Rozdział dwudziesty szósty
Miłego czytania:) Dziękuję za wszystkie komentarze i gwiazdki pod poprzednimi rozdziałami:)
- Niezdecydowanie – odpowiedział sam sobie elf. – A niezdecydowanie boli. [...] w kwestiach uczuciowych trudno jest wybierać. Dobrze jest nie musieć tego czynić, ale z dwojga złego lepiej byś wybierał ty, niż by wybierano za ciebie. Tak jest prościej. Akceptowanie własnych wyborów przychodzi z większą łatwością niż rozumienie cudzych. Zwłaszcza jeśli w ich wyniku to ty zostaniesz odepchnięty.*
Louis naprawdę był okazem zdrowia. Nie pamiętał, kiedy ostatnio chorował, miał świetną odporność. Dumnie przechwalał się tym przed Gemmą, która często łapała jakieś infekcje na studiach. Był wysportowany, zdrowy i szczęśliwy, niestety los postanowił zakpić z niego w najgorszy możliwy sposób. Właśnie dlatego pod koniec sierpnia, w letni dzień, gdy słońce świeciło jeszcze na niebie i ogrzewało przyjemnie ziemię, Louis został zmuszony do leżenia w łóżku z gorączką, katarem i bólem gardła, który uniemożliwiał mu normalne mówienie. A przecież zbliżał się początek roku szkolnego i każdy zgodziłby się z Louisem, który twierdził, że grypa pod koniec sierpnia to całkowita katastrofa i koniec świata.
***
Harry krążył po domu starając znaleźć sobie jakieś zajęcie. Pisał już w swoim dzienniku, czytał książkę „Czekolada", którą polecił mu sam Louis, obejrzał film dokumentalny o Czarnobylu, po którym wzdrygał się na samą myśl o tej katastrofie nuklearnej, a teraz nudził się przeraźliwie. Oczywiście mógł spędzić czas ze zwierzętami, ale one były zajęte zabawą i bieganiem po ogrodzie, więc nie chciał im przeszkadzać.
To uczucie nudy było dla niego czymś dziwnym. Zawsze potrafił spędzać czas w jakiś produktywny sposób, lubił samotność i siedzenie w swoim pokoju, ale teraz nagle okazało się, że to mu nie wystarcza i wiedział co, a raczej kto był powodem tej zaskakującej zmiany. To wszystko wina Louisa, jak zawsze zresztą. Westchnął głośno, opadając na krzesło w kuchni. Pomyślał, że może mama będzie chciała, by pomógł jej w czymś i w ten sposób zajmie jakoś swój wolny czas.
- Coś nie tak Harry? – Anne popatrzyła na niego, przerywając krojenie warzyw na sałatkę.
- Nie, pomóc ci w czymś? – zapytał z nadzieją, że uda mu się zając czymś myśli, ponieważ jedyne co chodziło mu po głowie to Louis.
- Och – kobieta wydawała się zaskoczona pytaniem syna. – Dzięki, ale już kończę. Muszę jeszcze tylko pokroić pomidory, których swoją drogą nie lubisz, więc raczej nie będziesz chciał mi w tym pomóc – zaśmiała się, widząc grymas na twarzy syna.
- Nie lubię, kiedy masz rację – stwierdził przygnębiony i wbił swój wzrok w dłonie mamy, która sprawnie kroiła warzywa i wrzucała je do miski.
- Matki tak mają. Mamy rację i już – uśmiechnęła się pod nosem, nie przerywając pracy. – Wydaje mi się, że jesteś znudzony, ale to do ciebie niepodobne Harry. Chcesz o czymś ze mną porozmawiać?
- Nie chcę z tobą rozmawiać – mruknął, opierając brodę na dłoni.
Ten dzień był całkowicie męczący, ale wiedział, że nie zaśnie, nawet jeśli bardzo by chciał. Drzemki nie były w jego stylu. Jego umysł pracował zbyt mocno, szybko i głośno, by pozwolić mu zasnąć od tak w ciągu dnia, kiedy słońce był jeszcze na niebie. Chciał spędzić czas z Louisem, ale nie mógł tego zrobić, ponieważ ten był chory, a przecież chorzy ludzie roznoszą zarazki. Nie chciał zachorować, więc musiał trzymać się z dala, ale tak bardzo pragnął pójść do pokoju szatyna, by porozmawiać z nim, albo chociaż pooglądać coś razem. Nie mógł uwierzyć, że brakuje mu nawet ich codziennych spacerów, które w jakiś niewytłumaczalny sposób stały się rutyną. Nie mógł się rozchorować, to byłoby najgorsze. Nie lubił leżeć bezczynnie w łóżku, ale z drugiej strony może grypa ominęłaby go i nie cierpiałby tak jak teraz.
