Część druga "Prezent Gwiazdkowy"
Ohayo! Skoro to czytacie, znaczy, że pierwsza część była na tyle ciekawa, że zdecydowaliście się czytać dalej. Cieszy mnie to bardzo, no i więcej nie przydłużam. Miłego czytania i zachęcam do komentowania!
|2|
Serce mi się zatrzymało. Wiedziałem. To był okrutny podstęp. Od razu odepchnąłem go od siebie i ku mojemu zdziwieniu, zachwiał się lekko i prawie wywalił. Szybko jednak złapał równowagę i spojrzał na mnie zaskoczony.
Kłóciłem się z myślami. Zjeść czy nie zjeść? Nie było to przyjemne uczucie, jakby mój żołądek miał zaraz eksplodować na tą myśl, że musiałbym wszystko to skonsumować. Jednak chęć wyjścia na zewnątrz była silniejsza. Chwiejnym krokiem podszedłem do tacy i wziąłem do ręki metalowy sztuciec. Dłoń okropnie mi drżała, gdy sięgałem łyżką po zupę. Pod powiekami zebrały mi się łzy. Kątem oka widziałem, że Arthur podchodzi do mnie od tyłu i obejmuje. Pozbawiony sił opuściłem rękę. Nie byłem w stanie sam czegoś zjeść. To było wbrew moim zasadom.
- Pomóc Ci? – Usłyszałem nad uchem i szybko skinąłem głową. Chłopak posadził mnie na łóżku i wziął do ręki miskę z zupą, karmiąc mnie powoli. Pomidorowa smakowała mi, ale poczucie winy, jakie mnie dopadło było nie do zniesienia. Nie raz w trakcie jedzenia chciałem to wszystko przerwać i jak najszybciej pójść do toalety, aby to z siebie wyrzucić.
- Proszę... już w-wystarczy... – w końcu zacząłem płakać, jednak turkusowowłosy nie przerwał. Ciągle podawał mi kolejne łyżki. Po brodzie spływała mi ciurkiem zupa, którą co jakiś czas Arthur wycierał rękawem. – Nie... Proszę, ja już nie mogę.
- Jeszcze kilka łyżek, obiecuję. – wyszeptał, ja z wielkim trudem skinąłem głową. Gdy miska w końcu opustoszała, zacząłem przeraźliwie głośno szlochać. Nie potrafiłem tego znieść. W moim brzuchu znajdowała się niechciana substancja. Miałem wrażenie, że pod moją skórą z zawrotną szybkością tworzy się gruba warstwa tłuszczu. – Ej, nie płacz. Powinieneś być z siebie dumny.
Czułem, jak mocno mnie obejmuje, a ja mimowolnie wtuliłem się w jego pierś, nie potrafiąc przestać szlochać. Głośno pociągałem nosem, a twarz miałem czerwoną jak zupa, którą jadłem. Wstydziłem się swojej słabości zwłaszcza przed nim. Zachowywał się, jakby w życiu na swojej drodze nie spotkał żadnych utrudnień.
W końcu przestałem. Trwało to dłuższą chwilę, ale w ramionach Arthura dużo łatwiej było mi się uspokoić. Cicho mu podziękowałem, wciąż nie odsuwając się od niego. Dawno nikt mnie tak troskliwie nie przytulał. Swoja drogą prócz matki nie było nikogo innego. Wszyscy woleli się trzymać ode mnie z daleka. Nawet przyjaciele nigdy mnie nie przytulali.
- Już dobrze? – uśmiechnął się do mnie przyjacielsko, a ja skinąłem głową. Chłopak odsunął się trochę i złapał mnie za rękę. Nie do końca wiedziałem, do czego to prowadzi, ale gdy pociągnął mnie w stronę drzwi, spojrzałem na niego pytająco: - Już zapomniałeś po co tak się trudziłeś z tą zupą? Zabieram Cię na spacer.
Oczy mi się zaświeciły i nie było to na skutek wciąż płynących mi po policzkach łez. Teraz wiedziałem, że nie kłamał tylko po to, żeby wmusić we mnie jedzenie. Uśmiechnąłem się radośnie i poszedłem powoli za nim, ciągle trzymając się jego dłoni. Mimo wszystko wciąż nie miałem tyle siły, aby sam utrzymać się na nogach dłużej niż kilka minut.
