocza
Jimin: Nie mogę doczekać się soboty *^*
SooMi: Teoretycznie jesteś rodziców... My..
SooMi: Czy my jesteśmy już razem?
Zadałam pytanie, które nasunęło mi się na myśl. Było to w sumie zastanawiające, bo w sumie nie padło pytanie „Czy zostaniesz moją dziewczyną?".
Jimin: Już cię oznaczyłem, więc jesteś moja
Przez chwilę zastanawiałam się o co mu chodzi. Dopiero później sobie przypomniałam o niewinnym pocałunku w ucho. Automatycznie się za nie złapałam, a na policzki wskoczył mi mały rumieniec.
Jimin: Ale w sobotę staniemy się już prawowitą parą!
Jimin: Pierwsza randkaa
SooMi: Zawstydzające...
Moja twarz z pudrowego różu przeistoczyła się w piękną purpurę.
Jimin: Jeju, jesteś taka wrażliwa ;-; Jak motylek! Albo jak dmuchawiec.. Muszę być ostrożny ;-; Muszę cię chronić! Jak rycerz ^^
SooMi: Bredzisz już głupoty ^^" Chyba pora iść spać ^^"
Jimin: Głupoty? T-T Ale przecież to prawda... Ugh ;-; Ale fakt jest późno, a ty jeszcze nie zrobiłaś zadania! Więc ci już nie przeszkadzam..
Jimin: Będę tęsknić! Uważaj na siebie, dobrze? ;-;
Jimin: Śpij dobrze, królewno
Jimin: Kocham cię!
SooMi: Dziękuję, że mi przypomniałeś o nim ;-; Ale cóż...
SooMi: Będę uważać, obiecuję!
SooMi: Ty również śpij dobrze! Kolorowych książę!
SooMi: Ja ciebie też... ♡
Jimin: Dasz radę, fightiiing! Moja mądra dziewczynka *^*
Jimin: Trzymam za słowo!
Jimin: Będę śnił o tobie - z pewnością będę dobrze spał *^*
Jimin: Aaaw, doczekałem się
SooMi: Głupek
SooMi: Ale kochany ^^
SooMi: Do jutra! ♡
Jimin: Do jutra, skarbie
Dotknęłam swoich policzków – były ciepłe, wręcz gorące. Jakby się uprzeć to można by było jajka na nich smażyć. Co ten facet ze mną robił?
Stoczyłam ciężką walkę z matematyką, przyszykowałam rzeczy na następny dzień i w końcu położyłam się do wygodnego łóżka. Była już dwunasta w nocy, padałam na twarz. Ale miałam jeszcze siły, żeby "pobawić" się trochę telefonem. Pierwsze co zrobiłam to weszłam na messengera. Przeleciałam wzrokiem listę aktywnych osób - wśród nich był on. Przestraszyłam się, kiedy usłyszałam dźwięk przychodzącej wiadomości, a na ekranie wyskoczyła ikonka z jego zdjęciem. Otworzyłam dymek z konwersacją.
Jimin: Miałaś odrobić lekcje i położyć się spać!
SooMi: Wiem, ja tylko na chwilkę..
Jimin: Jest już późno, idź proszę spać, bo się nie wyśpisz ;-; I będę się martwić!
SooMi: Nie masz o co~
Jimin: O co może nie, ale o kogo już tak! Idź spać, proszę ;-;
SooMi: Pójdę spać, jeżeli ty też się położysz!
Jimin: Kompromis?
SooMi: Dokładnie tak
Jimin: W takim razie stoi! Jeszcze raz dobranoc! ♡ Śnij dobre sny (najlepiej o mnie)! ♡ Kocham cię mocno ^^ ♡
SooMi: Nie chcę śnić o tobie, chcę mieć cię blisko...
SooMi: Ale życie to przecież nie zachcianki
SooMi: Ty też śpij dobrze! Kolorowych książę <(*-*)/
Jimin: Już niedługo się spotkamy! Wytrzymaj, Kochanie ♡
Jimin: Myśl o mnie~
Tej nocy spało mi się wyjątkowo dobrze – tak jak nigdy wcześniej.
Piątek. Tydzień minął jak z bicza strzelił, nim się obejrzałam był już piątek. Jeden dzień do randki. Spanikowana zadzwoniłam do mojej przyjaciółki o dziewiętnastej z cholernie ważną sprawą.
- No hej, co się stało? – przywitała się, brzmiąc jakby miała coś w buzi. Pewnie jadła kolację, jak zwykle przed laptopem.
- JA MAM JUTRO RANDKĘ, A NIE WIEM W CO SIĘ UBRAĆ – wykrzyczałam spanikowana do słuchawki, wyrzucając kolejną rzecz z szafy.
- Czy ty chcesz, żebym słuch straciła i zakrztusiła się jeszcze kawałkiem pizzy!? Przestań wrzeszczeć i się skup! – pouczyła mnie przyjaciółka. – To jest randka, więc trzeba jakoś wyglądać.. Pamiętasz tą sukienkę czarną w kwiatki?
