Rozdział 11
– Nocny wypad –
W sobotę rano Cecylia z zaskoczeniem musiała przyznać, że czuła się zaskakująco dobrze. Wyspała się, nie czuła się obolała, miała chęci do życia. Takiego samopoczucia nie mogła powitać już od wielu miesięcy. Dlatego postanowiła to wykorzystać i tuż po zjedzeniu małego śniadania zabrała się do planowania dalszych postępów misji.
Od kiedy przybyła do Japonii zrobiła już dużo. Zapoznała się z miastem, dostała pracę w U.A., poznała Dabiego, przeprowadziła kilka lekcji i pokłóciła się ze złoczyńcą, a jednak dalej czuła, że nie posunęła się w stronę celu ani o krok. A termin ukończenia gonił ją coraz bardziej. I mogłoby się wydawać, że przecież pół roku to szmat czasu, ale jeśli ma się w tym czasie zmienić świat... Można się modlić, że uda się wykonać choć połowę pomysłu.
Gdy siedziała nad stertą kartek, na których porozpisywała znane sobie informacje i wątki, które wydarzyły się, wydarzają, lub wydarzać będą, usłyszała dzwonek do drzwi. Wyjątkowo ją to zaskoczyło, bo jakby nie patrzeć, jej obecność w tym mieszkaniu miała być informacją trudną do zdobycia. Ale niezrażona przybrała uśmiech na usta i otworzyła drzwi niespodziewanemu gościowi.
Przed nią z równie miłym uśmiechem co ten jej, stał kędzierzawy nastolatek. Włosy miał ciemne, jak na azjatę przystało. Oczy lekko skośne, brązowe, co dodawało mu niewinnego uroku oraz trochę opaloną, stanowczo nie azjatycką karnację. Z pierwszego wrażenia wydał się Cecylii miły więc nie miała oporów przed przyjaznym przywitaniem się.
– Dzień dobry! – powiedział, zanim zielonooka zdążyła choćby otworzyć usta. – Jestem pani sąsiadem, spod siódemki. Zostałem wysłany w poszukiwaniu szklanki cukru. Ma pani może na zbyciu?
– Coś się znajdzie – odpowiedziała, wpuszczając chłopaka do środka. Była pewna, że nie kłamał. Wielokrotnie widziała go jak wpisywał kod do bramy lub jak stał na jednym z balkonów na drugim piętrze. – Jedna szklanka?
– Tak. Bardzo pani dziękuję.
– Jaka pani! Jestem Cecylia.
– Akihito – przedstawił się chłopak i z zaciekawieniem podszedł do stołu, na którym leżały wszystkie papiery dziewczyny – To dopiero! – zawołał, widząc polskie słowa na kartkach. – Nad czym pracujesz?
– Praca zaliczeniowa – skłamała Cecylia, podając chłopakowi szklankę wypełnioną cukrem.
– Na co, jeśli wolno mi spytać?
– Bohaterstwo.
– Serio? Nie wygląda... No i ty też nie wyglądasz na taką, co by się tym zajmowała. Jakbym miał strzelać, powiedziałbym, że jesteś florystką czy kimś takim.
– Pozory lubią mylić – Cecylia wzruszyła ramionami.
– No nic, to nie przeszkadzam. Jeszcze raz dzięki. Szklankę zaraz przyniosę.
– Nie ma sprawy.
Cecylia zamknęła drzwi za nastolatkiem ponownie siadając do papierów. Coraz bardziej martwiła ją myśl, że gdy tylko zgodzi się na wyjście z All Mightem do USJ, spotka Shigarakiego i wiele osób na tym ucierpi. Ale jeśli nie chciała mieć problemów ze zbyt mocną ingerencją w rzeczywistość, musiała rzucić uczniów na głęboką wodę.
A jednak, pomimo tego bardzo się stresowała. Mogłaby ich przygotować znacznie lepiej, sprawić, że nie mieliby traum czy większych problemów. Ale to wiązałoby się z powiedzeniem im prawdy o przyszłych wydarzeniach. A to z kolei wiązałoby się ze złamaniem tajemnicy o misji, czego przysięgła nie robić. Chociaż właściwie, zastanawiała się skąd Albert i reszta mieliby wiedzieć o tym, że taką tajemnicę złamała. Mieli jakieś urządzenie mierzące poziom rozpadu świata? Cecylia bardzo w to wątpiła. Przecież oni nawet nie wiedzieli o istnieniu linii czasowej tego świata.
