Chronić za cenę życia
Na początku nie było Danii, Norwegii ani Szwecji. Był tylko Matthias, Lukas i Berwald, trójka dzieci która dumnie nazywała samych siebie synami Skandynawii. Nierozłączni. Niepokonani. Byliśmy złotymi braćmi i nikt ani nic nic nie mogło nas odwieść od dziecięcych marzeń. Z ciałami trzynastolatków wsiadaliśmy na wysmukłe pokłady drakkarów, zdobywaliśmy i plądrowaliśmy z pieśnią i okrzykiem na cześć Odyna na ustach. Nieważne jak zabawnie mógł wyglądać Dania z toporem większym od niego, skoro unosił go bez problemu a całe miasta zanosiły do moich stóp skrzynie złota. Nieważne że Szwecja ze swoją aurą wrogości wciąż nie wyglądał poważnie będąc dzieckiem, skoro ludzie błagali go o litość gdy trzymał miecz nad ich głowami. Nieważne że ja byłem z tej trójki najmniej imponujący siłą fizyczną. Miałem moich potężnych braci a ludzie zdawali się brać mnie za ich przywódcę, gdy patrzyli w oczy nie Berwaldowi który trzymał miecz a w moje, jakby chcieli odgadnąć czy skinę mu głową z przyzwoleniem. Nie składali ofiar trzymającemu topór Matthiasowi a układali mi je do stóp. Tylko ja i moi bracia wiedzieliśmy czemu ci ludzie boją się mnie tak bardzo. Bo to ja jednym szeptem napełniałem żagle łodzi wiatrem i to ja skinieniem sprawiałem że wioślarze praktycznie nie używali siły aby poruszać flotę do zwycięstwa. Oni mieli siłę, ja miałem magię. Wszystkim dzieliliśmy się po równo. I tak też chcieliśmy podzielić Skandynawię.
Ja kochałem naturę i spokój. Moje serce zostało oddane fiordom i strzelistym szczytom lśniących srebrem Gór Skandynawskich. Matthias ruszył w kierunku wysp poza samym Półwyspem, a Berwald wziął ziemie przy mojej granicy. Tak właśnie powstały trzy kraje Skandynawskie - Dania, Norwegia i Szwecja. Trzech braci, wciąż nierozłącznych i niepokonanych, wciąż krzyczących w niebo imiona starych bogów. Wciąż patrzących na te same plamy na księżycu o północy, aby pamiętać o sobie nawzajem. Wciąż dorastających, aż nie staliśmy się dorośli. Wtedy ludzie naprawdę zaczęli się bać krwiożerczych wikingów. Pod naszymi stopami świat miał zadrżeć w posadach. Byliśmy razem, a dopóki ten stan się utrzymywał, nikt nie mógł nas pokonać.
Dorosłość jednak poniosła za sobą niespodziewane skutki. Miłość. Rzecz nowa i nieznana, bardziej prozaiczna od dziecięcej chęci władania światem ale w jakiś sposób lepsza i subtelniejsza. Rzucałem w stronę Matthiasa dłuższe spojrzenia i dostrzegłem rzeczy których zwykłe osoby nie powinny były zobaczyć w swoim bracie. Ani mężczyzna w mężczyźnie. To sprawiało że nie robiłem żadnego kroku naprzód. Nie powinienem był. Ale Matthias zawsze był bardziej stanowczy i bezpośredni niż ja. Zachował się jak prostak kiedy znikąd przyciągnął mnie do długiego pocałunku jakbym był karczemną dziewką. I, oczywiście, już za samo takie potraktowanie dumnej personifikacji Norwegii powinienem był zapomnieć o tym głupim uczuciu. Ale nie umiałem. A słowa jakie mi powiedział po jego zakończeniu, obietnica wyszeptana mi w usta i niewielka spinka w kształcie krzyża były czymś lepszym niż milion skrzyń złota i cały świat u moich stóp. Zasługiwały bym zabierał go w miejsca gdzie nawet on widział magię i wróżki przysiadające na jego ramionach, śpiewające dla dwójki zakochanych w językach zapomnianych już wiele pokoleń wcześniej.
Oczywiście, dorosłość wiązała się z większymi pragnieniami, wynikającymi z czysto materialistycznych pobudek więc nie wszystkie wyprawy odbywaliśmy wspólnie. I podczas jednej samotnej wyprawy trafiłem na nieznany mi do tej pory, skuty lodem ląd. Kraina była absolutnie wyjątkowa. Dymiące, aktywne wulkany były otoczone masą śniegu i lodu. A każdej nocy nad głową widziałem światła północy, co pozwalało mi czuć się jak w domu. Zwiedzając wyspę szukałem oznak życia. Natrafienie na jeden jedyny, praktycznie rozsypany dom wśród śniegowego pola było zaskakujące. A jeszcze bardziej zaskakujące było dziecko które znalazłem w środku. Bo to dziecko, mała personifikacja nieznanej nikomu wyspy było niewinne. Nieskalane ludzkimi, brudnymi pragnieniami. Nieskalane krwią jakiejkolwiek żywej istoty. Płakało czystymi łzami strachu przed kimś obcym nie wiedząc jak wielką krzywdę mógłbym mu zrobić. Kiedy ciała mnie i moich braci były w jego wieku, już dawno mieliśmy za sobą pierwsze podboje. Już dawno widzieliśmy pierwszą śmierć i już od dawna śmierć zadawaliśmy. Miecz w dłoniach Berwalda, topór w rękach Matthiasa ani magia którą dysponowałem nigdy nie były używane tylko dla postrachu. Strach przed dziećmi ukazywał się dopiero około piątego ciała na stosie z płomieni. I może ta niewinność, której nie widziałem jeszcze nigdy w życiu obudziła we mnie instynkty i uczucia, które były mi zupełnie obce a jednocześnie niesamowicie naturalne. Tak właśnie Islandia został moim małym braciszkiem. Nie bratem. Braciszkiem. I poprzysiągłem sobie że nie pozwolę aby ta magiczna niewinność go opuściła.