- Tak, pamiętam – akurat natrafiłam na nią, kiedy przeglądałam kolejny wieszak.
- Będzie idealna!
- Jiwoo jest zima, to nie pora, żeby w sukienkach latać!
- Jest ósmy grudnia, a zima się dopiero zaczyna dwudziestego drugiego!
- Pomóż mi, a nie!
- A co niby robię? Mówię ci! Ta sukienka byłaby idealna!
- Nie założę jej, zrozum to. Nie chcę leżeć później dwa tygodnie z temperaturą w łóżku.
- Maruuudziiiiisz~ Poza tym nie znam twojej szafy na pamięć!
- Jak nie? Ostatnio sama mi nawet ubrania z niej wywaliłaś!
- Bo szukałam tej niebieskiej bluzki!
- Czyli mi nie pomożesz?
- Wpisz sobie w przeglądarkę „strój na randkę z ładnym chłopakiem" - zachichotała.
- Bardzo zabawne! Dobra, nie tracę już więcej czasu! Udał się tą pizzą. Napisz do mnie jutro rano. Cześć – rozłączyłam się.
Zostałam z ubraniowym problemem sama. Jeszcze raz wszystko dokładnie przejrzałam – wieszak po wieszaku. Natknęłam się na różowy sweterek z białymi ornamentami, który kiedyś dostałam od mamy. Spojrzałam na jasne jeansy, które rzuciłam na krzesło – urodził się we mnie pomysł, żeby założyć właśnie te spodnie z tym swetrem. Nie ważne, że wyglądałam jak małe dziecko. Ważne, że wyglądałam w tym dobrze (+ nie chciało mi się dalej szukać i kombinować).
Zadowolona odłożyłam ubrania złożone w kostkę na bok. Chwyciłam za telefon – miałam nieodczytaną wiadomość od Pana Perfekcyjnego.
Jimin: Jak się dzisiaj czujesz? Wszystko w porządku? Jak minął ci dzień?
SooMi: Czuję się dobrze! Nic mnie nie boli, wczorajsza migrena już i przeszła!
SooMi: W jak najlepszym porządku!
SooMi: Dzień jak co dzień. Szkoła do szesnastej, w domu byłam przed osiemnastą, zjadłam obiad i później zrobiłam z mojego pokoju pobojowisko, bo czegoś szukałam.
Jimin: Cieszę się, że już czujesz się lepiej i że wszystko u ciebie w porządku!
Jimin: To czego ty szukałaś, że twój pokój tak wygląda!?
SooMi: Nie ważne...
Jimin: No trudno, jak nie chcesz napisać to nie ;^; Ale mam nadzieję, że znalazłaś!
SooMi: Tak, spokojnie!
Jimin: Cieszę się!
Jimin: Odbierz proszę
SooMi: Hm?
Na ekranie wyświetliło mi się połączenie. Kliknęłam zieloną słuchawkę.
- Halo? – odezwałam się niepewnie.
- Pierwszy raz usłyszałem twój głos w poniedziałek, a już się za nim stęskniłem..
- Dzwonisz tylko po to, żeby usłyszeć mój głos? – zachichotałam.
- A nawet jeśli to co? Nic w tym chyba złego... To myślę – zaśmiał się. – Ogólnie to dzwonię, bo jest sprawa. Ugh, wyjdę teraz na mało eleganckiego jak to moja mama mówi.. To takie żenujące..
- Odwołujesz spotkanie, tak? – usiadłam na łóżku, a moja mina zrzedła.
- W żadnym wypadku! Wtedy nie byłbym nieelegancki tylko byłbym zwykłym dupkiem. Nie martw się, proszę! Chodzi o to, że wypadła mi pewna sprawa i nie będę mógł po ciebie podejść jak obiecałem. Przepraszam... - słychać było, że posmutniał.
- Spokojnie, niczym się nie martw! Sama dojadę, przecież to żaden problem! W końcu już mam wprawę w tych rzeczach – zaśmiałam się. – Gdzie się spotkamy i o której?
- Czuję się teraz tak głupio... - wypuścił ciężko powietrze. – Ale obiecuję poprawę! I obietnicy dotrzymam! – momentalnie pojawił mi się przed oczami Jimin, który się uśmiecha. Aż sama się uśmiechnęłam. Nie mogłam się doczekać, kiedy zobaczę ten sam uśmiech na żywo. – O piętnastej. Odbiorę Cię z przystanku autobusowego! Później cię zabiorę tam, gdzie mamy pójść.
- Tam gdzie mamy iść, czyyylii..
- Zobaczysz, niespodzianka – miałam wrażenie, że jego głos zmienił się na bardziej... seksowny? Tak, chyba to dobre słowo. Miał jakieś plany wobec mnie? W mojej głowie zaczęło się roić od jakiś chorych pomysłów.
- Mam się bać?