Cecylia odebrała od Akihiro szklankę po czym opadła na krzesło myśląc nad sposobem podsunięcia rozwiązania swoim uczniom. Jeśli by to dobrze rozegrała, może Midoriya szybciej opanował by swój quirk i nie zgruchotał sobie kości podczas festiwalu sportowego czy treningów, które w końcu przeprowadzić będzie musiała.
Zamknęła oczy, wyobrażając sobie możliwe sytuacje, w których powiedziałaby uczniom o tej sprawie. Żadna nie wydawała się odpowiednia. W co drugiej wpadali w panikę, a w co trzeciej ona lądowała u dyrektora i dostawała zjebkę lub wylatywała z roboty. No i nie można zapomnieć o problemach, jakie mógłby jej zrobić Albert i Władca, gdyby faktycznie im o tym powiedziała.
***
Siedząc wieczorem przed marnym filmem, w jednej ręce mając kieliszek ciemnego wina, a w drugiej notatki dotyczące zbliżających się nieubłaganie wydarzeń, absolutnie nie spodziewała się usłyszeć dzwonka do drzwi, poprzedzonego potrójnym stuknięciem. Szybko wyłączyła telewizor, odłożyła kieliszek na stolik przed sobą i podeszła do drzwi. Wbrew temu co miała w zwyczaju, nie spojrzała przez wizjer i od razu otworzyła drzwi. Była wyjątkowo zaskoczona, gdy zobaczyła przed sobą znajomą bliznowatą twarz okalaną roztrzepanymi, ciemnymi włosami. Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, mężczyzna się odezwał.
– Zbieraj manatki, zabieram cię na wycieczkę – oznajmił Dabi, mierząc dziewczynę wzrokiem. Musiał przyznać, że nawet w dresie i spranej bluzce miała coś takiego w sobie, co dodawało jej uroku.
– Po tym wszystkim uważasz, że kwiatek i karteczka załatwią sprawę? – prychnęła, otwierając szerzej drzwi, dając tym samym znak, żeby mężczyzna wszedł do środka.
– Nie krzyczysz, nie jesteś zalana łzami czy co tam jeszcze laski robią, więc sądzę, że tak. Załatwiły sprawę – odparł lekceważąco i opadł na kanapę.
Cecylia z niechęcią musiała przyznać, że miał rację. Ten drobny gest sprawił, że nie była już tak zirytowana faktem jego wybuchu złości i nie zamierzała robić mu o to wyrzutów. Nie potrafiła jednak ukryć zaskoczenia, gdy dotarło do niej, że mężczyzna o tak późnej godzinie przyszedł do niej i stwierdza, że wychodzą. Razem. Nie wiadomo gdzie. Z tego powodu różne wizje pojawiły się w głowie szatynki. Zarówno te ciekawe, przyjemne, jak i te nieciekawe i możliwie groźne.
– Dlaczego sądzisz, że gdzieś z tobą pojadę? – zapytała bez ogródek.
– Ostatnio nie miałaś nic przeciwko.
Cecylia spojrzała na zegarek, który wskazywał godzinę sporo po dwudziestej drugiej. Gdzie on mógł ją zabrać o tak późnej porze na wycieczkę? Przecież zanim dojadą w jakieś ciekawe miejsce trochę minie i będzie już koło północy. Nie, żeby miała coś przeciwko. I tak nie miała zamiaru zasypiać.
– Daj mi pięć minut – westchnęła, orientując się, że jest zbyt ciekawa tego, co zaplanował mężczyzna. O dziwo, nawet mając w pamięci ich ostatnie spotkanie, nie obawiała się o swoje życie. Nie sądziła, by mężczyzna chciał jej zrobić krzywdę. A nawet jeśli, to jak już wcześniej się przekonywała, wyświadczył by jej tylko przysługę.
Weszła do sypialni, otwierając szafę. W końcu nie mogła wyjść w dresie. Uznała jednak, że nie będzie się specjalnie stroić. Dlatego też zamieniła jedynie spodnie domowe na ciemne jeansy, a na ramiona zarzuciła luźną bluzę. Nie mogła pozwolić na to, by Dabi zobaczył jej obandażowane przedramiona. Włosy związała w luźną kitkę po czym zgarnęła swoją torbę z krzesła. Wyszła z pomieszczenia, gasząc światło i zamykając za sobą drzwi.