- Nie chcesz ze mną rozmawiać? – powtórzyła ze zdumieniem Anne, odkładając nóż, gdy jej dłoń zadrżała. Domyślała się, w jakim kierunku zmierza ta rozmowa i oczywiście nie była zadowolona. Miała nadzieję, że zainteresowanie Louisa jest jednostronne, niestety coraz częściej łapała się na tym, że jej syn zmienił się, a ona to przeoczyła.
- To właśnie powiedziałem – przytaknął chłodno brunet.
- To z kim chcesz porozmawiać w takim razie? – bała się odpowiedzi, ale musiała zapytać. Była jego matką, powinna wiedzieć takie rzeczy.
- To chyba oczywiste, że z Louisem – powiedział takim tonem, jakiego nigdy wcześniej u niego nie słyszała. Uniosła brwi i spojrzała na niego pytająco – ale nie mogę z nim rozmawiać, ponieważ Lou jest chory i nie powinienem nawet wchodzić do jego pokoju. To wszystko mnie męczy i zaczyna boleć mnie głowa. Dlaczego on musiał zachorować? – chłopak potarł swoje czoło z bolesnym grymasem na twarzy.
- Kiedyś potrafiłeś spędzać czas sam, nie uwierzę, że nagle nudzisz się w swoim towarzystwie – miała nadzieję, że jakoś wpłynie na syna, ale widząc jego spojrzenie, wiedziała, że to przegrana bitwa.
- Dlaczego przestałaś lubić Louisa? – zapytał otwarcie, zaskakując Anne. Po jego minie można było wnioskować, że oczekuje szybkiej odpowiedzi.
- Skąd ci to przyszło do głowy? – udała, że nie wie w czym rzecz. Przecież nie mogła mu powiedzieć, że nie chce, żeby Louis zbliżał się do jej dziecka, że boi się do czego może doprowadzić ta ich przyjaźń. Harry nie zrozumiałby jej złości i obaw.
- Nie wiem, dlaczego wszyscy traktujecie mnie jak głupka, ale mam oczy i widzę, co się dzieje, nawet jeśli często się nie odzywam. Kiedyś często rozmawiałaś z Lou, spędzaliście razem czas i śmialiście się, a teraz nawet na siebie nie patrzycie.
- Miałam ostatnio dużo pracy, to pewnie dlatego. Nie musisz się martwić Harry – nie mogła uwierzyć, że tłumaczy się swojemu dziecku z czegoś takiego. Tak jakby Louis nagle stał się centrum wszechświata, a oni krążyli wokół niego. To było śmieszne i irracjonalne. Chciała sprawić, by jej syn odsunął się od szatyna, a wywołała coś całkowicie odwrotnego. – Idź do Louisa jeżeli chcesz, może nie zarazisz się od razu – zaproponowała, wiedząc, że przecież Harry nie odważy się wejść do pokoju chorego mężczyzny. Znała swojego syna zbyt dobrze.
Harry intensywnie myślał o tym, co powiedziała mu mama. Nauczył się już, że ludzie nie mówią całej prawdy i zwyczajnie kłamią. Minęły już czasy, kiedy naiwnie wierzył, że każdy człowiek jest szczery i prawdomówny. Nie był już dzieciakiem. Dlatego do końca nie wierzył w to, co powiedziała mama, ale jeśli jednak to byłaby prawda i faktycznie ona i Lou wcale nie byli pokłóceni, to miał świetny pomysł, który mógł się udać. Poczytał trochę o tym, co skutecznie może pomóc w walce z przeziębieniem i wszędzie natrafiał na gorącą zupę. Chciał, żeby Lou wyzdrowiał jak najszybciej, więc postanowił się nie wahać i poprosić o coś mamę.
- Jeżeli nie jesteś zła na Louisa, to ugotuj mu zupę – powiedział, a w zasadzie zażądał, jak to miał w zwyczaju.
- Słucham? – kobieta popatrzyła na swojego syna tak, jakby postradał zmysły. Miała wrażenie, że się przesłyszała i Harry właśnie nie zażądał, by ugotowała zupę dla Louisa.
