Rozdział 18

– Wizja ratunku –


To, że Dabi pojawiał się w domu Cecylii prawie codziennie, było już normą. Zawsze przychodził wieczorem, by mieć pewność, że dziewczyna jest w domu. W końcu sama mu się wygadała, że prócz niego, nie posiada żadnego życia towarzyskiego i jeśli akurat nie siedzi w pracy, jest w domu. Z tego też powodu, zawsze jak przychodził, siedziała albo przy stole nad stertą papierów, których absolutnie nie rozumiał, albo oglądała jakiś film, komentując go na głos.

Tego wieczoru również miał zamiar dotrzymać jej towarzystwa, wysłuchując jak narzeka na współpracowników, bohaterów lub społeczeństwo, albo oglądając z nią jakiś film, zazwyczaj przygodowy, podbierając jej przy tym popcorn lub inne przekąski, które zawsze podczas filmów trzymała przy sobie. Musiał przyznać, że lubił te ich wieczory. Dawały mu jakąś namiastkę normalności, choć jak się okazało, oboje nie byli normalni.

Ale tego wieczoru nie zastał jej w mieszkaniu. Nie było też jej torby ani stroju bohaterskiego, który zawsze wieszała na wieszaku ozdabiającym drzwi jej sypialni. Od kiedy zauważył tę pierdołę, niezmiernie bawiło go to, że poświęcała tyle uwagi głupiemu ubraniu, ale w końcu zrozumiał, że było to dla niej ważne. Dlatego czasem sam automatycznie poprawiał zagięty rękaw bluzki lub prostował zagięcia na sukience. Taka drobnostka, a jednak wywoływała uśmiech na jej twarzy.

Nie przejął się za bardzo jej nieobecnością, uznając, że widocznie miała jakieś zebranie w pracy, lub siedziała nad czymś w kawiarni, o której również wielokrotnie mu opowiadała. Dlatego wziął sobie coś do jedzenia z lodówki, która od kiedy zaczął tu regularnie zaglądać znacznie się napełniła, wziął coś do picia i zaległ na kanapie, włączając telewizor. Wiedział, że dziewczyna nie miałaby nic przeciwko, więc nie czuł się winny, że siedzi sam w jej mieszkaniu, bez jej wiedzy.

Jednak gdy minęła godzina, a potem kolejne dwie, a ona się nie pojawiała, zaczął się martwić.

– Gdzie polazłaś, bohaterko? – mruknął do siebie, wychodząc na balkon i rozglądając się po ulicy na dole z nadzieją, że zobaczy ją, jak wraca zmęczona do domu. Ale nie zobaczył jej. Ulica była pusta, jak przystało na tę późną godzinę.

Wrócił na kanapę, zastanawiając się, co go to tak właściwie obchodzi. Przecież była tylko kolejnym przebierańcem, chcącym ratować świat. Dawno powinien ją zabić, a jednak tego nie robił. Bo miała to coś w sobie, co mu nie pozwalało. Może ta iskra w jej pustych oczach? A może energia płynąca z uśmiechu, który absolutnie nie pasował do jej chudej i zmęczonej aparycji? Cecylia Lawir, drobna dziewczyna o nazwisku, na którym można by sobie połamać język, miała coś w sobie, co sprawiało, że człowiek był ciekawy. Przywiązywał się i nie mógł o niej zapomnieć.

Przesiedział w jej mieszkaniu jeszcze kilka godzin, do czasu aż zaczęło świtać. W końcu uznał, że musi iść, żeby nie mieć potem problemów z przemieszczaniem się po mieście. Wyłączył więc telewizor, grzecznie umył po sobie naczynia – wolał nie pamiętać, jak dziewczyna opieprzyła go o generowanie bałaganu – po czym skierował się na balkon, z którego była prosta droga na schody pożarowe. Już stawiał na nich nogę, gdy usłyszał za sobą chłopięcy głos, wołający go po imieniu. Odwrócił się, szukając źródła dźwięku, ale nic nie zobaczył. Zszedł po schodach na dół i tam znowu usłyszał swoje imię. Chociaż bardziej pseudonim. Tym razem znalazł źródło dźwięku. Półprzezroczysty nastolatek o włosach w kolorze ciemnego blondu i znajomych, zielonych oczach. Natychmiast na jego widok aktywował quirk. Chłopak widząc to, cofnął się kilka kroków, unosząc ręce w geście poddania się.

– Zluzuj, ja tu tylko robię za sowę – powiedział. – Moja ułomna siostra potrzebuje twojej pomocy.

Dabi nie musiał się nawet zastanawiać nad tym, o kim mówi chłopak przed nim. Prawie od razu połączył znane sobie informacje, dochodząc do wniosku, że ma przed sobą brata Cecylii, Alana, a ułomna siostra, o której mówił, jest właśnie Cecylią. I w sumie nie dziwił się, że nastolatek tak ją nazwał. Dziewczyna faktycznie była ułomna – niezdarna, czasem głupawa, a jednak potrafiła się poruszać z gracją godną tancerki. Nie, żeby specjalnie jej się przyglądał.