Gdy znaleźliśmy się na korytarzu, stalowooki poprowadził mnie pod schody. Jęknąłem żałośnie na widok tych setek schodów. W końcu znajdowałem się na trzecim piętrze. Widząc to Arthur musiał myśleć o mnie, jak o mięczaku. Przerażały mnie schody. Musiałem wyglądać żałośnie.
Staliśmy tak przez parę sekund, aż w końcu zmusiłem się, aby zejść jeden schód w dół. Nim jednak wykonałem kolejny krok, poczułem, jak frunę w górę. Turkusowowłosy wziął mnie na ręce jak pannę młodą. Pisnąłem cicho, bo wyjątkowo nie lubiłem wysokości. Teraz kurczowo trzymałem się Arthura za szyję i błagałem, by mnie nie upuścił. Powoli schodził po schodach, jednak ja wciąż się przeraźliwie bałem. Gdzieś w połowe drogi w dół, zacisnąłem powieki, mając nadzieję, że nie widząc co się dzieje, będzie mi lepiej to znieść.
- Jesteś leciutki jak piórko. – skomentował, śmiejąc się pod nosem, aż w końcu dopytał: - Ile ważysz?
Głupio było mi się przyznawać. Zwłaszcza, że nie najlepiej czułem się ze swoją wagą. Byłem za ciężki. Teraz pewnie jedynie żartował, chcąc ponabijać się z mojej wagi. Natychmiast posmutniałem.
- Za dużo. – Wyjąkałem w końcu, ucinając zgrabnie ten temat. Chłopak więcej nie pytał, a ja czułem się z tym lepiej.
Gdy dotarliśmy na sam dół, odstawił mnie na ziemię i złapał ponownie za rękę, prowadząc mnie do drzwi. Tam przy portierni wyciągnął z szafy czarny zimowy płaszcz i narzucił go na mnie. Grzecznie ubrałem odzienie i stałem w oczekiwaniu, aż on też się ubierze. Jednak ku mojemu zaskoczeniu stalowooki wyciągnął jeszcze gruby czerwony szalik, czapkę i rękawiczki w czarno-białe paski, ubierając mnie w nie, jakbym był dzieckiem.
- Jesteś chudy jak patyk, gdy tylko wyjdziesz na zewnątrz zamarzniesz na kość. – wyjaśnił, aż w końcu stałem ubrany na cebulkę. – Poczekaj tu chwilkę. – Dodał i poszedł gdzieś w głąb korytarza znikając za pierwszymi drzwiami.
Stałem tak przez parę minut, aż chłopak nie wrócił ubrany w ciepłą czarną kurtkę idealnie opinającą się na jego piersi i w rękawiczkach podobnych do moich, tylko jego nie miały palców. Wyglądał bardzo dobrze w przeciwieństwie do mnie. Ja byłem owinięty materiałem jak paczka na poczcie oznaczona znaczkiem „uwaga, szkło".
- Możemy iść. – Uśmiechnął się do mnie i łapiąc mnie za rękę, pociągnął w stronę drzwi wejściowych. Otworzył je i przepuścił mnie w nich.
Gdy tylko znalazłem się na zewnątrz, moje ciało owinął miły chłód, a białe płatki śniegu zatrzymały się na mojej ciepłej twarzy. Czułem się jak w niebie. Dookoła pełno było białego puchu, więc nie mogąc się powstrzymać, rozpędziłem się na drżących nogach i rzuciłem w większą zaspę. Słyszałem, jak Arthur śmieje się ze mnie, ale nie przejmowałem się tym. Leżąc na plecach próbowałem zrobić aniołka. Chwilę później coś wielkiego rzuciło się w śnieg obok. Szybko zorientowałem się, że to stalowooki tarzał się w białym puchu. Gdy zobaczyłem małą białą grudkę na jego turkusowych włosach nie mogłem się nie zaśmiać. Wybuchnąłem śmiechem na ten widok, a on razem ze mną.
