Rozdział 2
– Dar Primus –
Cecylia odrzuciła kolejną kasetę do pudła. Od razu po zjedzeniu śniadania zabrała się za pozbywanie rzeczy babci. Po tym co wczoraj przeczytała nie miała do nich sentymentu. Uznała babcię za szaloną, przez co chciała pozbyć się jej rzeczy jak najszybciej. Jednak bała się, że na kasetach, które leżały wraz z szalonymi notatnikami, mogą znajdować się jakieś wspomnienia z dzieciństwa jej mamy. Dlatego postanowiła każdą obejrzeć. Od początku do końca. I już po drugiej przekonała się, że był to zły pomysł. Na kasetach nie było wspomnień z dzieciństwa jej matki. Wszystkie były za to przepełnione nagraniami ze śledztw, przesłuchań czy wycieczek, które babcia opisywała w notatnikach. Ale nawet to nie przekonało Cecylii do tego, żeby uwierzyła w „Dar", który posiada jej rodzina.
Jakby na to nie patrzeć, brzmiało to dziwnie. Do trzynastego roku życia rodzice wmawiali jej, że magia istnieje tylko w książkach i bajkach. Kiedy zginęli, ona sama przestała wierzyć w magię, gdyż ta ich nie uratowała. Babcia nigdy nie poruszała tematu magii więc Cecylia wróciła do etapu, gdzie magia była możliwa tylko w bajkach. A teraz, gdy ma dwadzieścia dwa lata nagle ma zacząć wierzyć, ze sama jest istotą godną jednej z książek, które czytała. To było co najmniej niedorzeczne.
– Jeszcze się z tym bujasz? – zagadnął Alan pojawiając się obok dziewczyny. – Jestem szczerze zaskoczony, że jeszcze nie przetestowałaś swojego daru.
– Czy sam fakt, że z tobą rozmawiam nie świadczy o tym, że go posiadam i nad nim panuję? – zapytała dziewczyna, nie odrywając wzroku od sortowanych nagrań.
– Pewnie tak, ale każdy normalny powiedziałby, że to jakiś objaw schizofrenii.
– Średnio mnie obchodzi zdanie ludzi, których tu nie ma. Nie zamierzasz mi w żaden sposób pomóc?
– Nie mogę pomóc, dopóki nie uwierzysz w słowa babci – wzruszył ramionami. – Mi też się to wydawało dziwne, więc ją znalazłem i ucięliśmy sobie pogawędkę. Śmieszna z niej osoba, muszę przyznać. No ale do rzeczy. Babcia uparcie twierdzi, że jedyne co cię przekona, to przetestowanie jakiegoś zaklęcia. Ponoć może być niewerbalne.
– Jakbym nie robiła z siebie odpowiednio dużej wariatki rozmawiając ze zmarłym bratem – fuknęła szatynka, ale wstała z ziemi. – To jak mówisz? Że może być niewerbalne i co?
– I nico. Babcia twierdzi, że masz sobie coś pomyśleć, a to się stanie.
– Jasne. W takim razie, niech zacznie padać – stwierdziła, widząc za oknem piekące słońce i ani jednej chmury.
Alan podszedł do okna, wyglądając za nie. Pomimo kilku chmurek, które dość szybko się rozmyły, nie zobaczył większej zmiany pogody.
– Chyba za mało w to wierzysz.
– No jasne. Bo po co mam wierzyć w coś, czego nie ma? Magia nie istnieje braciszku. Jest możliwa tylko w książkach i filmach. Nie w realnym życiu. I ty powinieneś być tego bardziej świadomy ode mnie. W końcu to nie ja zginęłam.
– A pomyślałaś kiedyś, że to może dzięki magii nie zginęłaś?
– Jeśli próbujesz wcisnąć mi koncepcję przeznaczenia, to możesz spadać. Nie wierzę w to badziewie i nigdy nie uwierzę.
– Zmieniłaś się – westchnął.
– Tylko dorosłam – odpowiedziała Cela, po czym wróciła do sortowania rzeczy babci.
Kiedy skończyła miała całe dwa kartony bezużytecznych bibelotów, które zamierzała wyrzucić. Ustawiła je przy drzwiach z myślą, że jak tylko przestanie padać zaniesie je w odpowiednie miejsce. Deszcz ją co prawda trochę zaskoczył, ponieważ prognoza pogody nic o nim nie wspominała. Uznała to jednak za typową dla lata anomalię. W końcu stojące powietrze i brak chmur na niebie nie musiały oznaczać pięknej pogody przez cały czas.
