Rozdział 4

– Mustafu –


Co do jednego Albert miał rację. Pierwsza chwila była koszmarna. Kręciło jej się w głowie, widziała potrójnie, nic nie było wyraźne, a wszystkie bodźce docierały do niej dużo mocniej niż normalnie. Nagle pożałowała, że wybrała tak jasny apartament.

To uczucie minęło dość szybko. Obraz przestał wirować, wyostrzył się i mogła zrobić kilka kroków. Zgodnie z tym, co ustaliła, apartament był nieumeblowany. Można by rzec, że był w stanie deweloperskim. Usiadła na ziemi i poczekała chwilę, aż wszystko się unormowało. Gdy tak się stało, wstała i rozejrzała się po mieszkaniu. Było spore. Miało wysoki sufit, prawie wszystkie ściany wyglądały jakby niedbale przemalowano czerwoną cegłę białą farbą. Wszystkie okna były wysokie, szerokie i miały zaokrągloną górę. Wszystkie również były z malowanego na biało drewna. Mimo tego, wierzyła, że apartament może być przytulny i ciepły. Jedynie trochę jasny, ale o to Cecylii chodziło. By było światło i przestrzeń. 

Zostawiła torbę na podłodze po czym podeszła do jednego z okien, które jako jedyne sięgało ziemi. Otworzyła je, wychodząc na spory balkon. Dopiero teraz uderzył w nią dźwięk miasta. Niedaleko jej okna rosło kilka drzew przysłaniając widok na dwupasmową ulicę. W oddali, na wzgórzu z łatwością mogła zobaczyć budynek U.A.. Dziwnie jej się patrzyło na znajomy budynek, który dotychczas widziała tylko w postaci animacji. A teraz stał przed nią, zupełnie prawdziwy. Uśmiechnęła się do siebie.

– Gdybyś to mógł zobaczyć, Alan – westchnęła.

– Widzę i nie mogę się nadziwić, że ci się udało – odpowiedział chłopak, pojawiając się obok niej.

– Alan! Gdzie cię wcześniej wcięło?

– Nie mogłem cię znaleźć. Jak wypowiedziałaś zaklęcie i weszłaś za te drzwi, one zamknęły mi się przed nosem i mnie nie wpuściły. Gdzieś ty była tyle czasu?!

– Długo by opowiadać.

– No weź! Mamy czas!

– Za drzwiami był jakiś Międzyświat. Trafiłam na jakiś rynek, a z rynku na jakąś naradę. Tam zupełnym przypadkiem zostałam wybrana do pilnowania rozwoju magii w tym świecie.

– Społeczeństwo magiczne jest tak rozbudowane?

– Żebyś ty to widział! Normalnie czułam się jak na zebraniu w Ministerstwie Magii! Kto wie, może do Hogwartu też da się stamtąd przenieść – ekscytowała się. – No patrz, mogłam o to zapytać. Nic to. Następnym razem.

– Czyli nie zamierzasz tu zostać?

– Zobaczymy – wzruszyła ramionami. – Na razie muszę wykonać swoją misję.

– Najpierw, to ja bym się zajął miejscem do spania. Bo chyba nie zamierzasz spędzać nocy na podłodze.

– Do przemyślenia – odparła dziewczyna, przyglądając się czemuś, co działo się na ulicy. – Alan, założę się, że już wiesz więcej o mojej mocy niż ja. 

– Co zamierzasz zrobić sis? – Duch spojrzał zaciekawiony na siostrę.

– Uratować dziecko przed wpadnięciem pod samochód. Szybko. Coś na szybkość i latanie – pospieszyła go Cecylia.

– Z tego co mi wiadomo... – zaczął swój wywód, ale szatynka mu przerwała.

– Alan!

– No już! Pomyśl o czymś, a się stanie. Tylko musisz w to wierzyć.

– Dzięki!

Cecylia wspięła się na obłażącą z farby barierkę balkonową i wybiła się z niej, przekonując swój mózg do tego, że poleci, doleci i zdąży zgarnąć dzieciaka z ulicy.

Wyminęła drzewo, zniżyła tor lotu. Już słyszała dźwięk klaksonu samochodu, krzyk matki dziecka i poruszenie tłumu. Chwyciła dziecko i skoczyła na chodnik parę metrów dalej. Samochód zatrzymał się z piskiem opon widocznie nie wiedząc, czy potrącił kogoś, czy nie. Otworzyła oczy i zelżała uścisk, nie wierząc w to, że jej się udało. Spojrzała na chłopca, którego trzymała w ramionach. Miał minę, jakby zobaczył ducha, ale poza tym wydawał się być cały.