- Jeżeli mi zaufasz to nie masz czego się bać – uroczo się zaśmiał.
- To słodkie – opadłam plecami na łóżko, bawiąc się kosmykami swoich włosów.
- Jak ty – przegryzłam dolną wargę. – Nie będę ci teraz przeszkadzał, pewnie masz jeszcze coś do zrobienia, a jest już dwudziesta... Zobaczymy się jutro!
- Nie przeszkadzasz mi! – w sumie nie chciałam kończyć rozmowy. Kochałam jego głos...
- A te pobojowisko w twoim pokoju?
- Może poczekać – ponownie się uśmiechnęłam sama do siebie. Byłam słaba w flirtowaniu – jeżeli można było by to tak nazwać...
- Przyznaj się, że nie chce ci się tego sprzątać i wolisz rozmawiać ze swoim chłopakiem.
- To chyba logiczne, prawda? – ponownie przegryzłam wargę. Słyszałam jak się śmieje.
- Słodziutka jak ciastko z kremem. W takim razie porozmawiajmy jeszcze trochę! Bo chcę jeszcze posłuchać twojego milutkiego głosu.
Złapałam się za polik – był ciepły niczym świeża bułka w piekarni. Nigdy przez całe swoje życie nie rumieniłam się tyle razy co w przeciągu tamtego miesiąca. Trochę mnie to przerażało, a jednocześnie robiło mi się dziwnie ciepło na sercu.
To „trochę" zamieniło się w długą rozmowę. Nie przeszkadzało mi to i gdyby nie fakt, że chłopak mnie „wygonił" do sprzątania rozmawialibyśmy dłużej.
Chcąc, nie chcąc ogarnęłam pokój, wzięłam gorącą kąpiel i położyłam się spać. Napisałam jeszcze „dobranoc" do chłopaka i zmęczona dość szybko odleciałam.
Wstałam około dziesiątej (co nie było u mnie normalne, bo w weekendy zawsze wstawałam o dwunastej). Przeciągnęłam się niczym kot i schowałam twarz w poduszkę – uświadomiłam sobie, że to już był ten dzień. Wstałam z łóżka i pokierowałam się w stronę łazienki, gdzie załatwiłam swoją sprawę fizjologiczną. Wzięłam z pokoju mój weekendowy dres i wracając do łazienki wzięłam niedługi prysznic. Umyłam włosy szamponem kokosowym, a resztę ciała balsamem migdałowym. Wyszłam z kabiny, wytarłam się, włosy zwinęłam w turban i ubrałam wcześniej przyniesiony dres. Zeszłam na dół, gdzie moja mama kręciła się po kuchni.
- Godzina dziesiąta trzydzieści i panienka już na nogach?
- Dzień dobry, mamo – przywitałam się, nie odpowiadając na jej złośliwy komentarz.
- Wychodzisz gdzieś, że o tej porze już umyta? – zapytała ciekawa.
Nie mogłam jej powiedzieć o randce, więc postanowiłam skłamać. Przecież i tak by tego nie sprawdziła.
- Tak, będę jechać do Seulu do koleżanki z klasy.
- Koleżanki z klasy? – postawiła patelnię na kuchence. W sumie to nigdy nie mówiłam jej o moich relacjach z innymi uczniami, więc nie wiedziała, nawet czy mam tam znajomych, czy nie.
- SooHyun, mamy się razem pouczyć – powiedziałam jak gdyby nigdy nic, obierając banana ze skórki.
- Rozumiem. W końcu się bierzesz za porządną naukę, hm?
- Przecież uczę się. Raz gorzej, raz lepiej, ale uczę, więc nie wiem w czym jest rzecz.
- Nie musisz się od razu tak unosić! – zwróciła mi uwagę. – Usmażyć ci naleśniki?
- Yhym, poproszę.
Porozmawiałam jeszcze trochę z rodzicielką, obżerając się naleśnikami z Nutellą. Później poszłam do siebie i zaczęłam poszukiwanie suszarki do włosów. Było ciężko, bo prawie nigdy nie używałam suszarki, ale znalazłam ją w jakimś kartonie.
Suszenie włosów zajęło mi dobre czterdzieści minut. Spojrzałam na zegarek – dochodziła już dwunasta. Wzięłam przygotowane wieczorem ubrania i zaczęłam się przebierać. Sweterek w kolorze pudrowego różu idealnie dopasował się do jasnych jeansów z małymi, poszarpanymi dziurkami. Ponownie odwiedziłam łazienkę i zrobiłam tam najstaranniejszy makijaż na jaki było mnie stać. Usta musnęłam poziomkowym błyszczykiem, robiąc subtelne „ombre".
Zadowolona ze swojego idealnego makijażu zgarnęłam kilka kosmetyków i wsadziłam je („na wszelki wypadek") do torebki, którą zabierałam ze sobą.