Była świadoma, że to pewnie alkohol we krwi pozwolił jej tak swobodnie podjąć decyzję pójścia z Dabim. Był środek nocy, a ona właśnie wychodziła nie wiadomo gdzie z mężczyzną, którego czysto praktycznie prawie nie znała. Gdyby była zupełnie trzeźwa, pewnie nigdy by się na to nie zgodziła. Teraz jednak, miała absolutnie w poważaniu to, jak ta sytuacja wygląda i bez słowa usiadła na miejscu pasażera w ciemnym samochodzie, obok złoczyńcy.
Auto ruszyło, a ona uświadomiła sobie, że prawie wcale nie przemyślała tej decyzji. Nie wiedziała nawet gdzie jadą. Zaczęła się zastanawiać, czy na pewno dobrze robi, będąc tu. Przecież powinna się skupić na misji, a nie jeździć na wycieczki ze złoczyńcą. Nie ważne, jak bardzo jej na nim zależało.
A prawda była taka, że zależało bardzo. Nie wiedziała czemu, ale od zawsze, od kiedy tylko zobaczyła Dabiego po raz pierwszy, gdy miała może piętnaście lat i oglądała animację, zapałała do niego czymś, co mogła chyba nazwać zauroczeniem. Było to zupełnie bezsensowne i bezpodstawne, a jednak teraz, gdy on nie był już tylko postacią z bajki, znowu czuła to, co kiedyś. I chyba właśnie to uczucie sprawiło, że wcale nie widziała jej się wizja kończenia życia w najbliższym czasie. Najpierw chciała się nacieszyć.
– Nad czym tak myślisz? – usłyszała nagle, przez co się wzdrygnęła. To był odruch, którego nie potrafiła się pozbyć.
– Zastanawiam się, gdzie mnie zabierasz – skłamała. W końcu nie była aż tak pijana, żeby powiedzieć mu prawdę.
– Niespodzianka – odparł, uśmiechając się tajemniczo, co z jakiegoś powodu ją uspokoiło.
Z satysfakcją obserwowała mijane budynki i ulice. Jechali na tyle szybko, by światła i obrazy za szybą się rozmazywały. Cecylia uwielbiała to obserwować. Zawsze jednak czuła wtedy nieprzyjemne ciarki, bo przypominało jej to o śmierci rodziców i Alana. Czy to było ostatnie, co widzieli? Rozmazane widoki miasta na tle ciemnego nieba? W końcu zginęli na obwodnicy dużego miasta, co pozwalało jej tak sądzić.
Przeniosła pusty wzrok na Dabiego, gdy ten oznajmił, że są już prawie na miejscu. Już dawno wyjechali z miasta i jechali ciemnymi, pustymi ulicami, przez co coraz bardziej zastanawiała się, co będzie celem ich podróży. Minęli zakręt i samochód nareszcie się zatrzymał.
Dookoła były same drzewa, co nie ułatwiało Cecylii zlokalizowania się. Wysiadła z samochodu chwilę po tym, jak zrobił to Dabi i poszła za nim między drzewa. Nie wiedziała na co się szykować, ale nie czuła niepokoju. Była wyjątkowo spokojna.
Wychodząc z pomiędzy drzew, zobaczyła nie tylko pustą przestrzeń, pokrytą jedynie trawą ale również piękną rozświetloną panoramę Mustafu, którą mogła oglądać z góry. Musiała przyznać, że chyba nigdy nie widziała niczego piękniejszego. Uśmiechnęła się delikatnie, patrząc z uznaniem na Dabiego, który jak zawsze ją obserwował. Nie wiedziała czemu, ale postanowiła, że kiedyś go o to zapyta. Kiedyś, jeśli będzie miała odpowiednio dużo czasu i odwagi. A tego niestety nie mogła być pewna. Bo prawda była taka, że wcale jej tu nie powinno być. Miała się zająć przygotowywaniem świata do przyjęcia magii a nie spędzaniem czasu ze złoczyńcą. I choć wmawiała sobie, że jest to część zadania, wiedziała, że się okłamuje. Ale okłamywała się nie tylko w tej kwestii.