Usiadła ponownie na fotelu w saloniku i wlepiła wzrok w kominek, a bardziej na stojące na nim zdjęcia. W ciągu niecałych dziesięciu lat opuściła ją cała rodzina. Jedyne pięć osób, które kiedykolwiek miała. Rodzice jej taty zmarli jeszcze zanim ona i Alan się urodzili. I takim sposobem siedziała teraz sama, bez nikogo zastanawiając się czy to ona wariuje czy świat. No bo jak inaczej wyjaśnić to, że rzuciła domniemane zaklęcie, a godzinę później, pomimo braku znaków, zaczęło lać jak z cebra? Usiłowała sobie wmówić, że to tylko zbieg okoliczności. Ale jak długo można się tak oszukiwać?
– Namyśliłaś się? – odezwał się Alan, standardowo przyprawiając Cecylię o zawał.
– W jakim temacie? – zapytała, choć doskonale zdawała sobie sprawę z tego, o co pyta jej brat.
– Jak to w jakim? W kwestii daru!
– Nawet nie polemizowałam. Magia nie istnieje. I wbij sobie to do głowy.
– Jesteś mało przekonująca – stwierdził mierząc siostrę wzrokiem. – No i nie umiesz kłamać.
– Jak to nie? Przecież ja wyśmienicie kłamię! – oburzyła się szatynka.
– Jasne. Ale nie przy mnie. Sis, twoje myśli widać jak na dłoni.
– To niby co myślę?
– Teraz zastanawiasz się jakim cudem cię rozgryzłem. Chwilę temu myślałaś nad tym, czy ten deszcz nie jest przez ciebie, co oznacza, że zaczęłaś wierzyć w magię. Przy okazji. Skonsultowałem się z babcią. Ona też twierdzi, że brak natychmiastowego skutku jest spowodowane brakiem wiary.
– Nie możesz podręczyć kogoś innego? – westchnęła Cela. Irytował ją fakt, że Alan tak łatwo dostrzegł jej myśli. A może duchy mają jakąś umiejętność czytania w myślach?
– Tylko ty mnie widzisz – wzruszył ramionami. – A poza tym, na brak wiary babcia sugeruje zaklęcie z ostatniej strony zeszytu z kwiatem wiśni na okładce. Ponoć działa niezależnie od wiary. Ale przestrzegła też, żebyś uważała wtedy na swoje myśli.
– Oboje jesteście pieprznięci – oświadczyła Cecylia, ale z ciekawości podeszła do pudła, do którego wkładała owy zeszyt i go wyciągnęła. Przekartkowała go i przyjrzała się ostatniej stronie. – Serio? Zaklęcie przeniesienia? I niby co to ma zrobić? – zapytała, ale chłopak ponownie okazał niewiedzę przy pomocy wzruszenia ramionami. – Jesteś pomocny – dodała sarkastycznie po czym przeczytała zasady rzucania zaklęcia.
Nie była zbyt zadowolona, gdy spostrzegła, że babcia w notesie dopisała cały akapit o formie przygotowania do rzucenia zaklęcia. Postanowiła jednak wszystko spełnić, w razie, gdyby cuda się jednak zdarzały. Choć średnio w to wierzyła.
Wyciągnęła ze schowka pod schodami swój chlebak, z którym często chodziła na targ oraz beżowy płaszcz – wszystko zgodnie z tym, co babcia kazała mieć przy sobie. Do torby włożyła zapasowy komplet wygodnych ubrań, trochę monet, które leżały wraz z kasetami w szafie babci, wyznaczone notesy, własny notatnik, zapełniony piórnik oraz kilka mniej istotnych rzeczy takich jak chusteczki higieniczne czy podstawowe kosmetyki.
Alan patrzył na to wszystko z niedowierzaniem. W końcu, jakkolwiek by na to nie patrzeć, jeszcze kilka minut temu Cecylia upierała się, że nie wierzy w bajki jakimi jest magia. Pomimo tego teraz pakowała kolejne rzeczy do torby, zgodnie z poleceniem notatnika.
Kiedy wszystko co zasugerowała babcia znalazło się w chlebaku Cecylia przełożyła go przez ramię, przewiesiła przez pasek torby płaszcz i wzięła ponownie zeszyt do ręki.