Spojrzałam jeszcze na telefon – żadnej wiadomości ze strony chłopaka. „To pewnie przez tą sprawę" – pomyślałam. Odpisałam jeszcze przyjaciółce na wiadomość i przejrzałam Facebooka.
O 14:20 zebrałam swój tyłek i zeszłam na dół w celu ubrania się. Założyłam płacz, buty i pozostałe rzeczy. W progu stanęła moja mama.
- O której wrócisz? – spytała.
- Nie wiem, będę dzwonić w razie czego.
- Masz tutaj jeszcze jakieś drobne – podała mi kilkadziesiąt wonów, które od razu wsadziłam do portfela. Pożegnałam się z kobietą i wyszłam na zewnątrz.
Było zimno - wiał niemiły, chłodny wiatr. Nasunęłam bardziej czapkę na uszy i ruszyłam w rytm „Funhouse" (P!nk) w stronę przystanku.
Byłam tam o 14:39, więc musiałam chwilę jeszcze poczekać na busa. Na przystanku nie stało zbyt dużo ludzi. W końcu komu by się chciało stać na takim mrozie...
Kilka minut później podjechał bus – weszłam do niego i zajęłam wolne miejsce na końcu pojazdu. Napisałam na wszelki wypadek SMS do chłopaka.
Do Pan Perfekcyjny
W razie czego jadę już busem! Uważaj na siebie! Widzimy się już za niedługo ^-^
Wygasiłam wyświetlacz i położyłam telefon na udach. Wsłuchałam się w piosenkę, która leciała właśnie w słuchawkach. Nie wyobrażałam sobie jazdy bez muzyki.
Dojechałam na miejsce o 14:56. Rozejrzałam się dookoła – nie widziałam Jimina. „Spokojnie jeszcze trzy minuty" – powtarzałam w myślach. Zestresowałam się. A ten stres rósł z każdą sekundą.
Poczułam rękę, która oplatała moje biodro.
- Przepraszam, że musiałaś czekać – usłyszałam ten anielski głos przy swoim uchu i myślałam, że oszaleję.
Odwróciłam się w stronę chłopaka. Stał z wiązanką kwiatów i jakąś niewielką torebką prezentową z tym swoim zabójczym uśmiechem. Miał na sobie ciemnogranatowy płaszcz do kolan i jasne rurki z dziurami na kolanach. Jego platynowe włosy jak zawsze były zabójczo ułożone, a oczy układały się w małe uśmieszki.
- To dla ciebie! – podał mi podarunki i delikatnie uścisnął. – Mam nadzieję, że będzie się podobać – wyszeptał, a mi przeszedł dreszcz po plecach – wcale niespowodowany mroźną pogodą. – Chodźmy, bo zmarzniesz i się przeziębisz! – złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą.
Nie wykrztusiłam z siebie ani jednego słowa. Po prostu szłam obok niego, trzymając go za rękę. Zrobiło mi się cholernie gorąco. Moje wewnętrzne ja krzyczało na cały regulator. Dobrze, że te krzyki nie przedostały się na zewnątrz...
Szliśmy dobrą chwilę do.. no właśnie dokąd?
Tajemniczym miejscem okazała się być kawiarnia. Unosił się tam przecudowny zapach kawy. Wystrój samej kawiarni miał w sobie taki urok, że mogłabym tam zostać i zamieszkać na wieki. Głównym kolorem tam był brąz o różnych odcieniach – od bardzo ciemnego, podchodzącego pod czarny po jasny, subtelny brąz, który idealnie współgrał z białymi ornamentami. W oknach wisiały prześliczne, haftowane firanki, a na parapetach jak i na stolikach stały świeczuszki w słoiczkach, przyozdobione białą koronką. Na każdym z drewnianych stolików stała cukierniczka i wazon z czerwonym kwiatkiem. Na ścianach wisiały jakieś obrazkami z chibi zwierzątkami, które popijają kawę – to było takie przeurocze!
- Chodź, nie stójmy w przejściu – spojrzałam na chłopaka.
Rzeczywiście staliśmy w przejściu. Chłopak pociągnął mnie znów za sobą i poprowadził do jednego ze stolików. Wziął ode mnie płaszcz i odsunął mi krzesełko – zupełnie jak w tych tandetnych romansidłach, które oglądała moja mama. Z tą różnicą, że to nie było tandetne, a główny bohater był przystojny i nieporównywalny z tamtymi.
Jimin usiadł naprzeciwko mnie i popatrzał swoimi cudownymi oczami prosto w moje – trochę przerażone całą sytuacją.
- Spokojnie, nie musisz się stresować! Bo ja będę się czuł niezręcznie...
- Przepraszam – odparłam cicho i spuściłam delikatnie głowę.
- Aww, słodziutka! – dotknął mojej dłoni, a ja po raz drugi się wzdrygnęłam. Wywołałam u niego uśmiech.
Podszedł kelner i podał nam dwie kawy i dwa talerzyki z ciastem, gdzie wcześniej nic nie zamawialiśmy. Czyżby miał już wszystko zaplanowane?
