#38
-Kiedy będziesz w domu? - wzdycham.
-Nie wiem, kochanie.Zgaduję, że za dwa dni.
-To tak długo - mamroczę.
-Ja też za tobą tęsknie.
-Ja bardziej.
-Nie, bo ja.
-Niall nie kłóć się - warczę. - ja i koniec.
-Lubię się z tobą drażnić - mówi sekswonym głosem.
Przewracam oczami i łapie wygodniej telefon.
-Dobra, grajcie szybciej ten koncert i wracajcie, bo Caroline też tęskni za swoim mężem.
-Staramy się jak możemy, Lucy.
-Mogliście się nie godzić na ten kontrakt - mówię z nutą złości w głosie.
-To nie jest pora żeby o tym rozmawiać.
-Wiem, ale jestem..ugh dobra.Pa.
Rozłączam się i kłade telefon na stół.
Opieram się wygodniej na krześle i wzdycham głęboko.
Chłopcy są na tournee.Nie na całym świecie, ale po USA.Ich kariera zawodowa bardzo szybko się rozwinęła i tak oto jeżdżą po miastach i grają koncerty.Jakoś jeszcze przed śmiercią mojej mamy wydali płytę.
Jestem z nich dumna, ogromnie dumna.Sława, pieniądze i tak dalej, ale gdzie czas dla rodziny?
Chłopców nie ma już 2 tygodnie i razem z Caroline oraz Eleną bardzo za nimi tęsknimy.
-Bierz te dupe i chodź mi pomóż z tym wózkiem! - krzyczy blondynka, a ja mruże oczy.
-Już idę!
Kręce głową i wstaje.Idę do korytarza i widzę jak Caroline trzyma Elenę na rękach, sądząc po wyrazie jej twarzy jest bardzo zła i zaraz wybuchnie na mnie albo wyżyje się na Harrym przez telefon.
-Idziecie gdzieś? - pytam i wyprowadzam na dwór wózek.
-Jak widać - przewraca oczami. - dzięki.
-Nie musisz kipić od razu złością na mnie - mówię i wracam do środka.
Czasami mam jej po dziurki w nosie.Napawdę.
>>>
-Może to oni, idź otwórz - mówi Caroline.
-Jasne - mówie sarkastycznie i wstaje z kanapy. - to niemożliwe, oni będą dopiero jutro - mamroczę.
Podchodzę do drzwi i łapie za klamkę.Otwieram je.
-Wreszcie ktoś nam otworzył!Ile można?!
Stoje jak słup z uniesionymi brawiami i nie mogę się ruszyć.
-Szok - roześmiał się Louis.
-Nie spodziewała się nas tak wcześnie - odparł Zayn.
Nagle otrząsnęłam się i zaczęłam piszczeć i skakać jak opętana.Rzuciłam się na nich i przytulałam pokolei.
Gdy nie dostrzegłam Nialla, odsunęłam się od nich i zmarszczyłam brwi.
-Gdzie jest Niall? - pytam.
Wszyscy uśmiechnęli się szeroko.
-Jasne, wchodźcie - zapraszam ich gestem ręki do środka.
Zamykam po nich drzwi i wypuszczam głośno powietrze.Szybko wyciągam telefon z kieszeni od spodni i wybieram numer do mojego chłopaka.Słysząc jego poczte głosową ,zaciskam szczęke i mrużę oczy.
-Co?!Co wy tu..Harry?!! - słyszę.
Idę do salonu i widzę jak moja siostra jest przyklejona do lokowatego, a chłopcy szczerzą się.
-Gdzie jest Niall? - znów pytam.
-Nie wiem - mówią razem.
-Jak to, nie wiecie?! - oburzam się.
-Przecież nie musimy wiedzieć co, gdzie robi co nie?
-Jesteście przyjaciółmi i miał z wami chyba tutaj przyjechać!
-Może pojechał do siebie?
-Wiecie co?!Idźcie do diabła wszyscy! - unoszę swoje ręce do góry.
-Spokojnie-mówi Liam.
-Jakie kurde spokojnie?!Jak mam być spokojna, kiedy mój chłopak ma mnie w dupie?!Jak?! - wybucham złością.
-Wcale nie mam cię w dupie, kochanie - słyszę za sobą.
Odwracam się gwałtownie i widzę Nialla.Uśmiecha się, a w rękacch trzyma bukiet róż.
Patrzę gniewnie na niego, a ten podchodzi do mnie bliżej.
-Proszę,są dla ciebie - podaje mi bukiet.
Przyjmuję je bez słowa.Kłade je na stole, a potem patrzę w te jego niebieskie, jak niebo oczy.
-Jesteś..
-Kochany, tak wiem - śmieje się.
-Nie, jesteś dupkiem.
-Ałć, to bolało - posmutniał.
-Bo miało boleć - uśmiecham się.
-Weźcie się już wreszcie rzućcie na siebie, proszę - jęczy Zayn.
Unoszę jedną brew i zawieszam swoje ręce na jego szyi.
-Tęskniłam, głupku.
-Wyobraź sobie, że ja też - przewraca oczami, a potem całuje mnie niespodziewanie w usta.
Uśmiecham się przez pocałunek, bo reszta zaczęła wyć, klaskać, gwizdać i krzyczeć.
-Idioci - krzyczy Niall, przerywając pocałunek.
-Zawsze są czegoś warci - śmieje się Liam.
-Yyyy...co?
-Dokończyłem za Nialla.
-To teraz moja kolej - mówi Lou i idzie w kierunku drzwi.
Łapie blondyna za ręke i siadam z nim na kanapie.
-Gdzie on idzie? - pytam.
-Zaraz się okaże.
-Moi drodzy chciałbym wam przedstawić moją dziewczynę, Tracy-mówi rozbawiony Louis.
Doznaje szoku, kiedy obok mojego przyjaciela widzę tą Tracy, tak tą Tracy.
-Co ty tu robisz?! - wstaje z kanapy i podchodzę do niej.
Ona unosi swoje brwi do góry i łapie szatyna za ramię.
-Przyszłam z Louisem?
-Ty suko! - łapie ją za łokieć. - wynoś się stąd!
-Puść mnie! - krzyczy.
-Lucy, puść ją!
Puszczam ją i patrzę na nią z obrzydzeniem.
-Co w ciebie wstąpiło?! - pyta Louis.
-We mnie?!Ta suka mnie zniszczyła, a ty się z nią spotykasz! - krzyczę.
-Nie nazywaj jej tak.
-Bo co?!Bo jest twoją dziewczyną? - śmieje się. - zobaczysz będziesz płakał jak małe dziecko jak cię zostawi!
Odchodzę od nich i podchodzę do drzwi.Ubieram szybko buty oraz płaszcz i wychodzę z mieszkania siostry.
--------
Upsik!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top