Część pierwsza "Zjeść albo nie zjeść"

Ohayo! Oto pierwsza z trzech części tej historii o chłopaku, którego prezent gwiazdkowy zmienia jego życie. Miłego czytania i bardzo serdecznie zapraszam do komentowania. Wszelka (konstruktywna) krytyka jest mile widziana :) Wesołych świąt!

|1|

Nadeszły święta. To ten czas, który nazywamy pięknym spełniającym nasze marzenia okresem, gdy wszystkie te najwspanialsze chwile zatrzymują się w miejscu, abyśmy mogli napawać się nim do usranej śmierci. To nie dla mnie. Nie dla kogoś, kto najlepiej zaszyłby się w jakimś przypadkowym kącie i po prostu umarł.

Ilokroć ten wypełniony biało-czerwonymi pierdołami czas nadchodzi, ja uciekam jak oparzony. To nie tak, że nie chcę być szczęśliwy. Wręcz przeciwnie. Jednak nie zasługuję na to. Jestem zapomnianym przez Boga dzieckiem, które jedyne co potrafi to martwić się o własną tuszę. Egoistyczny ze mnie dupek, który na każdym rogu krzywdzi co najmniej trzy osoby. Wiem o tym, ale nie potrafię tego zmienić. Dlatego tego cudownego dnia zwanego Wigilią nie chciałem wrócić do domu.

Od dobrych czterech miesięcy mieszkam w trzypiętrowym budynku wyglądającym jak szkoła, z wdzięczną nazwą „Ośrodek Leczenia Psychiatrycznego". Na zawsze wpisał mi się w rejestr. Mógłbym mówić do woli o tym, jak nienawidzę tego miejsca, ale po prostu nie potrafię go opuścić. Ilokroć Ci ludzie doprowadzają mnie do stanu używalności, ja w jakiś pokręcony sposób wracam do tego co było. Nawet w tym momencie ważę zaledwie 44 kilogramy i jestem niemal przytwierdzony do łóżka. Leżę w nim całymi dniami, odmawiając jedzenia, aż lekarz prowadzący nie zdecyduje się na rurki. Gdy przytyję kilka kilogramów, wyciągają to plastikowe świństwo, które transportuje płynne jedzenie i ja znów przestaję jeść. Zwracam, wypluwam i tak dalej. Utknąłem w błędnym kole i chociaż chciałbym to zmienić, nie potrafię.

Za oknem pruszył delikatnie śnieg. Przyglądałem się, jak białe płatki zatrzymują się na nie do końca czystej szybie, prędko zmieniając się w wodę i spływając ciurkiem w dół. To było dla mnie niesamowite, jak szybki jest ten proces. Jest śnieżynka i już jej nie ma.

Spoglądając tak na świat na zewnątrz, nie zauważyłem wchodzącego do pomieszczenia lekarza dyżurującego ubranego w biały kitel. Dopiero, gdy ten siwy mężczyzna zakaszlał, odwróciłem się w jego stronę, obdarzając go pustym spojrzeniem.

- Witaj Anthony, jak się dzisiaj czujesz? – za każdym razem, gdy słyszę to pytanie, mam ochotę rzucić najbliżej znajdującym się obok mnie przedmiotem. W tym wypadku była to lampa. Szybko spojrzałem w kierunku małego źródła światła, ale nie tknąłem go. – ... w każdym razie, dzisiaj Wigilia. Wiem, że nie chciałeś wrócić do domu, ale może jednak zmienisz zdanie. Twoja matka chciałaby, żebyś był razem z rodziną.

Drgnąłem, bo wiedziałem, że to nieprawda. W rzeczywistości lepiej jest jej beze mnie. Do tej pory przysparzałem jej tylko problemów. Dobrze, że mnie nie ma, bo w ten sposób może skupić się na sobie. Kocham ją, bo jest wspaniałym człowiekiem. Zawsze o mnie dbała i gdy zacząłem się głodzić, niesamowicie się tym przejęła. Chciała sama mi pomóc, zabierała na terapię, a gdy to nie pomogło, znalazła najlepszy z możliwych ośrodków i za moją zgodą umieściła mnie w nim, żebym wyzdrowiał. Mimo ciężkiej pracy, często mnie odwiedza i opowiada, co słychać w domu. Kiedyś nawet chciała mnie stąd zabrać, bo sądziła, że to zniszczy naszą relację, ale powstrzymałem ją. Nie potrzebowała mnie, żeby być szczęśliwa, a zasługuje na to.

- Nie zmienię zdania. – mruknąłem pod nosem, kompletnie ignorując swój wewnętrzny głos krzyczący coś w stylu „Chcę wrócić do mamy": - Tak będzie dla wszystkich lepiej. – Dodałem szybko, jakbym sam chciał się do tego przekonać.

