Rozdział siedemnasty
Dajcie znać, jak wrażenia:)
Stwierdziłam, że współżycie z ludźmi jest podobne do tych szklanych drzwi. Do drzwi należy się zbliżać powoli i nie robić nic na siłę; w przeciwnym razie można je rozbić. Związki z ludźmi są podobnej natury. Jeśli robi się coś na siłę, wzajemny kontakt jest niemożliwy. Jeden gwałtowny ruch może wszystko zepsuć. Jedno złe słowo może zniszczyć miesiącami budowane zaufanie i szacunek.*
Anne była przerażona, każdego dnia budziła się z nadzieją, że nagle wszystko wróci do starego porządku – z Harrym będzie wszystko dobrze, a objawy odejdą tak, jak się pojawiły – szybko i niespodziewanie. Niestety nie była nowicjuszką, zdawała sobie sprawę, że to nie zniknie i zapewne, jeżeli w ciągu najbliższych dni Harry nie poczuje się lepiej, będą zmuszeni odwiedzić lekarza.
Obawiała się tej wizyty, już od kilku lat nie musieli odwiedzać psychiatry. Harry miał gorsze i lepsze dni, ale radzili sobie z małą pomocą terapeutki, która zdawała się rozumieć wahania nastroju Harry'ego. Psychiatra oznaczał leki, a leki nigdy nie były dobrym rozwiązaniem. Pamiętała, jak jej mały chłopiec stawał się otumaniony i tracił swoją osobowość pod wpływem silnych uspokajających lekarstw. Wtedy mogła tylko patrzeć, jak jej dziecko powoli znika, zastąpione kimś zupełnie obcym.
Nigdy nie była zwolenniczką zażywania leków, ale widziała, co działo się teraz z jej synem, to nie było zdrowe dla Harry'ego. Nie mogła przypomnieć sobie, kiedy chłopak przespał całą noc, widziała każdego poranka, jak wykończony szykuje się do szkoły, jak cienie pod jego oczami pogłębiają się. To nie było dla niego dobre, Harry praktycznie głodził się i jadł ciągle te same potrawy, był dorosłym chłopakiem, a jadł posiłki, które dobre były dla dzieci. To wszystko sprawiało, że Anne już kilka razy trzymała palec wskazujący nad numerem telefonu do gabinetu psychiatrycznego, który dawniej odwiedzali. Cały czas jednak odwlekała podjęcie tej decyzji, bała się, co może przynieść im czas, ale jeszcze bardziej obawiała się diagnozy, która zostanie postawiona.
Westchnęła cicho, widząc, jak Harry włócząc nogami, wszedł do kuchni i drżącą dłonią chwycił swój kubek z zimną już herbatą. Nie potrafiła zignorować tego, co miał na sobie, od tygodni ubierał się w te same ubrania, mimo jej próśb i błagań nie chciał założyć na siebie niczego innego. Dlatego wróciła do tego, co robiła, gdy Harry był małym chłopcem i za nic w świecie nie chciał zmieniać swojej ubraniowej rutyny. Kiedy jej syn układał się do snu, pospiesznie zabierała ubrania, które miał na sobie w ciągu całego dnia, wrzucała je do pralki, suszyła i układała przy jego łóżku. Nie wiedziała, czy Harry zorientował się, co robi, nigdy nie przyłapał jej na gorącym uczynku i wydawał się całkowicie nieświadomy tego, co dzieje się dookoła niego.
Wszystko wymykało się spod kontroli i widząc wszystkich członków swojej rodziny w całkowitym przygnębieniu i bezsilności, wiedziała, że musi coś z tym zrobić. Nie mogła pozwolić, by to co wypracowali przez lata, nagle zostało pochłonięte przez huragan, którego imienia tak naprawdę nie znali.
***
Luty powoli zbliżał się do końca i Louis zastanawiał się, jak ten czas mógł minąć tak szybko, jak jego życie mogło przybrać taki kierunek i jak bardzo mógł spieprzyć coś tak ważnego, nie wiedząc nawet, że robi coś nie tak. Był przekonany, że to on był jedynym winnym i że to przez niego Harry czuł się tak źle i zachowywał w ten sposób. Nie potrafił tylko znaleźć tego momentu, tej jednej chwili, w której zrobił coś źle i sprawił, że Harry został zmuszony do tak drastycznego kroku, ucieczki w głąb siebie.
To bolało, patrzenie na chłopaka, który owszem nigdy nie uśmiechał się zbyt radośnie, nie szczebiotał szczęśliwie czy też nie garnął się do wspólnego spędzania czasu, ale jednak coraz częściej rozpoczynał rozmowy, pozwalał dotykać się od czasu do czasu i tolerował go w swoim domu, jedynej ostoi jaką miał. Teraz Harry był wrakiem, był najsmutniejszą wersją samego siebie, a przynajmniej Louis nie widział go w tak złym stanie, odkąd wprowadził się do domu Stylesów.