– Powiadasz, że nawet jeśli nie wierzę, to powinno się to spełnić? – spojrzała z powątpiewaniem na brata.
– Niby tak.
– W takim razie próbuję. Aperire ostium in mundum – wyrecytowała, starając się dobrze odczytać łacińskie słowa.
Księga rozbłysnęła, na moment oślepiając dziewczynę, a gdy tylko wzrok jej powrócił ujrzała przed sobą proste, malowane na biało drzwi. Wisiały kilka centymetrów nad ziemią, na środku pokoju. Cecylia zamrugała kilkukrotnie zastanawiając się czy nie ma halucynacji.
– Alan, ty też to widzisz, prawda? – wyjąkała.
– Owszem – odparł ze śmiechem blondyn. – Idziesz, czy się cykasz?
Cecylia podeszła do drzwi i złapała za srebrną, ozdobną klamkę. Nacisnęła ją, a drzwi ustąpiły z łatwością. Musiała zmrużyć oczy przekraczając magiczny próg, ponieważ nagle znalazła się na środku jakiegoś rynku, gdzie słońce świeciło na niebie nieskalanym żadną chmurką. Obróciła się ze zdumieniem, żeby upewnić się, że za nią dalej znajdują się drzwi prowadzące do domu babci. Nie było ich tam.
Przestraszona i zdezorientowana schowała pospiesznie notatnik do torby, rozglądając się za czymkolwiek znajomym. Nic takiego nie znalazła.
– Alan? – mruknęła, lecz brat się nie zjawił. Została sama. W obcym miejscu, nie wiedząc jak wrócić do domu.
Ktoś ją potrącił. Był to młody chłopak. Miał ciemne, kręcone włosy i wytworny strój. Musiał się bardzo spieszyć bo jedynie rzucił pospieszne przeprosiny i pobiegł dalej. Cecylia zmarszczyła brwi zastanawiając się, kto jeszcze nosi fraki – bo do tego przyrównałaby ubranie, które miał na sobie tamten chłopak.
Rozejrzała się po otoczeniu i ze zdumieniem stwierdziła, że nie tylko ten chłopak się spieszył. Wszyscy którzy ją mijali byli ubrani co najmniej jak na bal i spieszyli w jednym kierunku. Zaciekawiona Cecylia postanowiła iść za nimi.
Mijając ostatni dom otaczający rynek spostrzegła budynek wyglądem przypominający bardzo ozdobną katedrę. To właśnie tam wszyscy się spieszyli. Tłumnie wchodzili po licznych marmurowych schodach, wchodząc głównym wejściem do pięknego budynku dodatkowo przyozdobionego witrażami – Cecylia była pewna, że w środku odgrywała się piękna gra świateł. Chęć zobaczenia tego możliwie pięknego zjawiska przyćmiła niepokój i nakazała dziewczynie wejść do środka.
Choć wmieszanie się w tłum nie było proste, gdy narzuciła na siebie zabrany z domu płaszcz, udało jej się jako tako wbić w rytm otaczających ją ludzi i bez większego problemu weszła do środka.
Dzięki niesamowitemu kolorowemu światłu pochodzącemu ze wszechobecnych witraży, miejsce wyglądało magicznie. Budynek miał kształt okręgu. Naprzeciwko wejścia stała mównica a za nią tron, po bokach którego stały dwa mniejsze krzesła. Po półkolu od niego stały liczne rzędy drewnianych ławek, które powoli były zapełniane przez pięknie ubranych ludzi. Cecylia zrozumiała, że musiało to być jakieś miejsce przemówień przywódcy czy raczej władcy. Z ciekawości postanowiła zostać i posłuchać, więc usiadła w ostatniej, jeszcze pustej ławce, gdzie miała dobry widok na całe pomieszczenie.
Siedząc mogła się na spokojnie rozejrzeć. W trzeciej ławce prawie naprzeciwko tronu siedział chłopak, który potrącił ją na rynku. Kilka ławek dalej siedziała kłócąca się o coś para. Dziewczyna przyjrzała się reszcie budynku. Przez kolorowe światło wcześniej nie zauważyła ogromu kwiatów wiszącego w donicach pomiędzy witrażami oraz przy przejściach pomiędzy ławkami. Same witraże za to nie były przypadkową składanką kolorowych szkiełek. Ukazywały jakieś zdarzenia – prawdopodobnie historyczne. Cecylia na jednym z nich zobaczyła kobietę dzierżącą miecz, który dzielił prostokątny witraż na dwie części. Po lewej zwykłą, zieloną, z jakąś wioską, po prawej kolorową, żywą, z jakimś jarmarkiem i mocno odznaczającą się magią. Na innym dostrzegła dwie walczące grupy – jedna posiadała miecze i zbroje, druga piękne stroje, księgi i różdżki.
