Rozdział dwudziesty
Obłoki przyjaźnie rozstania
udane nieudane
to o czym jeszcze nie wiesz
wszystko darowane*
Majowe poranki były orzeźwiające i świeże. Powietrze pachniało rozkwitającymi kwiatami i bzem, który rósł nieopodal domu. Dni stawały się coraz dłuższe i zdawały się trwać wiecznie, dopóki tak dobrze znana ciemność nie nadeszła, a z nią wieczorny chłód. Maj pachniał jak życie, jak radość, jak coś, co nie może trwać wiecznie, bo jest zbyt piękne, zbyt unikatowe. Maj zapowiadał zmiany i dzięki temu był tak piękny.
***
Harry czuł się dobrze. Nie mógł uwierzyć, że potrafi myśleć w ten sposób, ale naprawdę dziwnym trafem wszystko wydawało się układać po jego myśli. Szkoła zbliżała się ku końcowi i chociaż lubił się uczyć, myślał już o wakacjach i o tym, jak to będzie, gdy w końcu obok znajdzie się ktoś, kto naprawdę go lubi i chce spędzać z nim wolny czas. Lubił myśleć, że Louis nie okłamał go podczas tamtej rozmowy, kiedy wyznał mu prawdę. Nic zresztą nie wskazywało na to, żeby szatyn miał kłamać.
Od dnia, gdy dogadali się i Louis powiedział mu tyle miłych słów, było między nimi bardzo dobrze. Harry bał się, że to może skończyć się nagle i niespodziewanie. Nie chciał czuć się tak, jak kiedyś. Nie lubił uczucia samotności i pustki. Nareszcie nie musiał brać leków, teraz każdy dzień zaczynał się zbyt późno i kończył zbyt wcześnie. Miał tyle rzeczy do zrobienia, tyle ciekawych rozmów do przeprowadzenia, tak dużo książek do przeczytania. A w tym wszystkim był Louis, z którym chciał spędzać cały swój wolny czas. Szatyn był chyba z tego powodu zadowolony, ponieważ uśmiechał się i nawet w szkole spędzał z nim chwile podczas dyżurów. Czuł, że nareszcie ma kogoś bliskiego i nie jest zupełnie sam.
***
Leżał na kanapie w salonie czytając podręcznik od francuskiego. Egzaminy końcowe zbliżały się coraz bardziej i bał się, że nie zdąży przygotować się odpowiednio do testów. Nie przepadał za francuskim, ale radził sobie z tym przedmiotem całkiem dobrze. Niestety nie przychodziło mu to łatwo. Musiał spędzać nad książkami całe godziny, by przyswoić konieczną część materiału. To było wykańczające, a i tak nigdy nie uzyskał maksymalnej liczby punktów z testów. W tym czasie mógł robić tyle ciekawszych rzeczy. Westchnął i przeciągnął się, pozwalając swojej prawej ręce zsunąć się z kanapy i opaść na dywan. Leżałby w ten sposób jeszcze przez kolejne godziny gdyby nie jakiś nagły ruch, który wystraszył go i sprawił, że drgnął gwałtownie. Spojrzał, kto postanowił mu przerwać i oczywiście to była Dama. Pies siedział obok jego ręki i patrzył na niego wyczekująco. Normalnie odsunąłby się szybko, ale coś kazało mu popatrzeć na zwierzę jeszcze raz. Zerknął w stronę kuchni i korytarza i kiedy nie usłyszał żadnych dźwięków z tamtej strony, obrócił się w stronę psa.
- Czego chcesz? – zapytał cicho, bojąc się mówić głośniej. Nie chciał być podsłuchanym. Wolał utrzymywać niechęć do tego stwora, ale ogólnie rzecz biorąc, całkiem go polubił. Pies oczywiście nie odpowiedział mu, tylko wlepił w niego to inteligentne spojrzenie i wpatrywał się w niego w ciszy. – Czego chcesz psie? Nawet cię nie lubię. Po co tutaj przyszłaś co? Nie będę z tobą rozmawiał. – Czasami słyszał, jak Louis z nią rozmawia. Jego głos zawsze wtedy był trochę inny, nie wiedział jak dokładnie to nazwać, ale lubił podsłuchiwać ich rozmowy. – Przeszkadzasz mi wiesz? Nie wiem czego ode mnie chcesz, ale nie jestem Louisem, nie będę się z tobą bawił, nawet nie lubię psów – odwrócił od niej wzrok i dosłownie kilka sekund później poczuł coś mokrego na swojej dłoni. – Co ty robisz? – spojrzał na nią szybko i zauważył, jak liże jego wyciągniętą dłoń. – Nie lubię takiej zabawy. Właśnie dlatego koty są lepsze od psów. Przewyższają was we wszystkim, a już szczególnie w inteligencji.