- Powiedziałem, że mogłabyś ugotować coś dla Lou, a czytałem, że na przeziębienie najlepsza jest gorąca zupa, więc mogłabyś zrobić coś miłego dla mnie i ją ugotować.
- Co jeżeli on nie lubi zup? Nie pomyślałeś o tym? – starała się wybić mu z głowy ten pomysł, ale wiedziała, że jeśli jej syn ubzdura sobie coś, to raczej nikt nie ma szans na zmianę jego zdania.
- Mogę zapytać – zaproponował, ale zauważył, że mama wstaje z krzesła i głośno przy tym wzdycha. Najwyraźniej jego prośba została wysłuchana i jeśli wszystko dobrze pójdzie, za godzinę będzie mógł zanieść szatynowi coś smacznego i zdrowego. Uśmiechnął się szczęśliwie. – Zawołaj mnie, gdy wszystko będzie gotowe dobrze? – upewnił się, że mama skinęła głową i powędrował do swojego pokoju, by w spokoju poczytać coś i odpocząć. Zrobił coś świetnego i był z siebie dumny. Czuł, że rozpiera go energia i radość, nie pamiętał, kiedy ostatnio odczuwał coś takiego. To było całkiem przyjemne.
***
Jakiś czas później stanął przed pokojem niebieskookiego, ostrożnie trzymając w dłoniach miskę z parującą zupą. Nie wiedział, jak otworzyć drzwi, więc odłożył naczynie na podłogę, zastukał, po czym nacisnął klamkę, chwycił miskę i wszedł do środka. Skrzywił się, widząc Louisa leżącego w łóżku, przykrytego kołdrą i kocem. Miał wrażenie, że jeśli tylko postawi stopę w tym pokoju, będzie chory. Dosłownie czuł, jak jego organizm zaczyna walczyć z chorobą. Musiał się przemóc i podejść do Lou, zresztą i tak był już w pokoju, więc jeśli choroba miała go dopaść, to właśnie sam wystawił się na jej atak.
- Cześć Lou – powiedział cicho, bojąc się obudzić chłopaka, jeśli ten spał. Zauważył, jak głowa, która jako jedyna wystawała spod okryć poruszyła się, a po chwili głośny dźwięk przypominający jęknięcie, charczenie i warkot rozległ się po sypialni Tomlinsona. – Dobrze się czujesz? – zapytał i chciał uderzyć się w głowę, bo oczywiście, że nie czuł się dobrze, był chory i pewnie miał gorączkę, więc jego samopoczucie było zapewne fatalne.
- Nie bardzo, ale miło, że pytasz – wychrypiał szatyn, starając usiąść wygodniej, opierając się o poduszki. – Już myślałem, że mnie nie odwiedzisz, stęskniłem się i ... - chciał dodać coś jeszcze, ale kichnął głośno, a Harry automatycznie cofnął się o krok. – Przepraszam, pewnie nie powinieneś tu przychodzić, nie chcę cię zarazić.
- Przyniosłem zupę – powiedział, nie wiedząc czy Lou wygania go, czy może mówi to z troski. Teraz czuł się głupio.
- Słucham? – szatyn zamrugał, chcąc odegnać sen ze zmęczonych powiek.
- Zupę, przyniosłem dla ciebie zupę, ale jeżeli nie chcesz, to już pójdę. Pewnie wolisz spać, ale przeczytałem, że na przeziębienie najlepsza jest zupa, więc pomyślałem, że to dobry pomysł, ale...
- Kocham cię – mężczyzna przerwał mu w pewnym momencie, gdy loczek nabierał powietrza. – Zupa to... to cudowne. Jesteś kochany Hazz, chodź tutaj – szatyn przywołał go ręką.