Chciał coś zrobić, ale nie wiedział co. Wydawało mu się, że wszyscy są bezsilni, nawet Anne, która przecież wydawała mu się najsilniejszą kobietą, jaką znał, zaraz po jego mamie. Wszyscy w tym domu snuli się i byli zatopieni we własnych myślach, a Harry krążył po między nimi bez słowa, spięty, zdenerwowany i drżący od tłumionych emocji.
Spodziewał się, że to minie, tak przynajmniej sądził na początku, ale z czasem, gdy Harry przestał się odzywać nawet do Anne, a jego jedyną reakcją było powolne kiwanie się do przodu i tyłu, zrozumiał, że to nie zniknie tak po prostu. To nie była chwilowa zachcianka Harry'ego, stało się coś naprawdę złego i nie wiedział, jak to naprawić.
***
Czuł na sobie wzrok Anne, ale nie potrafił spojrzeć na kobietę, skupiając się na Harrym, który grzebał widelcem w swoim talerzu, tak naprawdę przesuwając poszczególne składniki, nie jedząc nic. Patrząc na chłopaka, sam nie był wstanie przełknąć jedzenia. Ta cała sytuacja zaczynała go wkurzać, chciał coś zrobić, ale nie wiedział, czy nie pogorszy sytuacji i nie zrobi czegoś głupiego. Chciał, żeby ktoś zadbał o Harry'ego, ale najwidoczniej wszyscy czuli się podobnie do niego i kompletnie nie wiedzieli jak zacząć działać. Dzień wcześniej, schodząc po schodach, podsłuchał rozmowę Anne i Robina, kobieta powiedziała, że jeżeli nic nie zmieni się w ciągu tego tygodnia, zabierze Harry'ego do psychiatry. To było ogromne zaskoczenie, oczywiście wiedział, że chłopak ma Aspergera, czytał o tym wystarczająco dużo, by nie zrobić jakiejś głupoty i nie zniszczyć tego, co udało się im wypracować, ale świadomość, że Harry chodził do psychiatry była przygniatająca i miał wrażenie, że tylko wydawało mu się, że wie dostatecznie dużo. Psychiatra to specjalista, o którym nigdy nie musiał myśleć, oczywiście wiedział, że ktoś taki istnieje, ale nie znał nikogo, kto musiałby korzystać z pomocy tego lekarza. Wszyscy jego znajomi dla żartów powtarzali słowa mam depresję, ale nikt nie miał naprawdę tego na myśli, nikt nie wiedział, jakie to uczucie. Teraz, patrząc na Harry'ego, zastanawiał się, co czuje ten zagubiony chłopak, ale jeżeli jego mama nie miała pojęcia, to co mógł wiedzieć ktoś taki jak on.
***
Niall siedział na trybunach znajdujących się w szkolnej sali gimnastycznej i obserwował trening dzieciaków. Po raz kolejny wyręczył Grega i zgodził się przypilnować Theo, który chyba powoli przekonywał się do Mii i nie reagował na dziewczynkę złością i zdenerwowaniem. Gemma siedziała obok niego, jednak miał wrażenie, że jest tutaj zupełnie sam, dziewczyna milczała i była obok tylko ciałem. Jeden rzut oka na nią pozwalał na stwierdzenie, że myślami blondynka odpłynęła bardzo daleko stąd. Domyślał się, że myśli o Harrym. Od jakiegoś czasu wszyscy skupili się na stanie zdrowia młodego Stylesa.
- Gemms – odezwał się cicho, nie chcąc wystraszyć jej swoim głosem.
- Hmm – mruknęła, nie odrywając wzroku od boiska, na którym od dobrej godziny były skupione jej ciemne tęczówki.
- Jak czuje się Harry? Jest z nim lepiej?
- Nie – dziewczyna obróciła się w jego stronę, a jej mina wyrażała tylko frustrację – i najgorsze jest to, że nie nikt z nas nie wie, co się stało. Nie możemy nawet nikogo obwiniać, ponieważ Harry nie odzywa się do nas nawet słowem. Czasami mówi coś pod nosem, albo odpowiada półsłówkami, ale poza tym ciągle jest cicho. Oczywiście nie licząc tych chwil, kiedy głośno i wyraźnie krzyczy, że Louis ma się wyprowadzić. Nie wiem, co się stało i to tak bardzo mnie denerwuje. Chciałabym mu pomóc, ale nie wiem jak. Wszystko było w porządku, wydawało mi się nawet, że Lou i Harry dogadują się, przez pewien czas czułam, że się polubili, a teraz znów wróciliśmy do punktu wyjścia.