Znów za parę minut, rzucaliśmy w siebie śnieżkami. Jedna z nich trafiła mnie prosto w twarz tak mocno, że poleciałem w tył prosto w śnieg. Arthur był przerażony, bo natychmiast znalazł się nade mną, pytając czy wszystko w porządku. Nie mogłem się powstrzymać i złapałem go za rękę, ciągnąc go za sobą w zaspę.
- Osz ty! – Krzyknął ze śmiechem i rzucił się na mnie, mocniej wpychając mnie w biały puch, a ja wciąż się śmiałem. Przewracaliśmy się tak, aż w końcu chłopak zawisnął nade mną. Wpatrywał się we mnie tymi swoimi stalowoniebieskimi oczami, a ja uśmiechałem się szeroko. Dawno tak dobrze się nie bawiłem. Leżeliśmy w tej pozycji jeszcze kilka minut, ja wciąż się śmiejąc, a on wpatrując się we mnie tak radośnie. W końcu przestałem chichotać i sam spojrzałem na niego. Wyglądał, jakby się nad czymś zastanawiał. W jego głowie musiała toczyć się prawdziwa bitwa o rację, ale już po chwili znów się do mnie uśmiechał tym swoim szczerym uśmiechem.
- Możesz ze mnie zejść? – zapytałem, a on pokręcił głową. Popchnąłem go, obracając nas w taki sposób, że teraz to ja siedziałem na nim. – Ojć. – Zaśmiałem się, widząc jego zaskoczony wyraz twarzy.
Teraz miałem okazję mu się przyjrzeć. W turkusowych włosach pałętało się pełno białych śnieżynek, a na twarzy błąkał się uroczy uśmiech. Mimo tych wszystkich kolczyków i rockowego wyglądu, był niewinny jak cherubinek. Nie mogłem powstrzymać myśli, że gdybym miał się z kimś ożenić, byłby to on.
Dumając tak nad wieloma rzeczami, nie zauważyłem, jak Arthur powoli podnosi się na łokciach i delikatnie cmoka mnie prosto w usta. Gdy zdałem sobie sprawę, co się stało, spojrzałem na niego skołowany. Pojęcia nie miałem, co to mogło znaczyć. Widząc to, chłopak ponowił ten ruch, jednak ten drugi pocałunek trwał nieco dłużej. Był bardziej... romantyczny. Podziękowałem w duchu za kogoś takiego jak on. Był jak mój osobisty anioł obrońca.
Gdy w końcu odsunął się ode mnie, ja szybko zszedłem z niego i pomogłem mu wstać. Czułem, że moja twarz aż piecze z gorąca, ale Arthur nie był mi dłużny. Jego blade do tej pory policzki, teraz pokrywał dorodny rumieniec.
- Too... Może przejdziemy się? – zaproponował, wskazując na ścieżkę prowadzącą dookoła budynku. Pokiwałem głową na zgodę i ruszyłem do przodu. Gdzieś w połowie chłopak złapał mnie za rękę i przyciągnął bliżej siebie. – Nie jest Ci zimno? – Pytał kilkakrotnie, jakby naprawdę martwił się, czy wszystko w porządku.
- Jeśli zapytasz się jeszcze raz, to się obrażę i wrócę do pokoju. – zagroziłem w końcu, a on uśmiechnął się do mnie miło, zgarniając mnie bliżej siebie i wtulając się we mnie. Naprawdę chciałem wiedzieć, co temu chłopakowi chodziło po głowie. – Co ty robisz?
- Wiesz, jak Cię poznałem, to byłeś taki przerażony, że bałem się, że w życiu nie wyjdziesz spod kołdry, a teraz nawet mi pyskujesz. Czyżbyś się do mnie przyzwyczaił? – Zapytał, przybliżając się do mnie, tak, że poczułem jego ciepły oddech na twarzy.
Zarumieniłem się momentalnie, a on zaśmiał się cicho, składając kolejny krótki pocałunek na moich zimnych wargach. Nie potrafiłem w to uwierzyć. Tak po prostu mnie całował, chociaż znaliśmy się zaledwie parę godzin, a moje serce na dźwięk jego głosu podskakiwało mi aż do gardła. Nawet udało mu się przekonać mnie do zjedzenia czegokolwiek. To było jak cud świąteczny.