- W takim razie nie mamy wyjścia. Jak dobrze wiesz, większość z nas chciała spędzić ten czas z rodziną. Wszyscy pacjenci, jak i lekarze czy opiekunowie wracają do rodzinnych domów, ale nie możemy Cię zostawić tu samego. Trochę to trwało, bo niewielu stara się o pracę w okresie świątecznym, ale znaleźliśmy kogoś, aby zajął się Tobą na te najbliższe trzy dni. To dobry chłopak i ma odpowiednie kwalifikacje. – powiedział wolno lekarz, rozglądając się dookoła, jakby bał się spojrzeć mi w oczy. Nie zastanawiałem się nad tym długo, bo do pokoju wszedł ktoś jeszcze.

Był to wysoki i szczupły chłopak o przeraźliwie wielkich świecących szaroniebieskich oczach, ale to nie one zdziwiły mnie najbardziej. Szokiem okazały się jego włosy w kolorze turkusowym. Były lekko przydługawe, dlatego luźno spływały mu po głowie, aż do ramion. Innym zaskoczeniem okazały się jego liczne kolczyki. Labret1, industrial2, tunele i standard nostril3. Aż zabolało mnie wszystko od patrzenia na to. Mimo, że wyglądał dzięki temu zaskakująco atrakcyjnie, przebijanie tego wszystkiego musiało boleć. Uśmiechał się wręcz przerażająco szczerze, jakby cieszył się z bycia ze mną w tym pokoju. Chciało mi się rzygać. Musiał być dobrym kłamcą, skoro nawet jego oczy nie zdradzały znudzenia.

- Cześć, jestem Arthur. – podszedł bliżej i podał mi rękę. Zmierzyłem go bacznym spojrzeniem i odwzajemniłem uścisk, sam się przedstawiając, mimo, że moja dłoń drżała z przerażenia. Nie podobał mi się ten facet. Może nie ocenia się ludzi po okładce, ale nie chciałem, żeby ktoś kto ma spędzić ze mną najbliższe trzy dni wyglądał, jakby jego największym hobby było gnębienie słabszych i wandalizm.

Przez moment w powietrzu wisiała cisza, co siwy mężczyzna najwyraźniej zauważył, bo zabrał turkusowowłosego chłopaka pod rękę i wyprowadził z pokoju na korytarz, delikatnie przymykając drzwi. Rozmawiali na tyle cicho, że z łóżka nie byłem w stanie określi o co chodzi, dlatego ostrożnie wstałem i chwiejnym krokiem podszedłem bliżej. Od razu dotarły do mnie pierwsze słowa.

-... bardzo ciężko z nim, ale poradzisz sobie. Jak Cię zaakceptuje, pójdzie z górki. – Nie wyglądał, jakby miał się szybko do mnie przekonać... – To trudny chłopak z wieloma problemami, jest podejrzliwy w kontakcie z każdym. – Na pewno dam sobie radę? – Oczywiście, ale w razie czego proszę dzwonić na ten numer.

Nagle głosy ucichły. Ktoś popchnął drzwi, a ja odruchowo odskoczyłem, zapominając, że z trudem utrzymuje się bez trzymania się ściany i poleciałem w tył, przygotowany na twarde lądowanie na ziemi, ale w ostatniej chwili, ktoś złapał mnie za rękę, ratując przed nieprzyjemnym zderzeniem z podłogą. Po chwili zorientowałem się, że to Arthur mnie złapał, a teraz trzymał kruczowo przy sobie, jakby bał się, że gdy mnie puści znów upadnę.

- Wszystko w porządku? – Zapytał, a ja pokryłem się rumieńcem i poprosiłem, aby mnie puścił. Gdy znalazłem się kilka kroków dalej od niego, cicho podziękowałem. Chciało mi się płakać. Znał mnie zaledwie parę minut, a pewnie już myślał o mnie, jak o łamadze, która jedyne co potrafi to krzywić się na czyiś widok i oceniać ludzi po wyglądzie.

- Przepraszam. – Wyszeptałem i w swoim żółwim tempie wróciłem do łóżka zakopując się pod kocem i mając nadzieję, że gdy następnym razem będę musiał wyjść z ukrycia, Arthura już tu nie będzie. Słyszałem jeszcze, jak chłopak cicho rozmawia z lekarzem, ale nie miałem już ochoty podsłuchiwać.

- Wesołych świąt Anthony, Tobie też Arthur. – usłyszałem i odkryłem skrawek koca, patrząc jak siwy mężczyzna podchodzi do drzwi i odwraca się ostatni raz, aby zajrzeć mi głęboko w oczy: - Mam nadzieję, że będziecie się razem dobrze bawić.