Mężczyzna, który podawał nam zamówienie uśmiechnął się do mnie – na plakietce miał napisane SeokJin. Nie wyglądał na więcej jak na dwadzieścia lat. Miał przyjemny wyraz twarzy i stwarzał wrażenie sympatycznej osoby.
- Życzę smacznego! – powiedział, kłaniając się. Odszedł chwilę po tym.
- Mam nadzieję, że będzie smakować! – powiedział Jimin ponownie się uśmiechając.
Na kawie widniał napis „Saranghae Kang SooMi" – spojrzałam na chłopaka, który zadowolony popijał już swoje Karmelowe Macchiatto.
Wzięłam łyka swojej – nigdy wcześniej nie piłam tak dobrej kawy. Moje podniebienie oszalało na punkcie tego Macchiatto, było tak samo cudowne jak to miejsce.
- Smakuje? – zapytał pan perfekcyjny, który odstawił szklankę z gorącym napojem.
- Jest wyśmienite! Najlepsze jakie piłam!
- Cieszę się. Mój przyjaciel ma serce do robienia kawy – zachichotał i spojrzał w stronę baru, gdzie stał tamten kelner. Obsługiwał właśnie jakąś dziewczynę, ale kątem oka spojrzał na nasz stolik.
- Tak, zgadzam się. Ma do tego serce – powiedziałam cicho.
Spróbowałam również ciasta, które również zostało nam podane. Sernik jagodowy – jeszcze większe niebo w gębie... Dlaczego to wszystko musiało być takie cudowne!?
- Nie chcę nalegać, ale mogłabyś otworzyć prezent ode mnie? – spojrzałam na torebkę prezentową, która leżała niedaleko mnie. Kiwnęłam głową i otworzyłam ją – była tam urocza maskotka pandy (uwielbiałam pandy!), perfumy w słodkim opakowaniu oraz jakieś pudełeczko. Wyciągnęłam je i rozwiązałam kokardkę. W środku znajdowała się śliczna, złota bransoletka z małymi przywieszkami z motywem skrzydeł i serduszek.
- Jest śliczna...
- Daj, założę ci ją – wziął mają dłoń oraz bransoletkę. Jego dotyk przyprawiał mnie o palpitację serca...
W kilka chwil bransoletka przyozdabiała mój nadgarstek.
- Wygląda cudownie na twojej ręce – skomplementował i ucałował moją rękę, obserwując tym samym moją reakcję. Myślałam, że zejdę z tego świata...
Chłopak robił wszystko, żeby rozluźnić atmosferę. To było takie słodkie... I seksowne w pewnych momentach. Czułam się coraz pewniej i w końcu czegoś się o nim dowiedziałam. Był w moim wieku, chodził do najlepszej elity w Seulu, pochodził z bogatej rodziny, interesował się tańcem i uczęszczał do szkoły tanecznej. Ale wciąż był dla mnie chodzącą zagadką.. Chciałam odkryć wszystkie tajemnice.
Siedzieliśmy w kawiarni już dobrą godzinę. Na dworze zrobiło się już ciemno. Nie przeszkadzało to nam, czas się dla nas nie liczył. Chcieliśmy się jak najbardziej do siebie zbliżyć, co w sumie nam wychodziło. Śmieszne było to, że prawie się nie znając byliśmy już parą – w sumie to nawet urocze.
- Chodź, idziemy – powiedział chłopak, wstając ze swojego miejsca.
- Huh? Gdzie? – zapytałam zaskoczona.
- Zobaczysz – puścił mi oczko. Myślałam, że znowu zejdę na zawał.
Posłusznie się ubrałam się i żegnając się z przyjacielem Jimina wyszliśmy razem na zewnątrz. Było zimniej niż wcześniej, kiedy wychodziłam z domu.
Chłopak złapał mnie za rękę – momentalnie przestało mi być zimno.
Szliśmy miarowym tempem w kolejne nieznane mi miejsce. Nie wiem ile czasu tam szliśmy, przecież to nie było ważne.
Weszliśmy do dużego parku. Świecące lampy stwarzały romantyczny nastrój. Szliśmy wyznaczoną ścieżką do praktycznie samego końca – później trochę zboczyliśmy z drogi. Zaczęliśmy iść pod jakąś górę – a może bardziej wzniesienie?
Cokolwiek to było roznosił się stamtąd śliczny widok na rzekę Han. Stanęliśmy. Chłopak wzrokiem wskazał mi, że mam patrzeć na niebo. Wtedy zapadła między nami zupełna cisza.
Na niebie pojawiły się „od tak" fajerwerki. Kątem oka mogłam zobaczyć jak chłopak mnie obserwuje. Wiedziałam, że miał to wszystko zaplanowane. To pewnie to była ta „pewna sprawa".
Fajerwerki powoli się kończyły, a my wciąż staliśmy wgapieni w niebo, trzymając się za ręce. To wszystko trwało jakieś dwadzieścia minut.