- Kim ty jesteś? – Nie mogłem się powstrzymać przed zadaniem tego pytania. Może to był Duch Świąt albo elf Świętego Mikołaja? Chciało mi się śmiać, gdy ta myśl przyszła mi do głowy.
- Zadowoli Cię odpowiedź: twoim świątecznym prezentem? – zaśmiał się, wpatrując się we mnie tymi hipnotyzującymi stalowoniebieskimi oczami. Zarumieniłem się pod same uszy. Właściwie nikt mi nigdy nie powiedział czegoś tak czarującego jak to. – Powinniśmy wrócić do środka, bo robi się coraz zimniej.
Dopiero, gdy to powiedział, zorientowałem się, że dotarliśmy do końca ścieżki. Jego pomysł wydawał mi się w porządku, bo czułem, jak owija mnie szczelnie chłód, a moje dłonie mimo rękawiczek pokrywają sine plamy.
Arthur przyciągnął mnie blisko siebie i owijając dłoń wokół mojej talii, poprowadził mnie do drzwi frontowych, otwierając je przede mną, jak przed księżniczką. Kiedy weszliśmy już do środka budynku, chłopak zdjął mi odzienie wierzchne i sam poszedł się rozebrać. Gdy wrócił, skierowaliśmy się w stronę schodów, a tam tak jak wcześniej, turkusowowłosy podniósł mnie, podkładając jedną rękę pod zgięciem kolan, a drugą na moich plecach. Ja sam owinąłem ramiona wokół jego szyji, aby w razie czego nie spaść.
Było mi przeraźliwie głupi, gdy tak mnie niósł, bo swoje ważyłem, a on mimo dobrze wyrzeźbionego ciała musiał trochę się ze mną męczyć. Gdy byliśmy gdzieś w połowie, cicho poprosiłem, aby odstawił mnie na ziemię. Wprawdzie zrobił to niechętnie, ale parę sekund później stałem już o własnych siłach na wąskim stopniu. Resztę pokonałem w zwolnionym tempie ciągle oparty ramieniem o Arthura, ale czułem się z tym lepiej.
Dotarłszy na samą górę, uśmiechnąłem się dumny z siebie, ale byłem wykończony. Powolnym chwiejnym krokiem zawędrowałem do swojego pokoju i położyłem się na łóżku, robiąc trochę miejsca też dla stalowookiego, który podążał za mną cały ten czas.
Miałem zamknięte oczy, ale poczułem kiedy chłopak wdrapał się obok, bo materac mimowolnie ugiął się pod jego ciężarem. Chwilę później byłem już obejmowany przez niego szczelnie, jakby bał się, że mu ucieknę.
- Wesołych świąt – usłyszałem i uśmiechnąłem się delikatnie, wtulając się w jego pierś. – nie ma to jak zaspana Wigilia, ale powinieneś trochę odpocząć. Dobranoc Anthony.
Nie musiał powtarzać dwa razy. Moje ciało było w fatalnym stanie, z ledwością utrzymywałem świadomość, dlatego gdy tylko to powiedział, ja niemal od razu zasnąłem.
Być może to wina tego zwariowanego dnia czy niesamowitej ilości radości, jaką przyniósł mi niespodziewanie ten szalony chłopak, ale gdy tylko zamknąłem oczy i odpłynąłem do krainy Morfeusza, zamarłem. W swoim śnie stałem na łące, jednak tym razem wszystko było szare, jakby straciło swoje barwy. Czułem się wyprany z emocji, patrząc na to wszystko dookoła mnie. Szybko dostrzegłem, że kawałek przede mną stoi Arthur. Patrzył we mnie swoimi oczami, które straciły ten delikatny niebieski blask, a pozostała w nich jedynie smutna szarość. Nie uśmiechał się tak jak zawsze, a zamiast tego jego usta wykrzywione były w grymasie. Nic nie mówił, nie wyjaśniał, tylko odwrócił się na pięcie i rzucając mi ostatnie bolesne spojrzenie, odszedł. Chciałem za nim biec, jednak im szybciej poruszałem nogami, tym bardziej on się ode mnie oddalał. W pewnym momencie zacząłem krzyczeć i nawoływać za nim, ale to również nic nie dało. W końcu zostałem sam. Oprócz mnie i panującej dookoła szarości nie było niczego ani nikogo.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top