- Nie rozumiem, co mogło się wydarzyć? – nie wiedział, do kogo skierował to pytanie, ale raczej nikt nie był wstanie mu na nie odpowiedzieć.
- Próbuję przypomnieć sobie jakiś moment, coś specyficznego, co mogło zmusić go do zamknięcia się w sobie, ale... nie wiem, niczego takiego sobie nie przypominam.
- Przykro mi, że nie mogę pomóc – zamilkł na chwilę, starając przypomnieć sobie ostatni moment, kiedy rozmawiał z Harrym. To musiało być naprawdę dawno temu, ponieważ nie mógł przypomnieć sobie takiej rozmowy. Na pewno musieli się widzieć przed walentynkami, później Gemms złamała mu serce, spędzając dzień zakochanych w Londynie z niewiadomo kim i sam zaczął zachowywać się podobnie do loczka. Nagle uzmysłowił sobie, że przecież siedział razem z Harrym podczas odwiedzin przyjaciół Gemmy i Louisa. Pamiętał, jak dosiadł się do stolika, przy którym siedział chłopak i razem wpatrywali się w rozbawione towarzystwo. Już wtedy Harry wydawał mu się bardziej przygnębiony niż zazwyczaj. Na początku faktycznie rozmawiali, a później skupili się na facecie, który obściskiwał Gemmę i kolesiu, który kleił się do Louisa i – o mój Boże – westchnął głośno, coś sobie uzmysławiając, ale to wydawało się niemożliwe, a jednak wszystko wskazywało, że miał rację.
- Co się stało? – Gemma patrzyła na niego pytająco, ale przecież nie mógł powiedzieć jej prawdy, zresztą sam nie miał pewności, że ma rację.
- Nic takiego, właśnie przypomniałem sobie, ile pracy czeka na mnie w domu – skłamał naprędce, nie chcąc wtajemniczać dziewczyny w swoje myśli.
- Och, mogę ci pomóc, razem szybciej się z tym uporamy – zaproponowała blondynka, a na jej twarzy pierwszy raz od dawna zagościł uśmiech.
- Nie, dzięki, ale to praca papierkowa, wiesz projekty i te sprawy. Muszę zająć się tym sam – zbył ją miło i spojrzał na Louisa, który kończył trening.
Nie wiedział, czy rozmowa z szatynem byłaby dobrym krokiem. Nie powinien wtrącać się w nie swoje sprawy, to było oczywiste, ale z drugiej strony wydawało mu się, że jeżeli nie zrobi czegoś, to szatyn pozostanie nieświadomy tak jak cała reszta, która głowiła się i zastanawiała, co dzieje się z Harrym. Niestety, była też druga strona medalu, obawiał się, że jest w błędzie, że źle połączył fakty i wysunął nieprawidłowe wnioski i wtedy mógłby wywołać więcej szkody niż pożytku, dlatego postanowił milczeć i na razie zachować wszystko dla siebie.
- Gdybyś jednak zmienił zdanie, wiesz, gdzie mnie szukać – dziewczyna podniosła się z miejsca i pomachała do Mii, która ruszyła biegiem do szatni za resztą dzieci – będę u Liama i Zayna, obiecałam przypilnować małą pod ich nieobecność.
- Babski wieczór w takim razie – posłał jej miły uśmiech i ruszył za nią, by dotrzeć do dzieciaków – nie zamartwiaj się tak Harrym, jestem pewny, że niedługo wszystko się wyjaśni i będzie z nim w porządku.
- Oczywiście, że tak – blondyna prychnęła ze złością – mama zabiera go do lekarza, leki zrobią swoje – nie mówiąc nic więcej, Gemma podbiegła do Mii, która dyskutowała o czymś z Theo, a po chwili dziewczyny zniknęły za drzwiami do sali gimnastycznej. Nie zdążył się nawet pożegnać, więc pozostało mu tylko zabranie swojego bratanka i powrót do domu.
- Co stało się Gemmie? – głos Louisa zatrzymał go w miejscu i naprawdę musiał zmusić się do nie zdradzenia mu wszystkiego, co odkrył chwilę temu.
- Martwi się o Harry'ego – wyjaśnił, rzucając szatynowi krótkie spojrzenie.
- No tak – Tomlinson wbił wzrok w swoje sportowe buty i chyba nie miał zamiaru odezwać się ani słowem – wszyscy się o niego martwimy.
- Tak, ale nie wszyscy możemy coś z tym zrobić – chwycił Theo za rękę i poprowadził go w stronę wyjścia ze szkoły – do zobaczenia Louis! – zawołał jeszcze, bo mimo wszystko przecież mężczyzna nie był niczemu winien.