Tyle go widziałem. Mężyczyzna prawie wybiegł, pewnie śpiesząc się do domu, aby świętować. Teraz najprawdopodobniej czekała na niego żona z dziećmi przy wigilijnym stole. Zazdrościłem mu tego, że nie bał się jak ja wrócić do domu. Ilokroć wyobrażałem sobie swój powrót, wyglądało to mniej więcej tak, że mama nawet nie przepuszała mnie przez próg domu, krzycząc, że beze mnie było jej znacznie lepiej. W takich momentach chciało mi się płakać, bo dobrze wiedziałem, że to prawda. Gdyby mnie nie było, świat byłby o wiele lepszy.

Odwróciłem się na drugi bok, wyciągając głowę spod kołdry, bo gorąc jak tam panował, powodował u mnie zawroty głowy. Przyknąłem powoli oczy i postanowiłem przespać tą całą sytuację, mając nadzieję, że kiedy otworzę oczy, wszystko wróci do normalności i znów będę tym Anthony'm marudą, który dobrze się uczył i miał kilku dobrych przyjaciół.

Nie wiem, ile trwało moje senne błogosławieństwo - piękny obraz, przedstawiający mnie biegającego beztrosko w pełni sił po porośniętym kwiatami polu. To trochę tandetne, bo mimo wszystko jestem chłopakiem, ale wydawało się to być tak miłe, że mimowolnie się uśmiechnąłem. Jednak wszystko ma swój koniec. Obudziłem się i zdałem sobie sprawę, że mi zimno. Tak jakby ktoś otworzył okno w pokoju, dlatego powoli uchyliłem powieki i krzyknąłem przerażony, odskakując na drugi koniec niewygodnego materaca.

Stalowoniebieskie oczy wpatrywały się we mnie z bardzo małej odległości. Można by rzec, że nasze twarze dzieliło zaledwie parę centymetrów, ale chłopak nie wyglądał, jakby mu to przeszkadzało.

- To już pora obiadu, więc przyszedłem Cię obudzić, ale tak słodko spałeś, więc nie mogłem się powstrzymać i chwilę sobie tutaj siedziałem. – Powiedział to tak szczerze i przypieczętował najbardziej uroczym uśmiechem, jaki widziałem.

Nie chciało mi się wstawać, ale ten widząc to, pochylił się, chcąc mi pomóc. Odeptchnąłem jego dłoń i kazałem mu się odsunąć, co wykonał dość wolno, a gdy był już w bezpiecznej odległości ode mnie, sam się podniosłem.

Wtedy zauważyłem, że na stoliku nocnym leży taca a na nim jedzenie. Widać, że to kucharki to przygotowywały. Nieapetycznie to wyglądało, a smakowało jeszcze gorzej. Nie potrafiłem pojąć, jakim cudem te kobiety zostały tu zatrudnione. Wszystko bez wyjątku co kiedykolwiek mi ugotowały, smakowało gorzej niż pomyje. Od razu zaznaczyłem, że tego nie tknę, na co turkusowowłosy pokręcił głową.

- Lekarz ostrzegał mnie, że mam Cię nakarmić, choćbym miał zastosować najbardziej drastyczne środki. – wyjaśnił, a ja parsknąłem śmiechem. Co za dupek, tylko tyle miałem do powiedzenie, ale nie zdradziłem o czym myślę. – No proszę Cię, parę gryzów!

Odwróciłem się w drugim kierunku i zaparłem. Nie było mowy o tym, żebym wziął to coś udające jedzenie do buzi. Miałem ochotę powiedzieć mu, że jeśli to takie dobre, niech sam sobie to zje, ale siedziałem cicho.

- To nie może być takie złe, zobacz! – usłyszałem i z ciekawości się odwróciłem. Chłopak nabił na widelec kawałek mięsa, jeśli to w ogóle było mięso i włożył sobie do ust. Uśmiechnąłem się wrednie, gdy Arthur wypluł to wszystko na podłogę. – No dobra, chyba wiem, dlaczego nie chciałeś tego jeść... – Mimowolnie zacząłem się z niego śmiać, patrząc, jak ten zbiera jedzenie z ziemi.

- Wybacz, ale to było naprawdę zabawne. – powiedziałem, gdy w końcu przestałem chichotać, a ten uśmiechnął się do mnie pięknie na ten swój zabójczo pociągający sposób. Zarumieniłem się i schowałem twarz w dłoniach. – Nie rób tak... – Jęknąłem cichutko, słysząc jak chłopak wstaje i przechodzi po pokoju. Gdy zdjąłem ręce z twarzy, dostrzegłem, że zniknął z pokoju, a razem z nim taca z jedzeniem.

