(0.75)


                Dni po wizycie Antonio upłynęły Lovino na czytaniu książek o ogrodnictwie i zajmowaniu się różami, które teraz rosły wokoło jego domu.

    Był to dodatkowy kłopot, ale Lovino lubił teraz spędzać czas, pracując. Wtedy miał mniej czasu na myślenie. Poza tym zajmowanie się swoimi roślinami miało w sobie coś, co mu odpowiadało. Samotność przestawała być wtedy uciążliwa, a stawała się czymś przyjemnym. Lubił oglądać efekty swojej pracy, patrzeć na piękno kwiatów, które wydawało mu się niczym nieskażone. Jego stary domek z małym podwórkiem i plażą na odludziu sprawiały, że czuł izolację od świata zewnętrznego, miejsce to wraz z grzejącym nieustannie słońcem, od którego ktoś nieprzyzwyczajony mógł dostać udaru, było jego osobistym rajem.

    Choć czasami wydawał się samotny, uwielbiał tu mieszkać. Czuł się zaproszony.

     Uśmiechnął się, zbierając pomidory do koszyka i ucieszył się właśnie z tego powodu, że się uśmiechną, ponieważ dawno tego robił. Radość była krótka, ale kiedy ją czuł, starał się wykorzystać ją, jak tylko mógł najlepiej.

     Pomidory naprawdę rosły tu niesamowicie dobre, chciał pobiec z koszem do kuchni i zrobić z nich pyszny sos do pasty. Musiałby tylko pojechać do sklepu po odpowiednie zioła. Uśmiech mu trochę podupadł, może jednak nie będzie gotował.

     Pójdzie poleżeć na plaży, a potem może nawet, kto wie, popływa? Miał tyle rzeczy do zrobienia, kiedy skończy zbierać pomidory. Może dokończy książkę?

     Może wyczyści vespe?

    Posprząta szopę?

    Wyrzuci żenujący kask?

     Nawet nie zauważył, kiedy zrywając warzywa, zaczynał je zgniatać w dłoniach, które coraz bardziej zaciskały się w pięści.

    Dlaczego tu był? Gdzie powinien być?

    Czerwony sok rozlał mu się na rękach i poplamił spodenki. Popatrzył na morze. Ale nie potrafił nic zauważyć, ponieważ morze zlało się kolorem z niebem. Gdzie podziało się morze? Przewrócił się i zgniótł swoim ciałem kosz, a wraz z nim pomidory, które się w nim znajdowały. Obiad właśnie nie wypalił. Poza tym, kto potrzebował jedzenia?

    Nagle nie widział już nic, wszystko mu się zamazywało. Było tylko plamami kolorów. Opadł całkowicie na twardą ziemię, która jedyna wydawała mu się prawdziwa. A może nie była?

    Kto wie, może jego teraźniejsze życie było tylko koszmarem? Paraliżem sennym, jego szczęśliwego ja, który teraz przeżywa piekło, leżąc na łóżku, ale jutro rano obudzi się i zobaczy słońce i pomyśli, jaki to piękny dzień.

     Zastanawiał się, czy jako postać z koszmaru może czuć współczucie dla samego siebie i przestać się dręczyć. Zastanawiał się też, jak długo to będzie musiał robić i się zaśmiał. Skoro był koszmarem, to będzie trwał, dopóki się nie skończy. To jego wieczność, a mu nigdy nie będzie lepiej, kiedy się obudzi, on po prostu zniknie.

     Chciał zniknąć szybciej, naprawdę chciał.

    Nie wiedział co się wokół niego dzieje, nagle zobaczył twarz Feliciano i jego widok sprawił, że zapragnął go zabić i przytulić zarazem. Feliciano uśmiechał się, ale płakał, a wyraz twarzy miał jeszcze bardziej bezmyślny niż zwykle, ponieważ wyglądał, jakby nie wyrażał nawet obojętności. To była lalka, zdawał sobie sprawę i przeszedł go natychmiast zimny dreszcz. To było straszne, zamknął oczy. Jeżeli będzie się patrzył dalej, to może być jeszcze straszniejsze. Nie może patrzeć.

— Koszmar w koszmarze — mówił do siebie kilkakrotnie i czuł, jak ciągnąc się za włosy, wyrywa je wszystkie garściami.