Cecylia zauważyła jedną zasadę na tych witrażach. Zawsze przedstawiały podział pomiędzy zwykłym światem, do którego do niedawna należała, a światem magicznym. I z nieznanych jej przyczyn zawsze świat magiczny był piękniej przedstawiany. Prawie tak, jakby życie bez magii było szare, a sama mogła powiedzieć, że wcale takie nie było.
Gdy sala była już prawie cała wypełniona obok niej dosiadła się jakaś kobieta w średnim wieku. Cecylia zmierzyła ją ukradkiem wzrokiem, żeby dowiedzieć się, czy przeszkadza i powinna się ulotnić, czy może zostać. Ale nic nie wyglądało na to, by kobiecie jej obecność jakkolwiek przeszkadzała. Siedziała bowiem uśmiechnięta, wpatrzona w tron, widocznie oczekując pojawienia się osoby, która na nim zasiada. Kobieta widocznie poczuła, że Cecylia jej się przygląda, bo spojrzała na nią.
– Nigdy cię tu nie widziałam. Dopiero się przeniosłaś? – zagadnęła. Głos miała ciepły i spokojny, zupełnie tak, jakby mówiła nie do dwudziestodwu latki a do pięcioletniego dziecka.
– Powiedzmy – odpowiedziała niepewnie zielonooka.
– W takim razie miło mi cię powitać w Isipelo.
– Isipelo?
– Tak nazywa się to miasto. Nigdy nie byłaś w Międzyświecie? – zapytała, a Cecylia pokręciła głową. – Cóż, w takim razie miło cię powitać w magicznym świecie. Jaki posiadasz dar?
– Jeśli dobrze zrozumiałam babcię, to mam dar Primus – odpowiedziała niepewnie Cela.
– To zupełnie tak jak ja! Rzadko spotyka się krewnych w taki sposób. Jak masz na imię? Z jakiego świata jesteś?
– Jestem Cecylia. Cela. I pochodzę z Ziemi – odparła skołowana dziewczyna.
– Ja jestem Debora. Ale możesz mi mówić Debi. Również z Ziemi. Mówisz, że o magii powiedziała ci babcia?
– Tak, babcia Basia.
– Moja córka ma tak na imię. No patrz jaki zbieg okoliczności! – ucieszyła się kobieta.
Ich rozmowa została przerwana przez dźwięk trąbki. Debora natychmiast zamilkła, odwracając wzrok w stronę mównicy. Cecylia postanowiła na razie robić to co ona.
Do tronu podszedł wysoki, starszy mężczyzna, o siwiejących ciemnych i długich do ramion włosach, kozią bródką, mądrym wzroku ukrytym za okrągłymi okularami oraz tajemniczym uśmiechu. Choć z tej odległości Cecylia nie była tego pewna, na prawym policzku posiadał bliznę ciągnącą się przez oko aż do brwi. Tak jak cała reszta był bogato ubrany. W ręce trzymał gruby notes z wieloma karteczkami w środku. Usiadł na tronie i położył notatnik na pulpicie przed sobą. Po jego obu stronach usiadły dwie osoby, które Cecylii przypominały mnichów.
– Witam was moi drodzy! – odezwał się władca. Miał przyjemny, stanowczy głos. – Tak jak co miesiąc mamy do omówienia kilka spraw związanych ze światami nad którymi pieczę sprawujemy. Doszły mnie słuchy, że w Chinach odnotowano narodziny świecącego dziecka. Oznacza to, że magia na Ziemi ponownie budzi się do życia. Czy ktoś pilnujący tamtego świata chciałby zabrać głos?
– Owszem – odezwał się chłopak siedzący w trzeciej ławce. Dokładnie ten sam, który potrącił Celę. – Wybaczcie moją śmiałość, lecz zgodnie z moimi danymi jestem jedynym obdarzonym pilnującym tamtego świata.
– Rozumiemy twoje położenie, Albercie, i z chęcią wysłuchamy twoich wniosków.