Oniemiały Harry podszedł do niego sztywnym krokiem, nie wiedząc, co ma zrobić w zaistniałej sytuacji. Zdziwiony poczuł, jak Lou obejmuje go, a po chwili usta szatyna musnęły zarumieniony policzek młodszego chłopaka, który praktycznie podskoczył na ten nagły i nieoczekiwany gest. Stał jak wmurowany i wpatrywał się w Louisa, który jak gdyby nigdy nic zabrał się za jedzenie zupy, która najwyraźniej bardzo mu smakowała, ponieważ mlaskał głośno i wydawał się szczęśliwszy, niż kilka minut temu. Harry nie wiedział, co ma myśleć o tej całej sytuacji. Louis właśnie powiedział mu, że go kocha i jasne, nie był głupi, wiedział, co te słowa oznaczają. Mama, tata i Gemma mówili mu je nie raz, ale Lou nie był kimś z rodziny. Był przyjacielem ich wszystkich, kimś prawie najważniejszym dla Harry'ego, ale usłyszenie tych słów przestraszyło go. Najgorsze było to, jak swobodnie zachowywał się szatyn po powiedzeniu tego wszystkiego i jeszcze w dodatku go przytulił i pocałował. Co z tego, że w policzek, oprócz rodziny nikt nigdy nie dotykał go w ten sposób. Nie wiedział, czy mu się to podobało, szczególnie, że jego serce biło teraz niezwykle szybko, a policzki paliły od gorąca, jakie odczuwał. Louis go kochał i to... to było niesamowite, oznaczało, że Hary jest dla niego kimś ważnym i bliskim, wartym uwagi. Pozwolił delikatnemu uśmiechowi pojawić się na ustach i stał tam w miejscu, wpatrując się w jedzącego szatyna, czując się szczęśliwym, jak chyba nigdy wcześniej.
***
Minęło kilka dni i ku zaskoczeniu Harry'ego wcale nie zachorował, trzymał się świetnie i cały czas wspominał w głowie ten moment, gdy Louis powiedział mu kocham cię. Nie wspomniał o tym nikomu, nie wierzył do końca mamie, gdy ta mówiła, że nie pokłóciła się z Louisem. Wyczytał gdzieś, że ojcowie nie lubią poruszać tematu uczuć, więc zrezygnował z rozmowy z tatą, a Gemma ... cóż Gemma się rozchorowała i Harry wyjaśnił jej, że to jej wina, ponieważ nie słuchała go, gdy mówił, że nie powinna pić herbaty z kubka, którego używał Louis. Teraz miała za swoje i leżała w swoim pokoju, marudząc i będąc o wiele trudniejszym przypadkiem pacjenta niż Tomlinson. Harry nie miał zamiaru gotować dla niej zupy.
Jakiś czas temu minął się z Niallem, który przyszedł odwiedzić chorą Gemmę. Teraz kiedy minął pokój szatyna, usłyszał głośny śmiech dobiegający zza drzwi. Zatrzymał się w miejscu i niewiele myśląc wszedł do środka, nie marnując czasu, który chciał przecież poświęcić na pisanie. Zamarł widząc Louisa, Nialla i swoją siostrę, leżących w jednym łóżku należącym do szatyna. Zmarszczył czoło, nie wiedząc, jak zareagować na zaistniałą sytuację. Nie spodziewał się takiego widoku. Gemma i Louis byli chorzy, więc to wyjaśniało, dlaczego leżeli w łóżku, ale nie rozumiał, czemu Niall do nich dołączył i jeszcze wszyscy dzielili jedno łóżko. To było dziwne.
- Cześć Harry – Gemma wychrypiała, machając do niego ze swojego miejsca. – Stało się coś?
- Nie. Dlaczego leżycie wszyscy razem w jednym łóżku? – zapytał, przystępując z nogi na nogę. Czuł się niekomfortowo w tej sytuacji.
- My jesteśmy chorzy, a Niall postanowił podzielić się z nami swoim ciepłem – odparła dziewczyna, wycierając nos chusteczką.
- Myślę, że rozchoruję się przez nich, chociaż wytrzymałem przy chorym na grypę żołądkową Theo, więc może mam super odporność i zarazki trzymają się ode mnie z daleka – stwierdził Horan, posyłając loczkowi miły uśmiech, który nie uspokoił bruneta w żadnym stopniu.
- Chodź tutaj Hazz – Louis poklepał dłonią wolne miejsce obok siebie.
- Właśnie, możesz do nas dołączyć, miejsca wystarczy dla wszystkich – wtrąciła Gemma, przesuwając się w stronę Nialla, który objął ją i przyciągnął bliżej siebie, nie zważając na chorobę blondynki, która kaszlała prosto w jego szyję.
- Nie – pokręcił szybko głową, wzdrygając się na samą myśl o położeniu się obok nich.