Odsunął podręcznik i usiadł, cały czas utrzymując spojrzenie na Damie. Intrygowała go w jakiś dziwny i niezrozumiały sposób. W domu panowała przyjemna cisza. Nie wiedział, gdzie podziali się wszyscy, ale nie obchodziło go to. Każdy chodził własnymi drogami, chociaż chciałby wiedzieć, gdzie podziewa się Louis. Z małym zdziwieniem zarejestrował, że Dama przysunęła się bliżej i oparła swój pysk na jego nodze. W pewien sposób to było miłe, zupełnie inne i obce, ale miłe. Nie zaznał wcześniej takiego kontaktu z żadnym innym zwierzęciem. Odważył się pogłaskać psa za uszami, pamiętając, że właśnie to robił zawsze Louis. Dama zamruczała głośno i przysunęła się jeszcze bliżej niego, ale nie wskoczyła na kanapę. Harry słyszał kiedyś, jak Louis uczył ją, że nie może tutaj siadać. To było trochę niesprawiedliwe, ale to nie on ustalał zasady.
W przypływie odwagi zsunął się na dywan i usiadł obok psa. Odczuwał niepokój przed nieznaną sytuacją, ale był też podekscytowany. Nie sądził, żeby Dama coś mu zrobiła, zawsze była w stosunku do niego miła i uprzejma, tak jak Lou. Zerknął na psa, który położył się wygodnie, mrucząc i wydając jakieś dziwne dźwięki. Nie wiedząc nawet dlaczego, zaczął głaskać psa, dotykając jego ciepłej i delikatnej sierści. To było takie przyjemne.
- Myślę, że mógłbym cię polubić – powiedział cicho. – Jesteś całkiem fajna i nie szczekasz zbyt dużo, a tego nie lubiłem najbardziej w psach – mówił do psa tak, jakby go rozumiał i może tak było, sam nie wiedział, ale czujne spojrzenie bardzo inteligentnych oczu było skupione na nim przez cały czas. – Nawet patrzenie w twoje oczy nie jest takie trudne jak z ludźmi. Jak sądzisz Damo, moglibyśmy zostać... - urwał w pół zdania, bojąc się powiedzieć to, o czym pomyślał. – Myślisz, że mogłabyś mnie polubić? Jeśli tak, to ja postaram się być milszy dla ciebie, zgoda?
Rozmawiał z Damą przez resztę popołudnia, nie mając pojęcia, że od pewnego momentu ktoś obserwował go uważnie i uśmiechał się przez cały czas.
***
Louis maszerował żwawym krokiem przez łąkę, przyglądając się biegającej Damie. Od jakichś piętnastu minut rozmawiał przez telefon z mamą, plotkując o wszystkim i o niczym, a z tyłu jego głowy cały czas krążyła jedna myśl. Zadzwonił do niej w konkretnym celu, a teraz nie mógł się przemóc, by o tym porozmawiać. Patrząc na Damę, przypominał sobie, jak kilka dni wcześniej przyłapał Harry'ego na rozmowie z psem. To był najbardziej uroczy i rozczulający obrazek, jaki dane mu było zobaczyć. Nie mógł wyrzucić go z myśli, nawet nie chciał tego robić.
- Louis, czy ty mnie w ogóle słuchasz?
- Co? Oczywiście, że tak – słyszał zirytowanie w głosie mamy, więc wiedział, że ma przechlapane. I tak zawsze był marnym kłamcą.
- Nie sądzę, ponieważ cztery razy musiałam powtórzyć twoje imię, byś w końcu zareagował – powiedziała niezadowolona. – Co się dzieje?