– Wszystko gra młody? – rzuciła, zwracając tym samym uwagę chłopca na siebie. Popatrzył na nią chwilę, zaczął płakać i przytulił się do niej. – No już. Żyjemy – dodała, głaszcząc go po głowie.

Zanim się zorientowała, dobiegła do niej matka chłopca oraz kierowca samochodu, który o mało co w nich nie uderzył. Oboje mówili w dużym pośpiechu i to w dodatku po japońsku, co spowodowało, że Cecylia się zawiesiła. Nie pomyślała nad tym! Przecież jako Polka mówi po polsku! Japoński jest dla niej zupełnie obcy i choć rozumie poszczególne słowa, to całe wypowiedzi są dla niej czarną magią! I jak ona niby ma ratować świat nie rozumiejąc ani słowa?

Ze wszystkiego co powiedzieli do niej ludzie zrozumiała jedynie słowa takie jak „dziękuję" oraz „niesamowite". Strasznie ją to zirytowało. Podniosła się z ziemi, orientując się jak bardzo się potłukła. Wysłuchała roztrzęsionej matki oraz, jak sądziła, przeprosin kierowcy po czym ulotniła się z miejsca zdarzenia kierując się w stronę wejścia do budynku, w którym od teraz mieszkała. Dopiero teraz mogła mu się przyjrzeć w całości. Teraz już rozumiała, dlaczego apartament wyglądał jak hala jakiejś hurtowni. W istocie, kiedyś musiał pełnić taką funkcję, ponieważ cały budynek wyglądał jak odnowiona stara hurtownia. 

Zauważyła, że na prawo od wejścia do jej klatki schodowej znajdowała się niewielka kwiaciarnia. Cecylia nie byłaby sobą, gdyby do niej nie zajrzała. Zanim jednak weszła do środka, sprawdziła, ile pieniędzy posiada na karcie. Uznając, że wystarczy jej na przeżycie oraz może ze dwie droższe rośliny, weszła z uśmiechem do środka. Młoda dziewczyna za kasą uśmiechnęła się do niej.

Ohayo! – zawołała. – Tetsudatte mo ī?

Cecylia skrzywiła się w duchu, wkurzając się na samą siebie, że jeszcze nie wymyśliła, jak się nauczyć japońskiego w ciągu kilku godzin. Uznała jednak, że będzie się tym przejmować później, a na razie poradzi sobie po angielsku.

I'm just looking – odpowiedziała, zaczynając rozglądać się po donicach. Wszystkie rośliny wyglądały na zadbane, bez żadnych pasożytów więc miała szeroki wybór. Wybrała więc małą palmę Arecę oraz średnią Monsterę dziurawą. Sprzedawczyni skasowała jej wybory.

– 7267,92 jen, please – oznajmiła, a Cecylia wyciągnęła kartę. Dziękowała sobie za to, że mogła płacić w kilku walutach. Obawiała się jedynie, ile to jest te 7267 jenów.

Z trudem dotarła do windy, która zawiozła ją na ostatnie - czwarte piętro.  Wytaszczyła z niej dwie rośliny, które trzeba przyznać, były bardzo nieporęczne i zaczęła szukać kluczy w kieszeni. W żadnej ich nie było. Wtedy sobie przypomniała, że widziała je na jednym z kartonów z jej rzeczami. I tam leżały do teraz.

– Kurna! – zdenerwowała się. Pierwszy dzień, a ona już nawaliła.

Odstawiła doniczki na ziemię i zaczęła myśleć, co robić. Czy dzwonić po pomoc i wymieniać zamek? Lepiej nie, to kosztuje. Prosić Alana o otwarcie ich przy pomocy umiejętności ducha? Też marny pomysł. Miał by powód do docinek do końca świata i jeden dzień dłużej. Zostało więc zdać się na moce, lub jak to w tym świecie mówią – Quirk.

Chwyciła za klamkę i wyobraziła sobie zamek. Pomyślała o tym, jak się otwiera.

– Sezamie otwórz się – mruknęła prześmiewczo, a zamek przeskoczył. Zaskoczona powodzeniem otworzyła drzwi swojego mieszkania i wniosła do niego dwie rośliny. Już od progu widziała lewitującego na balkonie brata. Gdy tylko ją zauważył, pojawił się obok.

– Coś długo ci zeszło – stwierdził, po czym spojrzał na doniczki. – Aha. To wiele wyjaśnia.

– Nie komentuj tylko pomóż mi znaleźć w kartonach wszystkie notatniki babci.

– Co cię tak nagle wzięło?

– Muszę znaleźć kilka zaklęć.