Emil szybko zawładnął moim czasem, duszą i sercem. Mały chłopczyk który nie wiedział dlaczego czasami na długo wychodzę z domu i wracam zmęczony ze skrzynią pełną złota. Milczałem kiedy pytał i zajmowałem zabawą. Islandia wiecznie powtarzał że będzie jak ja. Kiedy płakał wieczorami, wtulony we mnie z całej siły, między szlochem mogłem usłyszeć " będę jak ty blaciszku. Taki duuuzi. I potęźny". I mogłem się wtedy śmiać, szepcząc do niego że na pewno będzie. A rano ubierałem się i wychodziłem, nie zważając na jego prośby abym został. Wchodziłem na pokład smukłych smoczych łodzi, witałem się skinieniem głowy z braćmi na innych statkach. Szeptałem zaklęcie. Modlitwę aby mój braciszek nigdy nie był taki jak ja. A potem wiosła cicho zagarniały wodę i pchały nas w stronę kolejnych zwycięstw. Zanim wracałem do domu upewniałem się że zmyłem z ubrań cały zapach krwi.
Mój mały braciszek nie znał Szwecji ani Danii. Bałem się czy pojmą dlaczego tak bardzo chcę go chronić. Tymczasem zakończyła się era wikingów. Ja futra zmieniłem na suknię, a Matthias na zbroję. Berwald przyprowadził na jedno ze spotkań naszej trójki Finlandię. Tino mógł wyglądać niewinnie. Ale miał w sobie więcej siły niż ktokolwiek by podejrzewał i kryła się ona w jego oczach i całej postawie. Byłem pewien że gdyby Dania zrobił jeden niewłaściwy ruch ten niepozorny chłopak użyłby wszelkich środków aby go zniszczyć. A wbrew pozorom już sama siła woli potrafiła zdziałać więcej niż mogłoby się wydawać. Berwald to widział. On również utonął w sidłach miłości. Szkoda że Tino nie wyglądał na zainteresowanego.
Mój mały braciszek dorastał a ja miałem coraz więcej problemów. Okres średniowiecza przyniósł mi dużo finansowych kłopotów. Mniej czasu mogłem poświęcać na rozkwit mojego związku z Matthiasem, przez co każde nasze spotkanie było podszyte jego zaborczością, zazdrością i nutą brutalności której kiedyś nie było. Dania był państwem potężnym i nie tolerował moich odmów i wykręceń od kolejnych potajemnych spotkań. Za wszelką cenę chciał mi pokazać że to nie jest wskazane. Tyle, że ja nie miałem na to wpływu. Marzenia o zdobyciu świata przepadły. Teraz moim pragnieniem było utrzymanie się na powierzchni życia.
Nie chciałem pokazywać Emilowi że coś jest nie tak. Wciąż patrzył na mnie z dziecięcym podziwem. Wciąż nocami szeptał że chce być taki jak ja. Do codziennej modlitwy za jego niewinność doszła jeszcze jedna - prośba abym mógł bronić swojego braciszka jak najdłużej. Następnego dnia po raz pierwszy zemdlałem w swojej komnacie. Czarna śmierć zabiła pierwszych stu obywateli Norwegii.
Chorobę ukrywałem przez trzy dni. Do czasu gdy Emil nie zastał mnie podczas jej wyjątkowo silnego ataku. Nie chciałem aby widział co się ze mną dzieje. Wciąż byłem pewien że to kara za to co robiłem ludziom niewinnym. Kalałem jego wyobrażenia, a widok ludzkiej i tak cielesnej słabości był bluźnierstwem na ideale jego niewinności. Emil nie do końca był już dzieckiem. Ale nie stracił tego co sprawiło że chciałem go chronić. Nie uciekł ode mnie. Zaopiekował się swoim bratem. Wciąż był czystym dobrem całego świata w jednej małej osobie. Ja słabłem z każdym martwym Norwegiem. Odsuwałem się od niego dla jego dobra, bojąc się każdego zadrżenia jego dłoni, panicznie przerażony tym, że pewnego dnia zauważę na jego rękach czarne plamy. A on, mimo iż upadałem na jego oczach nigdy się ode mnie nie odwrócił.