Byli chorzy, zarażali i w dodatku ich zarazki przeszłyby od razu na niego. Nie chciał być chory. W dodatku to musiało być nieprzyjemne, taki ścisk i leżenie blisko siebie. Nie chciał tego, więc usiadł na miejscu, które wskazywał Louis i starał się udawać, że wcale nie zazdrości im tej swobody, z jaką leżeli przytulając się do siebie. Przysłuchiwał się ich rozmowie, z której wywnioskował, że Lou czuje się już dużo lepiej. Ta informacja rozbudziła radość w jego sercu i nie potrafił powstrzymać małego uśmiechu, który pojawił się na jego twarzy. Nawet nie zorientował się, w którym momencie przysunął się tak blisko Louisa, że dłoń szatyna muskała delikatnie, ledwie wyczuwalnie jego udo. To było przyjemne, ale też nowe. Nikt nigdy wcześniej nie dotykał go w ten sposób. Cały czas pamiętał słowa, które powiedział do niego Louis, analizował je w głowie i rozkładał na czynniki pierwsze. Jeszcze nie odważył się, by zapytać szatyna, co miał na myśli, mówiąc kocham cię.
- Połóż się Hazz, będzie ci wygodniej – powiedział Louis i zaczął przesuwać się, robiąc mu więcej miejsca. – Zobacz, nawet nie musisz nas dotykać. Wiem, że jesteśmy spoceni i śmierdzimy – zażartował, posyłając uspokajający uśmiech w jego stronę.
Harry nie wiedział, co nim kierowało, ale w jakiś niewytłumaczalny sposób pozwalał Louisowi na przekraczanie pewnych granic, łamanie zasad, które przecież były dla niego najważniejsze. Zerknął niepewnie na miejsce, które zrobił dla niego szatyn i zsuwając kapcie ze stóp, położył się obok Tomlinsona, który chyba był zaskoczony tym zdarzeniem prawie tak samo mocno, jak Harry. Leżał obok Louisa, nie skupiając się na rozmowie, którą prowadzili Niall i Gemma. Nie interesowało go to, o czym mówili. Już jakiś czas temu pozwolił sobie przybliżyć się do starszego mężczyzny i z zaskoczeniem odkrył, że zapach Louisa nie jest wcale nieprzyjemny czy męczący, przeciwnie Lou pachniał miło, kiedy nie używał perfum czy dezodorantów. Ramię szatyna obejmowało go niemal niewyczuwalnie, ale Harry doskonale zdawał sobie sprawę, że jest przytulany i pierwszy raz w takiej sytuacji nie czuł się zagrożony, nie chciał uciekać, wiedział, że nic mu nie grozi. Przymknął powieki, starając odciąć się od wszystkich bodźców, światła padającego z nocnej lampki, głosów Nialla i Gemmy szczebioczących coś do siebie, dźwięków docierających z kuchni. Skupił się tylko na dotyku dłoni Louisa, ramieniu, które oplatało go z delikatnością, która miała w sobie jakąś siłę, którą chłonął całym sobą. Nie zorientował się nawet, że zasnął, a do snu ukołysał go dźwięk bijącego serca Lou.
***
Gemma zerknęła na przysypiającego Harry'ego i uśmiechnęła się czule na ten widok. Widziała, jak dłoń Louisa głaszcze splątane loki jej brata, który zdawał się odpływać do krainy snów. Wtuliła się mocniej w Nialla, a gdy uniosła na niego swój wzrok, napotkała badawcze spojrzenie mężczyzny. Była szczęśliwa, leżała w łóżku z najważniejszymi osobami w swoim życiu. Jej najlepszy przyjaciel przytulał jej brata, który nie dawał dotknąć się żadnej osobie, a tu nagle spał w objęciach Louisa, a ją samą obejmował Niall. Mężczyzna, który wytrwał z nią dłużej, niż jakikolwiek inny facet. Zerwała z Darrenem, ponieważ nie była głupią idiotką i potrafiła zauważyć, gdy ktoś obrażał jej bliskich i całkowicie nie pasował do życia, które miała. Teraz czuła, że wszystko jest na swoim miejscu. Ona i Niall już zawsze powinni być w swoich życiach, nie wyobrażała sobie, by mogła wytrwać bez Horana. Uzmysłowiała to sobie już po ich wielkiej kłótni, ale później, gdy mężczyzna nagle odsunął się i wycofał, poczuła się samotna i obecność Darrena nie rekompensowała jej braku Nialla.