– Tu jest pięknie – powiedziała cicho, co wywołało u mężczyzny lekki uśmiech. Cecylia mogła przysiąc, że tym razem nie był on sarkastyczny a zupełnie szczery, przez co wywołał u niej przyjemne uczucie ciepła w brzuchu.
Czyżby się zakochiwała? Nie, nie mogła sobie na to pozwolić. Jeśli dobrze pamiętała, podczas misji nie wolno jej było romansować. Ale w sumie dlaczego? Albert twierdził, że takiej misji nie da się ogarnąć bez alkoholu. Musiała się z nim niestety zgodzić. Ale picie alkoholu zaprzeczało zasadzie bycia ciągle gotowym do interwencji - o której swoją drogą ciągle przypominał, gdy rozmawiali przez komunikator. Dlaczego więc nie mogła zignorować kolejnej mało istotnej zasady, żeby umilić sobie trochę wypełnianie zadania? Przecież nic nie powinno się stać. A nawet jeśli coś się stanie, to ona to odkręci. W końcu ma odpowiednią moc, nad którą umie względnie panować, co jest dość ciekawe, biorąc pod uwagę, że jeszcze miesiąc temu nie miała pojęcia o istnieniu magii.
Idąc za przykładem Dabiego, usiadła na ziemi dalej w zadumieniu oglądając widok rozpościerający się przed nimi. Chwilę siedzieli w ciszy, oboje pochłonięci swoimi myślami. Co dziwne, nie mieli potrzeby rozmawiać. Oboje czuli się zupełnie tak, jakby znali się od dziecka, co w przypadku Cecylii było prawdą. W końcu znała całą historię życia Toyi Todorokiego. Chłopaka, czy bardziej mężczyzny, który właśnie siedział obok niej, przekonany, że zna tylko jego przezwisko.
– To na czym polega ta twoja misja? – zagadnął, spoglądając na nią.
– Wyciągnąłeś mnie tu tylko po to, żeby się tego dowiedzieć?
– Nie – odpowiedział krótko.
– Chcę wam pomóc – przyznała, wlepiając wzrok w budynek U.A. majaczący w oddali.
– Nam?
– Wszystkim ludziom. Bohaterom, złoczyńcom, cywilom. Wszystkim – sprecyzowała, na co usłyszała prychnięcie. – No co?
– Jesteś dziecinna. Chcesz pomóc wszystkim a w efekcie nie pomożesz nikomu. Typowe dla bohatera.
– Nie jestem bohaterką – przyznała, swoją szczerość zwalając na ten jeden kieliszek, który wypiła przed pojawieniem się Dabiego w jej mieszkaniu. – Mam lipną licencję. Nezu przyjął mnie do pracy tylko dlatego, że poznał cel mojej misji. Odstawiam tę szopkę tylko po to, by uratować ludzi, na których mi zależy – stwierdziła, po czym zamilkła, czekając na reakcję Dabiego. Była pewna, że ją skrytykuje albo parsknie coś o bohaterstwie i marnym udawaniu, ale on siedział cicho, jedynie na nią patrząc. Z zaniepokojenia wbiła sobie paznokcie w nadgarstki a bandaż wystający spod bluzy zaczął się zabarwiać na nieprzyjemny, czerwony kolor. Gdy tylko to spostrzegła, zsunęła rękawy bluzy mając nadzieję, że mężczyzna nic nie zauważył.
– Jak sobie chcesz – westchnął w końcu, po czym wstał z ziemi odchodząc gdzieś na chwilę. Wrócił, zanim Cecylia zaczęła się martwić, mając w rękach dwie butelki, prawdopodobnie z jakimś alkoholem. Ponownie usiadł obok szatynki i podał jej jedną z butelek.
– Co to? – zapytała, wąchając zawartość. Jedyne co potwierdziła, to alkohol, ale nie potrafiła stwierdzić, jaki.
– Coś dobrego – odparł, po czym pociągnął ze swojej butelki porządnego łyka. Cecylia zrobiła to samo, czując pieczenie w gardle. Stanowczo bardziej przywykła do wina. Nie przeszkadzało jej to jednak przez połknięciem kolejnej porcji alkoholu. I choć wiedziała, że może żałować mieszania alkoholi, zignorowała to.