Kiedy udało mi się wyzdrowieć pojąłem jak idealnym łupem jestem dla innych państw. Praktycznie nie miałem jak się bronić. Byłem chory i słaby. To był moment w którym musiałem wybrać; mogłem zawrzeć Unię z Danią i pokazać mojego braciszka zakochanemu do szaleństwa okrutnikowi którym stał się mój brat, lub ze Szwecją, grzebiąc tym samym nadzieję na powrót dwójki zakochanych wśród magicznych gai Norwegii. W tym wszystkim był mój braciszek. Niewinność która przysięgałem chronić przed bogami. Napisałem list do Danii. W którym powiedziałem że wciąż jest dla mnie najważniejszy. A potem napisałem list do Szwecji proponując mu Unię. Wspominałem trzy drakkary pędzące przez fale ku bogactwu. Przypominałem sobie pieśni wróżek i szepty wśród drzew, obietnice zawarte przed obliczem natury i gór. I pojąłem że aby się nie złamać muszę zapomnieć, bo czasy trzech synów Skandynawii się zakończyły, a ich historia została spalona przez płomienie rzeczywistości. Byliśmy dorosłymi państwami. Miejsca na miłość nie było, istniała tylko polityka.
Dania nie przybył na zawarcie Unii. Bolało. Szwecja wyglądał jakby go to nie interesowało, ale przecież wciąż byliśmy rodziną. A on wiedział o mnie i Matthiasie. Złożyliśmy przysięgę. “Będę cię chronić nawet za cenę mojego narodu”. Berwald ujął moją dłoń. Na palcu zaciążyło srebro. To we włosach wciąż było lekkie jak wspomnienie miłości. "Przepraszam Matthias". Ten szept usłyszał tylko Szwecja. Skinął mi głową. W myślach przepraszał Finlandię. Nie widział jego łez. Nie patrzył w tamtą stronę. To ja podzieliłem ból Tina. Zdradzający i zdradzany. Nasze spojrzenia spotkały się na chwilę. Był żal, ale nie było nienawiści. Była cicha rozpacz dzielona między mnie, Szwecję i Finlandię.
Mieszkanie w domu Szwecji zmieniło wszystko. Matthias nie odpowiadał na listy. Berwald i ja zdawaliśmy sobie sprawę z powodów zawarcia Unii. Byliśmy braćmi, a nie kochankami. Choć historia moja i Danii wskazywała że to nie wyklucza się do końca. Tino pił ze mną wieczorami kawę z importu. Nic nie mówił o podzielonych łzach. Emil stanowczo odciął się od nazywania mnie "braciszkiem". Bolało. Czasami zostawałem w wielkim i zadbanym domu mojego męża sam wraz z Islandią. Nie towarzyszyłem mu w bitwach. Od tego był Tino, który za wszelką cenę chciał pokazać Berwaldowi jak silny jest. Kiedy byliśmy sami było jak kiedyś. Emil wciąż zachowywał się wtedy jak mój mały braciszek. Ale przyłapywałem się na tym że nie umiem zapomnieć skrzypienia desek pokładu, wesołego krzyku Matthiasa i pomruków Berwalda aby zszedł z krawędzi łodzi zanim wpadnie w wodę. Mój braciszek był cudownym dzieckiem. Ale ja pragnąłem powrotu złotych synów Skandynawii. Nie wiedziałem jeszcze wtedy jak wiele zmieni pierwsza Unia ze Szwecją.
Wszystko po jakimś czasie się kończy. Szczególnie kiedy małżeństwo zawarte jest między braćmi zakochanymi w zupełnie kimś innym. Powróciłem do domu po prawie połowie wieku. Ja i Islandia uczepiony wyblakłych szat poprzetykanych srebrem. Wraz z nami trolle i wróżki, oraz demony, których w ostatnim czasie zbierało się przy mnie coraz więcej. Dowodem że były niebezpieczne był niewielki opiekuńczy duch, który pojawił się w formie maskonura na ramieniu mojego brata. Ja, powód niebezpieczeństwa nie mogłem dłużej chronić jego niewinności. Ale nie chciałem się poddać. Nie jeżeli chodziło o Emila.Tymczasem Matthias upomniał się o swoją własność. Pojawił się nagle, w środku nocy, gdy Islandia już spał. Wyżył się na mnie za 44 lata nieobecności, za zdradę i za wszystkie chwile kiedy go zignorowałem. Nie krzyczałem, nie chcąc zbudzić Emila. Kiedy blisko świtu, kiedy ubrał się i odszedł, zostawiając mnie w kałuży łez i tonącego w bólu demony znikły z kątów mojej sypialni pojąłem, że wciąż jestem w stanie chronić swojego brata. Za cenę dumy, honoru i życia. Boleśnie wspominając obietnice Matthiasa. W stosunku do niego zawsze byłem bezsilny.
Jak obiecał Matthias tak też się stało. Unia z Danią brzmiała w moich uszach śmiesznie i niedorzecznie. Ale… pragnąłem jej bardziej niż czegokolwiek innego. To nie miała być Unia jaka została zawarta ze Szwecją. To miał być związek pełen miłości i szczęścia. Miałem mieć czas aby pokazać mu jak ważny dla mnie jest, tylko po to aby Islandia był bezpieczny. Ponieważ gdyby doszło do zbrojnego starcia wiedziałem że Emil trafiłby pod opiekę Danii. A to ja byłem jego braciszkiem. Nikt inny.