– A myślałem, że to bajki dla dzieci – zaśmiał się Alan, na co Cecylia spojrzała na niego wzrokiem bazyliszka. – Czego szukamy?

– Jakieś zaklęcie szybkiej nauki języka i takie, które pozwoli mi umeblować mieszkanie.

– Jasne.

Aż do wieczora przeszukiwali góry kartonów w celu znalezienia kilkunastu notatników, które jeszcze dwa dni temu Cecylia wzięła za bezużyteczne. Ale skąd miała wtedy wiedzieć, że te wszystkie bzdury o których pisze jej babcia wcale bzdurami nie są i będą jej potrzebne w niedalekiej przyszłości? Przecież nigdy nawet nie śniła o możliwości spotkania postaci takich jak All Might czy dyrektor Nezu na żywo, a teraz mogła to sobie dosłownie wpisać w kalendarz. Spotkanie z byłym numerem jeden było nieuniknione, była wręcz pewna, że zwykły spacer czy zakupy spowodują natkniecie się na niego. Za to z Nezu miała plan nie tylko porozmawiać, ale się dogadać. Uznała bowiem, że do spełnienia swojego zadania potrzebuje co najmniej pół etatu nauczyciela w klasach bohaterskich U.A.. Wiedziała, że ciężko jej będzie przekonać dyrektora do czegoś takiego, oraz że prawdopodobnie nie ma stanowiska, które mogłaby objąć, ale musiało jej się udać.

Gdy wszystkie notesy się znalazły i zostały zgrabnie ułożone w kupkach na środku pomieszczenia, które w przyszłości miało być mieszkaniem Cecylii, dziewczyna poczuła, jak jej telefon wibruje. Wyciągnęła go więc z kieszeni i spojrzała na wyświetlacz. Nie znała tego numeru, ale miała przeczucie co do tego, kto dzwoni. Nadusiła zieloną słuchawkę i przyłożyła urządzenie do ucha.

– Słucham?

– Nareszcie! Pół dnia do ciebie wydzwaniam! – usłyszała znajomy głos.

– Dzięki Albert, ciebie też miło słyszeć – powiedziała, zupełnie ignorując komentarz chłopaka.

– A, no tak. Cześć. Jak tam twój szok kulturowy?

– Myślałam, że będzie gorzej. Zawroty głowy przeszły mi kilka godzin temu. Teraz mam jedynie problem z językiem. Nie przewidziałam, że muszę umieć japoński – odparła zakłopotana.

– Nie ty pierwsza. Dobra, powtarzaj za mną. Mundo mentem meam aperi, linguam meam sic absolve – wyrecytował, dokładnie mówiąc każde słowo zaklęcia. Cecylia powtórzyła wszystko, starając się niczego nie pokręcić. – Świetnie! Serio się szybko uczysz. To zaklęcie pomoże ci z nauką. Teraz tylko musisz spędzić jakąś godzinę czy dwie wśród ludzi i zaczniesz nawijać.

– Wiesz, która jest godzina? – prychnęła. – Gdzie ja teraz znajdę ludzi?

– Jesteś dorosła, no nie? – Dziewczyna przytaknęła. – No to co za problem? Idź do baru się napić.

– Nie piję – oznajmiła.

– To lepiej zacznij. Takie misje bez alko średnio się udają.

– Uroczy jesteś. Dam sobie radę. Już mam plan. No ale jak widzę trochę się opóźni przez twoje zaklęcie idealnie w czasie. Swoją drogą skąd wy je bierzecie? Na tym sobie można język połamać.

– W większości jest to łacina. Zdarza się hiszpański czy grecki. Albo połączenie kilku – wyjaśnił cierpliwie.

– Sadyzm.

– Zaklęcia są po prostu stare i pochodzą z tamtych terenów. – Cecylia mogła przysiąc, że właśnie wzruszył ramionami. – No, ale zamiast o z zaklęciach, opowiadaj jak ci tam? Debi się ciekawi.

– Znacie się? – zapytała zaskoczona Cecylia. Stanowczo nie spodziewała się tego, że Debora, jej prawdopodobnie prababcia, będzie się znać z Albertem.

– Jasne! To moja dobra kumpela. Opowiedziała mi co nieco o tobie.

– Co nie co? Przecież nic o mnie nie wie.

– Debi ma dar czytania z ludzi. Dlatego rzadko jest wysyłana, choć pochodzi z rodu Primus. Nikt nie wie, dlaczego nie odziedziczyła pełnego daru. Wracając, jak z nią siedziałaś na radzie, to trochę się o tobie dowiedziała. Podczas przerwy powiedziała władcy co widziała i ponoć to go przekonało do wyboru ciebie. 