Cecylia szybko przetworzyła otrzymane informacje. Świecące dziecko narodzone w Chinach. Powiązanie z magią. Wnioski nasuwały się same, a ona znała przyszłość świata, o którym właśnie Albert miał mówić.
– Dziecko narodziło się w najmniej odpowiednim czasie. Ziemia nie jest gotowa na pojawienie się magii. Wierzenie w nią zanikło, prawie nikt jej nie praktykuje, a niedobitki, które nie zostały jeszcze zaduszone przez niemagicznych, są wyklętą mniejszością. Wszyscy znamy tępo z jakim magia potrafi rozprzestrzenić się po świecie. Wystarczy niecały wiek, aby rozproszyła się po całym świecie i zaczęła ewoluować z pokoleniami. Warto zaznaczyć, że niedługo upływa czas mojej obecności w tamtym świecie, dlatego uważam, że powinien zostać wybrany członek rodu Primus by nadzorować rozwój magii na tej Ziemi.
Po sali przebiegły szmery. Cecylia spojrzała na Deborę, która wydawała się zmartwiona.
– Znasz tą Ziemię? – zapytała kobieta, spoglądając na Celę.
– Chyba tak. Ale nie mam pewności.
Władca uciszył wszystkich jednym skinieniem ręki.
– Rozumiem wasz niepokój. Powoływanie członka rodu Primus do sprawowania kontroli nad światem z rodzącą się magią jest zabiegiem bardzo wyjątkowym i kontrowersyjnym.
– Zdaję sobie z tego sprawę – przerwał Albert. – Ale jeśli nic nie zrobimy, świat się podzieli a wtedy może dojść do kolejnej wojny magicznej.
– To niedopuszczalne! – odezwał się mężczyzna z tłumu. – Dzieciak wyciąga broń ostateczną na dopiero rodzącą się magię i sądzi, że pomysł zdobędzie uznanie. Osobiście uważam, że wysyłanie kogoś z tej rodziny jest bardziej nieodpowiedzialne, niż zostawienie tej Ziemi w spokoju.
– Jasne, raz im się nie udało odratować walącego się uniwersum, to od razu nic nie umieją! – zaśmiała się kobieta siedząca obok. – Zamilcz Amadeuszu inaczej zostaniemy ekskomunikowani z Isipelo.
– O to nie musisz się martwić Amando – zapewnił władca. – Podzielam twój niepokój Amadeuszu, jednak ten ród wielokrotnie udowodnił nam, że można im powierzyć najtrudniejsze zadania. Pozwólcie więc, że zrobimy dziesięć minut przerwy, żebym mógł się namyślić.
Cecylia patrzyła jak władca wychodzi z sali. W chwili zamknięcia za nim drzwi rozległy się głosy oburzenia. Cecylia słyszała różne głosy – zarówno te, które były za pomysłem jak i te, które były przeciw niemu. Zewsząd jednak słyszała powątpiewania w, na to wychodzi, jej rodzinę. Tu jedna osoba nie wierzyła, że dadzą sobie radę. Tam inna twierdziła, że nie ma już nikogo, kogo mogą wysłać. Jeszcze ktoś inny twierdził, że nawet jeśli jest i się uda, to ta rodzina przynosi pecha.
– A ty co o tym myślisz? – zapytała Debora również przysłuchując się głosom w tłumie.
– Nie wiem – przyznała Cecylia. – Jeszcze nie do końca wszystko rozumiem.
– Jeśli faktycznie jesteśmy rodziną, to musisz zaufać swojej intuicji. Czy sądzisz, że dałabyś radę zapanować nad tym światem? Bo ja przykładowo nie mam żadnych pomysłów.
– Jeśli dobrze myślę, to znam przyszłość tego świata. Na tej Ziemi, z której pochodzę został on przedstawiony w formie japońskiej bajki animowanej. Telefony tu działają? – upewniła się.
– Powinny.
Cecylia wyciągnęła komórkę z torby, którą cały czas miała przy sobie. Włączyła ją i z zaskoczeniem stwierdziła, że nie tylko ma dobry zasięg, ale również dostęp do internetu, zupełnie tak, jakby nie ruszyła się z domu. Weszła w wyszukiwarkę i wystukała na klawiaturze hasło, które miało pomóc jej znaleźć potrzebne informacje. Gdy znalazła to, czego potrzebowała, schowała telefon i wstała, kierując się do Alberta, który dzielnie znosił obelgi ciskane w jego stronę.