Dania przywitał mnie u siebie jakby ta pojedyncza noc nie zaistniała między nami. Objął mnie ramieniem. Nie zwrócił uwagi na to że zadrżałem pod jego dotykiem. Nie chciałem aby dotykał Emila. Już sama obecność mnie przy tym dziecku bezcześciła jego ideał. Ale nie miałem prawa do przeciwstawienia się duńskiej potędze. Nie miałem żadnych praw. Matthias poczochrał srebrne kosmyki Emila, który patrzył na niego jak na boga. Jak na mnie kiedyś. A to było bardziej przerażające niż cokolwiek. Nawet niż obietnica kolejnych przepełnionych bólem nocy która była w spojrzeniu Matthiasa.
Nie myliłem się. Związek z Danią był gorzki i smakował moją własną krwią i brudnymi pocałunkami. Ale oddałbym cały świat za chwile jego czułości, kiedy kładł głowę na moich kolanach i z dziecięcą radością wskazywał palcem na chmury mówiąc jakie kształty mu przypominają. Oddałbym świat za słodkie pocałunki i szczere zapewnienia o miłości. Szczerość była w jego uśmiechu i w oczach, była w głośnych okrzykach i w śniadaniach do łóżka po najtrudniejszych nocach, po których całymi dniami nie mogłem się ruszać. Oddałbym za nie wszystko. Wszystko poza niewinnością tonącą we fiolecie.
Ja mogłem czuć słodko - gorzkie szczęście. Ale moje ciało i mój naród umierały. Codziennie patrząc w zwierciadła widziałem kolejne kości. Codziennie moja skóra bardziej przypominała kolorem biel śniegu. Codziennie przechadzanie się korytarzami i udawanie przed Islandią że wszystko jest w porządku stawało się trudniejsze, ponieważ w każdej sekundzie mogłem stracić grunt pod nogami. Tylko moi przyjaciele których nie widział świat mogli wysłuchać mojego płaczu. Mogli wysłuchać jak bardzo boję się, że pewnego dnia Dania powie że jedyne co miałem mu do zaoferowania, czyli moje zniszczone ciało nie jest mu potrzebne. Wciąż w zamku był mój brat. Świeży, niewinny i wypełniony młodzieńczą powabnością. A Matthias nie mógł zbeszcześcić go tak jak to zrobił ze mną. Nie mógł go tknąć. I choćbym miał przywołać z mroków piekieł samego diabła i oddać mu duszę byłem gotowy. Moje znaczenie w całej tej chorej rozgrywce polegało na sprzedawanie kolejnych części siebie. Matthias miał moje ciało i serce. Nie było ważne kto zabierze sobie resztę.
Okazało się jednak że Dania szybko pojął jak nieograniczone ma możliwości. Postanowił pokazać mi czym jest zdrada którą sam przeżył. Unia kalmarska. Sama jej idea była niedorzeczna. W pałacu miał zamieszkać jeszcze Szwecja który ostatnimi czasy nie widział problemu w odbieraniu mi ziemi którą wygrał w wojnach z Danią i Finlandia. Ten Finlandia który wciąż z uśmiechem wyjeżdżał na wojny i z uśmiechem z nich wracał. Ten Finlandia który narzekał na mój związek ze Szwecją parząc sobie język kawą i używając przy tym jakże niewybrednych przekleństw. Ta dwójka miała zawrzeć Unię ze mną i Danią. W teorii oczywiście Finlandia nie zawierał Unii, ale on nie był niepodległy. Przybywał do pałacu na tej samej zasadzie na której Islandia znalazł się w duńskim zamku. Ale coś było w tym nie tak. I szybko pojąłem dlaczego moje serce kurczy się boleśnie na myśl o Unii. Szwecja, Dania i Norwegia znowu mieli być razem. Złote dzieci Skandynawii. Skrzypienie desek pokładu. Skrzynie pełne złota. Strumienie krwi przelane dla wspólnej rozrywki i pieśni w zapomnianych językach wśród słodyczy pocałunków i przysiąg przed starymi bogami. Wszystkim dzieliliśmy się po równo. A ja miałem zapomnieć o przeszłości która nie mogła powrócić.
Przyszłość namalowała się w mroku naszej sypialni. Dania odebrał mi nadzieję na zmianę między nami. Zdarł ją ze mnie wraz z szatami które i tak wisiały smętnie na chudym i zniszczonym ciele. Zdusił nadzieję na to że Unia coś naprawi. Że nie będę się musiał obawiać. Bo Danii nie obchodziło że komnata Szwecji była zaledwie kilka pomieszczeń dalej. I tak wiedział że nie będę krzyczeć. Islandia wciąż mieszkał bliżej niż Berwald.
Tino się domyślał. Widziałem to w jego zaniepokojonych spojrzeniach rzucanych mi znad filiżanki. Ignorowałem je. Byłem ważną figurą w partii szachów którą rozgrywał Dania. Musiałem poruszać się tak aby on wciąż zdawał sobie sprawę z tego jak jestem ważny. Dopóki mówił mi że mnie kocha mogłem uważać się za królową w potrzasku. Ale wciąż królową. Jeden błąd i królowa w poszarpanej sukni zostanie pionkiem zdjętym z planszy. Błędem byłaby rozmowa z Finlandią o polityce jaką prowadził Dania i błędem byłoby mówienie o tym jak cudownie żyło się w związku z najsilniejszym państwem skandynawskim. Więc milczałem. Finlandia świetnie dopowiadał sobie resztę.