Nagle spojrzała na Louisa i dotarło do niej, jaką kretynką była. Szatyn, gdy tylko poznał Nialla, wmawiał jej, że ona i Ni są parą. Zawsze śmiała się z tego i tłumaczyła Lou, że łączy ich tylko bardzo bliska przyjaźń, ale przecież to nie była prawda. Z żadnym swoim przyjacielem nie zachowywała się w ten sposób, nie wyobrażała sobie, by mogła pocałować Louisa, a z Niallem to wszystko było takie naturalne.
- To ty – powiedziała głośno, wpatrując się w rozleniwionego Horana, który patrzył na nią z nad wpół przymkniętych powiek.
- Mhm to ja – przytknął śpiąco – ale o co chodzi?
- O nic Niall, o nic – roześmiała się i wtuliła twarz w błękitną koszulkę chłopaka, zanosząc się cichym śmiechem, który skutecznie tłumił jasny materiał.
Odkrycie, że to czego szukała od dawna, cały czas znajdowało się tuż obok sprawiło, że jakiś wielki ciężar został zdjęty z jej ramion i nagle największym problemem stało się tylko jedno – czy Niall Horan odwzajemniał jej uczucia, a jeśli tak, to do czego może to ich doprowadzić.
***
Louis śmiał się głośno, przyglądając się Harry'emu zakrytemu pod sam nos grubą kołdrą i kocem. Nie mógł uwierzyć, że chłopak rozchorował się, kiedy wszyscy już wyzdrowieli. Wiedział, że po części to jego wina, sam namawiał loczka do spędzania z nim czasu, gdy leżał w łóżku i zanosił się kaszlem. Powinien być mądrzejszy i dojrzalszy, ale oczywiście nie potrafił się powstrzymać i marudził Harry'emu tak długo, aż ten w końcu nie uległ. Teraz biedak leżał w łóżku z gorączką i wyglądał naprawdę kiepsko, co nie zmieniało faktu, że Louis był bardziej niż szczęśliwy, mogąc nadskakiwać brunetowi i wysłuchiwać jego niezadowolonego marudzenia.
- Wiedziałem, że przez ciebie będę chory – mruknął loczek, wtulając twarz w miękką poduszkę. – Zarazki były w całym twoim pokoju.
- Przepraszam – westchnął Louis, nie wiedząc po raz który przeprasza obrażonego chłopaka. – Czuję się winny.
- Powinieneś się tak czuć, to wszystko twoja wina, a teraz idź sobie, chcę spać – po tych słowach Louisowi zostało tylko pokorne wycofanie się na korytarz.
Może i czuł się winny, ale w tym samym czasie jego serce biło szybciej i wydawało mu się, że może wszystko, więc chyba było warto.
***
Zayn jeszcze raz przejrzał wszystkie dokumenty zgromadzone na stole w salonie. Było tego dużo. Kiedy razem z Liamem zdecydowali się po raz pierwszy na adopcję, nie spodziewali się ogromu pracy, jaką będą musieli włożyć, by w końcu uzyskać zgodę od sądu. Teraz wiedział, że ponownie będzie czekała ich droga przez mękę, by w końcu ośrodek wystawił im pozytywną opinię, a sąd rozpatrzył ją pozytywnie.
Wiedział, że warto będzie przejść przez to wszystko jeszcze raz. Na końcu tej długiej drogi miała na nich czekać nagroda. Jakiś wyjątkowy, mały człowiek, który potrzebował troski i miłości, a oni byli bardziej niż chętni, by otoczyć to dziecko opieką i dać mu dom, którego potrzebował każdy człowiek. Nie mógł się doczekać chwili, kiedy ich rodzina powiększy się, a dom będzie jeszcze głośniejszy i radośniejszy. Jak na razie Mia powoli starała się wybaczyć Liamowi i ciche dni mijały, ale czasami Zayn nadal widział jakiś smutek w tym dziecięcym spojrzeniu, kiedy ich córka wpatrywała się w szatyna.
- Jesteś gotowy? – Liam podszedł do bruneta i położył swoje dłonie na jego ramionach.
- Tak, tak możemy już jechać – przytaknął, podnosząc się niespiesznie.
- Wydajesz się zamyślony – zauważył szatyn, przyglądając się mężowi. – Jeżeli nie jesteś pewien, to nie musimy tego robić Zayn. Nic na siłę, wiesz przecież.
- Zamyślony tak, ale nie pełen wątpliwości. Po prostu myślałem, jak to będzie, gdy będziemy już wszyscy razem w domu – uśmiechnął się w stronę Liama, który obserwował go chyba nie do końca wierząc w te słowa. – Daj spokój Li, niczego bardziej nie pragnę, niż naszej małej rodzinki.