    Wydał niemy okrzyk przerażenia. Włosy mu wypadały, to naprawdę źle? Nagle poczuł zgniliznę i spojrzał na swoją klatkę piersiową, która stała się przezroczysta, a pod żebrami zobaczył całkowicie zgniłe płuca.

— Już nie będę — wymamrotał trzęsącym się głosem — Już nie... już nie będę, naprawdę, proszę.

    Poczuł przemożną ochotę, aby pójść spać. Musiał zasnąć. Wtedy nie myślał o niczym. Zastanawiał się, czy jako koszmar nie łamie jakiejś zasady, ale może dla jego prawdziwego, szczęśliwego ja, pustka, jaką wtedy widziało, była jeszcze bardziej przerażająca, niż to co działo się w tym piekle.

— Wytrzyma — powiedział i zamknął oczy.



***



             Otworzył je, a zdawało mu się, jakby obudził się wieki później. Nie miał pojęcia, gdzie się znajduje, ponieważ widział tylko żółtawy kolor ponad sobą. Potem zdał sobie sprawę, że to jego apartament, a on leży na swojej kanapie.

     Kiedy spróbował się podnieść, zdał sobie sprawę, że czyjeś ramiona mu nie pozwalają i nastąpiła chwila paniki. Spojrzał na dłonie, które złożone były na jego unoszącej się i upadającej klatce piersiowej. Potem zobaczył na jednym z palców zwyczajny srebrny pierścień i odetchnął z ulgą.

     Gilbert tu był.

— Dlaczego mnie tu przeniosłeś?

     Usłyszał, jak się na to śmieje, natychmiast zabierając swoje ręce i odpychając go lekko, aby usiadł i oparł się o kanapę zamiast o jego pierś. Lovino zaczął żałować, że się odzywał, czując nagłe zimno i nie słysząc bicia serca osoby obok niego. Lubił słuchać bicia serca.

— Pomimo że wyglądałeś, jakbyś niezwykle świetnie się bawił, tam, leżąc w rozwalonych pomidorach i raniąc sobie ramię drzazgami z koszyka, pomyślałem, że może lepiej byłoby, gdyby twoja twarz nie oblazła ze skóry przez to słońce.

— Zamknij się, nie prosiłem cię o tę całą ironię.

      Teraz, jak ruszał ramieniem, czuł, że coś z nim nie tak. Spojrzał na nie i zobaczył kilka małych, krwawiących jeszcze ranek. Skoro Gilbert je zauważył to powinen, chociaż je opatrzyć, ponieważ teraz swędziały i piekły, jak nienormalne. Wyciągnął rękę, aby się podrapać, ale została ona pochwycona nad jego twarzą przez drugą, potężniejszą. Zaczął się szarpać, ale kiedy uścisk stał się bezlitosny, ostatecznie się poddał. Z siłą, jaką miał w tych czasach, naprawdę nie potrafiłby już pewnie nawet wygrać z Feliciano na rękę.

— Nie spełniam twoich próśb — usłyszał i poczuł, jak dłoń, która poprzednio prawie złamała mu kości w nadgarstku, teraz gładzi jego policzek — Chociaż tym razem myślę, że wyświadczyłem ci tym przysługę.

      Lovino zignorował to całkowicie, lgnąc do dotyku i zamykając oczy. Dłoń następnie przeniosła się na jego włosy i zaczęła je delikatnie przeczesywać. Lubił to uczucie, w dotyku Gilberta nie było nic z delikatności, którą doświadczał przedtem, ale za to jego szorstkość odpowiadała mu dużo bardziej w swój własny sposób. Koiła go, nie miał pojęcia dlaczego. Może dlatego, że właściciel dłoni był osobą tak ostatnio dla niego ważną?

— Widziałem się z Antoniem — usłyszał i głos przywołał go do świadomości, z której niezauważył, kiedy odpłynął.

     Otworzył oczy i zamrugał kilka razy. Coś w tonie Gilberta sprawiało, że czuł w głębi niepokój. Postanowił go jednak zignorować i po prostu skinąć głową.

— Ja też, był tu kilka tygodni temu.