- Chciałem z tobą o czymś porozmawiać – kto jak kto, ale mama musiała go zrozumieć i to ona powinna dowiedzieć się jako pierwsza. Zresztą w tej sprawie nie potrafił wyobrazić sobie rozmowy z Gemmą. To byłoby tak złe.
- Coś się stało? Brzmisz na przygnębionego? Kochanie, jeśli coś się dzieje, wiesz, że zawsze możesz wrócić do domu prawda? Twój pokój na ciebie czeka – oczywiście, że jego mama weszła w swój matczyny tryb i chciała zagłaskać go na śmierć.
- Mamo nie jestem przygnębiony i nie stało się nic złego. Czy możesz się uspokoić? Nie będę z tobą rozmawiał, jeżeli zaczniesz panikować – przewrócił oczami, ponieważ jego rodzicielka naprawdę czasami potrafiła dramatyzować.
- Dobrze, już się uspokajam, ale nie bądź zaskoczony, że poczułam się zaniepokojona. Jesteś moim synem, zawsze będę się o ciebie martwić. A teraz mów.
- Myślę, że podoba mi się Harry – powiedział najprościej jak potrafił. Może był zbyt bezpośredni, ponieważ jego mama zaniemówiła. – Mamo?
- Harry jak... ten chłopiec od Stylesów?
- Tak, nie znam innego Harry'ego – przytaknął z małym uśmiechem.
- Louis, ale przecież mówiłeś, że on jest chory. Coś się zmieniło w tym względzie?
- Naprawdę tylko to cię zainteresowało? Jezu, dzięki mamo – nie mógł uwierzyć, że jego mama okazała się taka ograniczona. Oczekiwał czegoś zupełnie innego. – I on nie jest chory, ma tylko Aspergera.
- Nie musisz się tak unosić Lou, tylko zapytałam.
- Tak, zrobiłaś już wystarczająco – prychnął rozdrażniony. Zazdrościł Damie, która mogła bawić się w najlepsze, nie przejmując się niczym.
- Przestań, nie powiedziałam niczego złego. Stwierdziłam tylko fakt, który najwyraźniej dla ciebie nie jest istotny.
- Serio mamo? Tak będziemy rozmawiać? Świetnie w takim razie powiem ci, że nie zapomniałem o tym, że Harry ma Aspergera, ponieważ o tym nie da się zapomnieć wiesz? Każdego cholernego dnia obserwuję, jak on zmaga się ze światem, jak robi maleńkie kroczki, jak walczy z czymś, co dla nas jest niczym więcej, niż pyłkiem na wietrze. Nie można o tym zapomnieć, więc przestań mówić, że to nie jest dla mnie istotne. Po prostu Asperger nie sprawia, że Harry podoba mi się mniej.
- Nie traktuj mnie jak swojego wroga – głos jego matki nie wyrażał żadnej wrogości, ale Lou mógł wyobrazić sobie jej zmrużone oczy i zmarszczone z niezadowolenia czoło.
- Nie traktuję cię jak wroga, ale ze wszystkich osób jakie znam, spodziewałem się, że ty jedna będziesz mnie rozumiała. Okazało się, że byłem w wielkim błędzie.
- Rozumiem cię, ale jesteś moim dzieckiem i chcę dla ciebie tego co najlepsze i...
- I oczywiście uważasz, że Harry nie jest najlepszym, co mogło mnie spotkać prawda? – przerwał jej szybko, gwałtownie zatrzymując się w miejscu.
- Niczego takiego nie powiedziałam. Uspokój się Louis, nie poznaję cię. Nigdy się tak nie zachowywałeś.
- Dlaczego nie potrafisz porozmawiać ze mną tak, jak kiedyś? Zawsze byłaś zainteresowana moimi zauroczeniami, a teraz obchodzi cię tylko to, że Harry ma Aspergera. Byłem przekonany, że gdy do ciebie zadzwonię, otrzymam trochę zrozumienia i zainteresowania. Myślałem, że będziesz się cieszyć, a ty po prostu zachowałaś się w ten sposób, jak całkowicie obca osoba – machnął dłonią na Damę, przywołując ją do siebie, po czym ruszył w drogę powrotną do domu. Ta rozmowa nie przebiegała tak, jak to sobie zaplanował.