- Dobrze, ale gdyby coś było nie tak, daj mi znać tak? Nie chcę zrobić czegoś wbrew tobie. Może ostatnio tego nie pokazałem, ale ty i Mia jesteście dla mnie najważniejsi i uszczęśliwiacie mnie każdego dnia – zapewnił szatyn, przytulając się do Zayna, który objął go ramionami, dając mu ciepły, pełen wsparcia uścisk, ponieważ z nich dwóch to nie brunet był tutaj pełen wątpliwości i lęków.
***
Harry wpatrywał się w Louisa, który ze śmiechem oglądał jakiś program rozrywkowy w telewizji. Nie chciał mówić mu, że to przecież powtórka i każdy już wie, kto wygrał. Pozwolił mu na dobrą zabawę, samemu korzystając z chwili, gdy mógł bezkarnie obserwować twarz mężczyzny.
W ostatnich dniach nie potrafił skupić się na żadnej czynności. Odkąd wyzdrowiał i podniósł się z łóżka, cały czas myślał o wyznaniu Louisa. Nie wiedział, co powinien z tym zrobić, nigdy wcześniej nie znalazł się w takiej skomplikowanej sytuacji. Nie wiedział nawet, z kim mógłby o tym porozmawiać. Ostatnio o wszystkim dyskutował z szatynem, więc może teraz też mógłby to zrobić. Nie chciał mu przeszkadzać, ale wiedział, że nie zniesie dłużej tej niepewności, którą czuł teraz.
Odchrząknął i z drżącym ze strachu sercem postanowił się odezwać, zadając chyba najważniejsze w swoim życiu pytanie.
- Louis – zaczął, chcąc zwrócić uwagę pochłoniętego programem szatyna.
- Hmm – wymruczał mężczyzna, nie odwracając wzroku od ekranu. Może tak było łatwiej, zapytać o to co ważne, bez tego palącego spojrzenia Lou.
- Powiedziałeś, że mnie kochasz. To prawda?
Był taki zawstydzony, nie wiedział, gdzie podziać swój wzrok, więc ochronnie wbił go w dywan i skupił się na ciemnozielonych, splątanych wzorkach. Nie wiedział, co robi teraz szatyn, bał się na niego spojrzeć. Czekał na odpowiedź, ale ta nie nadchodziła, a cisza przedłużała się coraz bardziej. To nie tak, że oczekiwał czegoś więcej, ale chociaż jakaś mała reakcja byłaby przyjemna. Nawet jeśli to miało być odrzucenie, czy wyszydzenie. Przecież był do tego przyzwyczajony, zniósłby to nawet ze strony Louisa. Tak przynajmniej sobie wmawiał, ale taki całkowity brak reakcji na pytanie, które zadał, zabolał dużo bardziej. Nie był głupi, sam potrafił udzielić sobie odpowiedzi i właśnie teraz to zrobił.
Podniósł się z kanapy na której siedział razem z Louisem i wyszedł z pokoju.
***
W filmach, które Lou tak bardzo lubi oglądać, zazwyczaj ktoś za kimś biegnie, zatrzymuje go i nagle wszyscy się godzą, żyjąc długo i szczęśliwie. Nie wiedziałem i nie potrafiłem zrozumieć, co takiego mają w sobie, że fascynują i zachwycają Louisa, ale teraz dotarło do mnie, za co ja sam tak bardzo ich nie lubię. Te filmy były zbudowane na kłamstwie, nie pokazywały prawdy w żadnym stopniu i były tak dalekie od realizmu, jak to tylko możliwe.
W prawdziwym życiu ludzie byli obojętnymi kłamcami, którzy nie biegną i nie zatrzymują osób, które zranili, nie przepraszają ich, pospiesznie tłumacząc swoje winy. Nie, w prawdziwym życiu człowiek po prostu mógł odejść i nikt nawet nie zawołał jego imienia.
Nie usłyszałem, by Louis zawołał moje imię. Po prostu wyszedłem, powtarzając w głowie Harry, Harry, Harry, tak by przekonać samego siebie, że zaraz usłyszę swoje imię, wypowiedziane z jego ust. Niestety nie doczekałem się, a brak odpowiedzi ze strony szatyna pobrzmiewał w mojej głowie, jak najgłośniej wykrzyczane odrzucenie.
*Silencio
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top