Czyli jednak władowałaś się w jakieś bagno – przeszło mu przez myśl, po czym zgasił płomień.

– Nie mam w zwyczaju pomagać przebierańcom – odparł obojętnie i włożył ręce do kieszeni.

– Słuchaj no, tu chodzi o Celę i ma kłopoty tylko i wyłącznie z twojego powodu – warknął chłopak, pojawiając się tuż przed nim. – I nawet jeśli mi się to nie podoba, kazała mi po ciebie lecieć ten kawał i błagać o pomoc. Dlatego nic mnie nie obchodzą twoje zwyczaje. Masz jej pomóc i kropka.

– Łatwo jest grozić złoczyńcy, jak jest się już martwym, co? – prychnął, po czym skierował się w głąb uliczki, chcąc dojść niezauważonym do swojego celu, choć jeszcze go nie wybrał.

– Ona potrzebuje pomocy. Jest wykończona po pracy i robią jej straszne rzeczy.

– Co mnie to obchodzi? Jest tylko bohaterką – powiedział, starając sam siebie przekonać do tego, że tak faktycznie jest. I gdyby nie fakt dumy, już dawno rzuciłby się na chłopaka, chcąc wyciągnąć informacje dotyczące miejsca, gdzie dziewczyna się znajduje.

Alan za to, coraz bardziej przerażony wizją obojętności mężczyzny starał się wymyślić na prędko jakiś argument, który mógłby go przekonać. Nie chciał lecieć do bohaterów, bo był świadomy, że by go zlali. Dlatego ponownie zmaterializował się przed złoczyńcą i znowu się odezwał.

– Widziałem was, wielokrotnie i wiem, że ci na niej zależy. Dlatego nie udawaj, że cię to nie obchodzi i błagam, uratuj moją siostrę, póki jeszcze żyje.

– Nie słyszałeś? Ona nie chce żyć.

– Nie chciała – poprawił go Alan. – Potem poznała ciebie i choć jej to wyraźnie odradzałem, pokochała. Dlatego z łaski swojej nie zawiedź jej teraz i ratuj jej upośledzoną dupę przed śmiercią, której tak się boi!

– Nie kocha mnie. Nie jest tak głupia.

– A właśnie, że jest. Więc jeśli nie ruszy... Słuchasz mnie w ogóle?

– Nie – odpowiedział mężczyzna, wiedząc już gdzie idzie. Dlatego przyspieszył. – Ale jak już gadasz, to możesz powiedzieć kto ją tak źle traktuje.

– Czyli jej pomożesz? – upewnił się Alan, ale Dabi nie odpowiedział. Mimo to, chłopak był pewny, że go przekonał. – Mówią na siebie Prawdy Wiary.

– Kurwa – mruknął, słysząc Alana.

– O, czyli już wiesz o co chodzi?

– Nie wkurwiaj mnie. Gdzie są?

– Trzy godziny drogi. Chyba na zachód. Patrząc od jej mieszkania.

– Będziesz tam szybciej. Ma dożyć – zarządził czarnowłosy. Alan wywrócił oczami słysząc w tym niewypowiedziany rozkaz.

– Ale żeście się dobrali – prychnął po czym tak szybko jak mógł, skierował się do miejsca, gdzie jeszcze kilka godzin temu był przetrzymywany. Miał nadzieję, że Cecylia jeszcze żyje. Zresztą, nie tylko on. Dabi również się o to teraz modlił, praktycznie biegnąc do swojego samochodu, który jak ostatni idiota zaparkował tak daleko.

–––

Cecylia przysypiała na niewygodnym krześle, mając nadzieję, że ta chwila spokoju potrwa jak najdłużej. Nie chciała znowu czuć ostrza na skórze. Nawet sama sobie przyrzekła, że nigdy więcej z własnej woli go sobie do skóry nie przyłoży. Anioł wyjątkowo skutecznie jej to obrzydził. No i oczywiście zmniejszył ilość wolnych miejsc na rękach. A gdy ręce mu się znudziły, przejechał nożem tuż nad jej obojczykiem, przez co teraz czuła się wyjątkowo niekomfortowo, gdy krew spływała jej po piersi. Była ciekawa, jakim cudem z jego cięć zawsze wypływało tyle krwi i dlaczego nie zastygała tak szybko. Czyżby miał noże zamoczone w czymś, co utrudnia krzepnięcie krwi? A może wie, gdzie ciąć? Im dłużej jednak o tym myślała, tym gorzej się czuła. Utrata takiej ilości krwi wcale nie działa na nią dobrze. Już od dłuższego czasu kręciło jej się w głowie i miała ochotę wymiotować. W dodatku jeszcze zapach krwi mieszał się z i tak nie ładnym zapachem otoczenia, co nie pomagało w powstrzymywaniu odruchów.