Trwało to może jakieś pół godziny, gdy nagle mój opiekun wrócił. W jego dłoniach zobaczyłem znajomą tacę i westchnąłem ciężko. Miałem nadzieję, że nie próbował odgrzać innych przygotowanych przez te kucharskie beztalencia obiadów. Gdy podszedł bliżej zauważyłem, że nie było to te niejadalne jedzenie, ale apetycznie przygotowana zupa pomidorowa. Kiedy byłem młodszy, kochałem to danie i mogłem jeść je codziennie, ale tylko dlatego, że przygotowywała je moja kochana mama.

- Nie mogłem Cię truć tym czymś, więc sam coś przygotowałem. – Wytłumaczył i położył mi tackę na kolanach. Pachniało zadziwiająco dobrze. – Nie jestem najlepszym kucharzem, ale w życiu nikogo nie zabiłem moją kuchnią, więc mam nadzieję, że Ci posmakuje.

Nie ruszyłem się. To, że być może było to jadalne, nie oznaczało, że mam zamiar to zjeść. Nie mogłem sobie pozwolić, aby przytyć jeszcze trochę. Później patrząc w lustro miałbym wyrzuty sumienia, że to zjadłem. W końcu najchudszy to ja nie jestem.

- Ehhh... – usłyszałem i nagle srebrna taca zniknęła. Przez moment panowała cisza, a ja wciąż nie patrzałem na Arthura. – Hej Anthony?

Odwróciłem się w jego stronę i w tym momencie dostałem pełną łyżką zupy prosto do buzi. Chciałem to wypluć, ale chłopak przytrzymał mi ręką usta i mimowolnie to przełknąłem. Chciało mi się płakać, bo nigdy nie sądziłem, że on tak brutalnie zmusi mnie do jedzenia. Nie było to wcale złe. Wręcz przeciwnie, smakowało mi, ale nie mogłem tego zjeść.

- Aż tak źle? – zapytał, a ja spiorunowałem go wzrokiem. Uśmiechnął się znowu. – No proszę Cię, leci samolocik! – wziął kolejną łyżkę zupy i obracał nią w powietrzu, po czym przyłożył mi do ust. Czekał, parę minut, aż w końcu zdenerowowany otworzyłem buzię.

Gdy przełknąłem ten kolejny kęs, zasłoniłem usta i warknąłem cicho:

- Nie traktuj mnie jak dziecko i wypchaj się z tą swoją zupą. – Nie chciałem być w żaden sposób niemiły w stosunku do niego, ale to jak się wobec mnie zachowywał, aż raziło mnie w oczy. Obrażony ostrożnie wstałem z łóżka i odszedłem kilka kroków, stając przy oknie i patrząc jak za oknem hula wicher.

- Nie chcesz, żebym traktował Cię jak dziecko, a sam zachowujesz się, jakbyś miał zaledwie pięć lat. Zdecyduj się. – Zignorowałem go, mimo że jego słowa dość mocno raniły mnie w serce. Dobrze o tym wiedziałem, nie musiał mi tego przypominać. Co z tego, że miałem już 17 lat, skoro trzeba było się mną wiecznie opiekować.

Nagle czyjeś ramiona otoczyły mnie i zgarnęły w mocny uścisk. Nie miałem zbyt wiele siły, żeby go odepchnąć, a nawet czułem, jak moje kruche kości niebezpiecznie trzaskają. Cicho poprosiłem, żeby mnie puścił, ale Arthur ani drgnął.

- Chcesz wyjść na zewnątrz? – Zapytał, a ja odwróciłem się do niego, wciąż trzymany w jego ramionach. Nigdy mi na to nie pozwalano, bo twierdzono, że jestem zbyt słaby i mocniejszy podmuch przyszpili mnie do łóżka na tydzień, chociaż ja i tak wiecznie w nim leżałem.

- Mówisz serio? – Nie mogłem w to uwierzyć. Być może nie wiedział, że to jedna z tych rzeczy, która jest dla mnie kategorycznie zakazana, więc chciałem to wykorzystać i wyjść. Ta myśl, że mógłbym zakręcić się w miejscu na zimnym śniegu, a nawet pobiegać dookoła była jak najpiękniejsze marzenie.

- Czemu nie? – uśmiechnął się do mnie, a ja odwzajemniłem uścisk. Chciało mi się płakać ze szczęścia. – No ale wiesz... póki nic nie zjesz, to nie będziesz miał sił, żeby wyjść z budynku.

~*~

1 - kolczyk pod ustami

2 – kolczyk w uchu, długi przebijający w dwóch miejscach na raz

3 – kolczyk w nosie, kółeczko




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top