Jak można się było spodziewać ego Danii i Szwecja niespętany wieloletnim związkiem i jakimkolwiek innym toksycznym przywiązaniem do Matthiasa nie mogły iść w parze. Szwecja powiedział stanowcze “dość”, na co Dania odpowiedział że jesteśmy rodziną i on jej będzie bronił. Nie widziałem tej rodziny. Nie było jej w blasku wypolerowanej stali. Nie było jej w spojrzeniach pełnych nienawiści. Nie było jej w rozpaczliwym krzyku zapłakanego Finlandii. Nie było jej w łzach Emila który nie powinien był tego widzieć ale który nie chciałby być zauważonym. Nie było jej w krwi Matthiasa ani w obojętności Szwecji. Widział już wiele krwi. A bajkę o trzech wikingach na trzech smoczych łodziach pamiętałem tylko ja. Unia kalmarska zakończyła się gdy Szwecja zabrał ze sobą Finlandię. Zakończyła się gdy spojrzał na mnie jakby chciał powiedzieć że mogę pójść z nim i zakończyć to szaleństwo. Jej koniec był we wzajemnym milczeniu pełnym zrozumienia. Był w pocałunku który po raz pierwszy nie smakował moją a duńską krwią. Po raz pierwszy postawiłem Matthiasa ponad Emila. Więcej nie miałem ku temu okazji. Więcej nie popełniłbym tego błędu.
Zaczęło się od krótkiego i zwięzłego listu oraz bólu głowy. Bólu z początku lekkiego, ale z każdą sekundą pożerającego kolejne komórki mojego ciała. Wiedziałem że tym razem nie wyjdę z tego cało. Ból stawał się coraz silniejszy gdy szedłem kolejnymi korytarzami. Moje własne kroki rozbijały mi się po czaszce tysiącem dzwonów. Ubrania paliły skórę. Wpadłem do jego gabinetu. Uśmiechał się. Błękitne oczy oceniały. Głos miał spokojny. “Już zawsze będziemy razem” powiedział, a wtedy jego sylwetkę zasłoniła ciemność, a ból odszedł. Wszystko rozpłynęło się wśród śmierci.
Śmierć była świadomością. Wiedziałem że zostałem duńską prowincją. Wiedziałem że Napoleon zdobywał świat. Śmierć była tęsknotą. Za pocałunkami, za niewinnością mojego braciszka, za wzajemnymi spojrzeniami nad filiżanką kawy i szwedzką braterskością. Śmierć była niewiedzą. Bo nie wiedziałem że z duńskiej partii szachów zdjęto jeden pionek, a królowa wciąż ma znaczenie w rozgrywce. Królowa w białych szatach. A potem Napoleon przegrał, a wśród figur na szachownicy nastąpiło przetasowanie. Wraz z powrotem żywej waluty Skandynawii zmieniło się wszystko.
Kiedy się obudziłem leżałem w tym samym miejscu w którym upadłem lata wcześniej. W tym samym w którym śmierć złapała mnie w silnym uścisku opiekuńczych ramion. Danii nie było w gabinecie. Czekałem. Kiedy mnie zobaczył jego oczy zabłysły znajomą czułością, a jego objęcia i pocałunki były tą cudowną stałą w moim życiu i udowodniły mi że rzeczywiście żyję. Nie miałem serca mówić mu czemu wróciłem. Jego dłoń przemknęła mi po włosach i nie napotkała oporu srebra. W jego oczach błysnął niepokój, zbladł gwałtownie i wyszedł z pomieszczenia. W progu odwrócił głowę. Znałem ten wzrok. Tak jak mi kazał, zostałem w gabinecie. Musiałem wiele przemyśleć. Za oknem ogród wyglądał całkiem inaczej. W pokoju wszystkie meble były inne i czułem jakbym był w zupełnie innej części świata. 278 lat. 278 lat klęsk, porażek i głodu które przeszły jakby obok kiedy byłem martwy. Kiedy nie mogłem wspierać Danii i Emila. Jęknąłem cicho i oparłem czoło o zimną szybę okna. Po policzku spłynęła łza. Tyle lat… tyle utraconych chwil… odwróciłem się szybko kiedy usłyszałem znajome kroki. Chwilę później w progu stanął on. Był o kilka centymetrów wyższy. Ubrany był w brązowy żakiet i białą koszulę. I tylko oczy wciąż były takie same. Niewinne i wypełnione łzami. Chwilę później wpadł we mnie zaciskając kurczowo dłonie na moich ubraniach. Szlochał głośno. Objąłem go mocno, rozpaczliwie wręcz, tylko po to aby pokazać jemu i sobie że rzeczywiście żyję i jestem. Zacisnąłem jedną z dłoni na jego włosach i pocałowałem drżąco srebrne kosmyki. Spomiędzy moich warg uciekło krótkie "braciszku", a Emil zapłakał głośniej. Wtedy do gabinetu wbiegł Dania. Islandia zadrżał lekko i odsunął się ode mnie. Matthias przeczesał moje włosy palcami a jego oczy szkliły się lekko. Musiał się dowiedzieć. I choć z początku nie udało mu się połączyć faktów w progu pokoju stanął Szwecja. W gabinecie stały dwie potęgi, nagroda i dziecko. Ale to dziecko okazało się kimś więcej. Było królową w białych szatach. Szwecja trzymał moje ramię mocno jakby wiedział że to co zobaczę za chwilę złamie mi serce. Palce Danii wręcz bezwiednie upuściły spinkę w dłoń Emila, którego oczy wciąż lśniły krystalicznie. Fakty dotarły do mnie gwałtownie. Spłoszenie Danii. Rozpaczliwy płacz Islandii i dreszcz jaki po nim przeszedł gdy Matthias znalazł się z powrotem w gabinecie. Silny uścisk na moim ramieniu. Szarpnąłem się z krzykiem. Mój braciszek. Mój mały, niewinny braciszek. Mój mały braciszek z niezauważanego pionka został królową w białych szatach. Mój mały braciszek stracił niewinność którą obiecałem chronić. Ale jego oczy wciąż były czyste. Przez łzy nie zauważyłem jak Szwecja wyszarpnął moje ciało z gabinetu. Rzucałem się i wrzeszczałem jak zranione zwierzę. Berwald nachylił się do mojego ucha. "Będę cię chronił nawet za cenę własnego narodu". Przestałem się wtedy szarpać. Ale to nie oznaczało że się poddam.