— Mówił ci coś? — spojrzał na Gilberta, który siedział oparty na kanapie obok niego. Jego spojrzenie było utkwione w Lovino, jakby bacznie go obserwował.

Lovino pokręcił głową, trochę zdziwiony tym wszystkim.

— Nic takiego, czemu...?

— Powiedziałeś mu... o... o tym?

       Zmarszczył brwi, zupełnie nie wiedział, o co mu chodzi. Jakim "tym"? Ten brak jasności zaczął go irytować, zwłaszcza że czuł, jakby Gilbert właśnie miał zamiar powiedzieć mu coś okropnego.

— O czym?

— No o nas!

       Lovino otworzył usta i przez chwilę nie odpowiadał. Skoro pytał, to znaczyło, że... wie, że Antonio wie. A jeżeli Antonio wie, to znaczyło, że widział się z Feliciano. Pokręcił głową. Jego brat przecież by go tak nie wydał... prawda? Feli był wrażliwą i lojalną osobą, więc na pewno nie powiedziałby niczego Toniowi, ze wszystkich ludzi akurat jemu, prawda?

      Potrząsnął głową.

— Poprosił mnie ostatnio o spotkanie i powiedział mi, że wie. Chciał o tobie rozmawiać — zaczął opowiadać Gilbert — Próbowałem go zbyć, ale był nieustępliwy.

— Przyznałeś się?

— Nie będę go kłamał prosto w oczy.

— Nienawidzę tej twojej pieprzonej szczerości — zdenerwował się Lovino — Jeżeli wie, to znaczy, że już więcej go nie zobaczę... nie po tym, co mu zrobiłem...

     Chciał płakać. Perspektywa życia bez Tonia przy jego boku była prawdziwym koszmarem. Zanim jednak zdążył uronić choć jedną łzę, odnalazł w bałaganie na ławie papierosy i trzęsącą się ręką odpalił jednego.

    Odetchnął głęboko kilka razy, a problem powoli stawał się coraz bardziej odległy.

— Skoro ty mu nie powiedziałeś, to kto? — zapytał Gilbert, wyciągając drugiego i także odpalając.

    Lovino nie odpowiadał przez chwilę, zajęty oglądaniem, strzepywanego przez niego z papierosa, dymu. Im dłużej o tym myślał, tym bardziej był pewien. To nie mogła być Fryderyka.

— Feli — wyszeptał i puścił peta, który spadł do popielniczki — Jestem pewien, że to on.

     Był na niego zły. To było wyzwalające uczucie, bo po raz pierwszy od dawna nie był zły na samego siebie. Feliciano dobrze wiedział, jakie są konsekwencje zdradzenia prawdy Toniowi. Wiedział też, musiał wiedzieć, że Lovino chciał, aby to pozostało tajemnicą.

      Tak naprawdę nie miał pojęcia, co dokładnie łączyło go z Gilbertem.

     Zaczęło się od kłótni, bardzo częstych kłótni, kiedy ten wpraszał się do domu, który dzielił z Felim, tylko dlatego, że jego paskudna siostra przyjeżdżała. Sposób jednak w jaki Gilbert się do niego zwracał, był inny, zdał sobie sprawę wtedy, że przyzwyczaił się do tego, że osoba, na którą krzyczy, nie odpowiada. Gilbert odpowiadał i umiał to robić.

     Kłótnie stawały się pewnego rodzaju zawodami, kto zdoła kogo obrazić bardziej. Lovino w trakcie którejś z kolei, zdał sobie sprawę, że to kocha. Poza tym wtedy już było inaczej, wtedy zaczęli już jeździć razem na obiady, co zaproponował Gilbert. Atmosfera, jaka panowała pomiędzy nimi, była inna, nie było w niej niechęci, choć nadal nienawidzili w sobie pewnych rzeczy, Lovino wiedział, że tak było, ale on przeszedł z tym do porządku i okazało się, że umiał z tym żyć.

     E, Lovino, chcesz siedzieć w domu i patrzeć, jak oni pożerają spaghetti w stylu Lady i Trampa czy jedziemy do jakiejś knajpy?