– Cześć – zagadnęła, stając obok niego.
– O, a ja cię kojarzę! – ucieszył się chłopak, spoglądając na nią. – Potrąciłem cię na rynku. Jeszcze raz przepraszam. No, ale pewnie też przyszłaś mnie zwyzywać.
– Nie. Chcę się dowiedzieć trochę o tym świecącym dziecku – odparła.
– Zainteresowana posadą?
– Jeszcze nie. Najpierw muszę się odnaleźć w magicznym świecie. Jestem tu nowa. To możesz mi coś o nim powiedzieć?
– Zależy co chcesz wiedzieć.
– Wystarczy dokładne miejsce urodzenia i imię. No i może zdjęcie. Jestem wzrokowcem.
– Zdjęcie i miejsce urodzenia chyba gdzieś mam – stwierdził, zaczynając kartkować zeszyt, który miał przy sobie.
– Wszyscy zapisujecie spostrzeżenia w notatnikach? – zaciekawiła się Cecylia.
– Tak jest wygodnie i praktycznie. Ty tak nie robisz?
– Mam notatnik w telefonie – odpowiedziała, na co chłopak skinął głową.
– Znalazłem. Proszę, jego karta urodzenia.
Cecylia wzięła od niego kartkę i przejrzała ją. Miejsce urodzenia – zgadzało się. Tak samo imię i wygląd. Dziewczyna nie mogła uwierzyć w swoje szczęście. Nareszcie jej marzenie może się spełnić.
Oddała Albertowi kartkę, podziękowała po czym wróciła do ławki, gdzie czekała na nią Debora.
– I jak? Znalazłaś co potrzebowałaś?
– Tak. To ten świat, o którym myślałam.
– W takim razie nadajesz się idealnie! A jak z pomysłami? Skoro znasz jego przyszłość, to zapewne coś ci świta.
– Można tak powiedzieć – dziewczyna uśmiechnęła się pod nosem rozmyślając nad tym, czy powinna się zgłosić.
Była w końcu osobą z darem Primus i choć nie miała doświadczenia, to doskonale znała świat, do którego mogła zostać wysłana. Jeśli dobrze by jej poszło, może zabłysnęłaby w tym dziwnym Międzyświecie a jej rodzina odzyskałaby dobre imię.
Od kiedy mi na czymś takim zależy? Przecież moja rodzina nie żyje, a to jeśli dobrze myślę, są moi przodkowie. Przeszłości nie zmienię – pomyślała.
Po równych dziesięciu minutach na sali ponownie pojawił się władca.
– Drodzy, przemyślałem to, co przedstawił nam Albert. Wszyscy chyba rozumiemy, że sprawa nie wygląda dobrze i należy dopilnować jej przebiegu. Albert również słusznie zauważył, że żaden z naszych darów nie nadaje się do tego równie dobrze co dar Primus. Ostatnio jednak bardzo często zachodziła potrzeba, by wysłać gdzieś członków tej rodziny, więc postanowiłem, że każdy kto jest chętny przyjąć to zadanie może to zrobić. Wiedza każdej osoby, która się zgłosi zostanie sprawdzona, tak samo jak jej dar. Czy na ten moment mamy jakiegoś chętnego?
Na sali ponownie rozległy się szmery. Cecylia obserwowała uważnie wszystkie osoby, ale nikt nie wydawał się chętny.
– Rozumiem wasz niepokój. Zadanie to nie jest proste i wymaga odpowiedniego doświadczenia, którego wielu z nas nie posiada – dodał władca.
Cecylia niczym w nieplanowanych odruchu wstała. Zorientowała się, że to zrobiła, dopiero w chwili, gdy oczy wszystkich zostały skierowane na nią, a ona sama poczuła dotyk Debory na nadgarstku.
– Ja się tym zajmę – powiedziała.
– Na pewno wiesz co robisz? – szepnęła do niej Debora. Cecylia spojrzała na nią uspokajająco.
🔹🔹🔹🔹🔹
– 3200 słów –
A oto drugi rozdział. Wiem, jeszcze nic się nie wydarzyło, ale jak się zacznie, to będzie mocno. Zapewniam.
Co do organizacji.
Rozdziały będą się pojawiać w środy około 18:00 i soboty około 12:00
Chyba tyle...
Do soboty!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top