Własna konstytucja. Własna flaga. Plany zbrojnego buntu i ogłoszenie Duńczyka norweskim królem. Unia z Danią musiała powrócić. Dla Emila i niewinności zaszklonych oczu. A potem Berwald zakuł mnie w łańcuchy i zamknął w jednej z komnat. Chrystian Fryderyk zrzekł się korony i wrócił do Danii. Pod oczami piekły łzy. Demony patrzyły z politowaniem. Przegrałem ponownie.
Unia. Kolejna Unia. Srebro ponownie zaciążyło na moim palcu. W oczach Finlandii było już tylko współczucie skierowane w moją stronę. Matthias zjawił się. Zaciskał dłoń na ramieniu Emila. Mój braciszek wyglądał jakby za chwilę miał się rozpłakać. Srebrny krzyż lśnił w jego włosach. Szwecja powtórzył przysięgę sprzed lat. Obronił mnie ponownie. Bronił mnie za każdą cenę, nawet mojego szczęścia i spokoju duszy. Wciąż był mi bratem.
Finlandia patrzył na Berwalda jakby nie wierzył w jego słowa. Stałem obok swojego męża niczym pokrzepienie. Tino spojrzał na nas ostatni raz. A potem ruszył w stronę powozu. Był wolny. Pierwszy raz od wielu lat. Spojrzałem na Szwecję. Wyglądał jakby był dumny z Finlandii i jego odejścia. Nieważne jak łamało mu to serce.
Miałem swój wkład w szwedzką flagę. Miałem konstytucję i więcej wolności niż przez wiele, wiele lat. Nie miałem jednak szczęścia. Wciąż pamiętałem wzrok Danii. On wciąż mnie kochał. Kochał tak bardzo że był gotów sprawić abym go znienawidził gdy zbeszcześcił moją jedyną i najważniejszą świętość. "Modliłem się aby mój braciszek nigdy nie był taki jak ja i przed każdym bogiem byłem gotów przysiąc że będę go chronił niezależnie od ceny". Zniszczył Emila w najbrudniejszy możliwy sposób. Nie mogłem się doczekać aż będę miał na tyle siły aby mu za to odpłacić. A jednocześnie wciąż pamiętałem że jestem tylko figurą w partii szachów, zbuntowaną, upadłą królową.
Szwecja podniósł mnie z dna a potem, lata później, położył dłoń na moim ramieniu i skinął mi głową. I wtedy poczułem łzy, ponieważ byłem wolny pierwszy raz od wielu, wielu lat. Jeszcze tego samego dnia wsiadłem na statek, ostatni podarunek od Berwalda. Był drewnianą, smukłą konstrukcją napędzaną setką wioseł. “Wiedziałem że za tym tęskniłeś Lukas” powiedział zanim wszedłem na pokład rekonstrukcji pięknego drakkaru. Drewno zakołysało mi się pod stopami, deski zaskrzypiały. Dałem rozkaz do odpłynięcia. Było idealnie. Wolny wracałem do domu. I tylko jedna rzecz wciąż raniła mi serce - teraz nie miałem już absolutnie nikogo.
Kiedy tylko wróciłem do Oslo postanowiłem się podnieść. Podnieść i stać silnym bez niczyjej pomocy. Chociaż to podnoszenie się było tylko teoretyczne. Nie miałem środków ani siły aby rzeczywiście pozwolić Norwegom na godne warunki życia i topiłem się za to w nienawiści do samego siebie. Podnoszenie się z kolan przerwała mi pierwsza wojna światowa. Przy światowej tragedii na taką skalę rozwój zatrzymuje się w miejscu i trzeba być szczęśliwym jeśli tylko się zatrzyma a nie roztrzaska przeszłość z przyszłością. Byłem neutralny. Reszta Skandynawów również. A kiedy koszmar całego świata się skończył i upadły stare granice, dostałem list napisany lekko pochyłym, kaligraficznym pismem Matthiasa. I nieważne jak źle kojarzyła mi się Kopenhaga, w stosunku do niego jak zwykle byłem bezsilny.