– Aha. – Choć jej ton był zupełnie pusty, w środku czuła się wręcz zdradzona. Zdawała sobie sprawę z tego, że Debora posiada jakiś dar, ale nie sądziła, że wykorzysta go na niej. Czego ona oczekiwała się dowiedzieć? Że jest jakąś tajną agentką wysłaną na przeszpiegi? No i na jaką cholerę lazła z tymi informacjami do władcy? A najbardziej bolała ją myśl, że wcale nie dokonała tego sama, tak jak do teraz sądziła, lecz znowu została „polecona".

– Cela, nie irytuj się. Gdyby nie ona, nie byłabyś tam – powiedział chłopak.

– Nie przypominam sobie, byśmy przechodzili na ty – warknęła. – A teraz wybacz, ale muszę iść się pouczyć.

Rozłączyła się po czym wyłączyła telefon, nie chcąc by chłopak się do niej dobijał. Czego ona się spodziewała? Że osiągnęła coś zupełnie sama? Przecież zdawała sobie sprawę z tego, że jest bezużyteczna, to czemu się w ogóle na coś nastawiała.

W koszmarnym nastroju zgarnęła bluzę oraz klucze i wyszła z mieszkania, zastanawiając się, gdzie w okolicy jest jakiś bar. Ulice były puste, co było w tym momencie wyjątkowo przydatne. Przynajmniej nie musiała się przejmować tym, jak skwaszoną minę ma i czy zaraz się nie poryczy. Bo nawet gdyby się popłakała, nikt by nie zauważył.

***

Znalezienie baru nie zajęło jej długo. Wystarczyło, że skręciła w jedną z bocznych uliczek i trafiła na cały rząd barów oznaczonych kolorowymi neonami, które pewnie coś znaczyły, lecz dla Cecylii były jedynie szlaczkami. Minęła kilka takich, przy których stał niezachęcający ochroniarz, oraz takich, z których dobiegała muzyka, przyprawiająca ją o krwawienie z uszu. W końcu jeden neon jej się spodobał więc przyjrzała się miejscu. Już z ulicy była w stanie usłyszeć wrzawę w środku oraz dobrą muzykę, więc nawet nie zastanawiała się nad wyborem. Od razu weszła do środka zaskoczona ilością ludzi. Po dźwiękach sądziła, że jest ich znacznie więcej. Ale lepiej dla niej. Przynajmniej miała gdzie usiąść.

Chwilę zastanawiała się, czy powinna coś zamówić. Przyzwoitość nakazywała to zrobić, jednak pieniądze na koncie błagały o coś innego. Ale jeśli założyć, że ten wieczór pomoże jej w ciągu doby znaleźć dobrze płatną pracę, mogła trochę zaszaleć. Dlatego podeszła do barmana i zamówiła sobie „coś dobrego, na początek" – pierwszą pozycję z karty wiszącej na ścianie. Uznała, że nazwa jest zachęcająca, a barman „na początek" raczej nie poda jej mocnego alkoholu. Uważnie przyglądała się temu co mężczyzna dodaje do jej kieliszka. 

Barman z uśmiechem podał jej szklankę wypełnioną płynem przypominającym lemoniadę. Dziewczyna jednak wiedziała, że jest w tym trochę procentów. Uznała jednak, że skoro zaczyna nowe życie, to może sobie pozwolić na rozpoczęcie przygody z piciem.

Podeszła do pustego stolika na uboczu, na tyle dobrze oświetlonego, by mogła poczytać notatnik babci po czym zajęła jedną z kanap. Torbę położyła od strony ściany, w obawie przed jej utratą. Tak samo szklankę. Nie miała zamiaru wracać naćpana do domu.

Rozejrzała się po lokalu. Na drugim końcu kilku typków głośno rozmawiało. Wyglądali jakby wyrwali się z jakiegoś gangu więc prawdopodobnie tak było. Kilka stolików dalej siedziały dwie dziewczyny. Z wyglądu Cecylia oceniła, że są studentkami, przyjaciółkami, które przyszły się napić po wykładach. Cecylii zdawało się, że mówiły coś o bohaterze numer 3, Hawksie, ale nie była do końca pewna – Dalej nie rozumiała japońskiego.

Przeniosła wzrok na stolik zupełnie na uboczu. Światło lamek nie do końca dobrze oświetlało tamten kont, lecz mogła zobaczyć, że siedzi tam jakiś mężczyzna ze szklanką wypełnioną złotym płynem. Nie wiedziała czemu, ale przyciągał jej wzrok. Nie widziała twarzy, jedynie włosy i kawałek ubrania, a jednak coś ją w nim intrygowało. Miała poczucie, jakby go znała. Nie było to wykluczone, ponieważ pamiętała większość postaci z anime, które tak chętnie kiedyś oglądała. Była ciekawa kto to. Stwierdziła jednak, że są rzeczy ważniejsze niż przyglądanie się obcemu.