Cały czas miała z tyłu głowy myśl, że Alan już sprowadza pomoc. Że jeszcze chwila i będzie po krzyku. Jednak ta myśl z każdą chwilą coraz bardziej blekła, przykrywana bólem i zmęczeniem. W końcu nie było go już kilka mega długich godzin i nic nie zapowiadało jego powrotu.

Gdyby tylko miała trochę energii... Gdyby tylko była wstanie zignorować szczypanie w dłoniach... Gdyby udało jej się rzucić jakiekolwiek zaklęcie... Gdyby się uwolniła... Gdyby... Ale nie miała na to siły. Czuła się żałośnie z myślą, że jest w takim stanie po kilkunastu godzinach. Przecież nie minęła nawet doba. Przecież normalnie porwania trwają dłużej. A ona już ma wizję ratunku. Dlaczego więc nie może wykrzesać z siebie choć tyle motywacji, by poluzować sznury? Przecież to nic nadzwyczajnego. Jedno machnięcie palcem, jedno szepnięte zaklęcie i po krzyku. Ale nie potrafi tego zrobić.

– W sumie ciekawe, że Smok się jeszcze o ciebie nie upomina... – stwierdził Anioł, wchodząc do pomieszczenia. Cecylia po raz pierwszy w życiu nie musiała powstrzymywać się od odpowiedzi. I tak nie chciało jej się otwierać ust. – Może faktycznie nic go nie obchodzisz? - Spojrzał na nią, jakby oczekując odpowiedzi. – Milczysz? To ciekawe. Jeszcze niedawno miałaś tyle do powiedzenia. Cóż, widocznie znowu muszę cię zmusić do odpowiedzi.

– On was zabije – powiedziała słabo, podnosząc na chłopaka wzrok. – Zabije was wszystkich, w najbrutalniejszy sposób, jaki możecie sobie wymyślić.

– O, czyli nagle twierdzisz, że coś go obchodzisz? To ciekawe.

– Nie muszę go obchodzić, żeby was zabił. Ale w końcu wejdziecie mu w drogę, a wtedy nie będzie się patyczkował – odpowiedziała, za co dostała z liścia. Poczuła krew w ustach, ale nie przejęła się tym. – Mocniej już nie potrafisz?

– Nagle zebrało ci się na wredotę, bohaterko?

– I tak już nie masz gdzie ciąć – fuknęła, na co w jego dłoni pojawił się sztylet.

– Jesteś tego pewna? – Uśmiechnął się, przykładając końcówkę ostrza do jej uda. Zaczął naciskać a ona poczuła jak przebija się przez rajstopy i skórę.

– Nie, proszę – jęknęła, bojąc się tego, jak mocno może wbić sztylet.

– Prosisz? Cóż, nie wiem czy powinienem przestać, skoro i tak twój kochanek mnie zabije. Muszę mieć trochę radości z życia.

– On nie jest moim kochankiem! – krzyknęła, nie mogąc znieść bólu jaki przeszył jej nogę, gdy Anioł szarpnął sztyletem.

– A mi się jednak wydaje, że go kochasz. Wiesz, co oznacza kłamstwo – oznajmił, ponownie przykładając sztylet do jej nogi.

– Nie wiem, dobra? Nie wiem czy go kocham.

– Cóż, chyba muszę uznać taką odpowiedź. Nieźle – przyznał, a ostrze zniknęło. – Powiesz mi coś jeszcze ciekawego?

– Już wszystko powiedziałam – sapnęła, zaciskając zęby. Nie chciała myśleć ile ran, które miała, powinien zobaczyć lekarz i ile z nich nadaje się do szycia.

– Naprawdę? Na pewno jest coś jeszcze. Na przykład... Kim jest Dabi? Jak naprawdę ma na imię?

– Skoro wy tego nie wiecie, to czemu ja miałabym wiedzieć? Przecież nie mówi mi wszystkiego.

Cecylia modliła się w duchu, żeby Anioł w to uwierzył. Przecież nie mogła powiedzieć czegoś, czego logicznie rzecz biorąc Dabi nigdy jej nie powiedział. Mogłoby to mocno zachwiać logiką jej misji a już miała dwóch zirytowanych mężczyzn na głowie, którzy przestawali wierzyć w jej przypadkowość. Nie chciała mieć kolejnego. Dlatego z przerażeniem patrzyła jak w dłoni Anioła ponownie pojawia się sztylet, a jego ostrze niebezpiecznie zbliża się do jej obitego policzka.

– Naprawdę nie wiem – zapłakała, a po jej policzkach znowu popłynęły łzy. – Nigdy mi tego nie powiedział!

– Wierzę ci – odparł Anioł, a Cecylia poczuła szczypanie na policzku – Ups. Wybacz, ręka mi się omsknęła. Chyba muszę się zdrzemnąć, więc widzimy się później.

Zielonooka odetchnęła z ulgą, gdy chłopak zniknął za drzwiami. I choć miała ochotę się drzeć i zwijać z bólu, jedyne co zrobiła, to odetchnęła kilka razy.

Gdzie jesteś Dabi?

🔹🔹🔹🔹🔹

– 1907 słów –

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top