Kiedy wszedłem do jego domu wróciły wszystkie wspomnienia. Ból, łzy i upokorzenie. Ciemność przesłaniająca absolutnie wszystko. I wspomnienie słodkich pocałunków i wyznań wyszeptanych tak cicho aby nikt inny ich nie usłyszał. Dania spojrzał na mnie z uśmiechem, ale jego oczy były lekko szkliste. Przytulił mnie na powitanie, ale zanim rozplótł ramiona zacisnął je trochę mocniej, jakby nie chciał się odsunąć. Ja też nie chciałem aby się odsunął. Całkowicie wbrew sobie znowu wpadłem w pułapkę bez wyjścia. Ale Dania wciąż trzymał dystans i puścił mnie zanim wszystko stało się zbyt podejrzane. Zignorowałem bolesny skurcz w sercu. Emil wciąż na nas patrzył. Z lekkim strachem i tą bolesną niewinnością, która nie opuściła go nawet wtedy, nawet po tych wszystkich latach. Nadal kurczowo zaciskał wokół mnie wątłe ramiona i drżał kiedy wręcz paranoicznie powtarzałem słowo “braciszku”. Szwecja obejmował ramieniem wtulonego w niego Fina. Wszystko wreszcie było absolutnie idealnie. Miałem moją rodzinę, całą. Ostatnie wątpliwości rozpłynęły się kiedy Dania pocałował mnie w samotności.
Żaden koszmar nie trwa wiecznie, a wszystko co dobre szybko się kończy. Świat z wrzaskiem zwierzęcego bólu wpadł w wir kolejnej wojny, większej, straszniejszej i łamiącej wszelkie zasady jakie państwa ustalały przez tysiąclecia. Moralność upadła do stóp mocarstw które z uśmiechami na twarzach zabijały każdego kto stanął im na drodze. Lub tych którzy nie chcieli ich poprzeć. Neutralność się nie liczyła. Pierwszy przekonał się o tym Finlandia, który pewnego dnia wysłał do mnie, Szwecji i Danii przepełniony rozpaczą list z prośbą o pomoc w walce ze Związkiem Radzieckim. Musieliśmy odmówić. Wciąż byliśmy neutralni. Dzień po odpowiedzi do moich drzwi zapukał Berwald. Płakał jak dziecko, a ja przekonywałem go że Fin przecież jest silny. Jednak patrząc na mapy sam chciałem płakać. Bo co mógł Tino w starciu z potęgą pod sztandarami czerwonymi od krwi?
Neutralność podczas drugiej wojny światowej była tylko pustym podpisem. Rosja wysyłał kolejne wojska na Finlandię z początku dla czystej zabawy, a potem zaskoczony i wściekły jego szaleńczym i stanowczym oporem w którym Ivan tracił absolutnie nieproporcjonalną ilość żołnierzy jak na jednego drobnego Skandynawa. Z kolei Ludwig nadesłał pod moje drzwi kilka oddziałów ze swoim bratem na czele. Gilbert patrzył mi w oczy z czystym wyzwaniem kiedy widział jak nie mogę zrobić absolutnie nic przez obecność Emila w moim domu, a potem w piwnicy w której wylądowałem przykuty łańcuchami do ściany. Mogłem tylko bredzić o swojej neutralności, jakby ta znaczyła cokolwiek. Ale oszukiwanie siebie nigdy nie leżało w mojej gestii. To ja oszukiwałem wszystkich naokoło. Prusy zaśmiał mi się w twarz i zamknął drzwi piwnicy. Wszystko spowiła ciemność.
Niemcy okazał się lepszym strategiem niż z początku myślałem. Gilbert dostał zadanie pilnowania dwóch zbuntowanych Skandynawów przez okres wojny i mogłem się założyć, że zrobił to po to aby Prusy czegoś w tej wojnie nie spieprzył. Ani ja ani Matthias nie byliśmy nadmiernie istotni dla przebiegu planów Trzeciej Rzeszy jako zamknięci na inne kraje aryjczycy z północnej Europy. Jednak Prusom podróże między mną a Danią szybko się znudziły i Matthias został przywieziony do Oslo. Zamknięci w jednej piwnicy, przy niewielkim światełku prostego zaklęcia szeptaliśmy do siebie słowa otuchy, słabnąc z każdą ofiarą obozu śmierci. Kiedy z rzadka dostawaliśmy jedzenie pytałem zawsze Gilberta co z Emilem. Tak bardzo chciałem móc go chronić… ale nikt nie robił mu krzywdy. Aż w pewnym momencie Prusy powiedział mi że Anglia zabrał go do siebie i od tamtej pory nie ma o nim wieści. Byłem pewien że w świetle zaklęcia w jego oczach błysnęło współczucie. On także miał brata i wiedział jak się czułem. Mogliśmy być wrogami pełnymi nienawiści, ale było w nas zrozumienie. Aż pewnego dnia piwniczne drzwi otworzyły się, a do środka wpadł snop światła. Spodziewałem się Gilberta. Ale nie spodziewałem się że Szwecja będzie stał obok niego, bez kajdan, w zadbanym, czarnym garniturze, mierząc nas obojętnym spojrzeniem. Wnioski nasuwały się szybko i były aż zbyt jasne, ale panicznie wręcz