- Zawsze byłam z tobą szczera i teraz też będę – zamarł, słysząc jej głos. W tej chwili żałował, że postanowił zadzwonić i wyznać jej prawdę. – Nie znam tego całego Harry'ego, ale pamiętam, co o nim mówiłeś i przecież ten chłopak nie traktował cię dobrze, więc go nie lubię. On jest chory i może teraz ci to nie przeszkadza, ale później będzie i zaczniesz żałować, że dałeś mu szansę. Nie chcę, żebyś całe swoje życie spędził jako niańka tego chłopaka, który nie radzi sobie z życiem. Chcę, żeby ktoś cię kochał i szanował, dbał o ciebie i się troszczył. On nie będzie do tego zdolny, nigdy cię nie pokocha, zawsze będzie ciężarem. Nie zasługujesz na to, a on nie zasługuje na to, byś pobył z nim przez chwilę i go porzucił. A nawet jeśli nie miałby Aspergera, to przecież jest nastolatkiem. Ma dziewiętnaście lat, a ty? Louis jesteś od niego dużo starszy, to jest niewłaściwe. Otrząśnij się. Taka jest prawda i lepiej żebyś zrozumiał to szybciej niż później. Przykro mi, że musiałam to wszystko powiedzieć, przecież wiesz jak lubię Gemmę.
- Oczywiście – sarknął. – Lepiej żeby to była Gemma prawda?
- O nie mój drogi, możesz mnie oskarżać o wszystko, ale nie o nietolerowanie twojej orientacji i dobrze o tym wiesz, więc porzuć ten temat.
- Cokolwiek, mam zamiar porzucić tę rozmowę – zatrzymał się przed drzwiami do domu Stylesów i wiedział, że musi skoczyć tę bezsensowną wymianę zdań teraz. Nie miał zamiaru psuć sobie humoru jeszcze mocniej.
- Louis ucieczka od tematu niczego nie zmieni.
- Nie uciekam od tematu, po prostu go skończyłem. Rozumiem, że nie akceptujesz Harry'ego i to ci się nie podoba. Wolałbym oczywiście, żebyś mnie wspierała, ale to nie tak, że jestem w wieku, w którym będę pytał cię o zgodę i błogosławieństwo.
- Louis...
- Nie mamo, lubię Harry'ego i myślę, że on może trochę lubić mnie. Zawsze mówiłaś nam, że warto znaleźć sobie w życiu jakiś cel i myślę, że właśnie go znalazłem. Chcę sprawić, by Harry był szczęśliwy, by uśmiechał się i czuł się bezpieczny. Wydaje mi się, że to może się udać, więc mam zamiar spróbować i nikt ani nic mnie nie powstrzyma. Skoczyłem ten temat i nie mam zamiaru do niego wracać, chyba że zmienisz swoją opinię. Cześć.
Rozłączył się, nim mogła powiedzieć coś jeszcze, co całkowicie wyprowadziłoby go z równowagi. Dama piszczała cicho, chcąc wejść już do domu, całkowicie nie rozumiejąc, dlaczego jej pan sterczy przed drzwiami, które nagle tworzyły się na oścież.
- Nareszcie jesteście! – wykrzyknął Harry. – Możesz uwierzyć, że na jednym z programów będzie można dziś zobaczyć film na podstawie jednego z dzieł tego twojego Szekspira. Bałem się, że nie zdążysz wrócić i przegapisz początek, a wiesz, że to jest niedopuszczalne. Dlaczego tak stoisz? Nie słyszałeś, co powiedziałem? – brwi loczka zmarszczyły się, a pomiędzy nimi pojawiła się zmarszczka, po której Lou chciał przesunąć opuszkiem palca. – Louis!
- Idę, idę – otrząsnął się i wszedł do domu za chłopakiem. – To jaki film będziemy oglądać?
- Makbet – powiedział brunet i obrócił się w jego stronę, zerkając mu w oczy na kilka sekund. – Nie podoba ci się? Widziałeś to już? Masz inne plany? Nie lubisz tego dzieła Szekspira?