Jimin obrócił mnie w swoją stronę, spojrzał mi prosto w oczy, a następnie na usta. Schylił się i mnie pocałował. Miałam motylki w brzuchu, ale to było przyjemne uczucie. Zamknęłam oczy i oddałam się tej chwili. Jego usta były takie miękkie i delikatne. Wolną ręką otulił mój zimny policzek. To było jak sen... A wiadomo, że piękne sny szybko się kończą.
Przerwaliśmy (nasz pierwszy!) pocałunek, kiedy zabrakło nam już powietrza. Byłam niezadowolona z tego faktu – stałam się zbyt chciwa..
Ten się uśmiechnął i zaczął kręcić kółka palcem ręki, która spoczywała na moim policzku.
- Jesteś taka cudowna – powiedział ściszonym głosem, jakby nie mógł głośniej.. – Chyba nigdy nie byłem tak w kimś zakochany jak w tobie, wiesz? – na jego twarzy pojawił się delikatny rumieniec. – Kocham cię – przytulił mnie do siebie, a ja ten gest odwzajemniłam.
- Też cię kocham – powiedziałam cicho. Chyba to usłyszał, bo przytulił mnie jeszcze mocniej do siebie.
- Pachniesz kokosem, ale twoje usta smakują jak truskawka – zaśmiał się, ale wciąż nie puszczał.
- To poziomka – poprawiłam go.
- Nie znam się na owocach, ale chyba pokochałem ten smak.
- W takim razie częściej mnie całuj – zachichotałam.
- Z miłą chęcią – kończąc swoją wypowiedź znów mnie pocałował.
Pokochałam jego tajemniczość i nieprzewidywalność.
- Chyba będę musiała już wracać do domu.. – odparłam smutno.
Była już dziewiętnasta, a zanim dojechałabym do domy byłoby już późno...
- Nigdzie nie jedziesz! Zostajesz dzisiaj u mnie! – spojrzałam na chłopaka ze zdziwioną miną.
- Jimin, nie mogę. Mama będzie się martwić...
- A ja nie pozwolę ci wracać o tej porze do domu!
- Jimin... – ten jak gdyby nigdy nic ponownie mnie pocałował i pociągnął za sobą.
Nie stawiałam oporu – nie chciałam. Nie chciałam się z nim rozstawać. Ten wieczór był zbyt idealny...
Chłopak zaprowadził mnie na jakiś parking. Przeszliśmy kawałek i zatrzymaliśmy się przed czarnym, błyszczącym Mercedesem. Wysiadł z niego pan ubrany w garnitur. Miał europejską urodę. Uśmiechnął się do mnie.
- To jest John. Jest szoferem i zawiezie nas wszędzie, gdzie tylko będziemy chcieli.
- Tak, jestem do wszystkich usług! – ukłonił się.
Jimin wyprzedził mężczyznę i to on otworzył mi drzwi. Widać, że miał z tego satysfakcję.
Jechaliśmy dobre dwadzieścia pięć minut ulicami Seulu. Miasta nocą były takie piękne i wydawałoby się, że żywsze niż za dnia. W międzyczasie napisałam do mamy SMS, że zostaje u „koleżanki" na noc i że ma się o mnie nie martwić.
Chłopak trzymał mnie całą drogę za rękę.
Podobało mi się to.
Cholernie.
Zatrzymaliśmy się pod wielkim domem. Może raczej przed villą? Moja buzia znów opadła jak kopara – musiałam się oduczyć tego okropnego nawyku.
- Zamknij buzię, bo ci coś wleci – zaśmiał się i pociągnął mnie ponownie za sobą.
Weszliśmy do środka. Budynek wydawał się większy w środku, niż na zewnątrz. Piękny, kryształowy żyrandol wisiał w salonie, do którego wchodziło się praktycznie od razu po wejściu do domostwa. Kolory były w jasnej kolorystyce (biały i żółty dominowały, a przynajmniej mi się tak zdawało), na ścianie wisiał ogromy telewizor. W pokoju były poustawiane urocze kwiaty w doniczkach. Na ziemi niedaleko kominka leżały sztuczne skóry (głównie białe). Wszystko było takie.. zaplanowane? Hm, takie przemyślane i dobrze dobrane – pewnie mieli jednych z lepszych projektantów wnętrz.
- Aish, widzę, że lubisz oglądać w szczegółach miejsca, w których się znajdujesz. To tylko salon, nie ma tu nic ciekawego!
- Uh? Przepraszam.. – odpowiedziałam skruszona.
- Oj, przecież nie zrobiłaś niczego złego. To nawet urocze – objął mnie w talii. – Rozbierz się i pójdziemy na górę! – powiedział zadowolony.
Zabrzmiało to trochę dwuznacznie, albo to ja byłam jakimś niewyżytym zboczeńcem.
Rozebrałam się tak jak kazał chłopak i razem poszliśmy do niego na górę.