nie chciałem ich do siebie dopuścić. Za to Matthias szybko wydał osąd. Z wyschniętego od milczenia przerywanego od czasu do czasu szeptem gardła wydobyły się ochrypłe wrzaski życzące Szwecji śmierci na miliony najgorszych sposobów. Dania szarpał się w akompaniamencie własnego cierpienia i dźwięku łańcuchów, które nie pozwalały mu się rzucić Berwaldowi do gardła. Ja tylko odwracałem wzrok. Całe moje jestestwo buntowało się przed tym, że Szwecja mógłby nas zdradzić. Ale… Niemcy byli wrogami Rosji. Rosji który właśnie trzymał Finlandię po przegranej drugiej wojnie zimowej jako swoje zwierzątko, na równi z innymi podbitymi państwami, uważając go za zbuntowanego i wściekłego pupilka. Współpraca z Rzeszą mogłaby mu pozwolić go odzyskać… Ale… byliśmy braćmi… wciąż byliśmy synami Skandynawii… zwinąłem się z bólu na zimnym betonie podłogi. Modliłem się aby Dania przestał krzyczeć. Błagałem aby przestał mówić o naszej wspólnej historii, która ginęła w mrokach przeszłości. To bolało za bardzo. Przez zaciśnięte powieki nie zauważyłem jak Prusy do mnie podszedł. Ale poczułem jak rozkuwa łańcuchy, które z głośnym brzękiem spadły na podłogę i ucięły krzyki Matthiasa. Jego też Gilbert rozkuł. Ale Dania już nie rzucił się do przodu. Klęczał wpatrując się z niedowierzaniem w Szwecję, stojącego wciąż obojętnie u szczytu schodów do wolności, w drzwiach wypełnionych światłem słońca, którego nie widziałem od wielu lat. Prusy pchnął nas do przodu. Wstałem na drżących nogach, które ugięły się dwa metry dalej. Splunąłem krwią pod nogi Gilberta i spróbowałem powstrzymać zawroty głowy. Oddychałem ciężko kiedy poczułem mocny uścisk na obu ramionach. Spojrzałem w górę. Po jednej stronie stał Matthias, patrząc na mnie szklistym spojrzeniem błękitnych oczu, a po drugiej Szwecja. Obaj mocno trzymali moje ramiona i dźwignęli mnie w górę, nie pozwalając upaść ponownie. I kiedy tak szliśmy razem po schodach mojej piwnicy, znowu czułem że mam rodzinę, która nigdy mnie nie opuści. Której ja nigdy nie opuszczę.
Ostatnie chwile wojny, rozpaczliwą i bezsensowną obronę Berlina przetrwałem w domu Szwecji. “Nawet nie wiesz jak głęboko w to bagno musiałem wejść. Poznałem wszystkie koszmary o jakich śni świat, poznałem potwory w ludzkiej skórze w czystym znaczeniu tego stwierdzenia. Te potwory właśnie rozpaczliwie próbują się uratować, zdradą, podstępem, rzucają się sobie do gardeł i są gotowe gołymi rękami rozszarpać każdego kto podejdzie do nich zbyt blisko. Poznałem ich wszystkich, każdego zapewniłem o swojej lojalności aby potem w innym pomieszczeniu omawiać plany zdrady każdego z nich. Wasze przeniesienie omówiłem z człowiekiem, który dla zwiększenia produktywności zabijania wymyślił obozy śmierci. Z człowiekiem, który marzenia Hitlera o oczyszczeniu świata z brudu nieczystej krwi przekuł w niewyobrażalne liczby i rozpoczął działanie. Należycie teraz do jedynego człowieka który jest w stanie sprzeciwić się Hitlerowi. I ja również do niego należę.” Tak powiedział mi Szwecja kiedy już byliśmy w Sztokholmie. “Będę cię chronił nawet za cenę własnego narodu” obiecał mi po raz pierwszy setki lat wcześniej. Wciąż o tym pamiętał.
Resztę wojny i mną i Danią troskliwie opiekował się Berwald. Nasz stan poprawił się po kapitulacji Berlina i podpisaliśmy plan Marshalla tak szybko jak to było możliwe. Kiedy po raz ostatni widzieliśmy Finlandię, z którym później mogliśmy porozmawiać dopiero po upadku żelaznej kurtyny z uśmiechem wyższości stał po lewej stronie Ivana. Po prawej stała Chińska Republika Ludowa.
Plan Marshalla wykorzystałem w pełni. Rozwinąłem się na tyle na ile mogłem i utrzymywałem dobre kontakty z resztą Skandynawii. Kiedy natrafiłem na żyłę złota jaką były złoża ropy na Morzu Północnym grzecznie zaproponowałem Szwecji udziały, ale odmówił. Bogactwo pozwoliło mi rozwijać się naprawdę. Ja się podniosłem, reszta Skandynawii wraz ze mną. Islandia została perełką turystyczną. Jest (nie) idealnie. Wszyscy mamy jeden problem -po tylu latach ciężko nam żyć bez bólu. Spotkania pięciu Skandynawów są zawsze podszyte dziwną nienaturalnością, która wynika ze wspólnej historii.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top