***
Był zdeterminowany, by coś zrobić, nie mógł tak po prostu siedzieć i czekać aż ktoś postanowi działać. Wszedł do kuchni wiedząc, że na pewno zastanie tam Anne. Nie pomylił się, kobieta siedziała przy stole z filiżanką herbaty, przeglądając jakąś gazetę.
- Anne, może zaniosę Harry'emu kolację do pokoju? – zaproponował i wydawało mu się, że to świetny pomysł, ale kobieta skrzywiła się i spojrzała na niego z czymś, czego nie widział wcześniej na jej pogodnej twarzy.
- Lou, to nic nie da, przykro mi, że to mówię, ale twoje starania w niczym nie pomogą.
- Dlaczego? Masz jakiś lepszy pomysł? Mamy pozwolić mu tak po prostu cierpieć w samotności?
- Harry nie zje kolacji w pokoju, możesz spróbować, ale to na nic. I nie mam żadnego pomysłu, dlatego pojutrze idziemy do lekarza. Nie zachowuj się tak, jakby nie zależało mi na moim dziecku.
- Ja... przepraszam, to nie miało tak zabrzmieć Anne. Wiem, że się o niego troszczysz, ale ta bezsilność mnie wykańcza. Spróbuję, dobrze? Nawet jeśli to nic nie da – chwycił talerz z kanapkami i kubek z herbatą, którą zaparzył w międzyczasie.
- Powodzenia Louis – kobieta posłała mu ciepły uśmiech, który niestety nie odegnał zmęczenia z jej twarzy.
***
Zapukał do drzwi i kiedy nie usłyszał zaproszenia, postanowił wejść do środka. Zasłony w pokoju były zaciągnięte, więc z trudem dostrzegł postać skuloną na łóżku. Ostrożnie zrobił krok do przodu i odstawił tacę na szafkę obok łóżka chłopaka. Nie wiedział, czy włączyć lampkę nocną, ale ostatecznie odważył się to zrobić, ponieważ chciał dostrzec twarz loczka, a nie tylko domyślać się, jaki ma wyraz twarzy.
Po chwili światło rozlało się po pokoju, rozświetlając panującą ciemność. I Lou z przerażeniem dostrzegł bałagan panujący dookoła. Nie mógł uwierzyć, że Harry, który przychodził do jego sypialni i układał wszystkie rzeczy, przekładał książki, ustawiając je w odpowiedniej kolejności, pozwolił, by jego pokój wyglądał w ten sposób. Wszędzie porozrzucane były ubrania, których chłopak pewnie nie chciał założyć, plecak, z którego wypadły książki i zeszyty, rzucony gdzieś w kąt, również nie pasował do wizerunku porządnego Harry'ego. Wszystko było nie tak, jak być powinno, i to smuciło i zarazem przerażało Louisa.
- Cześć Harry, przyniosłem kolację – odezwał się cicho, bojąc się naruszyć tą przerażającą ciszę swoim głosem. Był naiwny wierząc, że loczek mu odpowie – na pewno będzie ci smakowało, to ostatnio twoje ulubione – dodał z uśmiechem i usiadł naprzeciwko chłopaka, kładąc tacę na swoich kolanach – no, jedz, musisz być głodny po całym dniu.
Patrzył na Harry'ego, który wpatrywał się w jedno miejsce, kompletnie nie zwracając na niego uwagi. Chciał, by dawny chłopak wrócił, chciał usłyszeć coś złośliwego z jego ust, albo posłuchać jakiejś ciekawej historii, którą przeczytał w książce, chciałby jakiejkolwiek reakcji, ale nie takiej ciszy, nie bolesnego milczenia. Odważył się i wyciągnął dłoń w jego stronę, położył ją ostrożnie na kolanie nastolatka i nie spodziewał się, jakie piekło może wywołać taki mały gest.
- Idź stąd! – krzyknął Harry i szybko odepchnął jego dłoń – idź stąd.
- Harry, porozmawiaj ze mną – prosił rozpaczliwie i z rosnącym strachem obserwował, jak chłopak zaczyna bujać się w miejscu, zasłaniając uszy dłońmi.
- Idź stąd, idź stąd, idź stąd – z ust loczka cały czas uciekały te same słowa, które powtarzał jak mantrę – idź stąd, idź stąd.
- Harry, proszę cię – szeptał, czując jak niechciane łzy zaczynają kłuć go w oczy. Ta sytuacja przerosła go, nie wiedział, jak pomóc temu chłopcu.
- Idź stąd, idź stąd, idź stąd, idź stad...
- Tak bardzo cię przepraszam Harry, tak bardzo przepraszam – wyszeptał i wybiegł z sypialni chłopaka, cały czas słysząc słowa, powtarzane przez niego tym pozbawionym emocji głosem idź stąd, idź stąd, idź stąd...
***
Idź stąd Louis...
*Temple Grandin
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top