Oprowadził mnie po swoim pokoju, który był dość obszerny. Było w nim dość sporo zdjęć z jego rodziną, dużo książek (których nie przeczytał jak sam stwierdził). Zazdrościłam jego wielkiego łóżka z baldachimem – marzyłam o takim, kiedy byłam małym dzieckiem. Niestety rodzice nie kochali mnie na tyle, żeby mi je kupić.
- Jesteś może głodna? A może chcesz już się położyć? – zapytał zmartwiony, kiedy sobie siedzieliśmy.
- Nie, nie spokojnie! – uspokoiłam go.
- Ok, w takim razie poproszę kucharkę, żeby coś przyszykowała do jedzenia! Piżamkę już masz przygotowaną i leży tam – wskazał wzrokiem na ozdobne krzesełko.
- Wszystko zaplanowane, w każdym detalu..
- Tak. Uważam to za plan idealny! I w sumie bez drobnej pomocy twojej przyjaciółki i mojego przyjaciela nie dałbym sobie z tym rady – podrapał się w tył głowy.
- JiWoo ci pomogła!?
- Wczoraj, wieczorem jeszcze dopytywałem ją o kilka spraw. Nie miej jej tego za złe. Chciała dobrze, naprawdę – uśmiechnął się i pogłaskał mnie po głowie.
- A w wyborze stroju to już mi nie chciała pomóc... - mruknęłam.
- Wyglądasz cudownie – ucałował mój policzek. Ponownie zrobiło mi się gorąco.
Chłopak podszedł to szafy i wziął z niej jakąś koszulkę. Zaczął rozpinać swoją koszulę – ciężko przełknęłam ślinę.
- C-co ty robisz!? – zapytałam, kiedy stał bez koszuli na praktycznie środku pokoju. Widziałam jego brzuch – miał go pięknie wyrzeźbiony. Nie spodziewałam się ABS po nim. I wcale mi nie przeszkadzał ten fakt.
Wstałam z sofy, na której siedziałam i zasłoniłam oczy dłońmi.
- Przebieram się, w końcu jestem w swoim pokoju – podszedł do mnie i złapał za moje dłonie. – A tak naprawdę chciałem sprawdzić jak zareagujesz. Rumienisz się nawet, kiedy cię ledwo dotykam, byłem ciekawy jak będziesz reagować na moje ciało – seksownie wyszeptał i wziął moje dłonie z twarzy.
„Cholera" – przeklnęłam w myślach.
Ten z zadziornym uśmieszkiem przygwoździł mnie do ściany. Moje ręce znajdowały się nad moją głową. Popatrzałam na jego tors, a później na twarz.
- Piękny odcień purpury. Podoba mi się – pocałował mnie. Muskał delikatnie moje usta. Doprowadzał mnie do gorączki.
To było idealne... Ale też trochę niezręczne.
Ktoś zapukał do drzwi. Spanikowałam, a ten ze stoickim spokojem puścił moje ręce i bez koszulki otworzył drzwi. Do pomieszczenia weszła kobieta w podeszłym wieku z tacą na kółkach. Spojrzała po naszej dwójce i szeroko się uśmiechnęła. Nie chciałam wiedzieć o czym pomyślała...
Kobieta wyszła i zostawiła nas samych. Chłopak skończył przebieranie się – nie patrzałam tym razem. To co zobaczyłam przed wejściem kobiety w zupełności mi wystarczało.
- Jak chcesz też możesz się już przebrać.
- TUTAJ!?
- No niekoniecznie, ale jak chcesz to.. – jego oczy się zaświeciły.
- Zboczeniec – zadymałam policzki.
- Moja mała ofiara – dotknął mojego policzka. Wyminęłam go i zabrałam przygotowane ubrania. Wyszłam z pokoju.
Wróciłam się jednak.
- Gdzie jest łazienka? – zapytałam, a ten zaczął się śmiać.
- Idź prosto do samego końca i po lewej stronie znajdziesz. Zamknij się tylko! – puścił mi oczko. Cholerny zboczeniec.
Szybko się przebrałam i wróciłam do chłopaka. Ten leżał już w łóżku i oglądał włączony telewizor.
- Szybka jesteś!
- Bo nie wolna – dogryzłam mu.
- Chodź do mnie, mała wredoto – odsunął kawałek kołdry i ręką przejechał po wolnym miejscu.
Szybko wskoczyłam, a ten przyciągnął mnie do siebie.
- Otwórz buźkę – zrobiłam to o co poprosił. Wsadził mi małe tapas.
- Wyglądasz nawet uroczo, kiedy jesz. Niesamowite – przejechał dłonią po moich włosach.
- Ty jesteś idealny nawet, kiedy oddychasz..
- W takim razie się dobraliśmy – zaśmiał się.
Wtuliłam się w jego bardziej. Ten objął mnie ręką.