     Lovino wolał jechać, zjeść na miasto. I choć miejsce, do którego wtedy poszli, nie było „knajpą" ku wielkiemu zawodowi Gilberta, to naprawdę dobrze się tam bawił. Nawet złe maniery Prusaka i jego pochłanianie dużych ilości piwa mu nie przeszkadzały. Choć powinien być zażenowany, obsługa w restauracji znała go zbyt dobrze, a Gilbert nie potrafił na nikim zrobić dobrego wrażenia. Był odrażający.

     Ale to było ciekawe. Inne.

     Wziął go za rękę i zaczął złączać i rozłączać ich palce. Potem zerknął na niego, Gilbert wpatrywał się gdzieś w dal przez okno kuchni ze zmarszczonymi brwiami.

— Chyba mnie nienawidzi.

— Kto?

— Antonio.

— Niemożliwe, Antonio nie jest w stanie nienawidzić. Zwłaszcza przyjaciół — i nie mówił tego, aby go pocieszyć, to po prostu była prawda. Antonio żywiący do kogoś niechęć to już nie ten sam Antonio. To już w ogóle nie Antonio.

— No nie wiem, ale w sumie to nie tak, że się przejmuję, więc odpuść sobie te dziwne próby pocieszania.

     Lovino uszczypnął go za to w nadgarstek i skrzywił się.

— Nie chcę cię pocieszać.

     Oboje zaczęli wyglądać przez okno kuchenne. Widać było przez nie księżyc, który akurat tej nocy miał brzydki kształt, więc nie był jakimś szczególnym widokiem. Słychać było szum fal, który denerwował go, bo przypominał mu bardziej szum śnieżącego telewizora niż cokolwiek. Dom był brudny, a jego pomidory zgniecione w ogrodzie. Świat naprawdę był paskudny.

— Ile tym razem spałem? — zapytał po chwili.

— Jakieś trzy godziny, od kiedy przyjechałem.

— O której przyjechałeś?

— Po południu.

— Czyli jakieś pięć. To mniej niż ostatnio.

     Lovino przypominając sobie, zaczął dotykać się po głowie i sprawdzać, czy nie brakuje mu włosów. Na szczęście wszystkie były na miejscu. Tylko jego ubrania były brudne od pomidorów.

— Czuję się obrzydliwie.

— I wyglądasz, lepiej się umyj.

— Nie mów mi co mam robić.

     Niemniej jednak wstał z kanapy i podszedł do jednej z półek, aby wyciągnąć jakieś świeże rzeczy. Zatrzymał się już przy framudze, która robiła za drzwi do łazienki, odkąd samych drzwi nie było. Patrzył przez okno, które wychodziło na taras i spojrzał na morze, które rozpościerało się pod gwiazdami.



***



     Po raz pierwszy od dawna spał w swoim własny łóżku, zamiast na kanapie. Znaczy, może leżał, a nie spał. Ponieważ Gilbert leżał obok niego z otwartymi oczyma.

— Nie wiem, jak ty tak szybko możesz zasypiać — powiedział — Ja ostatnio prawie w ogóle nie mogę spać.

     Lovino wzruszył ramionami. Nie wiedział, wystarczyło, że zaczęło się dziać coś, co mu nie pasowało, a on już zamykał oczy.

— Jesteś zmęczony?

— Tak.

      Widział, że jest zmęczony, ponieważ jego blada skóra miała teraz odcień kartki do drukarki, a pod oczami miał nieznaczne cienie. Poza tym całe napięcie w jego ciele też było efektem ciągłego niewyspania się.

— Brałeś jakieś tabletki?

     Gilbert westchnął i odwrócił się na bok, aby na niego spojrzeć.

— Teraz chcesz mi jeszcze doradzać? — zapytał, unosząc jedną brew i uśmiechając się złośliwie — Spokojnie, nie umrę.

     Lovino nic nie odpowiedział. Skoro Gilbert nie chciał jego pomocy, to w porządku. To nie tak, że to i tak dużo by dało, był okropny w zajmowaniu się bliskimi sobie osobami. Jeżeli jego zrujnowana relacja z Felim i Antonio mogła o czymkolwiek świadczyć.

— A jeżeli umrę to może nawet lepiej — wymamrotał kilka chwil potem z uśmiechem — Fryderyka jest szczęśliwa z twoim bratem, więc już nikt mnie nie potrzebuje.