Nie potrafiła określić jak długo siedzieli na trawie, w ciemności rozświetlonej jedynie przez księżyc. W międzyczasie Dabi przyniósł jeszcze kilka butelek napoju, dzięki czemu Cecylia dość mocno się rozluźniła i zaczęła rozmawiać z mężczyzną na różne tematy, których zapewne nigdy by nie zaczęła na trzeźwo. Nie była pewna, czy przypadkiem nie wyjawiła nawet prawdy o swojej misji, bo w pewnym momencie przestała się skupiać na tym co mówi i słowa po prostu wylatywały z jej ust bez żadnego filtra.
–––
W pewnym mieszkaniu, na drugim piętrze pewnego budynku w Mustafu siedziało sześciu mężczyzn. Mieszkanie, tak jak i budynek w którym się mieściło, nie było zbyt zadbane. Budynek mieścił się bowiem w zapomnianej przez Boga części Mustafu, która niestety zamieniała się w bazę wypadową złoczyńców. Nic w tym dziwnego. Wszelkie organizacje bohaterskie, czy nawet szkoła, znajdowały się na drugim końcu miasta, przez co tutaj prawie nigdy nie zaglądali bohaterowie. Wszyscy o nieczystej karcie mogli się tu czuć bezpiecznie. I dokładnie tak samo było z tymi mężczyznami. Choć dzielił ich spory przedział wiekowy, byli drużyną złoczyńców, która miała cel. Teraz jednak, ten cel musiał zjechać na boczny tor, ponieważ na horyzoncie pojawiło się nowe utrudnienie. Smok, który zabił ich poprzedniego szefa.
– Moją propozycję już usłyszeliście – oznajmił Hatsuhi Zento, dwudziestoletni japończyk w okularach, mający przydomek „Sędzia". – Nie atakujmy bezpośrednio Smoka. Nie damy mu rady. Uderzmy tam, gdzie go zaboli najbardziej.
– Przypomnę ci, że on nie ma słabych punktów. Nie ma rodziny ani przyjaciół. Mieszka na takim zadupiu jak my. Kasę swoją drogą też ogarnia tak jak my. Facet jest praktycznie nietykalny – zauważył Shimamoku Takashi, zwany również „Aniołem". Był to osiemnastolatek o rozwianych ciemnych włosach i delikatnych rysach twarzy.
– Nie byłbym tego taki pewien. Ostatnio dość często go widuję kręcącego się koło mieszkania pewnej dziewczyny – odezwał się Łaska. Kędzierzawy szesnastolatek o brązowych oczach i opalonej skórze, zupełnie niepasującej do jego azjatyckiej urody. – Poszedłem się ostatnio rozeznać w terenie. Dziewczyna wydaje się być niewiele starsza ode mnie i jest chyba na studiach. Jak u niej byłem mówiła, że pisze coś na bohaterstwo.
– Smok zakumplował się z heroską? – zdziwił się Yaoroshi Nobu, trzydziestoletni mężczyzna o pseudonimie „Zbawca". – To do niego niepodobne. Jesteś pewien, że to był on?
– Tej grzanki nie da się pomylić z nikim – fuknął Łaska. – Jeśli dobrze widziałem, to jak wychodziłem z domu jechali gdzieś razem.
– W takim razie to ona musi być jego słabym punktem – odparł „Bóg", nowy szef grupy, choć to wcale nie on był potomkiem poprzedniego szefa. Był jednak najstarszy z grupy, przez co wybrano go na to zaszczytne stanowisko, jakim było dowództwo Prawd Wiary. Bo właśnie tak się nazywali i stąd wzięły się ich ksywki. Każdy z nich odwzorowywał swoim charakterem, zadaniem i quirkiem jedną z sześciu prawd.
– Duch i Łaska, do końca przyszłego tygodnia macie czas na rozeznanie. Masz zebrać jak najwięcej informacji na temat tej dziewczyny. Gdzie pracuje, jaki ma quirk i tak dalej. Wiesz co robić – zarządził sędzia, patrząc na swojego dziewiętnastoletniego przyjaciela. – Jak będziemy mieli odpowiednio dużo informacji, Zbawca i Anioł zajmą się zagarnięciem dziewczyny. Jak już będzie u nas, ja i Bóg zajmiemy się resztą. Czy wszystko jasne?
– Jak zawsze – odpowiedzieli chórem pozostali, powracając do gry w karty czy rzutki. Zależnie od tego, kto na co miał ochotę.
🔹🔹🔹🔹🔹
– 2652 słowa –
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top