- Jezu Louis powiedz coś, bo Harry'emu odbija! – Gemma krzyknęła do niego z kuchni i nawet bez spojrzenia na jej twarz szatyn był przekonany, że przewraca teraz oczami. – Był nawet w stanie pójść sam na spacer i cię poszukać, tak bardzo bał się, że ominie cię seans.
- Spokojnie Hazz, lubię Makbeta, nawet bardzo lubię i nie widziałem najnowszej ekranizacji.
- Och to dobrze prawda? Możemy obejrzeć razem?
- Pewnie, pójdę tylko się przebrać i zaraz wracam.
- Tylko szybko dobrze?
Skinął głową i wbiegł po schodach. Uśmiechał się do siebie i prawie nie pamiętał rozmowy z mamą. Całe jego myśli zostały zajęte Harrym, jego radością, podekscytowaniem i oczekiwaniem na niego. Wiedział, że świat nie zrozumie pewnych spraw. Teraz wiedział też, że jego mama będzie miała z tym problem, ale to wszystko, oni wszyscy się nie liczyli. W ostatecznym rozrachunku ważny był tylko Harry i jego szczęście. Jeżeli Louis mógł ofiarować cały swój entuzjazm, troskę, otwartość i miłość komuś innemu, to wybierał właśnie tego chłopaka, tego samotnego nastolatka, który nie rozumiał świata, ale zaczynał być całym światem Louisa.
***
Mia westchnęła głośno po raz kolejny, gdy siedzieli na ławce i czekali, aż ktoś odbierze ich po skończonym treningu. Theo zastanawiał się, czy to jest już ten moment, kiedy powinien zapytać się, o co jej chodzi, bo naprawdę nie zrobił nic złego. Zachowywał się bardzo dobrze, był dla niej miły i nawet nie kopnął jej w kostkę, gdy odbierając piłkę podciął ją i upadła. Był najbardziej uprzejmą wersją siebie, robił dokładnie to, o co poprosił go wujek Niall. Tyle, że najwyraźniej coś było nie tak, ponieważ Mia była smutna.
- Dlaczego tak jęczysz? – zapytał prosto z mostu, był zmęczony, nie miał siły na bycie uprzejmym.
- Mam dużo problemów na głowie – wyjaśniła cicho, nawet na niego nie patrząc i ok., to było dziwne, bardzo nie w stylu Mii, którą znał. – Boże nic nie rozumiesz – przewróciła oczami, obracając się w jego stronę. – Ciocia Gemma miała rację, mówiąc, że faceci niczego nie ogarniają w odpowiednim tempie.
- Odczep się. Próbuję być miły, jeśli coś ci się nie podoba, to spadaj – zaplótł ramiona na piersi i postanowił na nią nie patrzeć. Jeśli nie chciała jego pomocy to nie, przecież nie będzie się prosił.
- Wiesz, że miałam mieć siostrzyczkę prawda?
- Tak, cały czas o tym gadałaś, to było okropnie męczące. Wiesz, słuchanie ciebie gadającej o jakimś bobasie. Nie wiem, co w tym ekscytującego.
- Nieważne, przestań się wtrącać i słuchaj. Miałam mieć młodszą siostrę, ale okazało się, że jednak jej nie będzie i teraz tata chodzi bardzo smutny i nie chce z nikim rozmawiać, ani bawić się ze mną. To jest okropne i nie wiem, co mam zrobić, żeby wszystko naprawić i żeby znowu było jak dawniej.
- Dlaczego nie będziesz miała siostry? Twoi rodzice stwierdzili, że jednak nie chcą kolejnej wrednej dziewczyny w domu? – zaczął głośno śmiać się ze swojego żartu, ale zamilkł widząc smutną twarz koleżanki.
- Skąd mam to wiedzieć?! Myślisz, że dorośli mówią takie rzeczy dzieciom? Nikt nie mówi nam prawdy Theo, zacznij w końcu myśleć, nie jesteś aż tak głupi.
- Hej, to było nie miłe, ale dobra, nie powiedzieli ci, dlaczego nie będzie kolejnego dziecka i chodzą smutni tak?
- Tatuś Liam chodzi smutny, a tata martwi się o niego i... i też chodzi smutny. Wszyscy jesteśmy smutni, a ja chcę, żeby było jak dawniej!