Oglądaliśmy razem telewizję, zajadając się małymi przekąskami dopóki nie zasnęliśmy. Zasnąć w objęciach takiego faceta było marzeniem niejednej kobiety. Głupi zawsze ma szczęście – tak to leciało? Ja w takim razie ja musiałam doznać jakiegoś cudu.
Styczeń. Do świąt spotykałam się regularnie z Jiminem. Często odbierał mnie po szkole, często też chodziliśmy do kawiarni SeokJina, w której się zakochałam. Niestety na święta Jimin wyjechał z rodzicami do Busan, czyli jego rodzinnego miasta. Byłam zawiedziona tym faktem, bo każdy dzień bez niego był stracony...
Sylwestra spędziłam z przyjaciółką. Chciałam zaprosić YoonGiego, przyjaciela Jimina do nas, ale on powiedział, że ma inne plany. Wiedziałam, że nie lubił zadawać się z innymi. Było mi smutno z tego powodu. Może udałoby mi się rozkochać moją przyjaciółkę w nim – to by było takie idealne...
Chłopak obiecał mi, że po Nowym Roku będzie miał dla mnie niespodziankę. A dokładniej ta niespodzianka miała być w pierwszym dniu do Sylwestrze.
Rano jak zwykle przyszykowałam się do szkoły, zjadłam śniadanie i wyszłam na busa. Był poniedziałek, a chłopak ze mną nie jechał – jeżeli to była jego niespodzianka nie była ona miła. Zdenerwowana próbowałam się do niego dobić, ale głupek nie odbierał. Ugh, to było irytujące.
Weszłam do szkoły po długiej przerwie i znów mijałam osoby dla których z przymusu musiałam być miła. Usiadłam na ławce i słuchałam muzyki. Wciąż czekałam na jakąkolwiek odpowiedź ze strony chłopaka – wciąż nic.
W końcu zadzwonił dzwonek. Zrezygnowana weszłam na lekcję historii. Usiadłam jak zawsze w ostatniej ławce, gdzie było moje miejsce. Wyciągnęłam książki i położyłam się na ławce. Nienawidziłam poranków.
Weszła nauczycielka – przywitaliśmy się z nią, porozmawialiśmy chwilę o spędzonym wolnym. Później powiedziała, że jest pewna sprawa, o której musi nam powiedzieć. Kazała nam wstać, a sama na chwilę wyszła.
Weszła – nie sama. Ugięły mi się nogi.
- Cześć! Jestem Park Jimin i będę od dzisiaj chodził z wami do jednej klasy. Proszę, zaopiekujcie się mną! – ukłonił się.
Naprawdę? Naprawdę nie mógł mi powiedzieć?
Chamsko usiadł obok mnie. Chamsko spojrzał się w moją stronę. Chamsko mi nie powiedział też o tym, że postanowił się przefarbować na czarno. Co za...
Przez całą lekcję „ignorowałam" go. Nie miałam za złe jego decyzji, ja się cieszyłam jak małe dziecko..
Wyszliśmy na przerwę. Złapałam go za rękę i zaciągnęłam na koniec korytarza, gdzie było mniej ludzi.
- Niespodziankaa – przytulił mnie.
- Czemu mi nie powiedziałeś?
- Bo cię kocham!
- Ale dlaczego to zrobiłeś? Chodziłeś do najlepszej elity!
- Co bym z tego miał? Oceny były opłacane, nauczyciele lecieli tylko na kasę rodziców, jedyne co musiałem robić to tylko tam przychodzić. Niczego bym się nie nauczył i byłbym daleko od ciebie. Teraz będę miał wiedzę i będę blisko ciebie!
- Eh, jesteś zbyt kochany – wtuliłam się w niego bardziej. – I wyglądasz lepiej w czarnych włosach.
- Wiem – odparł skromnie. – I to nie koniec niespodzianek! Nasze mamy się dogadały i nie musisz już dojeżdżać! Będziesz mieszkać ze mną! – powiedział zadowolony.
- Jak to.. z tobą? – spojrzałam na niego przerażona. – I jak nasze mamy..
- Podkradłem numer z twojego telefonu, też cię kocham! No nasze mamy sobie rozmawiały i będziesz mieszkać u mnie. Twoja mama nie musi wiedzieć, że będziemy razem spali, dobrze? Wie, że będziesz miała swój własny pokój, co jest oczywiście prawdą! – uśmiechnął się zadziornie.
- Jesteś szalony..
- To ty do tego doprowadzasz.
- Wiesz co ci powiem? Ty również doprowadzasz mnie do szaleństwa.
- Cieszę się. Tęskniłem wariatko.
- Ja też – wtuliłam się w niego. Tęskniłam za jego zapachem, dotykiem...
Pocałował mnie. Kochałam, kiedy to robił.
- Tęskniłem za smakiem poziomki – uśmiechnął się i znów mnie pocałował.
Nie obchodził nas dzwonek na lekcje. Kogo by obchodził w takiej właśnie chwili?
Odpowiedź jest prosta – nikogo normalnego.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top