     Lovino zamyślił się nad tym, co powiedział. Czy on był kiedykolwiek komuś potrzebny? Gilbert, choć wcześniej przez chwilę był samodzielnym państwem, kiedy on był tylko gorszą częścią całości.

     Był Romano.

— Mnie też — odpowiedział — Teraz nawet Tonio nie będzie chciał ze mną rozmawiać, zresztą on nigdy tak naprawdę mnie nie potrzebował, to on był niezbędny dla mnie.


     Tak było. Kiedy go zostawił, płakał przez bite trzy dni, ponieważ myślał, że to oznaczało koniec ich przyjaźni. Wtedy Antonio udowodnił mu, że nie ma mu tego za złe i poczuł, że jednak może jeszcze jest dobrze.

     Ale teraz już nie było. Antonio już się do niego nie odezwie. Świadczył o tym nawet fakt, że zamiast porozmawiać z nim, zwrócił się w pierwszej kolejności do Gilberta, a do niego nawet nie zadzwonił. Skreślił go.

— Lovino — usłyszał głos Gilberta, który teraz był o ton delikatniejszy, co nie znaczyło z kolei, że delikatny — Kochasz go?

     Pytanie było dziwne, w sumie nigdy nie rozmawiali o Antonio w taki sposób, Lovino nie wiedział, czy taka konwersacja jest w jego sferze komfortu. Spojrzał na Gilberta, który patrzył na niego obojętnie, jakby to czy odpowie na to pytanie, wcale nie było dla niego ważne.

     Wiedział, że jeżeli je zignoruje, nigdy więcej tego nie wspomni. Poza tym chyba odpowiedź była prosta i oczywista. Gilbert dawał mu do czegoś szansę, zastanowił się nad tym.

— Tak, jest dla mnie ważny.

— Skoro tak, to dlaczego go zostawiłeś? — gdyby nie ton, jakim je zadano, Lovino bardzo by to pytanie zdenerwowało.

— Nie wiem... myślę, że — westchnął i usiadł, spoglądając na białe włosy Gilberta z góry — nie rozumiał mnie. Wiesz, w sensie, akceptował to, jaki jestem, ale za nic nie potrafił zrozumieć pewnych rzeczy, które robiłem. A to było dla mnie ważne.

      Spojrzał na niechlujnie pomalowaną na niebiesko ścianę i żelazne, zardzewiałe rurki zagłówka. Zaczął zeskrobywać z nich odpadającą białą farbę. Przez chwilę nic nie mówił, myślał, że może Gilbert coś powie, ale on także milczał.

— W przeciwieństwie do ciebie... — kontynuował — Wiesz, nie za bardzo cię lubię, ale jednocześnie, czuję się zrozumiany. Wiem, że jesteśmy podobni, dlatego się nie boję.

— Czego? — był zdziwiony tak nagłym pytaniem Gilberta, który brzmiał po raz pierwszy od początku tej rozmowy, jakby był zainteresowany.

— Wiem, że cię nie skrzywdzę, bardziej niż ty sam. A Antonio, nie potrafiłby znieść mnie takiego, jakim jestem teraz. Ostatnio, jak tu był, było mu trudno... Tak samo Feli.

      Położył się zaraz naprzeciw Gilberta i zamknął powieki, oddychając głęboko.

— Zniszczyłbym ich swoim smutkiem. Ciebie nie potrafię, ponieważ dzielimy to samo uczucie.

     Uśmiechnął się i poczuł nagły spokój. Już nie był zły, cieszył się, że jest tak, jak jest. Jeżeli się od nich odsunie teraz, to nauczy ich, jak żyć bez jego obecności. Może już za kilka lat nie będą pamiętali, jakie kwiaty lubił i które wino było jego ulubionym.

     Ból, który zrodził się w jego sercu, z tego powodu wydał mu się dziwnie przyjemny.

      Poczuł miętowy oddech w okolicach ust, po chwili, której wyczekiwał, jak żadnej, poczuł, jak wargi Gilberta muskają jego.

 - Kocham cię.

            Pozwolił sobie, aby to było ostatnie, co poczuje, zanim poszedł spać.







Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top