- Dobra, dobra Jezu tylko nie krzycz – dziewczyny były naprawdę dziwne i niezrozumiałe. Przed chwilą prawie płakała, a teraz wyglądała, jakby chciała rozpętać wojnę o nie wiadomo co. – Myślę, że jeżeli przejdzie twojemu tatusiowi, to twój tata też przestanie być smutny, a wtedy ty też nie będziesz musiała się już smucić.
- Więc co? Mówisz mi, że wszystko co muszę zrobić, to rozweselić tatusia? – zmarszczyła czoło, myśląc usilnie nad propozycją Theo, który zazwyczaj wpadał na najgorsze pomysły na świecie, ale teraz mógł mieć trochę racji.
- Tak, to jest mój plan – wyciągnął dłoń w jej stronę i przybili sobie piątkę. – Teraz tylko musimy wymyślić, jak go zrealizować.
- Dobrze, masz jakiś pomysł?
- Nie, od pomysłów jesteś ty, ja wymyśliłem już plan – wzruszył ramionami, uśmiechając się z pełnym zadowoleniem. Było mu całkiem miło i przyjemnie, dopóki nie poczuł mocnego kopnięcia w kostkę. – Zwariowałaś! To bolało – jęknął i poczuł, jak łzy zakuły go w oczy. – Jesteś głupią dziewuchą, pomogłem ci, a ty mnie kopnęłaś. Nienawidzę cię.
- Miałeś mi pomóc, a nie wymyślić plan głupku – zawołała i zeskoczyła z ławki, patrząc na niego z góry. – Jesteśmy super drużyną, a ty co? Ryczysz jak baba.
- Mia Malik, czy ja dobrze usłyszałem, co właśnie powiedziałaś? – niezadowolony głos jej ojca przerwał ich kłótnię. – Odpowiedz na pytanie.
-Tak, przepraszam tato, wiem, że nie wolno tak mówić i wcale tak nie myślę, ale Theo mnie oszukał. Zaproponował pomoc, a później porzucił – broniła się dzielnie, ponieważ naprawdę nie była winna. Nie zrobiła nic złego, tylko jak zawsze dała się nabrać na podstęp tego głupiego Horana. Dlaczego on nie mógł być tak miły, jak wujek Niall? Wtedy mogliby zostać najlepszymi przyjaciółmi na zawsze.
- Przeproś Theo i wracamy do domu, a ciebie kolego odwieziemy po drodze do wujka.
- Przepraszam Theo, wcale nie chciałam cię kopnąć – powiedziała miłym głosem, a gdy tylko jej tata odwrócił się, dodała szeptem – tak lekko. Mogłam włożyć w tego kopniaka całą swoją siłę, wtedy ryczałbyś jak typowy facet, ponieważ powiedzenie beczysz jak baba, jest całkowicie nieprawdziwe. Pomożesz mi i zrealizujemy ten głupi plan jasne?
- Jasne – mruknął i trącił ją ramieniem przechodząc obok. – Ale kopnij mnie jeszcze raz, a pożałujesz.
- A co mi zrobisz? Kopniesz mnie?
- Nie, powiem mamie, żeby kupiła ci na urodziny różową sukienkę – odparł wrednie i pobiegł szybko w stronę samochodu, nie chcąc być świadkiem złości Mii Malik. Lubił ją, ale była trochę walnięta, jak wszystkie dziewczyny, które znał, tylko trochę bardziej niż one.
***
Niall udawał, że przygląda się bawiącemu bratankowi, kiedy tak naprawdę przysłuchiwał się rozmowie telefonicznej Gemmy. Dziewczyna od jakiś dwudziestu minut trajkotała przez telefon, uśmiechają się przy tym, chichocząc i bawiąc się włosami. Nie musiał być znawcą mowy ciała, by wiedzieć, że blondynka prowadzi rozmowę z jakimś facetem.
Nie chciał tego słuchać, nie chciał być świadkiem jej pełnego szczęścia śmiechu, błyszczących oczu i ogólnej ekscytacji. Był zazdrosny i boleśnie świadomy swojej przegranej. Stracił swoją szansę dawno temu, gdy pozwolił jej wyjechać na studia do Londynu, a sam został tutaj. Wiedział to już od dłuższego czasu, ale teraz dotarło to do niego dużo mocniej. Nie było już niczego, co mógł zrobić, poza udawaniem, że cieszy się jej szczęściem. Mógł to zrobić, ba nawet musiał, to było jego zadanie jako najlepszego przyjaciela.