Wyciągnęła jeden z notesów, które miała w torbie i otworzyła go na pierwszej stronie, gdzie babcia Basia piękną kaligrafią zwracała się do czytacza, wyjaśniając przeznaczenie tego zeszytu. Poprzednim razem Cecylia nie przeczytała tego całego, lecz teraz uznała, że jest to konieczne. Okazało się jednak, że była to tylko bezsensowna paplanina wstępna. Czyli, krótko mówiąc, nic istotnego. Cecylia przewróciła kartkę, zaglądając na kolejne strony. Przy okazji wzięła pierwszy łyk napoju, który zakupiła. Miał kwaśno-słodki smak, w którym stanowczo wybijała się cytryna i malina. Tak jak Cecylia sądziła, miał delikatną goryczkę typową dla napoju alkoholowego. Miała tylko szczerą nadzieję, że ma z urodzenia mocniejszą głowę – jak to lubiła powtarzać jej babcia – a nie tak słabą jak większość ludzi ją otaczających, którzy byli już lekko podpici.

Zanim zdążyła dotrzeć do części z prawdopodobnymi zaklęciami, która zaczynała się na piątej stronie, ktoś się do niej dosiadł. Nie musiała podnosić wzroku, żeby wiedzieć, że jest to ktoś kto sporo wypił. Mówił jej to nos, którym z łatwością wyczuła mocny zapach alkoholu, którego źródłem stanowczo była osoba przed nią. Dla bezpieczeństwa wzięła swoją szklankę i przyłożyła ją do ust, nie oddalając jej przez dłuższy czas. 

– Co taka dziewczyna jak ty, robi w takim miejscu jak to? – zagadnął osobnik. Co prawda dykcję miał już trochę rąbniętą, ale Cecylia bez trudu zrozumiała co powiedział. Zaskoczona, spojrzała na mężczyznę, który za żadne skarby nie mógł być Polakiem. Oznaczało to jedno. Zaklęcie zaczynało działać, a ona właśnie zrozumiała wypowiedź po japońsku.

– Wątpię, by była to pańska sprawa – odpowiedziała.

– Czemu od razu tak niemiło! Odłóż tę książkę, napij się ze mną czegoś mocniejszego i wyluzuj.

– Dziękuję, nie. – Sama była zaskoczona tym, z jakim spokojem to powiedziała. Nigdy nie sądziła, że będzie potrafiła być tak opanowana. A jednak czuła teraz absolutny spokój, doskonale zdając sobie sprawę z tego, jakie argumenty może wykorzystać, gdyby facet jej się naprzykrzał.

– No dawaj, mała – zachęcał ją dalej, lecz go zignorowała. – Nie daj się prosić. Tylko jeden drink, co ty na to?

– Niech pan sobie znajdzie kogoś wolnego – burknęła, przekładając kartkę w notesie. Nareszcie dotarła do zaklęć. – Ja mam narzeczonego.

– Nie jest najlepszy, skoro siedzisz tu sama.

– Kto powiedział, że jestem sama? – zdziwiła się, ponownie przenosząc wzrok na mężczyznę.

– Siedzisz tu, z pół godziny, SAMA. No i nie wydajesz się na nikogo czekać.

– Powiedziałam już panu, że nie jestem zainteresowana pańskim towarzystwem. Więc jeśli byłby pan łaskaw sobie iść i nie zatruwać mojego powietrza, byłabym wdzięczna. Jeśli nie, spotka się pan nie tylko z moim gniewem, czego zapewniam, że nie chce pan doświadczyć, a również z gniewem mojego narzeczonego, który święty nie jest i z łatwością się pana pozbędzie. Dodatkowo, nie interesują mnie stare pierniki – fuknęła, wracając do lektury.

– Ostra, podoba mi się.

Cecylia westchnęła cierpiętniczo, zdając sobie sprawę z tego, że za szybko owego jegomościa się nie pozbędzie. 

🔹🔹🔹🔹🔹

– 2853 słów –

No... Może w sobotę trochę się pospieszyłam mówiąc, że już dzisiaj będzie Mustafu, Dabi i nowy świat... Ale przecież, gdybym wsadziła to wszystko do jednego rozdziału, co to byłaby za frajda z czytania? Czasem trzeba trochę poczekać ;)

A na razie, do soboty moi mili.

Plus ultra!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top