- Nie żartuj, poważnie? Tak dawno nie było mnie w Londynie, pewnie dużo się zmieniło. – Westchnęła blondynka, uśmiechając się z rozmarzeniem.
Odwrócił wzrok, przestając słuchać. Nie potrzebował tego. Nie musiał wyobrażać sobie, jak to wszystko się rozwinie, po prostu już to wiedział. Najbardziej bolała go nie strata miłości, a przyjaźni. Każdy zdawał sobie sprawę, jak to wygląda. Nic nie trwa wiecznie, nawet coś tak mocnego jak przyjaźń. Gemma będzie miała swoje życie, pewnie z dala od tego miasteczka. Powoli będzie spędzała coraz więcej czasu w Londynie, zacznie żyć tamtym życiem, nowymi relacjami z innymi ludźmi. Jasne, będzie wpadała od czasu do czasu, a on zrobi wszystko, by udawać, że jest jak dawniej, że nadal mają tę niezwykłą więź, ale nic już nie będzie takie samo.
Razem z Theo przyłapali się na wzajemnym wpatrywaniu w siebie i uśmiechnął się szybko, nie chcąc zamartwiać niepotrzebnie dzieciaka. Wydawało mu się, że ostatnio wszyscy dookoła zmagają się z własnymi problemami i starają się walczyć z nimi w pojedynkę, nie prosząc o niczyją pomoc. Nie wiedział, czy to dobrze czy źle. Niektóre bitwy warto stoczyć w pojedynkę, by nikt nie był świadkiem naszej porażki. Myśl o samotności, która go czekała, sprawiała, że drżał ze strachu. Świadomość życia w pojedynkę była przerażająca. Nigdy nie wydawało mu się, że to go spotka, przecież miał rodzinę, miał rodziców. Niestety nagle okazało się, że oni nie żyją wiecznie i tak naprawdę jedyni jego prawdziwi przyjaciele odeszli i zostawili go samego. Teraz to samo miała zrobić Gemma tylko, że ona miała zniknąć tylko z jego życia, ale nadal pozostać gdzieś blisko, niedostępna dla niego.
Poczuł znajome ramiona obejmujące go od tyłu. I wiedział, że nie powinien się z tego cieszyć, powinien odsunąć jej dłonie i pozwolić swojemu ciału powoli zapominać o jej bliskości, ale nie potrafił, nie chciał. Jeszcze przez jeden dzień pragnął napawać się czymś znajomym, czymś, co było dla niego jak dom, czymś co przypominało mu o tym, czego nigdy mieć nie będzie.
***
Makbet okazał się w porządku. Myślę, że z Louisem nawet Romeo i Julia byłoby świetnym filmem. Nie wiem dlaczego, ale on zawsze sprawia, że wszystko inne jest lepsze. Nawet Dama okazała się miłą towarzyszką dnia.
Miesiąc do zakończenia szkoły sprawia, że już nie mogę się doczekać zmian, chociaż zazwyczaj wolę ich unikać. Myślę, że wakacje w tym roku będą wyjątkowo dobre. Inne, ale dobre.
Mama się uśmiecha, Gemma ciągle rozmawia z kimś przez telefon, a tata spędza cały wolny czas w ogrodzie. Mam wrażenie, że coś dobrego pojawiło się w powietrzu, ponieważ wszyscy są szczęśliwi.
Ja też jestem... chyba, sam nie wiem, nigdy wcześniej się tak nie czułem, ale podoba mi się to, jak jest teraz.
Wiosna w tym roku jest przyjemna, pierwszy raz nie mam za złe słońcu, że świeci i jest na niebie. Spacery na świeżym powietrzu są miłą odmianą od ślęczenia nad książkami, a zabawy ze zwierzętami w ogrodzie odrywają mnie od natrętnych myśli.
Maj sprawia, że wszyscy się uśmiechają...
... a może to tylko ja się uśmiecham?
I może to wcale nie jest zasługa miesiąca ...
*Jan Twardowski
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top